Artur
Daniel Liskowacki, Kronika powrotu.
2012-2002, Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2012.
Mój znajomy naukowiec kilka lat temu na facebooku
podzielił się swoimi przemyśleniami z posiedzeń pewnej szacownej rady ds.
bardzo poważnych problemów nauk: „Nikt nie czyta, wszyscy piszą”. Artur Daniel
Liskowacki pisze: „Nie tylko piszących jest dzisiaj więcej niż czytających, ale
nawet oni sami (piszący) nie chcą powiększać grona czytających (niechby tylko
siebie), bo na ogół gardzą (więcej lub mniej) tym, że to robią (piszą)”. Hasło
to wydaje się przyświecać cyklowi jego przemyśleń, które problem książek, ich
marketingu, popularności, bogactwa zaczyna od rozważań nad kreacją postaci
autora, bo przecież bez tej jednostki twórczej nie byłoby tego, co mieści się
między dwoma okładkami. Zauważa, że autor nie może być nudny i anonimowy,
ponieważ jego życie jest wizytówką do promowania jego twórczości. To sprawia,
że poza książką czytelnik otrzymuje wiele zbędnych, ale ważnych marketingowo
informacji. Książkę trzeba sprzedać, by przyniosła zysk. Można to zrobić
właśnie przez przekonanie czytelnika o ważności otrzymanych nagród przez
autora, jego stypendiach i burzliwym życiu. Pisarz, którzy tylko pisze staje
się dla czytelnika nudny. Musi robić coś więcej: przyciągać i/lub szokować. Do
tego potrzebny jest zgrabny wpis o życiu i przyciągająca fotografia, która ma
pokazać cechy autora, który coraz częściej nic nie czyta a wiele pisze:
„Kuszący aforyzm: w pisaniu nie byłoby wiele złego,
gdyby nie to, że zabija czytanie.
Coraz więcej piszących pisze, nie czytając. Młodzi
nie czytają starych, starzy nie czytają młodych. Nowi nie czytają byłych, byli
nie czytają przyszłych. Namaszczeni nie czytają tych bez omasty, a oni a kolei
unikają namaszczonych, wytłuszczonych.
-Jak widzę na książce opaskę, że laureat albo
nominowany, albo bestseller – rzekł mi N. – to zaraz odkładam. Odrzucam.
Niektórzy jeszcze czytają siebie, ale można odnieść
wrażenie, że dość nieuważnie.
Spadają nakłady książek, rosną szeregi piszących.
Czy raczej opowiadających (tym, którzy to zapisują) o sobie. O swoim życiu
osobistym i swoich domach bardzo publicznych, o wygranych procesach i
przegranych płytach, karierze scenicznej i obscenicznej, politycznych
porachunkach i przepisach na zdrowe dzieci”. (Zaczytane, wypisane)
Kolejnym etapem kreowania wizerunku książki (bo
przecież nie autor jest ważny tylko zawartość) są liczne konkursy, w których
książka jest nagradzana. Mają one pomóc autorom zaistnieć wśród tysięcy innych
z ich dziełami. Jest ich jednak tak wiele, że wszystko może być nagrodzone, a
autor zamiast sukcesu przekładającego się na sprzedane egzemplarze dostanie
symboliczny czajnik bezprzewodowy… po śmierci. Znikają nimby, odznaczenia, na
arenę wchodzą przedmioty przyziemne, ale pojawiają się za późno, by nagrodzony
mógł skorzystać. Prawdziwa sława czeka nas tylko po śmierci. Ale jaka to będzie
sława? Stosów naszych wypocin, które będą piętrzyły się w magazynach czy
mieszkaniach i nawet nie dotrą do czytelnika, ponieważ ten nie jest nawet
zainteresowany, a nawet jeśli jest to mu tak po ludzku głupio podejść i wziąć,
kiedy inni piją, jedzą. Nakarmić duszę? To takie niemodne i wstydliwe. te
potrawy zżółkną i będą przekonywać bywalców elitarnych lokali o swojej ozdobnej
funkcji zamiast użytkowej. Książka ze schabowym jako zakładką? Może lepiej nie
brudzić jedzenia starą książką, którą nikt się nie zainteresował. Autora
natomiast wypada i trzeba znać. Zwłaszcza jak dostał dużo nagród. Przyklasnąć
tłumnie, zachwycić się życiorysem, mieszkaniem, samochodem, dziećmi, żonami/mężami,
psami, kotami. Autor musi być celebrytą, a ten nie musi być szczególnie
rozgarnięty. Wystarczy, że dużo mówi i pisze. Bez sensu? Z sensem? A co za
różnica. Ważne, żeby mediom dostarczyć pożywki. Istnienie na twardych dyskach
jest ważniejsze od istnienia w pamięci.
Czytelnictwo ma się źle. Ludzie kupują książki. W
końcu podręcznik to też książka. Do tego setki poradników „jak być” z serią
cudownych przymiotników. Na popularności straciły dawne książki ze zbudowanymi
światami literackimi. Leżą zapomniane na półkach. Obrastają kurzem,
pajęczynami, pleśnią, a o tym, że dawniej bywały czytane świadczą zakładki czy
dedykacje, które przeszły do wieczności przez umieszczenie ich w książkach.
Mimo że ich mini wydanie (kieszonkowe) jest tańsze od pustego notesu to pozwala
się im odchodzić w zapomnienie i nikogo nie interesują. Ich język zamiera.
„A jeśli nie ma niczego poza językiem? To znaczy, że
książki są jedyną wiecznością?” (Inne
życie książek) W końcu po ludziach i ich czynach zniknął ślad, a te
nieczytane tomiszcza przetrwały. Tylko po co? Aby zajrzał do nich szalony
miłośnik poszukujący prawdy?
Niektórzy uważają, że poza zawartością tytułem,
notami, okładkami w książkach ważny jest grzbiet, który obecnie znajduje się na
„wymarciu”. E-booki mają okładki i inne atrybuty książek poza grzbietami. Czy
jednak wszystkie książki mają grzbiety? Czy cienki grzbiet jest aż tak ważny w
tomikach, które przez swój rozmiar giną w gąszczu książek? Te grzbiety są jak
książki dla dzieci czytane przez dzieci: może i mają tytuł, autora oraz fabułę,
ale ważne pozostaje tylko to ostatnie z wszystkimi doznaniami, jakie niesie ze
sobą treść. W takim czytaniu nie ma nic złego. Można się pokusić o
stwierdzenie, że jest ono wręcz dobre, ponieważ przemilczany zostaje dorobek
pisarza i często mało trafiony tytuł. Zostaje esencja do oceny: opowiedziana
historia.
Liskowacki poddaje analizie również proces
pisywania. Najlepszym przykładem takiego doświadczenia są esesmesy. Konieczność
zawarcia jak największej ilości informacji w jak najkrótszym tekście.
Konsumpcjonizm zmusza do streszczania, minimalizowania. Już nie czyta się
książek tylko ich streszczania, a dzieła sztuki literackiej kupuje się w
marketach obok produktów codziennego użytku. Jednak czy czytanie, karmienie
duszy (intelektu) nie powinno być codziennością? Owo przepełnienie, nasycenie
jeszcze nie gwarantuje dostępności i nasycenia. Głód spowodowany dostępnością,
ale brakiem środków na bogactwo produktów jest taki, jaki był dawniej, kiedy upokarzano
Polaków brakiem wszystkiego. Nie tylko książek.
Rozważania nad książkami, twórczością i językiem
oraz sposobami czy możliwościami współczesne „piszącego” przeplatają się z
obrazem Polski minionej i obecnej. Zmiana sensów i dostępności odgrywa tu ważną
rolę. Skłaniają one do zatrzymania się na chwilę w swoim codziennym pędzie i
popatrzeniem na świat z innej perspektywy, z przymrużeniem oka i w dodatku
przez palce, bo inaczej można oszaleć w tym świecie, w którym wszystko musi
mieć granice, ordery, nagrody, ceny, wagi. „Kronika powrotu” jest zbiorem
tekstów, które na swój specyficzny sposób przenoszą nas w inny świat. Ten,
który może już minął, albo mógł istnieć. Właśnie przez to jest to pozycja do
osób, które poza wchłanianiem nowych obrazów, wchodzeniem w nowe światy chce
pomyśleć. A czasami nawet zagubić się w natłoku słów autora, który do wszelkich
przejawów życia intelektualnego (czy kreowanego na taki) podchodzi z dystansem.
Jego rozważania znajdują się gdzieś pomiędzy „Zapiskami na pudełku zapałek”
Umberta Eco, a „Szkicami z filozofii potocznej” Aleksego Awdiejewa.
Codzienność, zachowania ludzi przeplatają się z rozważaniami nad wszelkimi
przejawami języka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz