Książek o seryjnych mordercach mamy całkiem sporo. Większość z nich to historie o mężczyznach ekscytujących się widokiem krwi i cierpieniem ofiar, doznających ekstazy w obliczu przerażenia zabijanej osoby. Kobiet morderczyń w literaturze mamy niewiele. Jednak ich pojawianie zwykle związane jest z koniecznością zemsty, czy niesieniem pewnego rodzaju sprawiedliwości. I nie ważne, że jest to misja przez nie wymyślona. Po ten chwyt sięga też Joanna Lato w książce „Żmija”.
Sama okładka zapowiada mroczną opowieść. We mnie wywołała skojarzenia z kulturami
dawnych religii, nasunęła wizję ciemnych borów (chociaż z badań naukowych wiemy,
że dawne lasy wcale nie były tak ciemne jak nam się wydaje). Do współczesnego
świata weszłam z lekkim zaskoczeniem. Pierwszoosobowa narratorka wprowadza nas w
swoją codzienność. Dowiadujemy się, że zajmuje się morderstwami na zlecenie. I
tu w umyśle czytelnika może powstać obraz złej kobiety, w której z daleka można
rozpoznać seryjną morderczynię. Ona jednak rozwiewa te złudzenia, opowiada o
tym jak wygląda jaj codzienność, w jaki sposób się kamufluje, zbiera
informacje, kolekcjonuje dowody.
Akcję otwiera otrzymanie kolejnego zlecenia. Jest jednak ono inne niż wszystkie
wcześniejsze. Tym razem ma za zadanie zabić byłego partnera, więc zemsta będzie
też osobista. Z kolejnych scenek wyłania nam się obraz osoby dobrze
zorganizowanej, obeznanej w technologii, rynku, twardo stąpającej po ziemi i
potrafiącej dobrze się kamuflować. Akcja oczywiście nagina sporo faktów.
Dowiemy się m.in., że dzwoni z zakupionych w kioskach starterów bez ich
aktywacji w postaci przypisania do konkretnej osoby na podstawie dokumentu. Oczywiście
mamy tu fikcję i do jej potrzeb nagięto sporo takich szczegółów. Jeśli ktoś
liczy na trzymanie się rzeczywistości to zdecydowanie nie jest to tego typu
książka. Za to mamy ciekawe pokazanie polowania, osaczania ofiary.
Przygotowania są długie, precyzyjne. Bohaterka jest postacią pedantyczną,
dbającą o każdy szczegół. Chłodno podchodzi do każdego zlecenia. W jej
działaniu widzimy pewnego rodzaju rutynę i precyzję osoby doświadczonej w swoim
fachu. I w sumie nie miałaby, o czym opowiadać, bo kolejne zlecenie to dla niej
nic nowego. Jednak osobiste doświadczenia sprawiają, że zabiera nas do swojego
świata, pokazuje kolejne kroki tworzenia pozorów, wicia zasadzki. Jej podejście
do zadania jest chłodne, z nastawieniem na cel. W przygotowaniach wycisza
emocje.
Mimo tej prostoty akcja obfituje w szczegóły, podsuwa ciekawe spostrzeżenia na
temat życia społecznego, tworzenia pozorów, kierowania się popędami. Sporo tu
problemów społecznych, wyzwań, chorób, wiary w cuda i cudowne mikstury oraz
problemu zdrady, doświadczenia rozczarowania, pytań o możliwość wybaczenia. Pierwszoosobowa
narratorka mężczyzn skaczących z kwiatka na kwiatek pokazuje z takiej
perspektywy, z jakiej stereotypowo patrzy się na kobiety postępujące w ten
sposób i mające wielu partnerów. Nie ma tu usprawiedliwiania do braku
umiejętności panowania nad swoim popędem. Nadia, czyli tytułowa żmija to
kobieta zraniona i w wypaczony sposób dążąca do sprawiedliwości, zadośćuczynienia
za zło, które niesie przez łamanie serc kolejnym niewinnym zakochanym
partnerkom. Nadia jest tu niczym nieczuły anioł śmierci nastawiony na cel.
Zestawienie jej myśli z obrazem świata mężczyzn daje ciekawe spojrzenie na
problem zemsty i czasami pokazuje wiele sytuacji w krzywym zwierciadle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz