Michał
Krupa, Łosoś norwesko –chiński, Konin „psychoskok” 2014
Pierwsza
książka Michała Krupy „Cześć, mam na imię Michał”
poruszała społecznie bardzo ważne kwestie: uzależnienia i degradacji człowieka.
Książka była napisana delikatnie, sprawiając wrażenie rozmowy podczas terapii
lub zapisów pod jej wpływem. Można było oczekiwać, że autor w kolejnych
książkach będzie kontynuował ten swój sposób pisania, ale ku memu zaskoczeniu
stało się inaczej. Z jednej strony dobrze, a z drugiej nie za bardzo. „Łosoś
norwesko – chiński” nosi piętno pośpiechu w pisaniu. Na szczęście nie wpływa to
negatywnie na przekaz.
Pierwsze,
co może nas uderzyć w jego książce to obnażanie narodowej ignorancji: od
pisarzy przez język po stosunki międzyludzkie. Wprawną ręką przerysowuje
bohaterów, uwypukla ich negatywne cechy, przez co stają się groteskowi, a ich
zachowania zmuszają nas (nawet jeśli bardzo się staramy zachować powagę) do
śmiechu.
Głównym
bohaterem jest Maciej Prus: przeciętny polski samiec po studiach pseudo –
ścisłych (czyli takich, w których więcej trzeba intuicji niż wiedzy
konkretnej). Wszystkie postaci wkraczające w akcję zadają mu podstawowe
pytanie: Potomek tego Prusa?”. Oczywiście okazuje się, że nic poza nazwiskiem
nie wiedzą o TYM sławnym Prusie. Coś ktoś ze szkoły pamięta, ale nie do końca
to jest to. Z podobnymi sytuacjami i ja mam do czynienia. Lepiej wykształceni
pytają się czy jesteśmy potomkami generała Sikorskiego. Zawsze muszę tłumaczyć,
że on miał córkę, więc nazwisko po nim nie przetrwało. Mniej wykształceni
pytają się, czy mam Radka w rodzinie. No mam, ale to nie ten słynny, o którym
myślicie. Czyli takie paradoksy są jak najbardziej prawdopodobne.
Przygoda
zaczyna się od kryzysu wieku średniego. czterdziestoletni bohater postanawia
spisać filozoficzne refleksje na temat własnego życia. Pisanie oczywiście idzie
mu bardzo nieudolnie, a z pomocą przychodzi zawsze kumpel Filip wyciągający
Macieja ze stanów zwątpienia i zawieszenia twórczego polegającego na niemocy
napisania pierwszych zdań. Wiadomo, że one są najważniejsze: od nich zależy czy
ewentualny czytelnik będzie zainteresowany całością. Ta świadomość zabija
wszelką moc kreatywną potencjalnego pisarza. Po wielu mękach i próbach Filip
ratuje przyjaciela z opresji: kupuje mu tygodniowe wczasy w Ruchanku Dolnym, w
którym znajduje się osobliwy hotel stworzony w celach wzajemnej erotycznej
konsumpcji. Nie brakuje tam luksusów, a usytuowanie w Puszczy Noteckiej sprawia
wrażenie odcięcia od codzienności. I tym jest dla wielu odwiedzających. Wyjazd
w to miejsce staje się początkiem wielkich przygód w stylu „Kronik Jakuba Wędrowycza” Pilipiuka.
Szybko i przypadkowo nawiązana łóżkowa znajomość wrzucą Macieja w wir wydarzeń.
Stanie się celem dla trzech wywiadów.
W
całej akcji bohater (mimo zagrożenia życia) skupia się na pięknej agentce
Agacie, która staje się dla niego niezdobytym obiektem seksualnym. Kobiety dla
niego spełniają jedynie funkcję erotyczną, przez co muszą być ładne. Reszta się
nie liczy. Często jednak odkrywa, że kobiety z jego grupy wiekowej są już
brzydkie (jakby nie widział wpływającego czasu na swoim ciele). Całość sprawia
wrażenie przerysowanego i ujętego w ramy powieści „Trzeciego szympansa” Jareda
Diamonda. Do tego Jakubiak z polskiego wywiadu jest piękną karykaturą
wszystkich „super facetów”, w których wcielił się Schwarzenegger: taki troszkę
„Arni” z „13 posterunku”.
Książka
lekka, przyjemna i śmieszna, a do tego przesycona nieprawdopodobnymi
zdarzeniami, starciami, ucieczkami, pościgami, przelewem krwi i niszczeniem
wszystkiego, co stanie na drodze. Na szczęście wszystko ma swój szczęśliwy
koniec.
Ze
względu na krwawe sceny i sporą dawkę erotyki polecam wszystkim pełnoletnim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz