środa, 23 lipca 2014

Teresa Monika Rudzka

http://annasikorska.blogspot.com/2014/06/teresa-m-rudzka-kuzyneczki.html
Dziś zachęcam Was do przeczytania rozmowy z Teresą Moniką Rudzką, byłą bibliotekarką, kobietą oczytaną i do tego autorką trzech książek: "Bibliotekarek", "Singielki" oraz "Kuzyneczek". Kolejna książka "w drodze" i jak sama autorka mówi "się robi", więc warto jej wypatrywać. "Kuzyneczki" polecałam w czerwcowym rachunku sumienia.
AS: Kobiety w pani „Kuzyneczkach” nie interesują się polityką. Walczą o lepsze jutro, przetrwanie, bogacenie się, pomoc rodzinie. Pani ma podobny stosunek do życia?
Teresa Monika Rudzka: Zdecydowanie. Jestem apolityczna i polityka, jako taka nigdy mnie nie interesowała. Chyba, że coś z niej konkretnie przecieka do mojego życia. Kobiety w "Kuzyneczkach" uważają z pewnością, że polityka jest nudna, że dzieje się gdzieś daleko i "teoretycznie". A jeśli nawet nie – to z zawirowań politycznych nie wynika nic dobrego dla zwykłych ludzi. Lepiej zatem pilnować swojego ogródka. W Polsce po 1989 r. odkryto politykę, jako obszar, gdzie można dobrze – choć często nieuczciwie - zarabiać. Ponieważ jednak był on przez lata zarezerwowany dla mężczyzn, kobiety wchodzą tam ostrożnie i stopniowo... na razie nie są zbyt pewne siebie.
AS: Kolejny piękny dzień i kolejna wspaniała afera finansowo - polityczna. Mimo swego apolitycznego podejścia szuka pani więcej informacji, by po męsku wiedzieć, co się na świecie dzieje czy raczej – jak większość praktycznych kobiet – zakasze pani rękawy i robi swoje?
Teresa Monika Rudzka: To ostatnie :) W ogóle jestem zwolenniczką pozytywistycznej "pracy u podstaw"; dobro powstałe w ten sposób składa się na dobro ogółu. Informacji szukam wtedy, gdy uznaję, że jakaś afera może zagrozić mojej egzystencji.
AS: Liczne zmiany dotyczą również spraw, które dotykają zwykłych ludzi. Co pani sądzi o pomyśle "deklaracji sumienia" u lekarzy?
Teresa Monika Rudzka: "Gdyby głupota potrafiła fruwać, szybowaliby już, jako te gołębice!" - że zacytuję pewnego lekarza z pewnego znanego serialu. Trudno komentować taki poziom absurdu. A tak serio: to łamanie prawa.
AS: Kolejnym problemem naszego społeczeństwa jest „równouprawnienie”, przez które wyśmiewane są badania nad gender, bo jak kobieta może być równa, jak i dlaczego ma mieć równe prawa, a z drugiej strony mężczyźni uważają, że w naszym kraju istnieje równość płci. Niektóre kobiety oburzają się, że jej nie ma, bo przecież pracodawcy dyskryminują. Jak z tymi spojrzeniami bywa w praktyce?
Teresa Monika Rudzka: Równość płci istnieje na papierze. W praktyce bywa bardzo, bardzo różnie. Dokonało i dokonuje się wiele pozytywnych zmian, ale jest jeszcze sporo do zrobienia.
AS: Z czym kojarzy się pani feminizm? Jakie ma pani odczucia wobec tego nurtu społecznego? Czy walka o prawa kobiet jest dobra?
Teresa Monika Rudzka: Po prostu: z walką o prawa kobiet. Popieram ją; każde dążenie, aby likwidować nierówności między ludźmi jest z definicji dobre. A że czasem się przesadza, czasem wylewa się dziecko z kąpielą... cóż, skutki uboczne występują na ogół zawsze.
AS: Czasami trafiam w mediach na konserwatystki walczące z feminizmem. Czy to nie jest paradoks, że kobiety będące przeciwko obecności innych kobiet w polityce, edukacji, runku pracy same w nim uczestniczą?
Teresa Monika Rudzka: Ależ tak, jest to paradoks, który mnie zresztą nie dziwi. Natura ludzka nie jest bowiem konsekwentna. Chociaż konsekwencja, jako taka jest uważana za cnotę i staramy się być konsekwentni.
AS: Niedawno wróciła pani ze swojej kolejnej zagranicznej podróży. Jak wspomina pani swoją pierwszą? Od kiedy jest ich więcej? Dokąd najczęściej? Jakie ciekawe miejsca pani widziała?
Teresa Monika Rudzka: Moją pierwszą podróż odbyłam na Węgry, w schyłkowym okresie komuny. Wspominam ją bajecznie, wręcz z rozrzewnieniem. Po zgrzebnej Polsce Budapeszt oszołomił mnie feerią kolorów, melodią życia wielkiego miasta i towarami w sklepach, które u nas były niedostępne lub bardzo trudno dostępne. Poza tym przekonałam się, że prawdziwa kawa jest znakomita, jesli parzy się ją w odpowiedni sposób. Węgrzy to potrafili...
Od początku lat dziewięćdziesiątych zaczęłam podróżować więcej. Francja, Włochy, Grecja, Chorwacja, Czarnogóra, Bułgaria... Anglia wiele, wiele razy... Ostatnio USA i stan Utah. Za każdym razem staram się pojechać do nowego miejsca, którego jeszcze nie znam. Wszędzie jest coś ciekawego i charakterystycznego. Choć mnie bardzo zapadło w duszę Museum Rodin w Paryżu. I uwielbiam murki z kamienia, przerośnięte zielenią, charakterystyczne dla pejzażu angielskiego. Mogłabym wciąż patrzeć na angielskie łąki w różnych odcieniach zieleni i na pasące się tam owce.
AS: Gdzie najbardziej chciałaby pani pojechać?
Teresa Monika Rudzka: Wszędzie, gdzie jeszcze nie byłam! Marzy mi się Ameryka Południowa ze szczególnym uwzględnieniem Peru i Chile. Z miejsc bliższych - chciałabym pomieszkać trochę na południu Francji. I odwiedzić grecką wyspę Karpathos.
AS: Jak wygląda pani życie, jako pisarki? Czy debiut zmienił coś?
Teresa Monika Rudzka: Życie jak życie :) Pisanie to mój zawód i pasja, więc niemal codziennie zajmuję się nim. Debiut... hm... "tak jakby" zaczęłam być znana, zwłaszcza w Internecie. Reakcje na moją pierwszą powieść uświadomiły mi, jak bardzo mogą się różnić spojrzenia na pozornie oczywiste sprawy. Wiele lata pracowałam, jako bibliotekarka i byłam zdumiona, gdy niektórzy recenzenci zarzucali, iż nie mam pojęcia, o czym piszę, a moja noga chyba nigdy nie postała w bibliotece. Opisawszy wiernie niektóre sytuacje - dziwiłam się, kiedy twierdzono, że je zmyśliłam. I odwrotnie - sporo ludzi wzięło na serio rzeczy wyssane z palca.
Ale wreszcie zaczęłam robić to, co naprawdę lubię i to jest najważniejsze. Chociaż nie nazywam się Stephen King, zatem dochody z pisania książek... wiadomo, jak to wygląda. Kiedy moja fryzjerka w dobrej wierze spytała, czy pieniądze uzyskane za napisany bestseller zainwestuję w ziemię, czy raczej w nieruchomości - ogarnął mnie śmiech, choć niedawno myślałam tak jako ona (śmiech).
AS: Napisała pani już dwie książki. Kolejna jest w drodze? Kiedy? O czym?
Teresa Monika Rudzka: Trzy. "Bibliotekarki" ukazały się jesienią 2010, po roku wyszła "Singielka", a na początku listopada 2013 do księgarń dotarły "Kuzyneczki". Następna książka "się robi", jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem - ukaże się wczesną jesienią. To jest historia o mojej córce... portret jej życia i osobowości.
AS: Skąd pomysł na takie książki?
Teresa Monika Rudzka: Z życia! Ono jest najbogatszym i niewyczerpanym źródłem inspiracji, pomysłów i fabuł.
AS: W "Kuzyneczkach" przebiega pani wszystkie znane nam epoki. Co pani lubiła w komunizmie? Czy komunizm w ogóle da się lubić?
Teresa Monika Rudzka: Nie zastanawiałam się nad tym. W naszym (i zapewne nie tylko) domu panowało przekonanie, iż nudnej władzy trzeba oddać, co jej się należy: czyli odpowiednio się wypowiadać, iść na pochód pierwszomajowy, itd. Po czym zostawić to za drzwiami i zająć się własnym życiem. Zdawało się, że tak będzie zawsze. Chyba nie będę wyjątkiem, gdy powiem, że w komunizmie każdy miał pracę i to było dobre! Pewność codziennego życia. Mało kto wiedział, na czym i czy w ogóle jest oparta gospodarka. Czasem żartuję, że gdyby tylko dano ludziom paszporty do domu, czyli nieco więcej wolności, gdybyśmy mogli na własne życzenie odwiedzić kolorowy świat zachodni - nie byłoby zmiany ustroju.
AS:Jakie jest pani najszczęśliwsze wspomnienie z tamtych czasów?
Teresa Monika Rudzka: Urodzenie córki...
AS: Komunizm to również czasy dość mroczne i przepełnione strachem. Ma pani jakieś traumatyczne wspomnienia z tamtych czasów?
Teresa Monika Rudzka: Nie, nie mam.
AS: Dawniej (w komunizmie) wydawano pisarzy partyjnych. Ich literatura była nagradzana i ceniona. Dziś wydaje się wszystkich, a mimo tego spotykam się z narzekaniem na jakość książek. Czy nastawienie krytyków nie jest przesadzone? Czy koniecznie pisarz musi pisać dla elit czy również dla przeciętnego "Kowalskiego"?
Teresa Monika Rudzka: Krytycy mają rację, chociaż nie samym Szekspirem człowiek żyje. Uważam, że dobra literatura popularna jest potrzebna i sama bardzo chętnie sięgam po nią. Literatura powinna odpowiadać na wiele potrzeb czytelnika. Tylko ta masówka, ten coraz lichszy plankton literacki, który się ukazuje - to nie jest "dobra literatura popularna". Większość - mdła i przewidywalna do bólu. Budyń z soczkiem i mydło, często kładzione łopatą do głowy. Najgorsze, że owe książki nie są nawet napisane poprawnym językiem! Schemat: ona traci bądź rzuca pracę w wielkiej korporacji, w dodatku zostawia ją mąż lub wieloletni narzeczony. Aby odnaleść właściwą perspektywę - wyjeżdża na wieś bądź za granicę, w czym walnie pomaga jej uzyskany nagle spadek po nieznanym krewnym. Pokornieje, zmieniają jej się priorytety, zatem w nagrodę spotyka wreszcie wielką miłość swojego życia. Happy end. Wersje bajki o kopciuszku.
Sporo tych książek powinno być oficjalnie zakazanych :) Ale co ja tam wiem... ktoś je w końcu kupuje i czyta, a sporo blogerek recenzujących literaturę - wychwala ją pod niebiosa. Czyli jeśli chodzi o "Odzyskaną miłość w zaciszu truskawkowym nad jeziorem", to tak, zgadzam się z krytykami.
AS: Bardzo dziękuję za rozmowę i mam nadzieję na kolejną książkę oraz spotkanie. Życzę wielu sukcesów.
Teresa Monika Rudzka:  Dziękuję i wzajemnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz