Paweł Tański, Glinna, Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2017
Minęły już dwa lata od wydania, a
ja ciągle sięgam, czytam, analizuję i ciągle odkrywam coś nowego, co nie pozwala
mi napisać o tomiku, co sprawia, że to, co wcześniej napisałam wydaje się
banalne. Wiersze o długiej frazie, noszące cechy opowieści fabularnych,
porywają obrazami, zderzeniami znaczeń, których jest tu tak wiele, że łatwiej je
czytać niż o ich mówić. Już od pierwszego wersu przebija z nich przekonanie, że
najcenniejsze są rzeczy bezcenne, że umiejętność cieszenia się drobiazgami pozwala
wyzwolić się z materializmu i konsumpcjonizmu. A później wchodzimy w gąszcz
znaczeń, symboli, gier słów, labirynty pełne metafor poruszających sprawy nam
bliskie i świetnie oddając poszczątkowanie naszego życia, chaos i rozproszenie
symboli, napływających doznań, odbieranych informacji. I ten miły w odbiorze
natłok, do którego już przywykliśmy, bo towarzyszy nam na co dzień sprawia, że
tak trudno uchwycić te wielotematyczne wiersze i ich zestawienie w tomiku. I
jeszcze ten tytuł. „Glinna”, które z rozpędu można przeczytać „glina” i
skojarzyć z łatwym do obróbki i niepozornym materiałem. A z drugiej strony
przywodzi na myśl nazwę miejscowości słynącej z ogrodu dendrologicznego w Puszczy
Bukowej, z którym tomik ma sporo wspólnego: łączy je różnorodność tego, co
możemy w nich dostrzec, przemieszanie gatunków, szybko następujące po sobie
zmiany, nagromadzenie obiektów do badania, podziwiania. Niezwykła plątanina pobudzająca
wyobraźnię i wytężający umysł, który musi za nimi nadążyć, zachęcający zmysły do
delektowania się bogactwem.
W „Glinnie” Pawła Tańskiego
przemieszczamy się między obrazami, pojęciami, kształtami, odczuciami, liniami,
barwami, kontrastami i nawarstwiającymi widokami bogatymi w dźwięki i zapachy.
Mamy tu radość z chwili, której nie da się kupić, zawołania do elementów
przyrody zestawionej z towarami, elementami miasta, ludzkim światem. Jeszcze
jedna cecha utrudniająca opowiadanie o nich to ich tomikowa interseksualność:
są plątaniną prowadzącą od jednego do drugiego, nawiązującą do wcześniejszych
motywów i obrazów, którym towarzyszy bogactwo dźwięków: od śpiewów ptaków,
przez miejski gwar, odgłosy tłuczonego szkła, obijających się rur, buchającej
pary, tłuczonych garnków. Wszystko to z przesuwającymi się obrazami zmienia się
i narasta, przemija. Szybkie przechodzenie od konkretnych znaczeń do ulotnych
sprawia, że stajemy się odbiorcami tego wszystkiego, co Paweł Tański uchwycił z
naszego szybkiego życia, pędzącej codzienności, ale gdy mamy o niej opowiedzieć
czujemy, że jest to zadanie bardzo trudne, bo tego, co znajdziemy w „Glinnie”
nie da się streścić. Można jedynie opowiedzieć o własnych emocjach, odczuciach,
które pozostawia nam ta bardzo konkretna i mocno osadzona w naszym życiu poezja
przemycająca nam wycinki konkretnych wydarzeń czy widoków, namacalnej
rzeczywistości bogatej w kontrasty bardzo szybko następujące po sobie, co
sprawia wrażenie, że w życiu czas nie jest tak ważny jak wrażenia i przeżycia,
że to za czym często pędzimy jest bardzo nieuchwytne i niewarte naszej uwagi,
bo jest wiele rzeczy, które mogą dać nam więcej szczęścia i doznań.
W tomiku znajdziemy to, co w innych: swoisty
sposób szafowania nawiązaniami do innych twórców, wierszy, wydarzeń tworzących
płynący strumień teraźniejszości, w której rozgraniczenia za pomocą dat nie są
istotne. Ważny jest całokształt, uogólnienie codziennych zachowań, bogactwo doznań,
których odkrywanie przez strumień świadomości sprawia wrażenie chaotycznego i
jednocześnie zaczarowanego czy zaklętego sprawiającego, że teraźniejszość staje
się tu jeszcze mniej uchwytna. Całość sprawia wrażenie swoistej autobiografii,
w której każdy element jest niezbędnym składnikiem całości kształtującej
podmiot liryczny żyjący pomiędzy przyrodą, przedmiotami i bliskimi, którzy
obdarzają go cząstką siebie jak marynarkami noszonymi z powodu różnych okazji i
przemijające jak kolejne telefony komórkowe, lakiery do włosów, ciasteczka, o których
pamięć wiedzie do innych wspomnień i odczuć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz