Etykiety

sobota, 14 czerwca 2014

Teresa M. Rudzka "Kuzyneczki"

Teresa Monika Rudzka, Kuzyneczki, Warszawa 2013
Każdy ma w domu swoje piekiełko. Normalność okazuje się nienormalna, a piękna otoczka to tylko opakowanie wielkich brudów i przemocy wobec bliskich. Mimo tego książka jest przepełniona uśmiechem, pozytywną energią i kobietami, które walczą o byt rodziny. Mężczyźni są tu jedynie dodatkiem, który często nie potrafi odnaleźć się w życiu, a co dopiero utrzymać rodzinę. Ten obowiązek spoczywa na płci pięknej, która mimo pracowitości i zaradności ciągle jest dyskryminowana, przez mężczyzn wychowanych przez mamusie na egoistów. Takie małżeństwa nie mogą i nie są szczęśliwe. Oczywiście możemy znaleźć wyjątki, ale są tak nieliczne, że to właśnie one wydają się nam patologiczne na tle normalnych kłótni, wypominania, wzajemnych pretensji i obgadywania domowników, bo wiadomo, że domownik zawsze najgorszy i zawsze najzłośliwszy. Inni zawsze mają lepiej: począwszy od synowych, zięciów po dzieci i pracę. Takie pozory tworzyli bohaterowie powieści Barbary Tomaszewskiej „Iluzja” i Jolanty Kwiatkowskiej „Przewrotność dobra". Miniaturkę można zobaczyć w filmie „Sierpień w hrabstwie Osage” reż. Johna Wellsa. Despotyczne matki i teściowe traktują innych tak jak same były traktowane przez swoje matki i teściowe. Ta spirala powoli się rozwija, a dzieci jednak zmieniają swoje wpływy, ale są one niewielkie.
„Kuzyneczki” Teresy Moniki Rudziej to bardzo interesujący obraz kobiet, które żyły w jednej rodzinie na przełomie różnorodnych wydarzeń. Począwszy od czasów przedwojennych po współczesność starają się żyć po swojemu i podejmują mniej lub bardziej trafne decyzje, utrzymują lepsze lub gorsze relacje z bliskimi i znajomymi oraz nieznajomymi, a także mają odmienne charaktery. Całość sprawia wrażenie opowieści o przeciętnej rodzinie. Usytuowanie w Polsce to tylko wybór tła do ich bogatego życia i ciągłej walki. Jednak nie są one przywiązane do jednego miejsca. Mogłyby mieszkać w jakimkolwiek innym kraju. Jest to opowieść o kobietach i ich miejscu w społeczeństwie, które ciągle pozostaje tradycyjne:
Jakie jest najlepsze wyjście dla kobiety?
Powszechnie sądzi się, że wyjście za mąż, założenie rodziny. Cóż, „z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, mówiłam (nie pierwsza, nie ostatnia) po wielokrotnym wysłuchaniu tych samych historii opowiadanych przez kilka osób, z różnych punktów widzenia. Mając w pamięci także własne przypadki, zapragnęłam, podobnie jak wielu przede mną, spróbować opisać i wyjaśnić zagadkę trudnego życia wśród najbliższych
Otoczka tego „wyjścia" musiała być odpowiednia, ale przecież nie każda uważa, że jest to dobre wyjście, ponieważ kobieta z mężem czy bez zawsze pozostaje skazana na radzenie sobie z wieloma trudami codzienności i własnymi upadkom:
Ślub kościelny, wielkie rzeczy. Jak człowiek sam o siebie nie zadba, nikt inny tego nie zrobi. Jeśli Bóg istnieje to widzi człowieka na wylot, a ludzie zawsze będą gadać.
Jak z opowieściami o rodzinach bywa i ta jest rozbudowania, sprawiająca wrażenie chaotycznej, ale jednocześnie bardzo dokładna oraz pisana w „stylu gadanym”: ma się wrażenie, że to kobiety między sobą wspominają wcześniejsze lata. Doskonale do oceny książki pasują słowa Reni o literaturze: Właściwie kto powiedział, że dobra literatura stoi Mannem i Proustem? To przecież jak jedzenie – są w nim i poważne pieczenie wieprzowe, i polędwica wołowa, są lekkie naleśniki, chłodnik, lody o różnych smakach. Nieważne co, ważne jak jest przyrządzone i to samo dotyczy książek.
Czytając „Kuzyneczki” w myślach szukałam podobnego sposobu pisania i innych znanych mi pisarzy. Skojarzeń było kilka: od Denisa Diderota („Kubuś Fatalista i jego pan”) przez Karolinę Lanckorońską („Wspomnienia wojenne") po Hankę Bielicką („Uśmiech w kapeluszu”) oraz Marcela Prousta ("W poszukiwaniu straconego czasu"). Oczywiście u każdego z tych autorów inny aspekt był ważny: u francuskiego filozofa – żywy dialog i nasycenie zabawnymi wydarzeniami przeplatanymi z nieszczęściami, u polsko – węgiersko – austriackiej arystokratki spojrzenie na świat i życzliwość wobec bliźnich, natomiast od polskiej aktorki okraszanie wszystkiego uśmiechem i podsumowanie złego uśmiechem czy żartem. Od francuskiego pisarza wydaje się być zapożyczony styl "strumienia świadomości", ale u Rudzkiej jest to strumień skojarzeń dwóch kobiet, których wspomnienia stają się pretekstem do opowieści o ciotkach, kuzynkach, siostrach, matkach, córkach. Można śmiało powiedzieć, że to nasz polski literacki Almodóvar trafnie pokazujący kobiety.
Polecam książkę wszystkim, którzy nie boją się skomplikowanej fabuły i refleksji nad życiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz