„Żadnej wojny nie daje się usprawiedliwić. Choćby nie wiem jak się starać, usprawiedliwienie wojny oznaczałoby zgodę na powrót przed epokę kamienia łupanego. A ileż takich epok historie narodów opisują na kartach swoich historii? Ile przeszło przez ziemie moich przodków?”.
Wojna zawsze jest czasem próby, sprawdzania naszej wrażliwości i odwagi.
Czasami bohaterstwem jest spakowanie ważnego czy niezbędnego dobytku i
wyjechanie do innego kraju, szukanie tam pomocy, dachu nad głową, możliwości
podjęcia pracy i rozpoczęcia życia na nowo. Tylko czy da się zacząć od
początku, kiedy człowiek przyjeżdża z ciężkim bagażem doświadczeń. Kiedy takich
potrzebujących są kolejne wagony i autobusy, a zdezorientowani przyjezdni zalegają
na dworcach czekając na pomoc? Czy bagaż wspólnej historii krajów nie będzie
przeszkadzał w dawaniu wsparcia? A co z dziećmi? Czy da się je wyrwać ze
znanego im, bezpiecznego świata? I czy ta znana im rzeczywistość jeszcze
istnieje czy została zakłócona odgłosami nadlatujących samolotów i wybuchami
bomb? A co jeśli mali uciekinierzy funkcjonują inaczej? Te pytania pojawiały
się w mojej głowie, kiedy na Ukrainę najechała Rosja. Zaczęłam się wówczas
zastanawiać jak wyglądałaby nasza ucieczka. A uciekać byśmy uciekali, bo
nasłuchałam się wystarczająco dożo wspomnień dziadków z II wojny światowej.
Niemcy byli w nich źli, ale Rosjanie okazywali się bestiami wyłaniającymi się z
piekieł i to piekło serwującymi wyzwalanym. Były to tak drastyczne wspomnienia,
że kiedy zapędzeni do stodoły wyzwoleńcy zostali przez Niemców podpaleni
ludność zza murków zerkała czy na pewno wszyscy spłonęli i wyczekiwali
uciszenia wrzasków palonych. Płonąca 50 m od domu stodoła na całe życie
pozostała w pamięci babci, której krzyk rozpaczy wyzwoleńców kojarzył się z
uczuciem ulgi. Tylko jaka to ulga, kiedy paleni są przez Niemców, z którymi
żyli już kilka lat i poznali smak kontroli oraz niepewności? A może to Rosjanie
palili Niemców i zaskakiwało okrucieństwo? Może w mojej pamięci coś się
pomieszało. Tylko kogo spytać, kiedy babci już dawno nie ma? Jedno jest pewne:
płonąca stodoła przerażała i wywoływała uczucie ulgi. Nie wiadomo, które
uczucie było silniejsze, któremu bardziej powinna ulec. Ten dylemat był z nią
zawsze, bo wojna to czas wątpliwości i drastycznych obrazów, mordów i
zacierania się poczucia bezpieczeństwa, popierania tych, którzy mniej krzywdzą.
Problem doświadczania traumy w swojej najnowszej książce porusza Andrzej
Dunajski.
„Dotąd miałem w sobie wrażenie uciekania od pytań o istotę wojny. Opowiadania o
niej, banalności usprawiedliwiania ofiar w imię wojny. I wszystkich tych
bezimiennych, których – chcąc nie chcąc – zawsze najwięcej znajdowało się na
kartach tych samych historii. Zupełnie tak, jakby zawsze to była ta sama
historia. Zmieniały się tylko nazwy państw, granice tych państw i słowa, które
wpisywane na „kartach pokoju” wyznaczały kolejne granice: czasu, jaki pozostał
do kolejnej wojny.
Żadnej wojny jednak – jak dotąd – nie było mi dane zobaczyć z tak bliska. Z tak
bardzo bliska. Czy to znaczy, że dotąd historyczne przeglądanie się w mapach i
liczbach dotyczących wojen miało oznaczać ostateczne wyjście z takich historii?
– Zupełnie niedawno ktoś ogłosił światu koniec tej historii – pomyślałem
właśnie. – A skoro koniec tej historii, koniec też jakiejkolwiek wojny!
Historie jednak – jak świat długi i szeroki – mają to do siebie, że zanim nimi
się stają, dzieją się na czyichś oczach – ta konkluzja wcisnęła się w moje
myśli w zasadzie od pierwszej chwili, gdy na peronie w Sopocie ujrzałem
ukraińskie matki z Wiktorią i pochylonym Hordikiem”.
„Świat Hordika” to opowieść o pomaganiu, wyciąganiu rąk. Pierwszoosobowy
narrator dzieli się z czytelnikami swoimi doświadczeniami w niesieniu pomocy.
Zryw jest spontaniczny. Każdy daje z siebie to, co może: czas, uwagę, miejsce
na ziemi, jedzenie. Kolejni przyjezdni napływają jak fale tsunami: trudno nad
ich ogromem i siłą zapanować. Można wychwycić jednostki i być dla nich całym
światem, kłodą, której mogą się chwycić na morzu zmian. Za nimi ciągnie się
wizja wojny, czyli zagrożenia, które może i do nas dotrzeć. Ale jeszcze go tu
nie ma, więc możemy pomóc, wyciągnąć rękę, pokierować, wesprzeć kontaktami,
znajomością topografii i rynku pracy. Przyjezdne kobiety trzymają się razem. Ze
sobą mają tylko parę niezbędnych rzeczy i dzieci. I to one są tu najważniejsze.
Szczególnie jedno, wyjątkowe, bo inaczej funkcjonujące. I nie jest to wynik
wojny, czy traumatycznych doświadczeń, chociaż i tych w jego życiu nie brakuje.
Hordik to kilkulatek niepotrafiący komunikować się ze światem. Barierą nie jest
tu język, ale neurologiczna uroda. Bohater przygląda mu się, zadaje sobie
pytania, poszukuje sensów i stopniowo oswaja małego przybysza, aby wprowadzić
go w świat znaczeń, podsunąć słowa. Nie jest to łatwa podróż. Nie wiemy, ile to
spotkanie dwóch bardzo różnych osób daje dziecku, ale stajemy się świadkami jak
bardzo zmienia ono spojrzenie mężczyzny niosącego pomoc na to, co jest dookoła.
Poszukuje on znaczeń i sensów słów, dostrzega jak bardzo blisko natury możemy
być, jak wiele z niej czerpiemy chociaż zwykle traktujemy ją z nieuwagą.
Równolegle do zacieśniającej się relacji dorosłego z dzieckiem toczy się
zwyczajne życie pełna wyzwań. Mamy tu pokonywanie lęków, poszukiwanie zajęć,
zatrudnianie się. Farmaceutka i lekarka trafiają do restauracji. Tam też się
czują dobrze, bo trzeba wszystko odmierzyć, znać właściwe proporcje. Do tego
mają możliwość podzielenia się sobą w postaci regionalnej kuchni serwowanej jako
atrakcja. Spontaniczna pomoc to też właśnie danie zatrudnienia, pozwolenie na
samodzielność, układanie sobie życia. Wyciąganiem ręki są też rozmowy,
pokazywanie, że nie można zaprzepaszczać swoich talentów, że nawet kiedy
potrzebuje się pomocy można też być tym, który ją niesie innym.
„Świat Hordika” to ciepła opowieść o spotkaniu z Bliźnim. Miłości do ludzi i
wątpliwościach. Niedługa książeczka zachęca do refleksji nad światem, naszym
miejscem w nim, naszym sposobem reagowania na wyzwania i zadawania sobie
pytania o to, co my dajemy innym i czy nasza pomoc to nie jest także ubogacanie
siebie. Świat Andrzeja Dunajskiego to realia w których religia i narodowość nie
mają znaczenia w doświadczeniu spotkania z drugim człowiekiem.
„Świat Hordika” to poetycka opowieść o wychodzeniu naprzeciw ludziom z
potrzebie, niesieniu pokoju i spokoju, nadawaniu życiu właściwej drogi,
wyznaczaniu nowych ścieżek. Zobaczymy, że czasami wszystko, czego potrzebujemy
to akceptacji i przestrzeni do bycia sobą. Przyjazd uchodźców staje się
pretekstem do podsunięcia bardzo podobnych obrazów z Polski i Ukrainy.
Łącznikiem jest tu kilkuletni chłopiec. Niesamowicie wrażliwe dziecko nie mówi,
ale ma różne talenty i bardzo intensywnie doświadcza świat. Zobaczymy tu
poszukiwanie nici porozumienia zarówno z napotkanym Innym (Bliźnim), ale też
przede wszystkim ze sobą, potrzebą uporządkowania rzeczy, docenianiu swoich
umiejętności, wyciąganiu pomocnej dłoni i umiejętności przyjmowania pomocy, aby
samemu w przyszłości móc dać wsparcie. Jest to też opowieść o podążaniu za
dzieckiem, jego potrzebami, wrażliwością i doświadczeniami. To staje się
pretekstem do przyglądaniu się słowom, otoczeniu i doświadczeniom i zestawienia
ich z przeżyciami dorosłych, którzy uciekli przed wojną i muszą na nowo stanąć
na nogi, aby zrobić miejsce dla kolejnych napływających.
Recenzja powstała przy współpracy z wydawnictwem.
Recenzja powstała przy współpracy z wydawnictwem.
super
OdpowiedzUsuń