Życie potrafi zaskoczyć nawet nastolatków, którzy szybko odkryją, że chodzenie do szkoły jest dużo lepsze niż siedzenie w domu. Zdalne nauczanie dało się wszystkim we znaki, ale też stało się inspiracją do napisania książki „Mały urwis” Olka Rutkowskiego, debiutanta, który w czasie wydania swojego pierwszego opowiadania chodził jeszcze do klasy trzeciej. I taki też jest jego bohater. Założę się, że młody autor ma siostrę. To wcale nie znaczy, że całkowicie odzwierciedlił to, co się działo w ich życiu, bo nie zabraknie tu też elementów sience fiction oraz sporej dawki feminizmu. I to właśnie mnie zaskoczyło, bo bardzo często dorośli męscy pisarze mają wielki problem z pokazaniem potencjału kobiet, a tak młody chłopak nie ma. I to jest piękne, bo z jednej strony uświadamia, że w końcu coś się zmienia, a z drugiej strony pozwala na utrwalenie tych zmian.
Zacznijmy jednak od początku. Nasz bohater ma ksywkę Urwis. Mieszka blisko
swoich najlepszych kolegów i dzieli się z nimi swoimi codziennymi problemami,
bawi, realizuje różnorodne pomysły. Jak na młodszego brata przystało nie cierpi
swojej siostry, bo ta tylko by się stroiła, suszyła włosy i budziła go w sobotnie
poranki. Pobudka nie jest jednak zła. Dzięki temu może szybciej pobiec do
kumpli. Ta sielanka szybko się kończy, ponieważ następuje pandemia Serosa-36.
Wzrost liczby zachorowań przyczynia się do zamknięcia szkół, przedszkoli i
miejsc pracy. Dzieci uczą się z domów, a rodzice zdalnie wykonują swoje
obowiązki. W domach panuje harmider i jednoczesne poczucie bezsensu,
zagrożenia, samotności oraz nudy. Właśnie wszystkie te elementy sprawiają, że
jego siostra wędruje do piwnicy po starą komodę. O dziwo chłopak pomaga (bo co
innego ma do roboty skoro nie wolno wyjść nawet na ulicę). Jak widzicie temat
bardzo aktualny, wydarzenia niesamowicie realne. Poznajemy uczucia chłopaka, jego
zagubienie, ale też stajemy się świadkami spożytkowania czasu na zajęcia rozwijające jak w przypadku Klary
(siostry bohatera) budującej robota. Niestety nawet najwięksi konstruktorzy
popełniają błędy. I tak jest też i tu. Robot z nadmiaru zajęć wariuje i trzeba
stoczyć z nim bitwę. Sama oczywiście nie da rady. Potrzebuje zgranego
wspólnika. Okazuje się, że nielubiące się rodzeństwo w obliczu zagrożenia
potrafi się zjednoczyć.
Sami przyznacie, że historia interesująca. Do tego napisana naprawdę bardzo
dobrym językiem. Pierwszoosobowy narrator daje poczucie opowiadania o własnych
przygodach, a niewielkich rozmiarów książka wzbogacona jest ilustracjami autora,
które pięknie współgrają z tekstem. Proste rysunki stworzone ołówkiem mają w
sobie urok. Duża czcionka i niedługie rozdziały sprawiają, że młodym
czytelnikom opowieść będzie czytało się przyjemnie. Mnie przede wszystkim
zachwyciło przesłanie płynące z tego tekstu. Dowiadujemy się, że zawsze trzeba
próbować robić coś, co pozwoli nam rozwinąć własne umiejętności. Czasami odosobnienie
i zamieszanie związane z innym trybem życia może inspirować do zmian, tworzenia
niezwykłych rzeczy. Bohatera zachęciło ono do napisania rapu, siostrę do
skonstruowania robota, a rodziców na pewno zachęci do remontu. Zwłaszcza po
wyczynach bojowej maszyny, która buntuje się, gdy trzeba umyć naczynia. I ma
rację. Też uważałam tę czynność za zawoalowane tortury i gdybym była robotem to
zrobiłabym jeszcze gorszą rozróbę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz