Etykiety

piątek, 31 maja 2019

Spotkanie autorskie: Anita Scharmach w Gdyni

Biblioteka Chylonia zaprasza na pierwsze spotkanie w nowej przestrzeni, którego gościem będzie Anita Scharmach, gdynianka, autorka literatury obyczajowej.

Będziemy rozmawiać m.in. o jej najnowszej powieści "Miłość na gigancie", ale też o literaturze kobiecej, Gdyni i... kotach.

Anita Scharmach - pisarka z Gdyni, miasta szczęśliwych ludzi. Zakochana zarówno w swoim mieście, jak i w Kaszubach. Sama o sobie mówi, że jest szczęściarą.
Niepoprawna optymistka, małymi kroczkami spełniająca swoje marzenia. Z wykształcenia ekonomistka.
Na rynku literackim debiutowała w 2016 r powieścią "Mogę wszystko". W 2017 r została wydana dylogia "Zaraz wracam" i "Smaki życia", a w 2018 r na półki księgarskie trafiła powieść "Sukces rysowany szminką". Najnowsza książka "Miłość na gigancie" wyszła w 2019 roku nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.
W swoich powieściach wzrusza, bawi i zmusza do refleksji.
Szczęście swe dzieli z mężem, dziećmi i dwoma kotami.

Prowadzenie: Zuzanna Gajewska, Promotorka czytelnictwa

Biblioteka Chylonia, Opata Hackiego 33
Gdynia

Anna Sakowicz "Plan Agaty. Dogonić miłość"


Anna Sakowicz, Plan Agaty. Dogonić miłość, Warszawa „Edipresse” 2019
Stare dobre powiedzenie głosi: „Od przybytku głowa nie boli”. Anna Sakowicz w „Planie Agaty dowodzi, że od nadmiaru wyborów i możliwości może powstać niezły mętlik. Zwłaszcza, kiedy wyznaczyło się sobie ambitny plan schudnięcia, znalezienie męża i urodzenia dziecka. Wszystko w bardzo krótkim czasie. Zwłaszcza, że ten ucieka w zawrotnym tempie. Wokół dążenia do realizacji planu toczy się akcja serii, którą otwiera w pierwszym tomie zakład sióstr.
„Zaraz moja rodzina wywiesi ogłoszenie, że oddadzą w dobre ręce całkiem nieprzechodzoną starą pannę”.
Trzydziestoletni mężczyzna to doskonały materiał na męża, poszukiwacz idealnej kandydatki, koneser kobiet. A kobieta? Stara panna, którą rodzina chętnie widziałaby w roli żony i matki. A co, jeśli na takie atrakcje wcale się nie zapowiada? Na pewno nie zaszkodzi pognębić takiej buntowniczki niewygodnymi pytaniami o plany matrymonialne. A w naszym społeczeństwie tak jakoś się utarło, że te pytania stawia się ludziom po zakończeniu edukacji. Im szybciej kończą się kształcić tym szybciej są namawiani do założenia rodziny. Wcześniej oczywiście trzeba mieć pracę. Najlepiej na etat i do tego bardzo poważną (zwykle też nudną). Kiedy tych warunków nie spełniają to przed rodziną stoi nie lada wyzwanie „nawracania” zbłąkanej owieczki i ciągłe przypominanie, że zegar biologiczny tyka i będzie za późno na własne dzieci.
W pierwszym tomie poznajemy Agatę będącą prawie trzydziestoletnią blogerką po dziennikarstwie zajmującą się pisaniem o tym jak wygląda praca w niepopularnych zawodach. Z mężczyznami dawno przestała się umawiać. Do tego od dawna nie dba już o linię, przez co nie przyciąga uwagi potencjalnych kandydatów na męża. W dniu urodzin siostry postanawia coś zmienić w swoim życiu. Zamierza schudnąć, wyjść za mąż i urodzić dziecko. Wszystko w trzy lata. Wydawałoby się nic łatwiejszego do zrobienia. Kiedy uświadomimy sobie, że bohaterce nie udało się tego dokonać prawie przez dekadę swojego dorosłego życia to zauważamy, że może być trudno. A nawet bardzo trudno. Życie jednak potrafi zaskakiwać. Czasami nawet dawać w nadmiarze i o tej obfitości jest właśnie opowieść Anny Sakowicz „Postawić na szczęście”.
Agatę poznajemy, kiedy pracuje jako wyprowadzaczka psów. Mama przypomina jej o urodzinach siostry, kiedy właśnie jest na spacerze z Dżafarką (oczywiście biała piękność z rodowodem maltańczyka). Nie pozostaje jej nic innego jak złapać taksówkę i odebrać tort. Oczywiście wszystko to w towarzystwie mającej chorobę lokomocyjną i cieczkę suczki… Stara panna wyprowadzająca psy. Chyba nie ma nikogo gorszego do nawrócenia w rodzinie w czasie urodzin niepełnosprawnej Poli. W czasie wspólnego imprezowania dziewczyny omawiają swoje porażki i Agata postanawia coś zmienić. Nie wie, że życie czasami płata figle i po ubogich latach zawsze przychodzą te bogate w przychylność losu, która nie zawsze wygląda tak jakbyśmy sobie tego życzyli. Czasami nadmiar to dodatkowe kłopoty.
Razem z bohaterką odkryjemy, jakie komplikacje niesie ze sobą zbyt duże sprzyjanie losu założonym planom. Do tego poznamy niezwykłą, silną, inteligentną siostrę Agaty, Polę, którą mężczyźni oceniają przez pryzmat wózka i jej niepełnosprawności, a rodzina traktuje ją jako kobietę bez szans na jakikolwiek związek, a nawet samodzielność. A co jeśli przez Internet pozna intrygującego mężczyznę?
W drugim tomie zatytułowanym „Dogonić miłość” Agata musi uprać się z nadmiarem „przybytku”: ciąża, trzech kandydatów do ręki, nakładające się na siebie obowiązki i osobisty pies (oczywiście z rodowodem, bo innego, by jej właścicielka Dżafarki nie załatwiła). Jest jeden problem: musi potencjalnym mężczyznom swojego życia powiedzieć o ciąży. Boi się tego jak każdy z nich zareaguje, bo na jednym jej zależy, a z innym jest w ciąży. A jeszcze jest trzeci wyglądający jak z żurnala wyjęty. Grzecznej Agacie brakuje asertywności i z powodu niezdecydowania wydaje się płynąć z nurtem wydarzeń, a te potrafią nieźle zaskoczyć i pokazać prawdziwe oblicze bohaterów, co będzie powodem wielu wątpliwości i rozczarowań. W życiu przyszłej matki na szczęście nie zabraknie miejsca na stałą pracę, dzięki której poczuje większą stabilność finansową, choć sfera emocjonalna pozostanie zaniedbana. Za to niepełnosprawna Pola będzie zdecydowania i przebojowa za siebie i siostrę, co pozwoli złapać jej każdą okazję na szczęście. A to można znaleźć w naprawdę dziwnych miejscach i w czasie robienia bardzo zwariowanych rzeczy, do których śmiało możemy zaliczyć pomoc w zemście niepełnosprawnej koleżance.
W tym tomie nie zabraknie też wątku kryminalnego. Za Agatą dość długo podąża rosły mężczyzna śledzący ją nawet w kinie, co sprawia, że bohaterka zaczyna czuć się zagrożona. Jakie są jego prawdziwe intencje musicie przekonać się sami. Zdradzę Wam tylko tyle, że to kolejna książka Anny Sakowicz, którą pochłonęłam w jeden wieczór i to nie wcale dlatego, że kolejna do czytania ustawia się długa tylko akcja od pierwszych stron nas porywa. Autorka „Planu Agaty” po raz kolejny zaskakuje szybką i przekonującą akcją osadzoną w prawdziwych realiach. Dzięki temu razem z autorką w pierwszym tomie udajemy się w magiczną podróż i przez kilka dni zamieszkamy w Wirtach (na Kociewiu), gdzie naprawdę znajduje się opisane w książce arboretum, a niedaleko niego jest leśniczówka, w której można zamieszkać tak jak bohaterki książki. W drugim poznajemy realia pracy w szkole, a nawet trafiamy na porodówkę.
Pisarka zakończyła książkę w taki sposób, że nie sposób nie czuć niedosytu. Niby wszystko skończyło się tak, że „Dogonić miłość” może być ostatnim tomem, ale plan bohaterki jeszcze nie do końca został zrealizowany, bo nie stanęła na ślubnym kobiercu i wszystko jeszcze może się zdarzyć. Czy pojawi się tom trzeci, w którym obie siostry będą przygotowywały się do ślubu? Pozostanie czekać na wieści od pisarki.
Anna Sakowicz jest mistrzynią poruszania ważnych spraw w lekki sposób. „Plan Agaty” naszpikowany jest problemem etycznymi: od lokalnych legend przez dorastanie i usamodzielnianie się po niepełnosprawność. W przypadku ostatniej tematyki nie dostajemy cukierkowej opowieści jak to cudownie można sobie radzić, ale widzimy brutalne obrazy osób żyjących z renty socjalnej i uwięzionej a czwartym piętrze w bloku bez windy. Można śmiało stwierdzić, że te osoby są skazane na domowe więzienie. Jak my im możemy pomóc? O tym także przeczytacie w książce.





Obraz 443 (24x30) f. akrylowe


Obraz 441 (24x30) f. akrylowe


Obraz 440 (24x30) f. akrylowe


czwartek, 30 maja 2019

Spotkanie autorskie: Jacek Ostrowski we Warszawie


Obraz 442 (24x30) f. akrylowe


Obraz 448 (24x30) f. akrylowe


Obraz 439 (24x30) f. akrylowe


Obraz 418 (24x30) f. akrylowe


Obraz 438 (24x30) f. akrylowe


Miłosz Waligórski "Długopis"




Miłosz Waligórski, Długopis, Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2017
Podmiot liryczny będący nomadą zabiera nas w podróż po swoim życiu pozwalając wejść w swoje doświadczenia i spostrzeżenia. Wiersze Miłosza Waligórskiego to zapiski z podróży, jaką jest życie. Człowiek nie ma tu swojego własnego miejsca, zawsze przemieszcza się, jest uchodźcą wędrującym po ziemi i napotykającym kolejnych ludzi, wchodzący w świat ich znaczeń i ciągle czujący się obco na ich tle, jak palna ma skraju sosnowego lasu.
„Nabity w butelkę powietrza,
zrobiony w balona duszy
latami dryfowałem
po oceanie. Bez końca
odbijałem się: od deski
do deski, od klepki do klepki”.
Pozostawiony losowi, dryfujący zanurzony w nicości ściągany jest ku lądom przez egzystencję, każącą tęsknić za dzikimi ogrodami, niepohamowaną fantazją i jednoczesne pragnienie miłości, ale nie tylko tej erotycznej, lecz także niewinnej, ojcowskiej nadającej życiu swoisty sens pozwalający na przeżywanie niezwykłych przygód i cieszenie się chwilą, ale też pozwalającej na budowanie własnej tożsamości, osadzanie siebie w konkretnym społeczeństwie, tworzącym relacje.
Z wierszy  Miłosza Waligórskiego przebija ciepło dojrzałego mężczyzny mającego ustabilizowane życie, potrafiącego cieszyć się drobiazgami, dostrzegać piękno natury, ulotnością chwili. Ta epikurejska postawa sprawia, że utwory poety są ciepłe, przyjemne, z wolno płynącą teraźniejszością, w której sacrum i profanum mieszają się, uzupełniają i sprawiają, że życie ludzie jest bardzo różnorodne, toczące się wokół ciągłej wędrówki, w której podróżnicy różnią się szeroko pojętą zasobnością ciągle sprowadzającą ich do poziomu bezdomności będącej stanem pozwalającym na dostrzeganie bogactwa i hojności przyrody.
W tomiku „Długopis” nie zabraknie też refleksji na temat pisania, poezji, ale bez wymądrzania się, robienia z siebie nieomylnego mędrca, lecz zdystansowanego odbiorcę potrafiącego podejść z dystansem, żartobliwie wskazującego cechy dobre poezji:
„zatem dobra poezja to taka która
jeśli zadzwonisz pod ten numer

odbierze telefon i nie odbierze
ci nadziei

a jeśli zadzwonisz
i zgłoszę się ja

to to
już nie będzie poezja

dobra?”
Wskazanie na wartości uniwersalne, na możliwość interpretacji w oderwaniu od poety jako klucz do rozpoznania dobrej poezji zostaje ujęte w zabawny sposób wskazujący na dystans poety do tego, co robi, świadomość tego, że musi być to z jednej strony głęboko osadzone w jego życiu, a z drugiej ważne też dla odbiorcy, trafiające na jego czułe struny, poruszające zrozumiałe -bo przeżyte – sprawy i ciągle powtarzające się koleje losu z podobnymi ciągami popełnianych błędów, przemijającymi za szybko kodami DNA, dziwną tułaczką przy jednoczesnym wrastaniu w otoczenie nawet jeśli do niego nie pasujemy.
Waligórski w swoich wierszach bawi się znaczeniami słów, prowokuje, zachęca do innego spojrzenia, analizy, czego najlepszym przykładem jest wiersz „niewierność” z jednej strony w znaczeniu „nietożsamość”, a w drugiej kojarzący nam się ze zdradą:
„opis zdradza
podobieństwo”.
Sporo w tych utworach nawiązań do języka serbskiego i węgierskiego, przyglądania się znaczeniom, różnicy obrazów, kontrastowi kulturowemu przy jednoczesnym zachwycie podobieństwami, doświadczaniem inności, czerpaniem z jej bogactwa i ciągła nauka tolerancji. Jednocześnie porusza problemy ontologiczne ubierając je w paradoksy:
„dziura w serze bóg
jest bo go nie ma”.
Poezja tu to coś więcej niż tylko parę liter czy słów wpisanych w określone sensy. To przede wszystkim ładunek emocji zamkniętych w małej formie starającej się przekazać uniwersalne prawdy, podzielić odczuciami, spostrzeżeniami, przeżyciami. Wielkie obrazy zminimalizowane do granic możliwości, przez co przy niewielkiej ilości słów dostajemy rozbudowane obrazy utrwalające chwile i ich ulotność, podkreślające wybiórczość naszej pamięci każącej pamiętać nam o rzeczach mało istotnych, a zapominać te bardziej ważne.
Miłosz Waligórski w swoim tomiku „Długopis” sięga po motywy z literatury, historii, doświadczonego otoczenia. Wszystko to w oprawie zabawie słowem, przyglądaniu się ich znaczeniom, koczowniczej nieufności wobec utartych powiedzeń i próby odczytywania na nowo, wykorzystywania wcześniejszego doświadczenia kulturowego do budowania nowych, odzyskiwania starych, wyzwalania się z utartych dróg i podążania w ciemnościach nowymi szlakami.
W „Długopisie” znajdziemy dużo nawiązań do najnowszych wydarzeń, zjawisk, budowania relacji międzyludzkich, ich ulotności. Surrealistyczne metafory dekonstruują znaczenia i skłaniają do refleksji nad tym czy na pewno świat jest taki, jakim go postrzegamy, jaki nam podsuwają inni ludzie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. Bardzo ważnym motywem jest tu duże znaczenie językowego świata i język jako pryzmat pozwalający na poznanie, co oczywiście nawiązuje do Wittgensteinowskiego spojrzenia na deflacjonizm metafizyczny, w którym najważniejszym elementem dążenia do prawdy i odkrywania świata jest wchodzenie w kody językowe, socjalizacja językowa. I ten motyw ciągłego odkrywania znaczeń jest u Waligórskiego bardzo żywy: z jednej strony widać bogactwo, z którego czerpie, a z drugiej otwartość do nakreślania nowych granic świata, przez wzbogacanie go o nowe znaczenia osadzone w przeszłości, czyli w tym, co człowiek już doświadczył i odkrył. Wszystko osadzone w przeszłości, bo w „Długopisie” rzadko dzieje się coś w namacalnym „tu i teraz”. W utworach znajdziemy zlepki przeżyć, które już minęły, bo teraźniejszość jest nieuchwytna, ciągle przemijająca, a człowiek istnieje jako jednostka z bagażem zebranym w czasie swojej życiowej wędrówki. Musimy sobie jednak uzmysłowić, że nie wszystkie przeżycia pakujemy do walizki swojego istnienia. Niektórym -mimo wpływu na nas – pozwalamy pozostać w niepamięci. I tu znowu powracamy do wybiórczości naszej pamięci, zapamiętywania zadziwiających rzeczy składających się na nasze spojrzenie na świat: ciągle niepełne, wybiórcze i zmuszające nas do analizy podsuwanych sensów, poszukiwania ich prawdziwych znaczeń pozwalających odkrywać świat, który nie ogranicza się do językowego spojrzenia na otoczenie, błądzenia pomiędzy nieprecyzyjnością, którą możemy weryfikować „patrzymy oczami nie językiem”. To dążenie do zgodności języka ze światem i jednocześnie poszerzanie zakresów znaczeń sprawia, że do czynienia z tyglem sprawiającym wrażenie, że język jest w nas. My musimy tylko po sokratejsku wyłaniać kolejne słowa i ich znaczenia, które nosimy w sobie.