środa, 31 maja 2023

Virginia Feito "Pani March"


Czasami spotykamy ludzi, którzy cali utkani są z lęków. Są sztywni, pilnują pozorów, dbają o każdy szczegół, przejmują się, rzeczami, na które nikt nie zwraca uwagi i z tego powodu przykuwają uwagę, tworzą wokół siebie atmosferę napięcia, oczekiwania czegoś złego. Ich fatalistyczne wizje bywają zaraźliwe. Przekonanie o tym, że otoczenie nie ma innego zajęcia tylko ciągle przyglądać się ich życiu i komentować je na dłuższą metę staje się męczące. Ciągle powracające pytania, o to, co inni o nich myślą i komentarze na temat, co oni myślą o innych staje się motorem napędowym rozmowy. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, co w nich nas przytłacza, co powoduje napięcia do czasu, kiedy uświadomimy sobie, że jesteśmy obserwowani przez nich oceniającym wzrokiem, a w kontaktach są wyniośli i z wprawą oraz uśmiechem na twarzy precyzyjnie wbijają szpile przy jednoczesnej nadwrażliwości na to, aby nikt nie zwrócił uwagi na ich wady i niedoskonałe życie, skupieni na tkaniu pozorów są nadwrażliwi na każdy gest i słowo pojawiające się w otoczeniu. Taka właśnie jest bohaterka wykreowana przez Virginię Feito „Pani March”.
Do powieści wchodzimy, kiedy bohaterka jest dumna z tego, że jej mąż, George March, wydał kolejną rewelacyjną powieść. Dzięki temu może być poważana w środowisku, bo sama nie robi niczego poza byciem żoną dbającą o pozory. Jej idealny strój, idealna figura i idealny apartament wymagają odpowiedniej staranności. Tworzenie pozorów jest wyczerpujące i nie ma już sił na jakąkolwiek swoją działalność, dlatego zachwyty nad twórczością męża traktuje jak osobisty sukces, ale do czasu, kiedy ekspedientka w cukierni zwraca jej uwagę, że bohaterką najnowszej książki jej męża jest ona: ma ten sposób mówienia, manieryzmy, sposób ubierania. To spostrzeżenie przewraca życie utkanej z lęków pani March. Pojawiają się pytania, o to czy tylko to łączy ją z książkową postacią. Nieufnie zaczyna patrzeć na otoczenie, dokładniej przygląda się sobie i ciągle porównuje z wykreowaną przez małżonka bohaterką, której nawet nie zna, bo nie chce jej się przeczytać popularnej lektury.
Każda strona powieści Virgini Feito to coraz dokładniejsze przyglądanie się konformizmowi tytułowej postaci, jej zabobonności, uprzedzeniom. Krok po kroku wchodzimy w historię znajomości z jej mężem, budowania relacji i tego jak ona po latach wygląda, a nawet przyglądamy się dzieciństwu. Zobaczymy, że pani March to postać specyficzna, pragnąca uwagi, miłości i jednocześnie kreująca się na bezproblemową, przytakującą mężowi i we wszystkim widząca całe mnóstwo problemów. Można powiedzieć, że to typ kobiety kreującej się na słodką idiotkę, aby nie burzyć poczucia pewności siebie i niezwykłości u męża będącego zdobywcą utrzymującym dom. Zatracona w pozorach pilnuje się na każdym kroku, przez co utrzymuje dystans z wszystkimi, nawet z własnym dzieckiem. Uwaga pracownicy cukierni burzy cały jej świat i wyobrażenia o sobie. Zaczyna się zastanawiać, w jaki sposób może być porównana do żałosnej bohaterki książki męża. Wykreowana przez niego Johanna jest brzydka i będąc prostytutką desperacko szuka miłości. Pojawiają się pytania o to, co ona, elegancka kobieta z wyższych sfer miałaby mieć wspólnego z tą żenującą postacią, z którą nikt nie chce sypiać. Poszukiwanie potwierdzenia sugestii sprawia, że trafia na informację o zaginięciu młodej kobiety w miejscowości, do której jeździ jej mąż, a później śledztwo związane z morderstwem i narastające na tym punkcie fiksacje bohaterki przekonanej, że mordercą musiał być jej mąż, bo po co gromadziłby materiały na ten temat.
„Pani March” to powieść w której wchodzimy w świat emocji postaci żyjącej w ciągłym napięciu, przeświadczeniu, że jest w centrum uwagi, a z drugiej strony przekonanej, że jest ignorowana. Nawet w czasie wizyty w cukierni nie jest dostrzeżona przez inną kupującą. Wprowadzony przez nią klimat w otoczeniu wywołuje napięcie. Niemająca wiele obowiązków kobieta stresuje się drobiazgami. Nawet zakupy potrafią wytrącić ją z równowagi, skłonić do porównywania się do innych kupujących z wyższych sfer. Mimo ciągłego epatowania poczuciem wyższości ciągle towarzyszy jej kompleks niższości, dostrzegania tego, że ktoś mógłby zauważyć jak bardzo nie wpisuje się w środowisko wyższych sfer i może być zdemaskowana. To sprawia, że jeszcze bardziej się pilnuje, tworzy pozory, a nawet miewa halucynacje. Ciekawy jest tu też zabieg wprowadzania wspomnień z dzieciństwa, kiedy także dba o to, aby zyskać wystarczającą uwagę. Do tego nawet w ich kontekście nazywana jest „panią March”, jakby istniała tylko jako żona pisarza i bez tej otoczki nie mogła być.
Każdy element jej życia jest pretekstem do porównania się z innymi, spojrzenia, czy im dorównuje. Ciągle widzi swoje braki. Nawet forma i rodzaj ślubu staje się pretekstem do poczucia niższości i porównania z pierwszą żoną, z którą ślub jej zdaniem miał większe znaczenie, bo znajomi szczerzej składali życzenia i była to ceremonia w kościele. Takich wątpliwości w jej codzienności jest mnóstwo. Nawet samotne przyglądanie się sobie w lustrach w windzie sprawia, że widzi niedoskonałości osoby wykreowanej przez męża, niemającej własnej osobowości, a nawet imienia, ale skupionej na tym, co inni o niej sądzą. Bezosobowa pani March w każdym geście otoczenia dostrzegającą wyśmiewanie jej. Każdej minucie życia towarzyszy jej lęk przed bycia śmieszną zmieszany z ciągłym zabieganiem o akceptację i poważanie. To sprawia, że nawet we własnym apartamencie kryje się przed służącą. Bohaterka w każdym miejscu zachowuje się jak osaczone zwierzę w klatce. Napięcie narasta, ściany się przybliżają i przytłaczają, zacierają się granice między rzeczywistością i wyobrażeniem. Pojawia się pytanie czy to pani March jest paranoiczką czy mąż próbuje przekonać ją do tego, że jest? Czy uczynienie jej bohaterką książki było celowe? Podsuwane artykuły i owady to część gry czy wyobrażenia?
„Pani March” Virginii Feito to powieść niepokojąca, intrygująca i skłaniająca do zadawania sobie wielu pytań. Powieść czyta się wolno, a sama bohaterka budzi sprzeczne emocje. Polecam.


„Doceniamy sztukę, gdy rozumiemy, co artysta chciał wyrazić. Nie zawsze musimy chcieć powiesić obraz w salonie”.
„Wzięła książkę. Wydała jej się ciężka, jej palce pozostawiały tłuste ślady na lśniącej powierzchni okładki. Dotknięcie wytrąciło ją z równowagi. Okładka była dziwnie gładka, jak skóra węża, którego musiała kiedyś wziąć do ręki w czasie szkolnych zajęć z biologii. Nerwowo otworzyła powieść, szukając dedykacji. Zerknęła na stronę tytułową i początek pierwszego rozdziału, potem znowu na stronę tytułową. Niczego nie znalazła. Było to dziwne, ponieważ George zawsze zaczynał powieści od dedykacji. W jednej z dawnych książek uhonorował również panią March. Po jej opublikowaniu poprosiła, by umieszczał autografy dla przyjaciół właśnie na tej stronie, bo chciała zwrócić na siebie uwagę”.
„Budynek, o niewielkich kwadratowych oknach z małymi kwadratowymi klimatyzatorami, był w ciągu dnia pilnowany przez umundurowanego, służbistego portiera, który pozdrowił panią March, gdy weszła do holu. „Jest uprzejmy, ale mną gardzi” – pomyślała. Zawsze to podejrzewała, choć przypuszczała, że traktuje w ten sam sposób wszystkich pozostałych lokatorów. Jak mógł nimi nie gardzić, skoro musiał im służyć i przystosowywać się do ich zwyczajów? Żyli w luksusie i nie raczyli nawet na niego spojrzeć. A może inni sąsiedzi próbowali czegoś się o nim dowiedzieć? Może traktuje ją ozięble, bo nigdy nie interesowała się jego życiem prywatnym, nigdy nie zauważyła, że nosi obrączkę, nie zwracała uwagi, czy ozdabia recepcję dziecięcymi rysunkami? Musi ją uważać za nieciekawą, godną pogardy, zwłaszcza w porównaniu z innymi mieszkankami budynku – emerytowanymi tancerkami baletowymi, byłymi modelkami i dziedziczkami wielkich fortun (kilkoma)”.
„George March wydał kolejną powieść. Był to duży tom, na okładce znajdowała się reprodukcja starego holenderskiego malowidła przedstawiającego podręczną skromnie dotykającą szyi. Pani March minęła imponującą piramidę egzemplarzy w twardej oprawie na wystawie jednej z księgarń w sąsiedztwie. Książka, wkrótce mająca zostać uznana za opus magnum Georgeʼa Marcha, pojawiała się już na listach bestsellerów i w klubach książki – pani March na razie o tym nie wiedziała – sprzedawała się nawet w rzadziej uczęszczanych księgarniach i entuzjastycznie polecali ją sobie przyjaciele. „Czytali państwo nową książkę Georgeʼa Marcha?” stało się modnym sposobem nawiązania rozmowy na przyjęciach”.
„Nie spała dobrze. Dręczyły ją koszmary, zmieniała się w inne kobiety, pożyczając ich twarze odbite w lustrach. Kradła im domy i życia, rozpaczliwie próbując ratować ich małżeństwa i pozycję społeczną”.
„Poczucie winy jest dla odważnych. Wyparcie dla reszty”



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz