Etykiety

sobota, 27 lutego 2021

Opowiem Wam bajkę o dziadówie

Jak wiecie jestem miłośniczką kupowania dobrych ubrań w lumpeksach. Zresztą w drogich żal byłoby mi łazić po lesie, siedzieć w piachu czy na krawężniku, a tak, tanie było, więc nawet jak się zniszczy to mała strata. Do tego jestem miłośniczką prania wszystkiego po spacerach (wracamy naprawdę bardzo brudne) i większość rzeczy z sieciówek po miesiącu nadaje się na szmaty (żeby być zero waste). Z tego powodu lumpeks to miejsce, które lubię odwiedzać i nabywać potrzebna nam rzeczy. Oczywiście bez przesady, bo w tej kwestii jednak jestem jak mniszka: kilka szat i starczy (bo i tak przy większej ilości chodzę ciągle w tych najwygodniejszych).
Ponad rok temu w piaskownicy toczyła się dyskusja, którą jedna z matek (po szkole zawodowej, ale to nie ma znaczenia tylko ma znaczenie w kontekście dbania o wizerunek) podsumowała:-Tylko dziadówy ubierają się w lumpeksie. 
Byłam wtedy jedyną matką a placu zabaw ubierającą siebie i dziecko w lumpie. Moje dziecko mogło robić wszystko (byle bezpiecznie) i nie drżałam, że podrze spodnie, a inne drżały. Ja tam mogę być dziadówą. Nie mam z tym problemu. Baa, dziadówy są szczęśliwe. A najszczęśliwsze są w swoim kręgu. 
Dziś spotkałam osobę (też po studiach), która też okupiła się w lumpeksie i naszła mnie refleksja, że ludzie po studiach nie przejmują się tym, czy ktoś oceni ich przez pryzmat metek i tego za ile kupili cuch. Oczywiście generalizuję, bo rozbawiło mnie ocenianie kogoś po tym, gdzie kupuje ubrania. W dziadówach jest moc, bo mają wiele rzeczy w nosie :)
#dziadówa #opowiemwambajkę

piątek, 26 lutego 2021

Podjadanie

Po Wielkanocy skorzystałyśmy z wielkich promocji świątecznych paczuszek i z czekoladkami kupiłyśmy biedronkę, kurczaka i zajączka w kształcie jaja. Zwierzaki te mają w plecach schowki i Ola dość często je wykorzystuje do przechowywania swoich drobiazgów, które chce zabrać na spacer, ale ze względu na rozmiar mogą być kłopotliwe, bo są małe. 
No i ruszyłyśmy z taką biedronką. W pewnym momencie widzę, że Ola coś żuje, a że schylała się to zawał prawie na miejscu, bo myślę sobie: "No podniosła coś i pewnie połknęła". W takich sytuacjach myślę, że ze zwierzakiem jest łatwiej, bo kiedy każę psu wypluć to on wypluwa, a Ola połyka... Podchodzę, więc do problemu dyplomatycznie:
-Co tam wcinasz kotku? Smaczne? Pochwal się, co masz?
-Mniam, mniam - mówi Ola i otwiera biedronkę, z której wyjmuje zachomikowane mentosy, tik taki. I to jest ten moment, kiedy człowiek musi wytulić dziecko, że takie grzeczne, pomysłowe i nie je niczego, co mogłoby skończyć się od razu szpitalem :)

Zakupy online

Dziś temat z innej beczki, czyli o tym, czego nauczyłam się w czasie pandemii. Lista jest tu dość długa, więc opowiem Wam o najważniejszych rzeczach, które umożliwiły mi zaoszczędzenie czasu. Przede wszystkim odkryłam, że naprawdę nie ma różnicy między wizytą u lekarza online i w przychodni. Baa, jest dużo lepiej, bo siedzę w domu, kawkę pije i z lekarzem gadam. Bywa też tak, że spaceruję z Olą, a tu akurat moja kolej (a raczej Oli) i dzwoni lekarka. No i wtedy bywają przeboje. Zwłaszcza, gdy jesteśmy przy jedni, po której porusza się sporo samochodów, a na chodniku są agresywne psy próbujące ugryźć naszego terapeutę. Mało tego: w wózku zakupy... Tragedia. A jak nie zrobisz zakupów to nie masz w czym wyprać, nie masz, co jest itd. Po kilku takich przygodach, spędzaniu dnia w lesie zacisnęłam zęby i powiedziałam dość. Ludzie kupują przez internet to i ja mogę. Zwłaszcza, że ceny są tam konkurencyjne, duży wybór produktów, a dostawa pod dom i nie trzeba męża odciągać od zajęć online. A z wysyłką to ceny nie różnią się niczym od tych sklepowych. Często nawet taniej jest przez internet. Przemogłam się i na początek kupiłam pralkę, kiedy mi padła. Już nie musiałam iść do sklepu, zobaczyć i pomacać jak dziecko z poprzedniej epoki tylko wybrałam, zamówiłam, zapłaciłam i dostałam w ciągu 2 dni. Z pralką poszło dobrze, więc stwierdziłam, że w sumie to wypróbuję niemieckie proszki. I znalazłam dobre ceny zamówiłam i dostałam do domu. Luksus. Zaczynam rozumieć ludzi, którzy przestali korzystać ze stacjonarnych zakupów i robią tylko takie online.
A tu strona sklepu, w którym znajdziecie naprawdę szeroki asortyment Zoodommy.pl
Kupujecie niemieckie produkty? Jaki macie sprawdzony proszek do prania?


Rafał Witek "Ja, Majka"


Czasami słuchamy dzieci, ale nie chcemy ich słyszeć, przypisujemy im rozkapryszenie, złe intencje zamiast wsłuchać się w to, co mają nam do powiedzenia, aby pomóc im nim będzie za późno. Czasami niewiele trzeba, aby młody człowiek pod wpływem impulsu zrobił coś, co nam wydaje się lekkomyślne oraz niebezpieczne. Zapominamy, że dzieci często nie myślą w tych kategoriach, że uciekając nie szukają przygody tylko chcą wytchnienia od codzienności, uwolnienia od istniejącej sytuacji, a ich czyn jest krzykiem desperacji. I tak jest właśnie w przypadku Majki i Dawida. Każde z nich ma inny motyw, każde szuka czegoś innego w przygodzie zwanej „samodzielnością”. Łączy ich to, że mają dość domu.
Majka to tak naprawdę Nikola Skibicka spędzająca z kolonijną grupą wakacje nad morzem. Nie jest to wyjazd jej marzeń. Ona – nastolatka – pojechała razem z maluchami na darmowy obóz razem z maluchami, czyli uczniami nauczania początkowego. Na szczęście nie jest jedyną osobą w swojej grupie wiekowej. Wakacje spędza dość przeciętnie, ponieważ nastolatki nie ekscytują się tak morskimi atrakcjami. Do tego nie mogą wchodzić do morza, kiedy chcą tylko wtedy, gdy ratownik pozwoli na to kolejnej grupce. Do tego dochodzą psotni chłopcy oblewający znienacka zimną wodą. Z czego tu się cieszyć? Chyba tylko z tego, że jest się daleko od domu, ma się większy spokój, większą przestrzeń, więcej prywatności? Pomyślicie sobie: Jak to możliwe, że ktoś ma zapewnioną większą intymność niż we własnym domu? Wszystko przez to, że dziewczyna razem z bliskimi mieszka w kawalerce. Mała przestrzeń, małe dziecko i obcy facet to nie jest wymarzone otoczenie dla dorastającej panienki. Niby ma swój skrawek na tapczanie za szafą, ale i tak ciągle jest osaczona bliskością, kąśliwymi uwagami, poklepywaniem. Dopiero z perspektywy wakacyjnego wyjazdu dostrzega jak bardzo ma dość całej sytuacji i niewiele myśląc wprowadza plan w życie. Ku jej zaskoczeniu idzie jej niesamowicie łatwo. Do tego drugiego dnia dołącza do niej Dawid, który ma całkowicie inną sytuacje w domu niż ona: jest jedynakiem z dużym kieszonkowym, dużą dawką samotności oraz dokładnie zapełnionym grafikiem. Mimo przynależności do różnych światów, odmiennych motywacji dzieciaki nawiązują silną więź, uczą się wiele od siebie, a przede wszystkim pozwalają sobie na cieszenie się chwilą, oderwanie od ocen otoczenia.
Ucieczka to też pewnego rodzaju nauka dla rodziców. Bardzo bolesna, bardzo angażująca, ale sprawiająca, że będą mogli przemyśleć swoją postawę, oczekiwania, zachowania oraz priorytety. Dziecięce emocje i potrzeby są tu ważne. Do tego widzimy jak wielkie znaczenie ma to, kogo bohaterzy spotykają po drodze, jak niesamowicie ważna jest empatia, umiejętność dostrzegania problemów i wyciągania dłoni do dzieci oraz młodzieży, aby w czasie ich czynów będących wyrazem desperacji nie stało się im nic złego.
Rafał Witek z wprawą snuje subtelną opowieść o wrażliwych nastolatkach, których życie nie jest takie jak by sobie wymarzyli. Autor delikatnie podsuwa problem choroby, skupienia się na potrzebach młodszego dziecka, przemocy, molestowania, ale też stawiania za wysoko poprzeczki, wygórowanych oczekiwań, nakręcania dziecka na wyścig szczurów, zamiast rozwijania pasji, a to sprawia, że zarówno czująca się zaniedbaną Nikola, jak i Dawid nie mają za bardzo sprecyzowanych pasji. Widzimy też jak bardzo „wychuchane” wzorowe dziecko w czasie ucieczki ma mniej kreatywne podejście do zdobywania pieniędzy, bo nie wie, w jaki sposób mogłoby zarobić. Majka pokazuje nam jak czasami proste umiejętności pomagają przetrwać, jak twórcze podejście, korzystanie ze swoich talentów pomaga przeżyć. Ucieczka to też nauka asertywności i możliwość bycia usłyszaną i przede wszystkim wysłuchaną, aby jej życie mogło wyglądać inaczej. Dla rodziców jest to lektura pouczająca, pokazująca, że trzeba słuchać to, co nasze pociechy mają nam do powiedzenia, bo czasami może być za późno na pomoc, że nakaz milczenia, mówienie, że dziecko robi coś złośliwie oraz kary nie załatwiają sprawy, bo nad wyzwaniami trzeba przysiąść, z emocjami popracować, z naruszaniem sfery intymności powalczyć. A przede wszystkim zawsze trzeba pokazywać, że głos naszych dzieci jest dla nas ważny.
„Ja, Majka” to pozornie lekka, wakacyjna lektura, ale poruszająca niesamowicie ważne i poważne, dlatego uważam, że powinna po nią sięgnąć zarówno młodzież, jak i jej rodzice, nauczyciele, aby uświadomić sobie jak niesamowicie ważne jest wsłuchanie się w potrzeby dziecka.







środa, 24 lutego 2021

Lud i lód

Jednym zaczął się sezon lodowy, a nam się właśnie skończył, bo wiosna jest, ciepło, śniegu nie ma. Kiedy był śnieg trzeba było wychodzić z lodami, bo inaczej lizanie chodnika. A kto jest winny jak dziecko liże chodnik? No matka, bo pozwala. No to lód w łapkę i dziecko ładnie maszeruje, a lud komentuje: "Tak zimno, a pani dziecku loda daje? Panią to powinien się ktoś zająć".
Lud zawsze wie, co dobre, a Ola wie, że lód jest dobry.

Gra: Marcin Dudek "Plus minus. Nauka liczenia" il. Joanna Kłos

 


Umiejętność liczenia – obok umiejętności czytania – jest jedną z ważniejszych i oczywistych cech kształtowanych w naszej kulturze. Są tak powszechne, że kiedy czytamy o kulturach nieznających cyfr, nieposiadających żadnego wyobrażenia matematycznego zadajemy sobie pytanie: jak to możliwe? Mimo tej powszechności ciągle jest to zdolność źle lub słabo rozwijana, a to sprawia, że dzieci nie tylko nie lubią matematyki i nie potrafią liczyć, praktycznie wykorzystać wyniesionej z niej wiedzy, ale też istnieje dziwne przeświadczenie, że humanistom matematyka jest niepotrzebna. Nic bardziej mylnego. Potrzebują oni tak samo umiejętności liczenia, jak i czytania, ale o tym często przekonują się dopiero na studiach, co sprawia, że przeżywają wielkie rozczarowanie kierunkiem, na którym przecież mieli w końcu uwolnić się od znienawidzonej matematyki. Warto dzieciom oszczędzić tego typu przeżyć i pokazać, że liczenie to taka magia jak w przypadku baśni czy niezwykłych opowieści przygodowych, że liczenie jest tak samo przyjemne jak czytanie, ale trzeba mu poświęcić tak samo dużo czasu i wejść w świat zagadek oraz fantazjowania. Tak, fantazjowania. Bez niego nie powstałoby wiele pomysłów w matematyce. Bez wyobraźni nie byłoby zadań z jedną, dwoma, trzema niewiadomymi. Brzmi groźnie no nie? Ale to tylko pozory. Oczywiście pod warunkiem, że opanujemy podstawy i zadania matematyczne potraktujemy jak zagadki kryminalne. Aby mogło nam się to udać musimy sięgnąć po odpowiednie pomoce dydaktyczne. Tych w Wydawnictwie Nasza Księgarnia jest naprawdę bardzo wiele: od „Liczy pieski” Ewy Kozyry Pawlak, „Porachunków Robota Mata” Moniki Hałuchy, „Naukę liczenia” Agnieszki Łubkowskie po „Matematyczną pizzę” Anny Ludwickiej oraz grę „Plus minus. Nauka liczenia” Marcina Dudka.
Praca z liczbami będzie długa, ale nie musi być nudna. Jak już pewnie zauważyliście warto tę przygodę zaczynać od podstaw, czyli takich wyzwań jak w książce o liczeniu piesków. Znajomość liczb rozszerzamy  na otoczenie. Korzystając z dziecięcej ciekawości obliczamy wszystko, co dziecku wyda się ciekawe. Gołębie? Proszę bardzo. Skarpety, psy, kroki? Jak najbardziej! Ilość palców? Też! Kiedy dziecko już potrafi liczyć należy wprowadzić cyfry, by nasza pociecha potrafiła dopasować abstrakcyjny symbol do ilości przedmiotów. Kiedy już i to mamy opanowane przyszedł czas na proste działania matematyczne, czyli obliczanie prostych zadań. A początku z rzeczami bliskimi dziecku (owocami, kawałkami kredy, klockami), a następnie można płynnie przejść do samych zadań bez wykorzystania przedmiotów, ale z pomocami edukacyjnymi. I tu warto sięgnąć po grę „Plus minus. Nauka liczenia”, która sprawi, że proste zadania nie będą takie nudne, a my z naszymi pociechami będziemy mogli stopniować poziom trudności.
Dzieci na początek mogą przećwiczyć proste zadania matematyczne czyli dodawanie i odejmowania małych liczb. W zależności od wariantu gry pociecha będzie mogła ćwiczyć koncentrację i spostrzegawczość, szybkość wykonywania działań, karty, których wyniki dają określone rezultaty (parzyste, nieparzyste, mniejsze, większe, pary, karty o określonych wynikach). Takie wszechstronne podejście pozwoli w bardzo przyjemny sposób przyswoić sobie materiał nauczania początkowego oraz wprowadzić w świat działań bardziej rozbudowanych. Pracę z grą warto wspomóc wspomnianymi publikacjami.
Zapraszam na stronę wydawcy










Uczymy się liczyć

Umiejętność liczenia – obok umiejętności czytania – jest jedną z ważniejszych i oczywistych cech kształtowanych w naszej kulturze. Są tak powszechne, że kiedy czytamy o kulturach nieznających cyfr, nieposiadających żadnego wyobrażenia matematycznego zadajemy sobie pytanie: jak to możliwe? Mimo tej powszechności ciągle jest to zdolność źle lub słabo rozwijana, a to sprawia, że dzieci nie tylko nie lubią matematyki i nie potrafią liczyć, praktycznie wykorzystać wyniesionej z niej wiedzy, ale też istnieje dziwne przeświadczenie, że humanistom matematyka jest niepotrzebna. Nic bardziej mylnego. Potrzebują oni tak samo umiejętności liczenia, jak i czytania, ale o tym często przekonują się dopiero na studiach, co sprawia, że przeżywają wielkie rozczarowanie kierunkiem, na którym przecież mieli w końcu uwolnić się od znienawidzonej matematyki. Warto dzieciom oszczędzić tego typu przeżyć i pokazać, że liczenie to taka magia jak w przypadku baśni czy niezwykłych opowieści przygodowych, że liczenie jest tak samo przyjemne jak czytanie, ale trzeba mu poświęcić tak samo dużo czasu i wejść w świat zagadek oraz fantazjowania. Tak, fantazjowania. Bez niego nie powstałoby wiele pomysłów w matematyce. Bez wyobraźni nie byłoby zadań z jedną, dwoma, trzema niewiadomymi. Brzmi groźnie no nie? Ale to tylko pozory. Oczywiście pod warunkiem, że opanujemy podstawy i zadania matematyczne potraktujemy jak zagadki kryminalne. Aby mogło nam się to udać musimy sięgnąć po odpowiednie pomoce dydaktyczne. Tych w Wydawnictwie Nasza Księgarnia jest naprawdę bardzo wiele: od „Liczy pieski” Ewy Kozyry Pawlak, „Porachunków Robota Mata” Moniki Hałuchy, „Naukę liczenia” Agnieszki Łubkowskie po „Matematyczną pizzę” Anny Ludwickiej oraz grę „Plus minus. Nauka liczenia” Marcina Dudka.

Miłość do zwierząt i naukę liczenia można połączyć tak jak zrobiła to Ewa Kozyra-Pawlak w książce „Liczy pieski”. Cala przygoda z czworonogami i liczbami zaczyna się od ogłoszenia powieszonego na słupie. Samotny pan pragnie przygarnąć jednego lub dwa psy. W bardzo krótkim czasie na ulicę Kocią 9 trafia dziesięć bezdomnych piesków. Ze względu na ich urok przygarnia je wszystkie i traktuje jak członków rodziny. Jego mały domek staje się oazą szczęścia dla zwierzaków.

„Porachunki robota Mata” wprowadza w świat liczb, zagadek, labiryntów. To pozwala na oswajanie się z trudną dziedziną wiedzy, rozwijania spostrzegawczości oraz niezbędnej w nauce koncentracji. Mali rysownicy mogą odkryć wiele praktycznych zastosowań matematyki, oswoić się z liczbami, przestrzenią i przekonać się, że matematyka wcale nie jest taka straszna, na jaką wygląda.

„Nauka liczenia” Agnieszki Łubkowskiej zawiera pięć części wprowadzających w inne zagadnienie, podwajające ćwiczyć kolejną umiejętność i utrwalać już nabytą. Przy jej pomocy wprowadzimy dziecko w świat dodawanie, odejmowanie, mnożenia i dzielenia, a na końcu sięgniemy po różności matematyczne pozwalające na oswojenie się z ułamkami, godzinami, szacowaniem długości, system dziesiętnym, wagą, liczbami ujemnymi, liczbami parzystymi i nieparzystymi. Wszystko tu jest pięknie po kolei rozpisane. Każda strona to kolejny krok przybliżający do opanowania podstaw. Agnieszka Łubkowska z wprawą stopniuje poziom trudności, a z jej książki śmiało mogą korzystać laicy matematyczni, rodzice niecierpiący matematyki. Być może razem z dzieckiem odkryją piękno tej nauki. Proponowane ćwiczenia są bardzo dobrze dostosowane do kolejnych umiejętności, jakie dziecko powinno posiadać. W czasie korzystania z tej pomocy warto pamiętać, że nauka to nie wyścigi, ale rozwój i każde dziecko będzie przechodziło przez kolejne stopnie we właściwym sobie tempie. Czasami warto zatrzymać się przy rzeczach sprawiających pociechom trudność, aby nie ciągnęły się one za nimi przez cały proces edukacji.
Wszystkie zadania bardzo dokładnie opisano tak, aby osoba pracująca z dzieckiem, niemająca wykształcenia matematycznego, posiadająca minimum wiedzy matematycznej potrafiła je poprawnie wykonać, by dziecko mogło zrozumieć dany temat. Zawarte w książce przykłady dają duże pole do popisu dla dorosłych, zachęcają do odłożenia podręcznika i zabrania matematyki na spacer, gdzie można z powodzeniem ćwiczyć nowe umiejętności na nowym materiale.
Poza zadaniami matematycznymi w książce znajdziemy ćwiczenia pomagające rozwinąć koncentrację, zrelaksować i pozytywnie nastawić do pracy. Plusem jest zachęcanie autorki do sięgania po przedmioty z otoczenia dziecka, co pozwoli mu uzmysłowić, że cała przestrzeń to różne oblicza matematyki, że cyframi można bawić się na różne sposoby. Do tego w czasie zadań dziecko będzie miało realne przedmioty pomagające wyobrazić sobie abstrakcyjne zagadnienia. W czasie lektury poznamy również elementy metody Dennisona. Do tego z wstępu czytelnicy dowiedzą się, w jaki sposób pomagać dzieciom z trudnościami matematycznymi. Każde zawarte w książce ćwiczenie podzielone jest na role: część dla dziecka i część dla dorosłego, dzięki czemu możemy być partnerami w nauce naszej pociechy. Ważnym warunkiem w czasie korzystania z książki jest posiadanie przez dziecko umiejętności czytania ze zrozumieniem, znajomości liczb i ich stosunków (co większe od czego).

Kiedy już i to mamy opanowane przyszedł czas na proste działania matematyczne, czyli obliczanie prostych zadań. I tu z pomocą przychodzi gra „Plus minus. Nauka liczenia”, która sprawi, że proste zadania nie będą takie nudne, a my z naszymi pociechami będziemy mogli stopniować poziom trudności.
Dzieci na początek mogą przećwiczyć proste zadania matematyczne czyli dodawanie i odejmowania małych liczb. W zależności od wariantu gry pociecha będzie mogła ćwiczyć koncentrację i spostrzegawczość, szybkość wykonywania działań, karty, których wyniki dają określone rezultaty (parzyste, nieparzyste, mniejsze, większe, pary, karty o określonych wynikach). Takie wszechstronne podejście pozwoli w bardzo przyjemny sposób przyswoić sobie materiał nauczania początkowego oraz wprowadzić w świat działań bardziej rozbudowanych. Pracę z grą warto wspomóc wspomnianymi publikacjami.

Natomiast w „Matematycznej pizzy” znajdziemy bardzo praktyczne zadania dotyczące podziału koła, wykorzystania kolorów, rysowania bez odrywania kredki od papieru, rysowanie z wykorzystaniem systemu binarnego, opis tworzenia model rozprzestrzeniania populacji, a nawet zabawy z rachunkiem prawdopodobieństwa oraz nieskończonością, liczbami Fibanocciego, złotą proporcją, odwzorowywaniem, powiększaniem, symetrią oraz poznają zasady działania komputerów.
Z tymi pomocami matematyka nikomu nie będzie straszna.

"Feluś i Gucio grają w sylaby"


Uczenie się sylab to jeden z etapów i możliwości uczenia się czytania oraz pisania, a nawet mowy, dlatego dziś opowiem Wam o grze „Feluś i Gucio grają w sylaby”. My wykorzystałyśmy te materiały nieco inaczej niż przewidział wydawca i autorzy, ponieważ zaczęłyśmy od czegoś, co dla nas jest ważne, czyli od wymawiania sylab. Ćwiczymy to już od ponad siedmiu lat i każdy nowy materiał pięknie zachęca córkę do pracy, bo jest w tym powiew świeżości i nowości. W końcu dzieci nie cierpią monotonii. To załatwiłyśmy szybko i sprawnie, dzięki czemu upewniłam się, że Ola pamięta sylaby i bardzo stara się je wymówić. Kolejnym etapem było spokojne rozłożenie sylab na stole i układanie wyrazów do szablonów. Po takim ćwiczeniu przeszłyśmy do etapu układania wyrazów do obrazków, a następnie Ola mogła samodzielnie sprawdzić, czy dobrze ułożyła dany wyraz. Ćwiczenia oczywiście zaczynamy od małej ilości wyrazów i sylab, czyli 2-3 obrazki ze słowem oraz dobrane do nich sylaby. Jeśli nasza pociecha ma słabą koncentrację to muszą być to tylko sylaby, które wykorzystamy do ułożenia danych słów.  Dwustronne kartoniki pozwalają na wprowadzenie metody Montessori do terapii i rozwijaniu dziecięcej samodzielności, ponieważ dziecko po ułożeniu wyrazu do obrazka może sprawdzić, czy zrobiło to dobrze, a następnie samodzielnie poprawić błędy. Oczywiście pracę z szablonami stopniujemy i zaczynamy od wyrazów dwusylabowych, a następnie trzysylabowych. Każdego dnia krótki trening z wprowadzaniem nowych wyrazów i już po miesiącu nasza pociecha może grać samodzielnie. Córce bardzo spodobała się taka forma pracy i nad nią będzie pracowała w najbliższych dniach.
Myślę, że po zawarte w pudełku pomoce można śmiało sięgać już z 2-3 latkami. Oczywiście tak jak wspomniałam wtedy dawkujemy ilość kartonów, odpowiednio dobieramy sylaby do wymawiania i kiedy dziecko już rozpoznaje je (a tempo poznawania w czasie codziennych kilkuminutowych ćwiczeń może Was zaskoczyć) można zacząć grę zgodnie z instrukcją wydawcy, którą znajdziecie w opakowaniu i na stronie wydawcy. „Feluś i Gucio gra w sylaby” to świetna pomoc w gabinecie logopedy. Zdecydowanie polecam!