W potocznym rozumieniu epikureizm często mylony jest z hedonizmem, a ten zmusza do ciągłej gonitwy za przyjemnościami, poszukiwaniem tego, co daje szczęście, czyli całkowitym wypaczeniu tego, co Epikur uważał za dające poczucie spełnienie i radości. To właśnie on dostrzegł, że wystarczy wyzbyć się kulturowo zaprogramowanych potrzeb i zminimalizować te fizyczne oraz doceniać to, co się ma. W ten sposób bardzo łatwo osiągnie się to, czego się pragnie.
„List do Menoikeusa” to jeden z ważniejszych tekstów lepiej pozwalających poznać filozofię wolności i szczęścia. Tekst kierowany do bogacza to zachęta do wyzwolenia się z lęków tłumów, czyli strachu przed bogami, śmiercią, ubóstwem oraz pozbycia się wygórowanych oczekiwań i przywiązania do posiadanych rzeczy, a także fałszywego spojrzenia na sprawę, ponieważ to sprawia, że nie dostrzegamy istoty rzeczy, nie możemy odkryć prawdy, a ta jest banalna: uwolnieni od sztucznych (urojonych) pragnień stajemy się szczęśliwi bez względu na to, co dzieje się dookoła nas. Baa, to co nas spotyka przyjmujemy jako element życia i zamiast skupiać się na tym zbyt mocno cieszymy chwilą. Kilkustronicowy tekst starożytnego filozofa zawiera wszystko, co znajdziemy w książce „Przestań siebie naprawiać” Anthony’ego de Mello. Jako absolwentka filozofii nie mogę czytać owego tekstu w oderwaniu od tego, co proponuje starożytny myśliciel, twórca szkoły zwanej Ogrodem.
Przez wieki pomysły filozofa żyjącego w IV wieku p.n.e. w Atenach wracały do
ludzi w mniej lub bardziej zanieczyszczonej postaci. Mogę się śmiało pokusić o
stwierdzenie, że teraz pojawiły się pod postacią tekstów i szkoleń hinduskiego
jezuity, który zyskał rozgłos dzięki książkom i konferencjom poruszającym temat
duchowości. W jego tekstach znajdziemy wiele z tego, co głosili starożytni
myśliciele nawołujący do wyzwolenia się z przywiązania, do czegokolwiek, aby
nie narażać się na ból i cierpienie.
Ten popularny w ubiegłym wieku mistyk powraca do czytelników na nowo. Wchodzimy
w jego świat, w którym znajdziemy inspiracje starożytnych, ale też i
katolickich oraz buddyjskich mistyków, których przekonania wyglądają jak wyjęte
z pism Epikura przekonującego o konieczności wyzbycia się przywiązań względem
świata zewnętrznego, oderwania tego, w jaki sposób zaprogramowała nas kultura i
w głoszeniu owej wyzwalającej zmiany. Takie podejście troszkę pachnie sekciarstwem.
Jedna z jego głównych maksym brzmiała: „Niczego się nie wyrzekać, do niczego
się nie przywiązywać”. W takim właśnie tonie napisana jest cała książka „Przestań
siebie naprawiać”.
Tytuł tylko pozornie wskazuje, z czym będziemy mieli do czynienia. Dowiemy się
z publikacji, że jesteśmy doskonali tacy jacy jesteśmy i nie musimy dążyć do
nieosiągalnych wzorców. Takie postawienie sprawy jest dobre i złe zarazem, bo
gdybyśmy się od urodzenia niczego nie uczyli, nie naprawiali bez przerwy to nie
bylibyśmy w stanie przeczytać owej mądrości. Na szczęście kultura wymusza na
nas zmiany, ma swoich stróżów porządku, daje coraz lepszy dostęp do edukacji i
wiedzy, ale też i narzędzi falsyfikacji, a przez to przyczynia się do ciągłego
naprawiania świata. Mówienie, że to jest złe jest bardzo złe, ale jednocześnie
dobre, bo często społeczności narzucają nam stałe wzorce, które tylko pozornie
są dobre. Najlepiej owo złudzenie dostrzegamy w czasie zderzenia dwóch
odmiennych kultur. Wówczas uświadamiamy sobie, że nie wszystko, co podsuwają
nam ludzie z naszego otoczenia jest właściwe.
Dobre w tej publikacji jest wskazanie jak porównywanie z innymi, ciągłe
tworzenie sztucznych, wykreowanych przez społeczeństwo wzorców jest szkodliwe. Tu
duże znaczenie i zaskakujące jak a jezuitę ma uświadomienie tego, że duchowość
i religijność nie ma nic wspólnego z żadną religią i jej obrzędami,
przekonaniami, podsycaniem lęków. Można pokusić się o stwierdzenie, że jest to
książka antywyznaniowa (i to jest naprawdę bardzo dobre), ale nastawiona na pielęgnowanie
poczucia spełnienia, jedności z siłą wyższą. Bardzo podobało mi się to
rozwinięcie epikurejskiej myśli, że trzeba żyć tu i teraz rozkoszując się tym,
co się ma. Jest jednak jedno wielkie „ale”. To zastrzeżenie mam też do myśli
starożytnego filozofa: jeśli wszyscy będą ograniczać się w swoich potrzebach,
nie wybiegać poza te podstawowe, naturalne to, kto podeśle im owo upragnione
wino i ser (Epikur swojego bogatego przyjaciela prosi o ten dar, bo w swoim
wyzbywaniu się potrzeb zaszedł tak daleko, że rozkoszował się życiem i podarkami).
Ilu znacie takich ludzi, którzy nie dają światu nic od siebie, a chcą od
wszystkich wiele? I tu nie myślę o tych biednych z wyuczoną bezradnością, ale
właścicielach gigantycznych korporacji, którzy tak bardzo rozwinęli skupianie
się na sobie, że nie dzielą wystarczająco swoich dochodów między wszystkich
pracowników i tworzą przez to rosnące nierówności. Jedyne, co dają to marki,
dla których inni pracują.
Mam mieszane uczucia do takich publikacji. Z jednej strony dobre. Zwłaszcza w
kontekście fanatyzmu i konieczności wyzwolenia się z niego, ale tak jak
wyzwalać trzeba się od tego i wątpić tak samo nie wolno za pewnik uznawać prawd
głoszonych przez Anthony’ego de Mello, wykorzystującego kulturowo zaszczepioną
potrzebę religijności, wiary w jakieś siły nadprzyrodzone. Te same przekonania
towarzyszyły także starożytnemu twórcy idei odchodzenia od urojonych potrzeb. W
tym pędzie wyzwalania musi być równowaga. Problem ten dostrzegł już hiszpański
filozof Miguel Unamuno w „Agonii chrystianizmu”, który w katolickim wyzwalaniu
od potrzeb świata, porzucenie przywiązania do bliskich i oderwanie od potrzeb
seksualnych, konieczności rozmnażania się dostrzegł pułapkę chrześcijaństwa.
„Przestań siebie naprawiać” to jedna z tych pozycji, która namawia do dystansu
do tego, czego nauczyła nas kultura i to jest naprawdę ważne, bo tylko w ten
sposób możemy zrobić krok naprzód. Kolejne pokolenia robią postęp wątpiąc w
idee dane przez przodków i - jak zauważył Jose Ortega y Gasset- ciągle się
buntują. Tylko ten bunt musi mieć solidne korzenia, a do tego trzeba właśnie
naprawiania, odpowiedzialności, umiejętności wskazania, czemu się przeciwstawiamy,
od czego się wyzwalamy.
Książka Anthony’ego de Mello to zbiór przypowieści pozwalających lepiej
zrozumieć nam jego idee. Mogę pokusić się o stwierdzenie, że mamy tu gotowe
kazania, które pozwolą na bliższy kontakt z Bogiem, a odejście od obrządków,
religijności na pokaz, drapieżnych i pełnych nienawiści zachowań wobec innych.
Autor pokazuje, że wcale nie musimy porównywać się z innymi, podążać ich
szlakami, bo nasz własny jest piękny, niepowtarzalny. Skupienie się na sobie da
o wiele większe rezultaty niż realizowanie społecznego planu. I sporo w tym
prawdy. Ważne, aby owych tekstów nie traktować jako nawoływania do zerwania
wszelkich kontaktów i rezygnacji z pracy. Wręcz przeciwnie: ważne są relacje, w
których czujemy się dobrze i zajęcie, które daje nam poczucie szczęścia. Ale
czy wszyscy mogą podążyć tą drogą? Jak ów problem będzie wyglądał z punktu
budowania najlepszego społeczeństwa, w którym jest miejsce na dbanie o siebie i
innych?
Myślę, że to może być ciekawa lektura dla osób, które nie studiowały filozofii.
Znajdą tu taki bardzo szybki kurs wątpienia w to, co podaje kultura, w to, co
głoszą autorytety oraz dystansu do tego, co serwują nam media. Analiza faktów i
skupienie na sobie z jednoczesnym nastawieniem, żeby skupić się na tym, co od nas
zależy bez ciągłego frustrowania się rzeczami będącymi poza obszarem naszych
wpływów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz