Pierwotny czytelnik pasjonuje się zawartością
książek. Czyta je nie dla tytułów, autorów, nagród, wyróżnień, okładek, grzbietów
i innych mało istotnych szczegółów. Taki bezinteresowny miłośnik siada ze swoją
lekturą wszędzie i po prostu wchodzi w świat pełen odległych i bliskich
postaci. Odkrywa je niewinnie, z wielką naiwnością i wiarą w to, co autor mu o
bohaterach napisał. Nie tworzy światów obok, nie poddaje dekonstrukcji, nie
szuka innych przesłań niż te oczywiste. Czerpie przyjemność ze samego wejścia w
nieznane.
Ja bardzo długo byłam tak nieświadomie
zafascynowana. Czytałam w szkole podstawowej dwa opasłe tomy „Dzieł”.
Pasjonował mnie sposób formułowania myśli, postać głównego bohatera, który
wszystkich rozmówców zapędzał w kozi róg zmuszając ich do zaprzeczenia swoim
wcześniejszym słowom. Marzyłam, że ja kiedyś będę taka. Bezwzględna. Prawdziwa.
Pełna kultu do prawdy i pogardy dla innych (czyt. nieuków). Dorastając
odkryłam, że każdy jest nieukiem. Nawet profesor może być doskonałym
przedstawicielem mas.
Lata mijały, a ja czytałam kolejne
książki, wiersze i przeżywałam w sobie. Przełom nastąpił w liceum. Brak
znajomości tytułu i/lub nazwiska przy znajomości treści klasyfikował się do
postawienia mi odpowiedniej (negatywnej) oceny.
Jak można nie interesować się autorem?
Jak można lekceważyć tytuł? czytanie to nie tylko przyjemność. To konieczność
pamiętania tego, w co ubrano jednolity tekst, jakich słów użyto, jak je
poskładano, kto tego dokonał. Na szczęście to nie zabiło mojej pasji. Zaczęłam
zapisywać autorów i tytuły, aby z mojej pamięci nie umknęły. Przeglądałam listę
od czasu do czasu. Wykreślałam to, co zapomniałam (albo czytałam po raz
kolejny), by przed maturą zrobić sobie ściągę z ponad trzystoma książkami i ich
autorami (wiersze pominęłam). Wzięłam ją nawet na najważniejszy egzamin w moim
życiu (wówczas tak uważałam). Miałam duże szczęście: wylosowałam miejsce najbardziej
oddalone od komisji.
I poleciały tematy…
A wśród nich o wartości człowieka, z którym
bez zastanowienia wzięłam się za bary. Czas pędził tak szybko, a spod mojego
długopisu wychodziły szalone węże na biały papier, by układać się w sensy znane
z mnogości lektur, by podsumować, że człowiek jest wart tylko, ile daje siebie „sobie”
i ile tego „sobie” żyje wśród ludzi (nie dosłownie tak, ale w tym znaczeniu).
Pisałam i pisałam, że zabrakło mi czasu oraz odwagi, by zajrzeć do magicznej
kartki z tytułami. Czy na pewno ten tytuł to tego autora, czy nie pomyliłam
Szczepańskiego ze Szczypiorskim. To był mój pierwszy i ostatni raz ze ściągą na
jakimkolwiek egzaminie, mimo że autorów i tytułów, kierunków, prądów, nurtów,
zwolenników, krytyków, kontynuatorów, naśladowców i innych skomplikowanych
rzeczy przybywało.
Mimo pochłonięcia wielu książek
(zdecydowanie powyżej kilku tysięcy) ja ciągle uważam, że te tytuły są mało
istotne. czytanie ma być po prostu przyjemne. Reszta to otoczka (mniej lub
bardziej potrzebna). Właśnie przez to cieszę się, gdy widzę osobą czytającą i
po zadaniu pytania o to, co czyta ona spogląda na tytuł. Cieszę się, że jeszcze
wiele ludzi pozostaje w sferze uprzyjemniania sobie czasu książką, a nie gazetą
z programem telewizyjnym.
Powszechna krytyka osób czytających
dla przyjemności, a nie konieczności doświadczenia czegoś głębszego podczas
lektury czy braku poszukiwań eksperymentów literackich wśród „znawców” tego, co
powinno uchodzić za dobrą literaturę uważam za szczyt ich głupoty. Napuszanie
się autorów „wysokich” jest bujaniem w obłokach ponad tym, co potrzebuje
przeciętny czytelnik szukający najsubtelniejszej przyjemności, jaką jest
czytanie. Wymagania by czytelnik był dobrze wykształcony, a każdy pisarz piewcą
prastarych, odwiecznych prawd przekazanych w nowatorski sposób mija się z
celem. Czytelnik ma chcieć czytać i to robić. Pozwólmy mu pozostać niewinnym.
Nie niszczmy jego dzieciństwa. Bez jego opini literatura może nie istnieć, bo
wyginą wydawnictwa.
Bardzo pozytywnym zjawiskiem są tu
mnożące się blogi o książkach. czytelnik co prawda wychodzi wówczas z błogiej,
pierwotnej nieświadomości by podzielić się opinią. I co z tego, że jego język
jest typowo „pensjonarski” (jak ja nie cierpię ludzi określających styl pisania
i bycia innych w ten sposób). Ważne jest coś innego: rodzi się przekonanie, że
wiele osób czyta. A jak się jest w tłumie czytających to wstyd samemu nie
sięgnąć po książkę. Tłumy piszących czytają, by mieć o czym pisać. Czytanie
jest bardzo ważne dla rozwoju ludzkości, mimo że piszący Platon przekonywał, że
prowadzi do upadku nauki, przez powstanie monologu autora, a przecież prawdziwą
wiedzę można zdobyć tylko dyskutując. To jest kolejny plus blogów
czytelniczych: dyskusja wokół książek. I dziś mamy swoich „Platonów” (po odjęciu
wybitnego intelektu), którzy chcą by między brakiem literatury a wybitnymi
dziełami była próżnia. Na czym Ala nauczy się czytać? Jak będzie mogła
zrozumieć te wydumane abstrakcje bez podstaw?
"Literatura, żeby była potrzebna, musi być górą w konkurencji z pokusami pijaństwa, rozpusty i wszystkich innych grzechów głównych. Literatura jest takim jabłkiem z drzewa wiadomości dobrego i złego, którego zakaz zrywania nie może dotyczyć, bo nawet raj bez możliwości bezgrzesznego grzeszenia stałby się dla człowieka piekłem."
OdpowiedzUsuńPiękne podsumowanie moich przemyśleń :)
Usuń