Etykiety

czwartek, 26 października 2023

Zofia Zdun "Tylko ona"


Typ „Piotrusia Pana” to beztroscy mężczyźni skaczący z kwiatka na kwiatek, nieliczący się z emocjami innych osób. Im większą mają swobodę finansową tym bardziej przedmiotowo traktują ludzi. Takie osoby przysparzają otoczeniu wiele problemów i aby dojrzeli potrzebują rzucenia ich na otwarte wody brutalnego życia. Taką historię o Piotrusiu Panie okraszoną romansem i odkrywaniem zaskakujących tajemnic z przeszłości serwuje nam Zofia Zdun w lekkiej opowieści „Tylko ona”.
Do książki wchodzimy poznając Antoniego Kozaka będącego wielkim lowelasem, beztroskim dorosłym synkiem na utrzymaniu ojca prowadzącego biznes. Młody, przystojny i majętny mężczyzna cieszy się urokami życia. A tych jest całkiem sporo: wycieczki, imprezy, różnorodne eksperymenty z używkami, przygodny seks. Należy on do tego typu ludzi, którzy balują do świtu i śpią do popołudnia. Do tego nigdy nie skalał się żadną pracą. Mało tego: jego wykształcenie jest mizerne, posiadanych umiejętności ma niewiele. Jedną rzecz, którą potrafi perfekcyjnie to bajerowanie i manipulowanie. Od pierwszych stron czytelnik może poczuć narastającą irytację i antypatię do zapatrzonego w siebie cynicznego bohatera. Natura ułatwiła mu zadanie dając mu urodę, która zdecydowanie przyciąga płeć przeciwną. W połączeniu z majątkiem rodziców staje się on obiektem westchnień oraz planów płci przeciwnej. Ta idylla Piotrusia Pana jednak nie jest wieczna. Rodzice postanawiają odciąć go od pieniędzy, a dorosłego synka wysłać do pracy u znajomego, żeby nie miał szansy się obijać. Bujający w obłokach Antoś ma dorosnąć. Plany, planami, a urok osobisty bawidamka robi swoje i bohater z łatwością może wykorzystać naiwność kobiet. Próba nauczenia samodzielności i zachęcenie do niezależności jest niczym karykatura dorosłości. Trwa to do czasu kolejnego przełomu, jakim jest poznanie pięknej, bogatej i słynącej z profesjonalizmu kobiety. Zainteresowanie nią podsyca jej całkowita obojętność wobec zalotów lokalnego Don Juana. Wizerunek playboya nie ułatwia mu zadania. Do tego wokół wybranki serca jest aura tajemnicy.
Zofia Zdun podsuwa nam lekka opowieść o tym jak bardzo miłość zmienia zachowanie ludzi. Główny bohater po zakochaniu się w Zofii Chmurnej zaczyna całkowicie inaczej patrzeć na otoczenie, swoje wcześniejsze czyny oraz relacje między ludźmi. Uczucie sprawia, że dostrzega jak bardzo bywał egoistyczny. Zauważa też jak wiele relacji w otoczeniu jest płytkich, ulotnych i jak bardzo ludzie nawzajem manipulują sobą. Pisarka pod płaszczykiem lekkiej opowieści, ironii i przerysowania wprowadza nas do świat, w którym każdy myśli o sobie i swoich zyskach. Pojawia się tu wiele ważnych tematów, wśród których najważniejszy jest egoizm i wykorzystywanie innych, traktowanie ich przedmiotowo. Do tego dojdzie problem nierzetelności osób na ważnych stanowiskach, ukrywania brudów oraz przekrętów i złego traktowanie pracowników.
„Tylko ona” to pozornie prosta historia miłosna. W tle jednak pojawia się wiele zaskakujących wydarzeń, tajemnice z przeszłości, zdrady, złe doświadczenia, tragedie, które ukształtowały bohaterów. Jest to też opowieść o przemianie, tym jak bardzo różni potrafimy być w zależności od tego, co podsuwa nam los. Największej metamorfozie ulega główny bohater pod wpływem miłości. Z lekkoducha staje się zabiegającym o względy mężczyzną gotowym na wielkie poświęcenie, aby zdobyć serce ukochanej. Bardzo podobało mi się uświadamianie czytelników, że całe życie się uczymy, zmieniamy i możemy stać się zupełnie innymi ludźmi z odmiennymi priorytetami. Antoś przed i po metamorfozie ma całkowicie inne nastawienie do sobie oraz otoczenia. Miłość potrafi wykrzesać z niego zaangażowanie oraz zachęci do rozwijania podstawowych umiejętności jak gotowanie, sprzątanie i troska o drugą osobę. Przekonamy się, że wcale nie trzeba lat uczenia się tego, aby się posiąść te zdolności. Wystarczą chęci, zaangażowanie i determinacja w dążeniu do celu.
„Tylko ona” to powieść, która może wywołać skrajne uczucia. Zwłaszcza pierwsze pięćdziesiąt stron, na których mamy Antoniego w wersji egoisty skupionego na sobie. Akcja tocząca się wokół niego, pokazywana przez trzecioosobowego wszechwiedzącego narratora dzielącego się odczuciami i przemyśleniami mężczyzny zdecydowanie na początku zniechęca. Później historia jest bardziej rozbudowana, pojawiają się wątki poboczne, problemy bliskich i retrospekcje w postaci przemyśleń lub wspomnień.
Antoni Kozak to zdecydowanie antypatyczna postać. Przynajmniej tak jest na początku, kiedy widzimy leniwego i beztroskiego dorosłego synka zachowującego się beztrosko jak dziecko. Wybujałe ego i przedmiotowe traktowanie zdecydowanie zniechęciły mnie do niego, ale trwało to do czasu, kiedy uległ przemianie. Złapałam się na tym, że w pewnym momencie zaczęłam mu kibicować i jednocześnie włączał się głos rozsądku, przez który w myślach podpowiadałam jego ukochanej, aby nie zwracała na niego uwagi. Rozwijająca się relacje przyniesie sporo niespodzianek. Usamodzielnianie się mężczyzny sprawi, że na wiele rzeczy, które wcześniej ignorował będzie zwracał uwagę. Zobaczymy bohaterów dorastających do różnych rzeczy. Antoś będzie musiał zmierzyć się z tym, że nie zawsze i nie wszystko musi mieć gotowe na tacy. O rzeczy ważne musi się postarać. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodzą emocje.
Zapraszam na stronę wydawcy








Marta Nowik "Noc spadających gwiazd"


Każda historia miłosna jest na pewien sposób banalna, bo życie takie jest. Jeśli spojrzymy na swoje związki, przypomnimy sobie jak poznawaliśmy tę drugą osobę to często są to historie jak z tanich romansideł: niespodziewane spotkanie, nieprzemyślana decyzja, spontaniczny wypad, a czasami lata znajomości i rozkwitania uczucia. Książkowo-filmowych scenariuszy jest więcej. A wszystko przez to, że jesteśmy istotami społecznymi, dążącymi do wchodzenia w relacje z innymi, budowania więzi, łaknącymi ciepła i uwagi, a to wiąże się z nawiązywaniem relacji w różnych okolicznościach. Jeśli połączymy te cechy z zamiłowaniem do zabawy wychodzą ciekawe i zaskakujące i jednocześnie bardzo realistyczne historie. I taka właśnie jest książka Marty Nowik „Noc spadających gwiazd”.
Głównymi bohaterkami są tu Natalia i Aleksandra. Młode, przebojowe, niezależne, mieszkające w małym mieście i pracujące razem kobiety przyjaźnią się. Wchodzimy tu do specyficznego świata małych społeczności, w których każdy każdego zna i przez to jest pod obstrzałem ocen. Jak bardzo może być to niebezpieczne i dokuczliwe bohaterki uświadamiają sobie po jednej z firmowych imprez, którą opuściły z powodu panującej na niej nudy. Obyło by się bez zaskakujących, gdyby wróciły do domu. Zamiast tego dołączyły do bardziej imprezowych osób. Kac następnego dnia to tylko niewielki problem w porównaniu z tym, co je czeka w najbliższym czasie. Jedna niewinna zabawa, poddanie się emocjom i popłynięcie z nurtem dobrej zabawy bez zahamowani. Po tej nocy ich życie całkowicie się zmienia. Jedna pojawia się na bilbordach w mieście, a druga odkrywa, że jest w ciąży. Żadna nie pamięta, w jaki sposób to się stało i kto to mógł zrobić. Za to obie przekonują się, że to już koniec monotonii toczącej się wokół nudnej pracy, zwykłych obowiązków oraz stabilizacji finansowej. W tle pojawia się też kryzys w firmie. Do tego każda z nich trafi na inny typ mężczyzny: jeden będzie odpowiedzialny, drugi nie, a trzeci gotowy na wszystko. A może pojawi się ktoś jeszcze?
„Noc spadających gwiazd” Marty Nowik to powieść bogata w wydarzenia, wyraziście zarysowanych i bardzo różnorodnych bohaterów. Każdy tu w jakiś sposób dąży do zaspokojenia swoich pragnień i to sprawia, że ścieżki ludzi się przecinają, przeplatają, pozwalają na obnażenie prawdziwej twarzy. Pisarka serwuje nam historię, w której nie zabraknie trudnych tematów. Bohaterzy nie mają lekkiego życia. Wręcz przeciwnie: dźwigają spory bagaż nieudanych związków, przykrych doświadczeń, są zwodzeni, popadają w nałogi, ulegają hazardowi, borykają się ze samotnością, problemami finansowymi, a także kreowaniem swojego życia na idealne. Do tego mamy tu takie ludzkie dramaty jak handel ludźmi, wykorzystanie, molestowanie, prześladowanie oraz przemoc w rodzinie, alkoholizm i wyzysk. Mimo tego pojawia się nadzieja na szczęście, miłość i powodzenie. Zobaczymy, że na zmiany nigdy nie jest za późno i nie warto kierować się złudzeniami. Marta Nowik wprowadzając nas do świata bohaterów zawsze podsuwa problemy aktualne i często bliskie czytelnikom. Tym razem nie zabrakło motywu wojny na Ukrainie, tułaczki. Pojawiająca się w opowieści Ukrainka to kobieta cicha, doświadczona i bardzo życzliwa oraz troskliwa, mimo że sama doświadczyła wiele zła i potrzebuje wsparcia. Zwłaszcza w obcym dla niej kraju i otoczeniu, w którym przestępcy wyłaniają słabe ogniwa. Wszystkie wątki pięknie składają się na wciągającą opowieść o miłości i dawaniu siebie innym. Marta Nowik uświadamia nas jak bardzo kształtujemy życie wokół siebie, roznosimy dobro i zło. Nasze decyzje nigdy nie pozostają bez konsekwencji. I to nie tylko my musimy się z nimi zmierzyć.
„Noc spadających gwiazd” Marty Nowik to ciekawa, ciepła i zmuszająca do refleksji opowieść o miłości, marzeniach i bliskości. Zdecydowanie polecam.
Zapraszam na stronę wydawcy












niedziela, 22 października 2023

Przemysław Piotrowski "Kod Himmlera"


Rozmach działań oraz szokujące okrucieństwo nazistów sprawiły, że ich plany obrosły wieloma legendami. Tworzone przez nich projekty, budowle, doświadczenia oraz długie powodzenie na polu walki nadal zaskakują i dają duże pole do fantazji, a to sprawia, że pisarze chętnie zabierają nas na spacer po ciemnych korytarzach twierdz, linii obronnych, pozostałych fortyfikacji przypominających sprawnie działającą machinę, w której każdy element ma niesamowicie ważne znaczenie. Same zbrodnie w obozach śmierci skłania do tworzenia przypuszczeń, że działania pod ziemią mogły być dużo bardziej przerażające. Po takie motywy sięga Przemysław Piotrowski w książce „Kod Himmlera”.
Opowieść zaczyna się dość zaskakująco. Wchodzimy do sieci bunkrów „Riese” („Olbrzym”) w Górach Sowich, w których swoją siedzibę miał mieć Adolf Hitler. Tajemniczy transport, nakreślenie zachowania pracujących we fortyfikacji żołnierzy oraz sytuacja więźniów przymuszonych do powiększania obiektu, utrzymania go oraz wykorzystywanych w formie obiektów eksperymentów. Te ostatnie dają spore pole do popisu. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodzi najbardziej rozpoznawalny z okrucieństwa lekarz kojarzony z najbardziej zaskakującymi doświadczeniami na ludziach. Przeniesienie akcji kilka lat po wojnie na Antarktydę na Ziemię Królowej Maud i tajemnicza śmierć osób badających ten obszar oraz powiązanie tych wydarzeń z działaniami nazistów, śmiercią dziadka głównego bohatera, a także tajemnicze znalezisko sprawiają, że wkraczamy do powieści szpiegowsko-przygodowej przemycającej sporą dawkę ciekawostek historycznych okraszonych dużą dawką fantazji pisarza, który z dużą swobodą sięga po różnorodne legendy narosłe wokół projektów Niemców w Górach Sowich. Pozornie niewinnie wyglądające znalezisko okazuje się śmiertelnie niebezpieczne. Zwłaszcza, że starymi dokumentami zaczynają interesować się wywiady kilku krajów. Za bohaterami poznającymi tajemnicę nazistów zaczyna się pościg. Złapani mogą przepłacić wiedzę życiem.
Pikanterii akcji dodaje pojawienie się pięknej bibliotekarki, która pomaga mieszkającemu w Zielonej Górze Tomaszowi Turczyńskiemu, dziennikarzowi sportowemu w wyjaśnieniu znaczenia znaleziska dokonanego przez dziadka. Sprawa jest o tyle tajemnicza, że odnalezione dokumenty wywołały u odkrywcy atak serca. Co kryje się za tajemniczym projektem? W jaki sposób powiązany jest on ze współczesnymi odkryciami na Antarktydzie? Jaką rolę odegrały tu wierzenia Tybetańczyków oraz eksperymenty na ludziach? Czym miała być legendarna „Wunderwaffe” mająca zapewnić odwrócenie paska klęsk na froncie wschodnim i pozwalająca zapewnić zwycięstwo?
Przemysław Piotrowski snuje bardzo realistyczną i niesamowicie prawdopodobną akcję, w której skutki działań tak samo pomysłowych jak i okrutnych nazistów nadal ciągną się za nami. Do tego uświadamia jak ciągle mało wiemy o tym, co naprawdę robili Niemcy w czasie II wojny światowej, jak wiele ich działań zostało utajnionych przez niszczenie dokumentów i stworzonych obiektów. Nie zabraknie tu też problemu ucieczki wielu zbrodniarzy wojennych przed sprawiedliwością.
„Kod Himmlera” to powieść pełna poszukiwań, tajemnic, pościgów, działań szpiegów i tajemnic Trzeciej Rzeszy. Mamy tu ciekawą mieszankę akcji przywodzącą na myśl filmy o Jamesie Bondzie i Indianie Jonesie: niesamowicie przystojny, sprytny, inteligentny i wytrzymały bohater jest na tropie niezwykłych tajemnic. U jego boku zobaczymy piękną, a także inteligentną partnerkę, dzięki której może dotrzeć do osób pomagających mu w odkryciu, z czym ma do czynienia. Pikanterii całej historii dodaje fakt, że główny bohater w pewien sposób przez dziadka jest związany z projektem nazistów. W jaki sposób? Przekonajcie się sami. Mogę Was zapewnić, że pisarz świetnie kreuje świat, tworzy bardzo prawdopodobne wydarzenia oraz pozwala na wyjaśnienie tych, które wydają nam się na pierwszy rzut oka nierealne.
Akcja jest tu kilkutorowa: sceny z przeszłości oraz współczesne wydarzenia przeplatają się i subtelnie łączą w ciekawą całość. Przemysław Piotrowski zastosował w stworzonej historii sporo miejsc pustych, które musi wypełnić spostrzegawczy czytelnik. Szybka akcja, spora dawka zagadek i niedopowiedzeń sprawiają, że czytelnik nie ma czasu na nudę.
Bardzo podobało mi się to, że autor zabiera czytelników do znanych z wielu tajemnic miejsc oraz uświadamia czytelników, że historia kryje w sobie jeszcze wiele tajemnic do odkrycia i wyjaśnienia. Pokazuje też jaką cenę zapłaciliśmy za duży postęp medycyny w czasie wojny, przemyca opowieści o okrutnych eksperymentach, wplata w opowieść postaci historyczne, przez co tworzy wrażenie dużego prawdopodobieństwa wydarzeń, obok których nie sposób przejść obojętnie. Świetnie napisana powieść. Zdecydowanie polecam osobom, które lubią powieści szpiegowskie z wojennymi motywami.
Zapraszam na stronę wydawcy







sobota, 21 października 2023

Marcin Bartosz Łukasiewicz "Moja martwa dziewczyna"


Zwyczajne fantasy, groza i kryminały Was nudzą? Zombiaki, wampiry, południce i inne stwory maszerujące miejskimi ulicami nie robią na Was wrażenia? Jesteście przekonani, że w kontekście świata umarłych i niezwykłych istot nie da się już nic ciekawego wymyślić i każda kolejna opowieść będzie alternatywną wersją znanych historii, w których świat zmienia się pod wpływem wirusów lub eksperymentów naukowców? No to zapraszam do uniwersum nekropolii Marcina Bartosza Łukasiewicza, który w swojej powieści „Moja martwa dziewczyna” zapewnia sporą dawkę zabawy z postaciami znanymi z ludowych podań. Są tu znane nam zombie, ghule, topielice, północnice, upiory, duchy, nieumarli oraz cała masa tajemnic i dziwnych zjawisk oraz czarów i rytuałów. A do tego spora dawka seksu, przekraczania granic, wolnej miłości, a główna akcja toczy się wokół tajemniczego morderstwa na cmentarzu.
„Nie mogę się wiecznie bać. Strach jest normalny, powoduje, że bardziej uważamy, jesteśmy ostrożniejsi w sytuacjach, w których ktoś może nas zranić. Tylko czasem przez strach tracimy coś, co jest ważne. Bo boimy się coś powiedzieć...".
Powieść otwiera scena seksu, przez którą mamy wrażenie, że to będzie porno w formie prozy. Szybko jednak okazuje się, że erotyczne napięcie między bohaterami nie jest głównym tematem. Tu na pierwszym miejscu będą tajemnicze zwłoki: ofiara przed śmiercią została poddana tajemniczemu obrzędowi niepozwalającemu nikomu na oględziny. Do tego okaże się, że denata łączyła specyficzna więź z Jutką, która po śmierci stała się zombie. Trup na cmentarzu zagrozi społeczności umarłych i może wprowadzić zamieszanie w relacje ludzi z mieszkańcami nekropolii. Z tego powodu muszą oni szybko wyjaśnić, co zaszło na ich terenie. Śledztwo przyniesie wiele zaskakujących odkryć i pozwala na poruszenie ważnych społecznie tematów.
W książce Marcina Bartosza Łukasiewicza ludzie i inne istoty żyją obok siebie. Współistnienie różnych gatunków, tolerowanie ich jest częścią układu między żywymi i umarłymi. Zdarza się, że poza świadomością istnienia i akceptowaniem tej drugiej strony pojawiają się różne relacje, wśród których nie zabraknie tych erotycznych, co wydaje się mieć źródła w „The Goon” Erica Powella. Zamiast powieści komiksowej polski pisarz serwuje nam prozę z dynamiczną akcją, dosadnymi opisami okraszonymi wulgaryzmami, spojrzeniem pierwszoosobowego narratora i przekraczaniem różnorodnych tabu.
„Moja martwa dziewczyna” to bardzo dobrze napisana komedia kryminalna zabierająca nas do świata fantasy. Autor z wprawą żongluje wątkami i humorem. Nie ma tu czasu na nudę, bo akcja pędzi i ciągle zaskakuje. Do tego Łukasiewicz pokazuje nam świat z lekkim przymrużeniem oka, uświadamia, że to, co uznajemy za normę może być tak naprawdę patologiczne i prowadzić do niezdrowych relacji. Nie zabraknie tu poruszania tematu przeżywania poczucia straty, różnych oblicz żałoby, zagubienia, poszukiwania własnej drogi. Warstwa obyczajowa pozwala na przyjrzenie się zarówno światu ludzi, jak i umarłych. Pod pretekstem snucia historii o mieszkańcach nekropolii możemy zobaczyć wiele postaw znanych nam z otoczenia. Pokazane w krzywym zwierciadle bolączki sprawiają, że czytelnik z większym dystansem do nich podejdzie. Do tego pod przykrywką śmiesznej i jednocześnie horrorowej historii kryminalnej przemycany jest problem otwartości, akceptacji i tolerancji. Poza związkiem człowieka z zombie mamy tu także relacje homoseksualne, przebieranki, poszukiwanie własnej tożsamości. A wszystko to w kontekście mitologii słowiańskiej i wspomnianej sporej dawki humoru, co czyni trudne tematy lżejszymi i bardziej przystępnymi.
Zapraszam na stronę wydawcy







piątek, 13 października 2023

Katarzyna Kuśmierczyk "Mrok pod powiekami"


Do napisania o książce Katarzyny Kuśmierczyk „Mrok pod powiekami” zabierałam się od dwóch miesięcy. Pierwszą część zatytułowaną „Suknia z wilgotnej mgły” polecałam Wam na początku roku. Okazała się fantastyczna, mroczna, klimatyczna. Drugi tom fantastycznie ją dopełnia. Po raz kolejny udajemy się na prowincję, wchodzimy w jej klimat, widzimy społeczność, w której wszyscy się znają i z pokolenia na pokolenie przekazują sobie tajemnice różnorodnych dziwnych oraz groźnych zjawisk. Tylko osoby nowe dają się wywieść w pole i z tego powodu narazić na wiele niebezpieczeństw. Jednak jakiekolwiek zmiany na prowincji są możliwe właśnie tylko dzięki przybyszom, którzy na otoczenie mogą popatrzeć innym wzrokiem i nie kierują się lokalnymi uprzedzeniami.
W „Sukni z wilgotnej mgły” Katarzyny Kuśmierczyk bohaterka po zdradzie męża rzuca pracę i z Wrocławia przenosi się do Bieluszowa na Suwalszczyznie, czyli przeciwległy kraniec Polski. Tam zamiast wygodnego życia czeka na nią walka z nawiedzonym domem oraz powolne odkrywanie tajemnicy swojego nowego miejsca zamieszkania. Wydawałoby się, że po uporaniu się z takimi przeciwnościami przyjdzie czas na cieszenie się otoczeniem. I w sumie jest tej radości sporo, ale w „Mroku pod powiekami” pojawiają się kolejne wyzwania. Zwłaszcza, że Matylda zasłynęła wśród lokalnej ludności jako poskromicielka upiorów. Sławę przyniósł jej artykuł w jednym z popularnych czasopism. Właśnie z tego powodu do jej domu trafia pracująca w pobliskim pensjonacie kobieta pochodząca zza wschodniej granicy. Okazuje się, że w domu, w którym wynajmuje dzieją się dziwne rzeczy. Mieszkające tam kobiety znikają bez śladu. Każda też dostaje propozycję opieki nad starszą właścicielką. Jakby tego było mało nad Matyldą zbierają się chmury i z powodu innego stosunku do religii niż tubylcy staje się obiektem ataku ze strony sąsiadki oczekującej od niej zaangażowania w życie parafii. Bohaterka zaczyna tracić siły i dzieją się wokół niej dziwne rzeczy. Z każdą stroną napięcie narasta. Katarzyna Kuśmierczyk świetnie buduje klimat grozy przeplatany spojrzeniem na prowincję oraz gusła i ludowe wierzenia. Pisarka z niezwykłą lekkością podsuwa kolejne tematy i wyzwania, którym muszą stawić bohaterzy. Podobnie jak w „Sukni z wilgotnej mgły” akcja wciąga od pierwszych stron i zwodzi czytelników lekkością historii. Tym razem na początku zobaczymy planującego zakup działki brata bohaterki. Matylda ma mu w tych planach pomóc. Wizyta szybko przynosi swoje skutki. Zwłaszcza, że mężczyźnie towarzyszy piękna dziennikarka, która gotowa jest na wiele, aby znaleźć temat przyciągający uwagę. Oczywiście nie może przejść obojętnie wobec wizyty w nawiedzonym domu. Efekty jej działań będą się ciągnęły za bohaterką bardzo długo i może właśnie dlatego ma szansę pomóc także innym osobom zmagającym się podobnym problemem. Chwyt z artykułem w prasie uważam za bardzo udany. To daje szansę na stworzenie kolejnych historii trzymających w napięciu i dopinguję, aby tak się stało, bo fabuła wciąga od pierwszych stron i pochłania niczym bagna znajdujące się w okolicy domu.
Katarzyna Kuśmierczyk doskonale oddała klimat grozy. Czytelnik wchodzi do mrocznego otoczenia stopniowo, ataki zła narastają i osaczają bohaterów, przez co mamy wrażenie czającej się w kącie tajemniczej siły. Do tego swobodne posługiwanie się ludowymi wierzeniami i opowieściami. Wchodzimy tu do świata guseł, magii, ścierania się znanej nam rzeczywistości z tajemniczą siłą żywiącą się ludzką energią. Jednocześnie akcję urozmaica trafne pokazanie różnorodnych typów ludzi, relacji panujących między mieszkańcami prowincji, utrzymywanie się uprzedzeń czy lokalny folklor. A wszystko to wśród pięknej przyrody Suwalszczyzny.
„Mrok pod powiekami” to podobnie jak „Suknia z wilgotnej mgły” to trzymająca w napięciu opowieść o dziwnych zjawiskach, tajemnicach sprzed lat, tajemniczej sile władającej przedmiotami lub miejscami. Razem z bohaterką podążamy za kolejnymi zagadkami, mierzymy się z dziwnymi wydarzeniami oraz podziwiamy piękno okolicznej przyrody. Nie zabraknie też wątku romansowego, rywalizacji dwóch mężczyzn o względy świeżo upieczonej rozwódki. Jednak każdy z nich wydaje się mieć jakąś tajemnicę i z tego powodu nie budzą zaufania. Matylda może polegać tylko na bratu, ale i ten czasami przysparza problemów.
Bardzo podobało mi się rozbudowanie przez pisarkę wątków rodzinnych, pokazanie jak kulturowo winę za rozwód zrzuca się na kobietę. Matylda jednak jest silną, samodzielną bohaterką i nie daje się manipulacjom oraz nie pozwala wywołać w sobie wyrzuty sumienia z powodu zostawienia biednego zdradzającego męża. Ten wątek sprawia, że bardziej rozumiemy motywację kobiety do pozostania na prowincji.
„Kryminał, sensacja, thriller” do tych gatunków przypisano książkę i zdecydowanie nie oddają one tego, co można znaleźć w opowieści snutej przez Katarzynę Kuśmierczyk. Po przeczytaniu tej historii przez chwilę zabrakło mi słów do jej opisania. I to nie z powodu tego, że jest jakaś niezwykła, niespotykana i nikt nigdy wcześniej podobnej historii nie napisał, że pełna jest nietypowych pomysłów. Pierwszy tam mnie zaskoczył. Po drugim spodziewałam się fantastycznej historii i się nie zawiodłam.
Książka na stronie wydawcy





czwartek, 12 października 2023

Piotr Kościelny "Szymek"


Ostatnio w moje ręce trafia wiele książek, dzięki którym mogę przenieść się w regiony i czasy znane mi ze szkoły podstawowej, czyli odbywam pewnego rodzaju podróż sentymentalną, w której nie ma wzdychania do cudownej przeszłości i rozczulania się jak to kiedyś było wspaniale i sielsko, a teraz źle. Wręcz przeciwnie: autorzy uświadamiają, że zawsze, w każdych czasach znajdziemy ludzi skłonnych do przemocy, prześladujących innych, przekraczających granice tego, co można robić w ramach dobrych relacji społecznych. Pisarze dosadnie pokazują też, że przemoc kulturowa zawsze przeradza się w fizyczną. Zło zaczyna się od słów, a kończy na śmierci ofiary. Dopiero wówczas pojawiają się pytania o to, jak doszło do określonych wydarzeń oraz usprawiedliwianie się tych, którzy nie chcieli widzieć zła. Do tego autorzy uświadamiają nas jak niesamowicie wielkie znaczenie w szerzeniu przemocy ma religijna narracja wykluczająca. Pewnie powiedzie, że to przesada, ale ja w XX wieku byłam członkinią takiej wspólnoty, regularnie brałam udział w różnorodnych obrządkach, chodziłam na lekcje wpajania określonego spojrzenia i obserwuję jak w małej społeczności, z której pochodzę i w tej, w której obecnie mieszkam każda inność jest piętnowana. Tworzona jest narracja: jeśli nie jesteś z nami to jesteś przeciwko nam, a to prędzej czy później rodzi przemoc. I tak jest też w fantastycznej książce Piotra Kościelnego „Szymek”.
Od pierwszych stron powieść zapierała mi dech w piersiach, a wszystko przez to, że to, co podsuwa pisarz jest mi znane i tkwi we wspomnieniach. Do tego akcja dzieje się we Wrocławiu, mieście, które znam i jest mi bardzo bliskie. Jakby tego było mało pisarz świetnie odtworzył klimat sprzed lat: galopujący kapitalizm początku lat 90-tych, wiele problemów z tym związanych, tworzenie się subkultur wzajemnie zwalczających się, łysi skini terroryzujący ludzi i głoszący hasła faszystowskie. W takim otoczeniu dochodzi do tragedii: nastoletni Szymon popełnia samobójstwo. Cała opowieść pozornie jest tylko o śledztwie prowadzonym wokół sprawy, ale to tylko złudzenie, ponieważ Piotr Kościelny podsuwa nam też obraz funkcjonowania policji, układów, zacierania śladów. Zło może czaić się wszędzie, a zaczyna się od zaniedbania i lekceważenia oraz tworzenia układów. Robak zła toczy społeczeństwo w każdej grupie społecznej. Kryje się w rodzinach, grupach młodzieżowych, w szkole, a nawet policji. Są szykany, prześladowanie, bicie, gwałty i brutalne morderstwa. Nie jest to świat przyjazny dla idealistów, którzy chcą, aby w kraju żyło się lepiej i bezpieczniej. Poszukiwanie dróg do naprawianie kraju może sprowadzić na manowce. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodzi przynależność do określonej społeczności.
Historia zaczyna się od samobójstwa nastolatka. Tuż nad ranem chłopaka spotyka sąsiad, który wyszedł na spacer z psem. Widzi dziwne zachowanie chłopaka, ale ignoruje je, a później staje się świadkiem jego śmierci na torach. Pojawia się policja, przyglądamy się jej działaniom i zasadom panującym w tej grupie społecznej, a równolegle poznajemy wydarzenia, które doprowadziły do samobójstwa Szymona. Wrażliwy nastolatek uczący się w technikum mechanicznym wiedzie dość beztroskie życie do czasu, kiedy na jego drodze w czasie jednej z imprez staje chłopak, któremu wpadł w oko. Później szybko następuje lawina przemocy, której zwieńczeniem staje się wydarzenia, których świadkiem jest jego brat, Tomek. Zachowanie jego znajomych wywołuje szok i doprowadza do rewizji światopoglądu. Pojawia się też coś jeszcze: chęć zemsty za śmierć brata. W jaki sposób tego dokona? Co takiego wydarzyło się w życiu braci, że popełniają samobójstwa? Jakie grzechy mają na swoim koncie policjanci? Jak wygląda życie przeciętnej rodziny?
Dla mnie ta powieść to taka pewnego rodzaju podróż w czasie. Mamy tu wszechobecną biedę, brud, bylejakość, wielkie bezrobocie, likwidowanie kolejnych miejsc pracy, sprzedaż państwowego majątku, propagandę polityczną i transformację, boazerię utożsamianą z dobrobytem, wszechobecne palenie papierosów, powszechne nadużywanie alkoholu, jazda kiepskimi samochodami z jeszcze gorszymi oponami oraz olbrzymie nominały na banknotach. Do tego społeczny strach przed subkulturami, przemoc wśród rówieśników oraz wyraźny podział na biednych i bogatych, uprzywilejowanych i tych, którzy coraz mocniej spychani są poza margines społeczny. Przeciętność była na wagę życia. Od niej zależało to, czy ktoś będzie traktowany jako swój czy obcy, którego trzeba zwalczać. Widzimy jak wiele zależy od tego, czy ktoś ma siłę obronić się fizycznie i zagrozić agresorom. Stajemy się świadkami różnorodnych patologii, które nie wynikają z tego, że ktoś jest zły, ale jej korzenie tkwią w strukturalnej przemocy, tworzenia kultury wykluczenia, oceniania, piętnowania i przyzwolenia na prześladowanie. A wszystko z biernym udziałem dorosłych, którzy obserwowali i milczeli, chociaż mogli zareagować. I tak dzieje się z pokolenia na pokolenie. W każdym znajdziemy osoby, które spotkały się z przemocą i muszą sobie z nią radzić. I ta przemoc jest tu opowiedziana w czasie kolejnych śledztw, pojawiania się ofiar.
Piotr Kościelny bardzo umiejętnie tworzy akcję. Mimo, że wiemy jaki będzie finał wydarzeń, bo już na początku go poznajemy to i tak trudno oderwać się od lektury. Odmalowany przez pisarza świat jest szaro-bury. Akcja umieszczona zimą potęguje ten nastrój bylejakości otoczenia. „Szymek” to świetna powieść o tym jak bardzo wiele zależy od naszych reakcji na zło. Zdecydowanie polecam.
Książka na stronie wydawcy







środa, 11 października 2023

Marta Nowik "Marzenia spełniają się jesienią"


Jesień w naszej kulturze ma wiele znaczeń. Poza byciem jedną z pór roku przynosi na myśl odchodzenie, kończenie czegoś. I tu często kojarzy się ze schyłkiem życia. Dobrze by było, gdyby nachodził on po wielu szczęśliwych latach, ale przecież nie zawsze tak jest. Tracimy bliskich, przed którymi było całe życie. Byli młodzi, mieli marzenia, plany i dużo sił. Zabierają ich wypadki i choroby. Codzienność bez tych, których kochamy staje się trudna. Przychodzi czas na żałobę, aby pogodzić się ze stratą. Nie możemy jednak zapominać, że życie trwa dalej, że ważne było to, jakie mieliśmy z kimś relacje, a nie jak bardzo cierpimy po stracie tych osób. Żałoba jest ważna, ale trzeba wiedzieć, kiedy ją zakończyć i ruszyć dalej, pozwolić sobie na spełnianie marzeń i miłość. O takich tematach jest właśnie książka Marty Nowik „Marzenia spełniają się jesienią”.
Powieść otwiera spotkanie z Joanną cieszącą się urokami jesieni oraz obserwującą kolejne odchodzenie małych pacjentów hospicjum. Asia wylądowała w tej pracy po śmierci ukochanego. Obwinianie się o wypadek, żal i poszukiwanie sensu życia oraz chęć dawania innym wsparcia sprawiła, że praca z dziećmi potrzebującymi wyjątkowego wsparcia stała się dla niej ważną odskocznią. Później spotykamy się z Kamilem, który przeżył stratę ukochanej. Z tego powodu wyprowadza się ze stolicy do miasta, które uważa za prowincję, na której nie będzie miał ciągle kontaktów z otoczeniem kojarzącym mu się z ukochaną. Do tego przyjrzymy się przyjaciółce Joanny, która na pierwszy rzut oka jest miła, wręcz przesłodzona i boryka się z zaburzeniami żywieniowymi.
Akcja prowadzona jest równolegle: obserwujemy bohaterów, poznajemy ich wcześniejsze doświadczenia, retrospekcje pozwalają na przenoszenie się w czasie i zrozumienie wielu rzeczy. Stajemy się świadkami przecinania się dróg Joanny i Kamila. Ich historia byłaby przewidywalna, gdyby w grę nie wchodziły wcześniejsze doświadczenia bohaterów oraz udział osób trzecich. Czy uda im się zamknąć wszystkie sprawy z przeszłości?
Marta Nowik stworzyła ciekawe i wyraziste postaci przeżywające bardzo realistyczne dylematy. Mamy tu sporo problemów społecznych: od chorób i odchodzenia dzieci, przez żałobę, depresję, przyjaźń, relacje międzyludzkie. Podane w lekkiej formie nie przytłaczają czytelnika. Mamy wręcz wrażenie bijącego ciepła z opowiedzianej historii. Do tego nie ma tu tylko pozytywnych bohaterów, a złe doświadczenia nie są wyłącznie udziałem tych złych postaci. Wręcz przeciwnie: los potrafi zadrwić z bohaterów, a mimo tego po odłożeniu lektury nie czujemy się przytłoczeni.
„Marzenia spełniają się jesienią” to bardzo życiowa obyczajówka, w której zobaczymy dylematy bohaterów, próby manipulacji, wychodzące na jaw tajemnice z przeszłości. Do tego nie ma tu postaci całkowicie dobrych i złych. Każdy ma na swoim koncie doświadczenia popychające do określonych czynów. Powieść Marty Nowik to przede wszystkim historia dająca nadzieję, uświadamiająca, że zawsze jest czas na zmiany, układanie życia od nowa i miłość oraz szczęście. Ciekawa, lekka i wciągająca lektura.
Zapraszam na stronę wydawcy







środa, 4 października 2023

Clive Gifford "Szokujące liczby" il. Guilherme Karsten


Matematyka nie jest łatwą dziedziną, jeśli nie rozbudzimy w dzieciach miłości do liczb. Kiedy jednak zauważą jak fascynujący jest liczenie i porównywanie to zgłębianie tajników tej dziedziny okaże się przyjemniejsze i łatwiejsze. Ja właśnie z tego powodu podsuwam córce książki wprowadzające ją w świat cyfr, różnych zależności, uświadamiające, że liczenie i porównywanie może być fantastyczną zabawą. Zwłaszcza, kiedy możemy udać się w podróż po zaskakujących ciekawostkach. A tę serwije nam w swojej książce . "Szokujące liczby Zaskakujące liczby w codziennym życiu" Clive Gifford, którego „Wynalazki roślin” polecałam Wam kilka miesięcy temu.
Pisarz słynie z ciekawego sposobu podsuwania wiedzy, rozbudzania ciekawości światem. I taka właśnie jest i dzisiejsza lektura, dzięki której zdobywamy sporą dawkę wiedzy o świecie, zależnościach w nim panujących. Sięgamy po nauki przyrodnicze, technologie, architekturę, podróże, a nawet literaturę. Każdy element świata zestawiony z innym, ciekawym, co pozwala pobudzić wyobraźnię i uświadomić młodych czytelników, że obserwowanie świata, zdobywanie o nim wiedzy jest ciekawe.
W książce podobają mi się nieoczywiste zestawienia, trafne porównania i spora dawka dowcipu. Clive Gifford zachęca do poszukiwania tematów do obserwacji i nieszablonowych zestawień.
„Szokujące liczby” to publikacja pełna zwariowanych przykładów, uświadamiająca, że nauka to ciągłe poszukiwanie nietypowego spojrzenia oraz zabawa, która pozwala nam na doskonalenie otaczającego nas świata, a także przyglądanie mu się z ciekawością. Na 32 stronach zawarto solidną dawkę wiedzy z różnych dziedzin. Często są to połączenia interdyscyplinarne. Do tego mamy oswajanie z przyrodą, pokazywanie, że ta będąca często w naszym zasięgu lub atakująca nas bzyczeniem (np. komary) nie jest tak groźna jak nam się czasami wydaje. Interesujące treści dopełniają ciekawe ilustracje, przez co skierowana dla sześciolatków publikacja staje się interesująca dla młodych czytelników. Autor wykorzystał w niej to, że odbiorcy w tym wieku lubią właśnie takie ciekawe i nietypowe skojarzenia. Znajdziemy tu informacje o tym, kiedy pojawiliby się ludzie, gdyby całą historię Ziemi zmieścić w 12 miesiącach, jak dużo bakterii mamy w ustach, jak wiele bakterii jest na i w naszym ciele, jak wielkie są błyskawice, w jakim tempie tracimy lasy na Ziemi, co jest szybsze od bolida Formuły 1.
Podsuwane ciekawostki są fantastyczne i pozwalają nie tylko na zdobywanie wiedzy, ale też coś, co dzieciaki uwielbiają: popisywanie się wiedzą i porównaniami. Jest to prawdziwa skarbnica takich perełeczek, którymi mogą zabłysnąć w otoczeniu. Do tego każda informacja może być wstępem do dalszych poszukiwań informacji o określonych zjawiskach i zwierzętach. Mnie urzekły te o komartach.
„Żeby wyssać z ludzkiego ciała całą krew, potrzeba by 1,2 miliona komarów” i „Samce komarów są wegetarianami. Żywią się nektarem i innymi lepkimi słodkimi sokami roślinnymi”. Córka natomiast zwróciła uwagę na ptasich podróżników: „Rybitwa popielata może w ciągu życia przelecieć 1 200 000km – to odległość większa niż trzykrotny lot na Księżyc.”
Każda rozkładówka to inna tematyka. Całą przygodę zaczynamy od dokładnego przyjrzenia się Ziemi i jej losom. Później mamy bakterie, elektryczność, recykling, złoto, krwiopijców, świat pierwiastków dowiemy się, z czego zbudowani jesteśmy my i urządzenia wokół nas). Dzieci dowiedzą się też jak wiele gatunków żywych organizmów ciągle jest poznawana, czyli uświadomią sobie, że jeszcze sporo w tej dziedzinie jest do zrobienia. Są też wyścigi, lasy., morskie podróże, zmiany klimatyczne, różnorodne rekordy. Dzięki różnorodności młodzi czytelnicy nie znudzą się lekturą. Do tego mogą zainteresować się wieloma tematami. Zdecydowanie polecam.









Propaganda w urzędach i TVPiS

 Nikt tak nie potrafi niechcący obrażać ludzi jak ja. Jestem w tym mistrzynią. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodzą paradoksy, a te pojawiają się, kiedy ma się znajomego (obecnie to już miało), który ciągle powtarza: „Nikt mu w życiu nie będzie dyktował jak mam postępować”, a później w czasie jednej z rozmów schodzi na tematy polityczne i zaczyna indoktrynować:

-Trzeba głosować na PiS, bo ludzie to debile i trzeba im mówić jak mają postępować.
-No, jak się jest debilem to może faktycznie potrzebuje się, żeby ktoś mu mówił jak postępować. Ja nie jestem, więc nie potrzebuję do tego żadnej partii.
No i znajomość się skończyła…
A propos PiS-u to obecnie w urzędach (a konkretnie MOPSach) trwa intensywna propaganda jak to teraz rodzicom dzieci niepełnosprawnych będzie się świetnie żyło, bo będą mogli pójść do pracy, a ich dzieci dostaną jakieś tam wsparcie. Problem polega na tym, że jeszcze nikt nie wie jak te wojewódzkie komisje będą wyglądały, jak będą oceniały i nie wiadomo, czy osoby ze znacznym stopniem niepełnosprawności w tym systemie nagle nie będą uzdrowione (tak jak to było z 500+ dla rencistów). Dzięki miłościwie nam panującym możemy się dowiedzieć, że teraz są fundacje i jeszcze tam można zdobyć pieniądze. Żadna, absolutnie żadna fundacja nie daje pieniędzy jeśli podopieczny lub jego rodzice nie zdobędą tych pieniędzy z 1,5% (główni darczyńcy to rodzina, później znajomi, przypadkowych osób brak i jedna osoba może dać tylko jednej osobie swoje 1,5%, a niepełnosprawnych całe tłumy), do tego dochodzą pieniądze ze zbiórek. Przerabiałam i wiem, że bez drastycznych zdjęć, tragicznych opisów nikt się nie zlituje. Za to przy okazji można się dowiedzieć, że dziecko niepełnosprawne od „gościnności w kroku” albo „braku wiary” (tylko której?). No, a jak ma bazarek, gdzie wystawia przedmioty to musi mieć, co sprzedać i nie wiem jak u innych, ale u mnie średnia cen tych przedmiotów to ¼ ceny rynkowej. Pogratulować mi sukcesu i pierdzielonego raju zapewnianego przez miłościwie panujących robiących propagandę zajebistości przed wyborami.
A ze złych wiadomości to nasza nowa lodówka (po wywalczeniu reklamacji) nie działa. Hura, kolejny miesiąc kopania się z Media Expert? A może tym razem się zreflektują i w końcu wymienią na taką, która nie jest cała zamrażalnikiem?
Z fantastycznych wieści: miałam okazję oglądać wiadomości w TVP. Normalnie nie mam TV w domu, ale byłam w gościach u osoby, która nie potrafi rozmawiać bez TV w tle… I koniecznie TVPiS, bo każda inna stacja to zachodnia zgnilizna (zapachniało mi komuchami). I tak oglądając te wiadomości robiłam coraz większe oczy, bo KAŻDA, absolutnie każda informacja była okraszona propagandą, co zrobiłby Tusk, gdyby rządził. A najzabawniejsza była propaganda o nielegalnych imigrantach i namawianiu do wzięcia udziału w referendum. Wiecie, że obecnie przepisy nie pozwalają wpuszczać nielegalnie imigrantów. I to jest dobre. Przepisy obowiązują kilkadziesiąt lat i się sprawdzają. Ostatnio przestały się sprawdzać, bo parę osób chciało się dorobić na wizach, ale jak sytuacja w kraju jest ok to nic się takiego nie dzieje. Narracja propagandy: jak będzie rządził Tusk to wpuści nielegalnych imigrantów. Rządził i nie wpuszczał i nie było takiego syfu z wizami… Nie, nie będę głosowała na Tuska. Mówię o nim, bo w niedługich informacjach przewinął się w kontekście każdych wydarzeń podsuwanych przez propagandową telewizję. Dla mnie to szok, bo wiedziałam, że jest propaganda, ale nie myślałam, że aż tak i tak prymitywna. Żywcem wyjęta z PRL-u. Zresztą jak całe nauczanie obecnie dążące do indoktrynowania, a nie przekazywania wiedzy i uczenia weryfikowania informacji.
Miłego dnia.