Etykiety

czwartek, 22 lutego 2024

Andrzej Dunajski "Świat Hordika"


„Żadnej wojny nie daje się usprawiedliwić. Choćby nie wiem jak się starać, usprawiedliwienie wojny oznaczałoby zgodę na powrót przed epokę kamienia łupanego. A ileż takich epok historie narodów opisują na kartach swoich historii? Ile przeszło przez ziemie moich przodków?”.
Wojna zawsze jest czasem próby, sprawdzania naszej wrażliwości i odwagi. Czasami bohaterstwem jest spakowanie ważnego czy niezbędnego dobytku i wyjechanie do innego kraju, szukanie tam pomocy, dachu nad głową, możliwości podjęcia pracy i rozpoczęcia życia na nowo. Tylko czy da się zacząć od początku, kiedy człowiek przyjeżdża z ciężkim bagażem doświadczeń. Kiedy takich potrzebujących są kolejne wagony i autobusy, a zdezorientowani przyjezdni zalegają na dworcach czekając na pomoc? Czy bagaż wspólnej historii krajów nie będzie przeszkadzał w dawaniu wsparcia? A co z dziećmi? Czy da się je wyrwać ze znanego im, bezpiecznego świata? I czy ta znana im rzeczywistość jeszcze istnieje czy została zakłócona odgłosami nadlatujących samolotów i wybuchami bomb? A co jeśli mali uciekinierzy funkcjonują inaczej? Te pytania pojawiały się w mojej głowie, kiedy na Ukrainę najechała Rosja. Zaczęłam się wówczas zastanawiać jak wyglądałaby nasza ucieczka. A uciekać byśmy uciekali, bo nasłuchałam się wystarczająco dożo wspomnień dziadków z II wojny światowej. Niemcy byli w nich źli, ale Rosjanie okazywali się bestiami wyłaniającymi się z piekieł i to piekło serwującymi wyzwalanym. Były to tak drastyczne wspomnienia, że kiedy zapędzeni do stodoły wyzwoleńcy zostali przez Niemców podpaleni ludność zza murków zerkała czy na pewno wszyscy spłonęli i wyczekiwali uciszenia wrzasków palonych. Płonąca 50 m od domu stodoła na całe życie pozostała w pamięci babci, której krzyk rozpaczy wyzwoleńców kojarzył się z uczuciem ulgi. Tylko jaka to ulga, kiedy paleni są przez Niemców, z którymi żyli już kilka lat i poznali smak kontroli oraz niepewności? A może to Rosjanie palili Niemców i zaskakiwało okrucieństwo? Może w mojej pamięci coś się pomieszało. Tylko kogo spytać, kiedy babci już dawno nie ma? Jedno jest pewne: płonąca stodoła przerażała i wywoływała uczucie ulgi. Nie wiadomo, które uczucie było silniejsze, któremu bardziej powinna ulec. Ten dylemat był z nią zawsze, bo wojna to czas wątpliwości i drastycznych obrazów, mordów i zacierania się poczucia bezpieczeństwa, popierania tych, którzy mniej krzywdzą. Problem doświadczania traumy w swojej najnowszej książce porusza Andrzej Dunajski.
„Dotąd miałem w sobie wrażenie uciekania od pytań o istotę wojny. Opowiadania o niej, banalności usprawiedliwiania ofiar w imię wojny. I wszystkich tych bezimiennych, których – chcąc nie chcąc – zawsze najwięcej znajdowało się na kartach tych samych historii. Zupełnie tak, jakby zawsze to była ta sama historia. Zmieniały się tylko nazwy państw, granice tych państw i słowa, które wpisywane na „kartach pokoju” wyznaczały kolejne granice: czasu, jaki pozostał do kolejnej wojny.
Żadnej wojny jednak – jak dotąd – nie było mi dane zobaczyć z tak bliska. Z tak bardzo bliska. Czy to znaczy, że dotąd historyczne przeglądanie się w mapach i liczbach dotyczących wojen miało oznaczać ostateczne wyjście z takich historii?
– Zupełnie niedawno ktoś ogłosił światu koniec tej historii – pomyślałem właśnie. – A skoro koniec tej historii, koniec też jakiejkolwiek wojny!
Historie jednak – jak świat długi i szeroki – mają to do siebie, że zanim nimi się stają, dzieją się na czyichś oczach – ta konkluzja wcisnęła się w moje myśli w zasadzie od pierwszej chwili, gdy na peronie w Sopocie ujrzałem ukraińskie matki z Wiktorią i pochylonym Hordikiem”.
„Świat Hordika” to opowieść o pomaganiu, wyciąganiu rąk. Pierwszoosobowy narrator dzieli się z czytelnikami swoimi doświadczeniami w niesieniu pomocy. Zryw jest spontaniczny. Każdy daje z siebie to, co może: czas, uwagę, miejsce na ziemi, jedzenie. Kolejni przyjezdni napływają jak fale tsunami: trudno nad ich ogromem i siłą zapanować. Można wychwycić jednostki i być dla nich całym światem, kłodą, której mogą się chwycić na morzu zmian. Za nimi ciągnie się wizja wojny, czyli zagrożenia, które może i do nas dotrzeć. Ale jeszcze go tu nie ma, więc możemy pomóc, wyciągnąć rękę, pokierować, wesprzeć kontaktami, znajomością topografii i rynku pracy. Przyjezdne kobiety trzymają się razem. Ze sobą mają tylko parę niezbędnych rzeczy i dzieci. I to one są tu najważniejsze. Szczególnie jedno, wyjątkowe, bo inaczej funkcjonujące. I nie jest to wynik wojny, czy traumatycznych doświadczeń, chociaż i tych w jego życiu nie brakuje. Hordik to kilkulatek niepotrafiący komunikować się ze światem. Barierą nie jest tu język, ale neurologiczna uroda. Bohater przygląda mu się, zadaje sobie pytania, poszukuje sensów i stopniowo oswaja małego przybysza, aby wprowadzić go w świat znaczeń, podsunąć słowa. Nie jest to łatwa podróż. Nie wiemy, ile to spotkanie dwóch bardzo różnych osób daje dziecku, ale stajemy się świadkami jak bardzo zmienia ono spojrzenie mężczyzny niosącego pomoc na to, co jest dookoła. Poszukuje on znaczeń i sensów słów, dostrzega jak bardzo blisko natury możemy być, jak wiele z niej czerpiemy chociaż zwykle traktujemy ją z nieuwagą.
Równolegle do zacieśniającej się relacji dorosłego z dzieckiem toczy się zwyczajne życie pełna wyzwań. Mamy tu pokonywanie lęków, poszukiwanie zajęć, zatrudnianie się. Farmaceutka i lekarka trafiają do restauracji. Tam też się czują dobrze, bo trzeba wszystko odmierzyć, znać właściwe proporcje. Do tego mają możliwość podzielenia się sobą w postaci regionalnej kuchni serwowanej jako atrakcja. Spontaniczna pomoc to też właśnie danie zatrudnienia, pozwolenie na samodzielność, układanie sobie życia. Wyciąganiem ręki są też rozmowy, pokazywanie, że nie można zaprzepaszczać swoich talentów, że nawet kiedy potrzebuje się pomocy można też być tym, który ją niesie innym.
„Świat Hordika” to ciepła opowieść o spotkaniu z Bliźnim. Miłości do ludzi i wątpliwościach. Niedługa książeczka zachęca do refleksji nad światem, naszym miejscem w nim, naszym sposobem reagowania na wyzwania i zadawania sobie pytania o to, co my dajemy innym i czy nasza pomoc to nie jest także ubogacanie siebie. Świat Andrzeja Dunajskiego to realia w których religia i narodowość nie mają znaczenia w doświadczeniu spotkania z drugim człowiekiem.
„Świat Hordika” to poetycka opowieść o wychodzeniu naprzeciw ludziom z potrzebie, niesieniu pokoju i spokoju, nadawaniu życiu właściwej drogi, wyznaczaniu nowych ścieżek. Zobaczymy, że czasami wszystko, czego potrzebujemy to akceptacji i przestrzeni do bycia sobą. Przyjazd uchodźców staje się pretekstem do podsunięcia bardzo podobnych obrazów z Polski i Ukrainy. Łącznikiem jest tu kilkuletni chłopiec. Niesamowicie wrażliwe dziecko nie mówi, ale ma różne talenty i bardzo intensywnie doświadcza świat. Zobaczymy tu poszukiwanie nici porozumienia zarówno z napotkanym Innym (Bliźnim), ale też przede wszystkim ze sobą, potrzebą uporządkowania rzeczy, docenianiu swoich umiejętności, wyciąganiu pomocnej dłoni i umiejętności przyjmowania pomocy, aby samemu w przyszłości móc dać wsparcie. Jest to też opowieść o podążaniu za dzieckiem, jego potrzebami, wrażliwością i doświadczeniami. To staje się pretekstem do przyglądaniu się słowom, otoczeniu i doświadczeniom i zestawienia ich z przeżyciami dorosłych, którzy uciekli przed wojną i muszą na nowo stanąć na nogi, aby zrobić miejsce dla kolejnych napływających.
Recenzja powstała przy współpracy z wydawnictwem.

1 komentarz: