poniedziałek, 30 września 2024

Zbigniew Meger "Habilitant.pl"


„Po znajomości” – to jedna z patologii objawiających się w całej historii ludzkości. Nie jesteśmy w tym ani lepsi, ani gorsi. Uprzywilejowane klasy zawsze wykorzystywały władzę i płynące z niej profity. Zmiany były możliwe tylko dlatego, że dostrzegano owe wypaczenia, wprowadzono przewroty mające obalić zastane układziki prowadzące do upadku różnych dziedzin życia. Bękarty władzy to kolejne pokolenia, które korzystają z profitów poprzedników, wykorzystują wcześniejszą przynależność swoich krewnych i przyjaciół do struktur rządzących. Chciałoby się zmian w tym skostniałym systemie, ale trudno o nie w świecie , w którym likwidacja sieci zależności jest trudna, bo często nie widzimy powiązań, nie zdajemy sobie sprawę z funkcjonowania mechanizmów „załatwiania” z wykorzystaniem znajomości. Jeśli czasami wydaje Wam się, że walicie głową w ścianę i nie możecie wprowadzić zmian, rozszerzyć własnych działalności z powodu idiotycznych opinii „specjalistów” wydających zgody, ciągle zostajecie gdzieś z tyłu mimo międzynarodowego uznania to jesteście jednymi z ofiar nieodnajdującymi się w układach, jeśli nie wiecie jak one działają to jesteście poza resortem. Ten temat pojawia się w książce Zbigniewa Megera „Habilitant.pl”.
Na pierwszych stronach Andrzeja Negana poznajemy z wpisu na jego blogu. Znajduje się w rajskim otoczeniu Tajlandii. Te wpisy pozwolą nam na śledzenie aktualnych wydarzeń, czyli prowadzonego przez bohatera śledztwa, jego próbę zrozumienia tego, co się stało. Cała historia zaczyna się kilka lat wcześniej, kiedy mając już bardzo duży dorobek naukowy w końcu uzyskuje zgodę uczelni na otwarcie kosztownego przewodu habilitacyjnego, którego i tak będzie musiał sfinansować przez obniżenie wynagrodzenia. Jest pełen zapału i nadziei na szybkie zakończenie sprawy. Pochlebne opinie środowiska, zachęty, słowa uznania – to wszystko sprawia, że dostarczenie dokumentów wydaje się tylko formalnością. Zwłaszcza, że na stołecznym uniwersytecie dowiaduje się jak bardzo duży ma dorobek w porównaniu z innymi habilitantami. W drodze powrotnej do domu w pociągu poznaje Patrycję Zaleską, mikrobiolożkę zainteresowaną jego dziedziną, czyli badaniami nad optymalnym wykorzystaniem e-learningu w nauce na wszystkich szczeblach nauczania oraz dbania o rozwój tej formy edukacji na wypadek zagrożenia epidemiologicznego. Jej zainteresowanie jego powiązaniami z naukowym establishmentem, uświadomienie jak wyglądają układziki wśród naukowców, w jaki sposób nadawane są stopnie, przyznawany awans oraz nadawana władza i pierwsza negatywna recenzja dorobku wywołują niepokój. Zaczyna dokładniej śledzić to, co dzieje się wokół jego habilitacji, zadaje sobie pytania dotyczące sposobów oceny, a także pokazuje funkcjonowanie pełnego absurdów naukowego światka
Andrzej Negal jest naukowcem światowej klasy. Doktorat na Uniwersytecie Humboldta, liczne artykuły opisujące jego innowacyjne badania i wysokie wskaźniki publikacji i cytowalności świadczą o tym, że jest osobą cenioną. Jednocześnie uświadamia czytelnikom, że nie to jest ważne w środowisku naukowym. Tu znaczenie mają pieniądze. Im więcej kraj może dać na naukę tym większe możliwości mają pracownicy naukowi. I nie chodzi o ślepe ładowanie finansów w „gwiazdy nauki”, czy dosadniej resortowych naukowców, ale finansowanie badań, publikacji ich wyników, wyjazdów zagranicznych, stypendiów dla najlepszych, międzynarodowych konferencji połączonych z komercyjnymi rozwiązaniami. W kraju, w którym nauka traktowana jest po macoszemu walka o środki jest bezwzględna. To ona napędza wyścig o wpływy i władzę, której profesorowie z poprzedniego ustroju nie chcą oddać. Zależności są tu zadziwiające. Przewrót, jaki miała zapewnić Solidarność okazuje się złudny, demokracja w różnych środowiskach jest pozorna. To dotyczy także uniwersytetów. W tym światku albo jesteś w układach i potrafisz się podporządkować albo mając duży dorobek nadal pracujesz za najniższą pensję adiunkta. Wszelkie wychylanie się jest surowo karane. Zemsty można spodziewać się w najbardziej zaskakującym momencie i nawet po latach.
„Habilitan.pl” to bardzo realistyczna opowieść o naukowym światku. Autor doskonale posługuje się słownictwem, bardzo dobrze opisuje realia, znane biblioteki, sposoby zdobywania finansowania, zależności w światku naukowym oraz wymogi awansu zawodowego, opowiada o patologiach osób na kierowniczych stanowiskach. Historia Andrzeja Negana i Patrycji Zaleskiej to doświadczenia wielu znajdujących się poza układzikami polskich naukowców, którzy mimo dorobku większego niż recenzenci zmierzyli się z negatywnymi ocenami całokształtu dorobku naukowego poza Polską. Autor świetnie pokazuje jak duże znaczenie mają tu układy i układziki, zbieranie punkcików, klepanie po pleckach, bezwzględne posłuszeństwo wobec resortu bogacącego się na przekrętach, grantach i dofinansowaniach dla śmietanki nazywanej przez kolejnych rządzących nazywanej „specjalistami”.
Zbigniew Meger w swojej książce opowiada o światku naukowy, ale też tym jak wygląda demokracja i kapitalizm w naszym kraju. O ile jego demoniczny obraz z lat osiemdziesiątych nieco stracił na ostrości to nadal w zakamuflowanej postaci ma się dobrze.
W książce pojawia się też wątek teczek, sposobu rozliczenia naukowców w różnych krajów z działalności komunistycznej, kamuflowanie się przez przynależność do różnych wpływowych organizacji i katolickich uczelni osób z komunistycznego resortu. Brak jednoznacznych kryteriów oceny daje duże pole do manipulacji i wynaturzeń. Stawką może być tu nawet życie. Jak wiele będą w stanie poświęcić bohaterzy w imię walki o awans zawodowy? Czy zadowolą się byciem światowej klasy naukowcami ze stopniem doktora? Czy brak awansu nie będzie zagrażał ich zatrudnieniu?
W książce „Habilitant.pl” Zbigniewa Megera nie zabraknie też morderstw niewygodnych osób, zastraszania, tworzenia sieci zależności. Historia zaczyna się kilka lat przed pandemią, a słowa mikrobiolożki w tym kontekście wydają się być profetyczne. Pokazanie manipulacji ludźmi, wykorzystywania strachu wywołanego zagrożeniem to narzędzia zarządzania tłumem, dla którego kolejne władze wynajdują ciągle nowe wizje zagłady. Świetna, wciągająca powieść.
Zapraszam na stronę wydawcy


Lucy O'Neill "Otchłań"


Dla miłości jesteśmy gotowi na bardzo wiele. Poświęcamy się, zabiegamy o uwagę i nie zawsze dostajemy to, czego chcemy albo pojawia się w formie, która nas przytłacza. Szczególnie dotkliwe jest to w czasie naszego dorastania, czyli wtedy, kiedy potrzebujemy dużej ilości pozytywnych kontaktów z innymi ludźmi. Patologiczne relacje tworzą jednostkę zagubioną i niezdolną do samodzielnego życia. Taki problem w swojej powieści „Otchłań” podsuwa nam Lucy O’Neill.
Historię otwiera pokazanie majętnej klasy. Margaret Corcoran rodzi kolejne dziecko. Jest to trzeci syn. Oczekiwanie na córkę rozczarowuje ojca rodu, Malcolma III, który już na dwóch następców fortuny. Córka miała być dopełnieniem i ozdobą. Przy okazji narodzin poznajemy historie małżeństwa kojarzonego, dowiadujemy się o wychowaniu Margaret w katolickiej szkole, w której tłumiono wszelkie jej zainteresowanie seksualnością, pokazywano jako coś wstrętnego. Takie podejście w małżeństwie utrudnia dobre pożycie małżeństwie. Kontakt seksualny z jej strony ogranicza się do dążenia do zajścia w kolejną ciążę. Jej los naznaczony jest stratą jednego dziecka. Kolejne ze względu na płeć oraz okoliczności spłodzenia jest rozczarowaniem. Odrzucony przez rodziców Feargal staje się ofiarą przemocy nastoletnich braci. Jedyne oparcie ma w mamce. Przez moment wydaje się, że miłość znajdzie w domu dziadka, ale ten organizuje twarde wychowanie mające zrobić z chłopaka „prawdziwego mężczyznę”. Zainteresowanie elektroniką nie jest mile widziane, bo kojarzy się z pracami plebsu. Mimo tego Feargal stara się rozwijać swoje zainteresowania. Samotniczy tryb życia, oddawanie się lekturze książek uniemożliwia nawiązywanie relacji z rówieśnikami. To przyczynia się do coraz większego rozłamu powstającego między nim, a innymi nastolatkami. Nieumiejętność wejścia w relacje połączona z olbrzymim pragnieniem miłości sprawia, że z desperacją chwyta się każdego objawu życzliwości. Ta pojawia się, kiedy po śmierci ojca matka poznaje mężczyznę. Przemianie Margaret, jej seksualnemu rozkwitowi towarzyszy też zmiana życia jej synów. Oto zyskują ojczyma. Piękny, delikatny i łaknący miłości Feargal przykuwa uwagę mężczyzny. Więź zacieśnia się coraz mocniej. Chłopak może w końcu bez wyśmiewania rozwijać swoją pasję, otrzymuje wsparcie w postaci podręczników i sprzętu. I wszystko byłoby pięknie i sielankowo, gdyby ta historia nie miała drugiego dna: Feargal jest ofiarą molestowania. Nie dostrzega tego, że dorosła osoba wykorzystuje jego pragnienie miłości i stopniowo przesuwa granice.
„Otchłań” to poruszająca opowieść o tragicznym życiu zdolnego chłopaka, którego bliscy odrzucili, rówieśnicy prześladowali. Widzimy bohatera, którego nikt nie akceptuje i nie kocha. To sprawia, że dla małych gestów miłości jest w stanie się zatracić. Obserwujemy jego zachowanie z niepokojem, widzimy jak coraz bardziej osaczany jest przez przemocową osobę. Wykorzystywaniu seksualnemu zaczynają towarzyszyć kolejne etapy przemocy: izolowanie od świata, wyzwiska, przemoc fizyczna. Bity i poniewierany nie może przestać kochać. Uzależniony od przemocowca, niewierzący we własne siły, własną samodzielność, przyzwyczajony do lekkiego, luksusowego życia, w którym nie trzeba martwić się o finanse tylko, w jaki sposób zagospodarować sobie czas. Dopiero na samym końcu jesteśmy w stanie zrozumieć jego problemy dotyczące kontaktów z rówieśnikami.
Feargal jest postacią tragiczną. Odrzucony przez rodzinę wpada w pułapkę. Jego zamknięcie się na rówieśników, nieumiejętność nawiązywania relacji, uciekanie w naukę, książki, rozwijanie umiejętności nie przysparzają mu przychylności rówieśników. Jego chęć niesienia pomocy innym uczniom, dzielenie się wiedzą nie pomaga w budowaniu znajomości. Przyjaźnie w nastoletnim świecie budowane są na błędach i wygłupach, a nie uciekaniu w świat zainteresowań. Wychowany pod kloszem, odizolowany od świata, uzależniony od kaprysów jednej osoby staje się bezbronny w świecie dorosłych. Feargal bardzo chętnie daje innym siebie, nie stawia granic. Wszystko w imię uwagi, jakiejkolwiek więzi z innymi ludźmi.
„Otchłań” jest bardzo poruszającą opowieścią o łaknieniu miłości i ciągłym poczuciu odrzucenia. Brak ciepła w czasie dzieciństwa i dorastania oraz doświadczenie kilkuletniego molestowania sprawia, że bohater nie wie, w jaki sposób tworzyć związki. Napisana z trzech perspektyw historia składa się na fatalistyczny życiorys. Zdecydowanie jest to książka zmuszająca do refleksji, szokująca, pokazująca, z jakimi problemami muszą mierzyć się młodzi ludzie i jak niesamowicie ważne jest umiejętne wprowadzanie ich w świat dorosłości, uczenie samodzielności, a ze strony rodziców uważność i miłość.
Zapraszam na stronę wydawcy




Jakub Krzysztof Nowak "Gorejące śniegi"


Nie od dziś wiadomo, że historię piszą zwycięzcy. To oni zlecają kronikarzom pokazanie ich i ich rodów w określony sposób. Przez pryzmat ich relacji poznajemy przeszłość. A jaka była prawda? Często realia, w których powstawało państwo Polan mogły być całkowicie inne. Coraz częściej historycy i twórcy zastanawiają się jacy mogli być różnorodni wodzowie. Zwłaszcza ci negatywnie przedstawieni w kronikach, pokazywani jako mściwi, żądni władzy i manipulujący oraz krzywdzący. Czy faktycznie działali podstępnie? Czy naprawdę byli zagrożeniem dla plemion słowiańskich? Czy ich działania były próbą sięgnięcia, po coś co im się nie należało? A może to zwyczajna polityczna propaganda na miarę naszych przodków? Nad tym zastanawia się Jakub Krzysztof Nowak w książce „Gorejące śniegi”.
Opowieść otwierają brutalne sceny wykorzystania brata Cyryla jako przynęty w polowaniu na wilki. Lokalne bandy zbójów z powodu braku nadzoru na drogach nękają podróżnych. Dochodzi do grabieży, morderstw, torturowania. Jego wybawcą staje się Nielub poskramiający grupkę bandytów. To on odegra w całej historii znaczącą rolę. Jest tu znawcą ziół, dobrym wojownikiem. Wydaje się mieć bliskie kontakty ze słowiańskimi bogami, przez co uchodzi za powiernika starodawnych mocy.
Autor wprowadza nas do świata Nieluba scenami bohaterstwa przekonującymi czytelników o jego mądrości, zwinności oraz sprycie. Łucznik potrafi doskonale planować działania i nie jest pochopny. Mimo tych cech bywa też zabobonny, oddany słowiańskim bogom, ale jednocześnie niesie pomoc potrzebującym, nawet jeśli są pewnego rodzaju przeciwnicy wprowadzający na ziemie Polan wiarę chrześcijańską, która w 1034 roku jeszcze nie jest ugruntowana, a nawet zaczyna się chwiać. Odgrywa on istotną rolę w kręgach Mazowszan buntujących się przeciwko narzucanej władzy, jedności państwowej. Piastowskiemu dążeniu do podporządkowania sobie wszystkich okolicznych ziem razem z Miecławem przeciwstawiają się Jaćwingowie i Pomorzanie. Sojusz ma uchronić przed władzą monarchów na Mazowszu i Pomorzu. Jak mogły wyglądać realia tego sojuszu? Na ile znaczącym politykiem był Miecław?
„Gorejące śniegi” to powieść bardzo obrazowa, w ciekawy sposób wprowadzająca nas do świata dawnych plemion słowiańskich, uświadamiająca z jak wieloma wyzwaniami musieli mierzyć się ówcześni mieszkańcy obecnej Polski. Historia napisana jest ciekawie, mowa bohaterów stylizowana oraz bogata w nawiązania do bóstw. W interesujący sposób połączono tu wątki historyczne i społeczne z fantastycznymi. Obok polityki nie brakuje mitologii, wierzeń i tradycji Słowian, Prusów, wikingów, Rusów i Chazarów. Pojawiają się postacie Cyryla i Metodego jako krzewicieli wiary, ale nieco inaczej postępujących niż inni krzewiciele wiary. Samo potencjalne męczeństwo pojawiające się na początku opowieści też przybiera tu inny wymiar i nie kończy się śmiercią. Poganin ratuje misjonarza z rąk łotrów, których w czasach zachwiania władzy Piastów pełno na szlakach. Podróżni okazują się bezbronni wobec dobrze przygotowanych napastników czekających w sprzyjających im miejscach. Kolejne zgony przyczyniają się do niepewności, poczucia zagrożenia. Obserwujemy też jak wówczas wyglądało chrześcijaństwo, w jaki sposób zachowywali się kapłani. Jakub Krzysztof Nowak wprowadza nas do świata ówczesnej polityki. Stajemy się świadkami zależności, knucia intryg, wykorzystywania osłabienia władzy, stawiania czoła najeźdźcom, wydarzeń na Mazowszu, Pomorzu i Prusach, a wszystko to w kontekście Europy Środkowo-Wschodniej.
Akcja niby prowadzona jest współczesnym językiem, ale pisanym w specyficzny sposób, przez co narracja przywodzi na myśl dzieła Sienkiewicza i jego zabiegi archaizowania języka. Tyle, że jest to bez sienkiewiczowskiego zadęcia narodowego i mitologizowania jedności narodowej. Tu pokazano rozłam, intrygi mające prowadzić do podporządkowania. Władza Piastów nie jest szansą dla plemion. Zaburza ład.
Trafiamy do czasów tuż przed śmiercią Mieszka II Lamberta uczynionego przez Bolesława Chrobrego swoim następcą (mimo posiadania pierworodnego Bezpryma). Takie zaburzenie kolejności w dziedziczeniu tronu przyczyniło się do ciągłych walk o władzę z Bezprymem i Ottonem, a to odbiło się na potędze rodu. Miecław był jednym z cześników Mieszka II, a po jego śmierci dalej angażował się w politykę przeciwko braciom Lamberta i ich następcom. Po wyganianiu Kazimierza I Odnowiciela objął władzę na Mazowszu. I właśnie w tych okolicach buduje sojusz przeciwko Piastom. Te wydarzenia podsuwane są nam przy okazji śledzenia losów Nieluba będącego spadkobiercą starożytnych mocy. Bohater będzie musiał stawić czoła zarówno żywym jak i staronordyckim potworom.
Jakub Krzysztof Nowak z jednej strony świetnie orientuje się w historii średniowiecznej, a z drugiej daje czytelnikom ciekawy obraz ówczesnych czasów, kreśli sugestywny obraz realiów politycznych z wiarygodnym tłem społecznym, którego ważnym elementem jest religia i to nie narzucone chrześcijaństwo, ale wiara ważna dla Słowian, Prusów czy wikingów. Ten element pokazany jest tu jako nieoderwalny aspekt życia ludzkiego, czyli widzimy, w jaki sposób kształtuje on postawy, wybory, a nawet ma wpływ na wyposażenie osób walczących oraz ich szanse w wygranych (wątki fantastyczne).
Zapraszam na stronę wydawcy



sobota, 28 września 2024

Anna Frankowska "Masz jeszcze czas"


Katastrofa ekologiczna to coś, co jesteśmy sobie wyobrazić. Mamy na tyle zanieczyszczone środowisko, że wybuch paru wulkanów lub bomb atomowych może pogrążyć naszą planetę w chaosie i przyczynić się do kryzysu, który zakończy radykalizm ekologiczny uwieńczony dyktaturą. Te przejawiają się całkowitą kontrolą obywateli i ich rozrodczości oraz rozluźnieniu więzi społecznych. Jakie narzędzia może wykorzystać władza? Nad tym pytaniem pochyla się Anna Frankowska w książce „Masz jeszcze czas”.
Trafiamy do 2521 roku. Osiemnastoletniej Aleks Has został ostatni rok nauki w szkole średniej i w sumie nie było by w tej historii nic zaskakującego, gdyby nie to, że władze całkowicie kontrolują populację. Nie polega to na czynieniu ludzi bezpłodnymi tak jak w wizjach katastrofistów. Tu realia są o wiele bardziej wstrząsające. Ludzie mogą mieć dzieci, ale większość z nich zaprogramowana jest na 19 lat życia. Akurat tyle, żeby ocenić, czy określona jednostka jest najlepsza z danego rocznika w szkole. Tylko wybrani mogą planować dalsze życie. To nakręca wyścig szczurów, bo każdy chce żyć dłużej. Wizja zbliżającej się śmierci motywuje nastolatków do wytężonej pracy oraz uniemożliwia zawieranie jakichkolwiek relacji. Nie ma tu miejsca na przyjaźń czy miłość. Nawet rodzice nie są w stanie pokochać własnych dzieci, bo wiedzą, że przyjdzie im cierpieć. W takim świecie Aleks znajduje przyjaciółkę i miłość. Doświadcza wzlotów i upadków, silnych emocji, nadziei, miłości i rozczarowań. Niby mamy zwyczajną opowieść o nastolatkach, ale umieszczoną w brutalnym świecie, w którym holokaust z wykorzystaniem chipów jest czymś powszechnym. To właśnie ta wizja straty dziecka sprawia, że niewiele osób decyduje się na rodzicielstwo.
Znajomość daty swojej śmierci sprawia, że bohaterka całkowicie przewartościowuje swoje życie, wybiera inną drogę niż rówieśnicy. Postanawia ostatni rok przeżyć jak najlepiej. Jest w jej działaniu pewnego rodzaju desperacja. Razem z przyjaciółką w osiemnaste urodziny otwiera nowy rozdział swojego życia. Obserwujemy ewolucję jej nastawienia, śledzimy dylematy. Nastolatka nie wierzy w to, że może wygrać wyścig o bycia najlepszą, czyli taką osobą, która uniknie „wyłączenia”. Właśnie to skłania ją do realizowania innych planów. Razem z przyjaciółką postanawia się dobrze bawić. I pewnie ten ostatni rok życia upłynąłby jej na beztrosce, gdyby na jej drodze nie stanął Dorian, nieliczny z ocalałych kilka lat wcześniej. Ta znajomość ją zmienia. Aleks coraz więcej czasu poświęca na refleksję i pisanie oraz doświadczanie życia.
„Masz jeszcze czas” to powieść, która podsuwa wiele ważnych problemów. Pokazuje, w jaki sposób ludzie zachowują się w obliczu totalitaryzmu, jak wiele twarzy może on mieć, jak każdy pretekst do całkowitego podporządkowania ludzi, prowadzenia selekcji, legalizacji holokaustu jest wykorzystany. Tu na pierwszym miejscu stawiane jest dobro planety, dbałość o przyrodę. Ludziom towarzyszy ciągły strach i indoktrynacja. Anna Frankowska ciekawie opisała to, co może czuć potencjalna ofiara systemu i pod tym kątem książka jest ciekawa. Mam jednak do niej dużo zastrzeżeń. Dotyczy ona czasu umiejscowienia akcji. Realia w jakich żyją ludzie w 2521 roku powinny być całkowicie inne, wynalazki bardziej nowoczesne. Niby mamy chipy, a ludzie tu nadal posługują się ajfonami i telefonami komórkowymi. To tak jakbyśmy z powozów konnych korzystali w celu dostarczenia poczty, bo tak to wyglądało 500 lat temu… Zabrakło pisarce wizji przyszłości, albo troszkę zagalopowała się z odległą przyszłością. Wystarczyło umieścić akcję, gdzieś za 20 lat i już wszystkie opisane elementy nie raziłyby w fabule. Zwłaszcza, że bohaterzy słuchają XX -XXI wiecznej muzyki, oglądają filmy z tego okresu, sięgają po literaturę z XIX wieku. To tak jakbyśmy my na co dzień zaczytywali się w dziełach średniowiecznych i renesansowych twórców, których z powodu ewolucji języka często mamy problem ze zrozumieniem bez specjalistycznego przygotowania. Potwierdzenie płatności telefonem? Mamy to obecnie. Dyskoteki obsługiwane przez barmanów zamiast przez specjalistyczne roboty. Do tego porównuje ludzi do obecnie znanych gwiazd, których nikt za 500 lat nie będzie pamiętał tak jak my nie kojarzymy trubadurów. Uważam, że pisarka zagalopowała się z czasami, w których umieściła akcję.
„Masz jeszcze czas” Anny Frankowskiej to powieść zmuszająca do refleksji. Zachęca do zastanowienia się, w jakim kierunku podąża polityka, jakie pomysły mają rządzący, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby zostało nam niewiele czasu. Czy nadal robilibyśmy rzeczy, które robimy?
Zapraszam na stronę wydawcy






Dagmara Zielant-Woś "Lato drugich szans"


Pozory, tworzenie dobrego wizerunku, odgrywanie swojej roli najlepiej jak się potrafi, wstyd i brak wsparcia w otoczeniu to najczęstsze powody braku poszukiwań wsparcia. One uniemożliwiają podjęcie jakąkolwiek próbę ucieczki od przemocowego partnera. Zrozumienie tego wymaga poznania rozterek, z którymi mierzą się ofiary. Mamy okazję zrobić to sięgając po cykl „Zanim zgaśnie iskra”, w ramach którego powstały dwie autonomiczne książki: „Zanim zgaśnie iskra” oraz „Lato drugich szans”. W obu na pierwszym planie są inne postacie.
Pierwsza zabiera nas do świata Elsy Clearwater, lekarki, która po złych doświadczeniach izoluje się od świata, unika ludzi. Jej samotnicze życie przerywa spotkanie z tajemniczym nieznajomym, którego życie w wyniku nieszczęśliwego wypadku jest zagrożone. Obserwujemy jak poturbowani przez los Elsa i Alex zbliżają się do siebie. Retrospekcje przenoszą nas w przeszłość, pozwalają na przyjrzenie się ich doświadczeniom, zrozumienie zachowania.
Temat krzywdy, przemocy oraz manipulacji powraca w „Lecie drugich szans”. Tym razem jest to historia opowieść o Iris i Scocie. Oboje doświadczeni przez los, nieudane małżeństwa i przemoc.
Do historii wprowadza nas scenka z początku ich znajomości. Jesteśmy przekonani, że ta relacja będzie się pięknie rozwijać. Jednak po latach okazuje się, że związali się oni z innymi osobami. Iris z powodu toksycznej matki została żoną przystojnego i bogatego Antonia, którego kręci stosowanie wobec niej przemocy. Scott z kolei został ojcem samotnie wychowującym córki, które potrzebują bliskości matki, ale jedyne, co im serwuje to ciągłe rozczarowania. Kolejne obietnice kończą się w dniu realizacji i to jemu pozostaje trudne zadanie pocieszania rozczarowanych pociech.
Droga Iris i Scotta przecina się, kiedy ona w końcu postanawia uciec. Ciężko pobita traci przytomność na ulicy, trafia do szpitala, do którego jej brata zawozi jej dawny chłopak. Jej widok przywołuje wspomnienia. Jej spotkanie z nim także porusza emocje. Każde jednak ma swoje życie i problemy, którym musi stawić czoła. Oboje są skrzywdzeni przez bliskich i nie będzie im łatwo zaufać. Coś jednak ich do siebie ciągnie. Czy to wystarczy? Czy można wybaczyć złamane przed laty serce?
„Zanim zgaśnie iskra” to cykl podsuwający historię ludzi uwikłanych, zależnych od bliskich mających skłonności do przemocy. Obserwujemy kolejne krzywdzone osoby. I nie są to wyłącznie postacie pierwszoplanowych. Poszkodowanych i przemocowców jest więcej. Widzimy manipulację i uzależnianie od siebie, a później wyzwalanie się, ucieczkę przed cierpieniem.
„Lato drugich szans” to poruszająca opowieść dająca nadzieję na zmianę losu. Pisarka pokazuje, że szukanie pomocy ma sens. Wyzwalanie się spod wpływów toksycznej matki, przemocowego męża, manipulującej byłej żony. Każdy musi się tu od czegoś uwolnić, aby móc na nowo zacząć życie. Jest to też opowieść o błędach młodości, zbytniej uległości w imię walki o innych. Tylko czy zawsze warto się poświęcać? Jak wysoka może być stawka ochrony najbliższych?
Powieści Dagmary Zielant-Woś to historie wciągające i bardzo życiowe. Dla mnie wielkim minusem jest osadzenie ich w zagranicznych realiach śmietanki towarzyskiej. Cała otoczka jest tylko nieistotnym tłem do relacji międzyludzkich i spokojnie można było usytuować bohaterów w Polsce. Choćby nawet w strefie ludzi wypływowych i bogatych. Lubię, kiedy książki przenoszą mnie w znane mi zakątki miast. Tu tego nie ma, bo świat jest odległy, a akcja mogłaby się dziać gdziekolwiek. Ma to też swój plus, bo nie patrzymy na temat jak na nasze typowo polskie bolączki tylko problem światowy. Jeśli szukacie historii o osobach, które wyzwoliły się z kręgu przemocy to polecam ten cykl.
Zapraszam na stronę wydawcy





piątek, 27 września 2024

Jarosław Derkowski "BHSO. Bóg, honor, seks, ojczyzna"


Polskie bolączki mamy na wyciągnięcie ręki. Często tak bardzo jesteśmy z nimi oswojeni, że stają się elementem naszego życia i nie zdajemy sobie sprawy z ich patologiczności. Musimy stanąć z boku i zastanowić się, czy określone postawy są dobre, czy łatwe wybory mogą dać nam szczęście, jak bycie uległym kształtuje całe społeczeństwo, dlaczego tworzenie mitów prowadzi do wypaczeń i przemilczeń. Brak refleksji nad życiem uniemożliwia nam zmiany. Twarde obstawanie przy jednej postawie często bywa tragiczne w skutkach. Konformizm naznacza nasze życie. Co z tego wynika? Jak to wpływa na życie całego społeczeństwa? Jacy się stajemy? Nad tym problemem w swojej książce „BHSO. Bóg, Honor, Seks, Ojczyzna” pochyla się Jarosław Derkowski.
Spotkanie z trudnymi tematami otwiera poranny rytuał picia kawy. Oto w przeciętnej polskiej kuchni spotykają się dwa pokolenia: pierwszoosobowy narrator będący ojcem, ciężarna córka i jego żona, z którą jest prawie ćwierć wieku. Ta bliskość skłania go do refleksji, która niczym proustowski strumień świadomości prowadzi nas w różne obszary jego życia, skłania do przyglądania się każdemu aspektowi codzienności i wkomponowanych w nią nawyków. Pędzimy przez skojarzenia i obrazy będące pretekstem do zastanowienia się, czy tak powinny wyglądać nasze przemijanie. Pojawia się temat seksualności, reagowania na kobiece ciało, pierwsze wspomnienia doświadczeń seksualnych, które płynnie przechodzą do religijnego zafiksowania na tym punkcie. Zobaczymy też jak wygląda przymus wpajania wiary od dzieciństwa, w jaki sposób zachowywana jest dbałość o ciągłość pokoleniową wyznawców, zauważa podobieństwa współczesnych obrządków i zachowań kapłanów ze starożytnymi, dzieli się spostrzeżeniem dotyczącym różnic pokoleniowych uwidaczniających się w stosunku do wyznawanych wartości. Dobitnie ukazuje hipokryzję różnych środowisk, ślepotę na wady, brak umiejętności szerszego spojrzenia. Indoktrynacja staje się narzędziem kształtującym kolejne pokolenia zdające sobie sprawę z bolączek przodków, ale jednocześnie czyniących ślepymi na podobne błędy współczesnych.
Jarosław Derkowski wędrując od porannego spotkania w kuchni przemierza przeszłość, w której szczególną uwagę zwraca na życie społeczne, to jak jednostki wpływają na całokształt. Pokazuje jak niesamowicie różnorodni jesteśmy, osadzeni w swoich osobistych wiarach najlepszego życia i dbania o wyznawane wartości. To często uniemożliwia nam dostrzeżenie wad grup ludzi, których opinie kształtują nasze postawy. Nie chcemy dostrzegać łączności między błędami współczesnych i ludzi starożytnych, nawet osób z poprzednich pokoleń. Świadomość takiego zamknięcia skłania do przyjrzenia się, w jaki sposób wychowujemy i kształtujemy kolejne pokolenia. Pojawi się temat szkoły, stosunku do różnych przedmiotów oraz tematów, bolączki kadry, braki realnych zmian, wtłaczanie w edukację indoktrynacji oraz pamięciówki zamiast skupienia się na rozwoju wrażliwości, talentów, rozwijania praktycznych umiejętności, które byłyby punktem wyjścia do zdobywania wiedzy i dających narzędzia pozwalające na odnalezienie się we współczesnym świecie. Szkoła jest tu ukazana jak zakład produkujący takie same modele. Odstających trzeba niszczyć, karać, wykluczać. Wszystko w imię zachowania ‘status quo’, bo zmiany wywołują niepokój, rodzą poczucie zagrożenia. To właśnie one sprawiają, że kolejne pokolenia gromadzą całe mnóstwo rzeczy będące dla innych zbiorem śmieci, z którymi nie bardzo wiadomo, co zrobić i których usunięcie wymaga dużych nakładów. Pięknie ten problem pokazano na przykładzie garażu pełnego „przydasiów”, o którym bohater dowiaduje się po śmierci ojca. Ogrom niepotrzebnych, zużytych, niezdatnych do niczego rzeczy przytłacza. I podobnie jest z każdym aspektem życia. Tyle, że o ile te fizyczne śmieci potrafimy dostrzec, pozbyć się ich to mentalne zostają z nami na dłużej, przekazywane z pokolenia na pokolenie hamują wszelkie zmiany, uniemożliwiają postęp, kształtowanie społecznych postaw, przyczyniają się do ciągłego oddawania się podobnym patologicznym zachowaniom uznając je za jedyne możliwe, bo traktowane jak „dziedzictwo” narodowe. Autor pokazuje jak bardzo propaganda różnych środowisk połączona z widzeniem własnego interesu i dbaniem o niego przyczynia się do zła, uświadamia jak bardzo narracja „dobrego” życia niewiele ma wspólnego z realiami. „BHSO. Bóg, Honor, Seks, Ojczyzna” przywodzi mi na myśl „Etykę dla syna” Fernanda Savatera: autor pokazuje, że w ogromie możliwości ograniczają nas nasze umiejętności, wyuczone postawy oraz możliwości finansowe, ale to nie znaczy, że mamy bezrefleksyjnie popełniać błędy przodków. Każdy dzień to kolejne wybory, od których nigdy nie zostaniemy uwolnieni. Nawet, kiedy przyjmujemy bierną postawę. Musimy mierzyć się z ich konsekwencjami.  Ważne, żeby nie były konformistyczne, pozwalały wyjść poza dokonania wcześniejszych pokoleń, wyzwalały z utartych ścieżek, bo gdyby kolejne pokolenia nic nie zmieniały to tkwilibyśmy w zupełnie innych realiach, z mniejszymi możliwościami, większymi podziałami. Pojawia się tu problem radykalizacji poglądów, odcinania się od świata, tworzenia mitów narodowych i brak umiejętności trzeźwego spojrzenia na każdy aspekt naszego życia.
Sam tytuł „BHSO. Bóg, Honor, Seks, Ojczyzna" nawiązuje przekazywanych z pokolenia na pokolenia wartości, w które wpleciony zostaje marginalizowany wówczas seks. Nowe spojrzenie na ten aspekt życia pozwoli uświadomić sobie, dlaczego tak się działo, co zmieniło się w ostatnich stu latach życia człowieka, że o seksualności się mówi i daje kolejnym grupom prawo na doświadczanie jej. Jarosław Derkowski zauważa jak wiele zmian przyniosło dostrzeżenie kobiecych pragnień i potrzeb, jak bardzo małżeństwa kojarzone zaburzały tę sferę. Nie zabraknie tu też tematu przysięgi wierności, umiejętności dochowywania obietnic, co staje się pretekstem do wejścia w obszar bolączek, a tam płynnie przejdziemy obok paradoksów chorób traktowanych jako kary boskie zsyłane na niepełnosprawnych, a będące de facto karami wobec ich bliskich. Przy okazji pojawia się też temat alkoholizmu jako sportu narodowego. Zapijanie staje się elementem łączącym wszystkie grupy społeczne tak jak nijaka edukacja, w której brakuje miejsca na rozwijanie indywidualnych talentów. Scenki z życia prowadzą nas do kolejnych rozmyślań. Odwiedzamy dzieciństwo bohatera uczonego przez dziadka historii, chodzącego do szkoły, próbującego znaleźć swoje miejsce w świecie przemian ustrojowych, zakładającego rodzinę, bawiącego się na rodzinnych spotkaniach, uczestniczącego w wywiadówkach, mierzącego się z koniecznością posprzątania po rodzicach i dzieciach. W tej codzienności zawsze ważna jest relacja z bliską osobą, towarzyszką życia. Pokazanie, że małżeństwo to gra do jednej bramki, wspieranie się, podsycanie zainteresowania oraz ciągłe dążenie do wzajemnego zrozumienia się. Książka jest czymś w rodzaju rachunku sumienia, zastanawianiem się, co można zrobić lepiej, czego unikać, aby nie zmarnować swojego czasu. W to wplecione jest spojrzenie na ogół społeczeństwa. Z tej wizji wyłania się obraz ludzi prostych, ślepo wierzących nauczycielom, poddających się wartościom wpajanym przez nauczycieli. Szkoły opuszczają ludzie nieporadni i bez planu na życie, bo w czasie nauki nie mieli czasu zastanowić się nad tym, co chcieliby robić, ale doskonale zdający sobie sprawę z tego, jakich wyborów nie powinni podejmować inni. Bezrefleksyjnie i ślepo wierzący władzy tłumy są posłuszne i jak zdechłe ryby płyną z prądem nie potrafiąc dostrzec swojej sytuacji. Każda dyskusja wokół wyznawanych przez nich wartości postrzegana jest jako walka z kulturą.
„BHSO” to zachęta do refleksji, zastanowienia się, co my zmienilibyśmy w różnych aspektach własnego życia, jaką wizję społeczeństwa posiadamy, czy potrafimy szanować zdanie osób o innych poglądach i wiarach, jakimi uprzedzeniami się kierujemy. Napisana przyjemnym, obrazowym językiem opowieść o przeciętnym Polaku, który dostrzega zmiany i sam je wprowadza to ciekawa lektura dla każdego, kto chce nieco z boku spojrzeć na różne aspekty swojego życia. Płyniemy przez tę książkę jak przez rwący, pełen niebezpieczeństw nurt, ale zachęcający do refleksji, które elementy naszego życia powinniśmy poprawić, aby być zadowolonym.






czwartek, 26 września 2024

Błażej Kronic "Tomek i Opelele. Droga Smoka"


Konieczność podporządkowania się planom rodziców nastolatki uważają za złą. Przeprowadzka może kojarzyć im się z wielką tragedią, koniecznością pożegnania się z przyjaciółmi. Nawet, jeśli w grę wchodzi lepsze samopoczucie bliskiej osoby czują frustrację. Przed całkowitym buntem może ich jedynie uchronić ważna misja. I właśnie tak jest w książce Błażeja Kronica „Tomek i Opelele. Tom 1: Droga smoka”.
Opowieść otwiera kolejny deszczowy dzień w Poziomkowej Dolinie. Tomek tęskni za przyjaciółką i przeżytymi przygodami. Wspomina jak zaczęła się jego ważna misja, jak wiele doświadczył, czym został zaskoczony oraz w jaki sposób poznał Czarodziejkę Opelele. Wchodzimy do świata jedenastoletniego Tomka Gardena, który przed wakacjami dowiaduje się o wyprowadzce z miasta z powodu choroby ojca. Pracujący w branży reklamowej rodzice mogą wykonywać swoją pracę w każdym miejscu. Prowincja ma być dla nich miejscem, w którym będą mogli odetchnąć od miejskiego zgiełku oraz oddychać czystym powietrzem. Obserwujemy oczami chłopca frustracje, złość, rozczarowanie. Jednocześnie martwi się o bliskich, czuje niepewność. Te emocje towarzyszą mu do czasu pierwszej wizyty w niezwykłym domu w Poziomkowej Dolinie. Jego mieszkańcy są wiekowi, ale mają w sobie dużo żywiołowości. Poza tym znajdujący się w malowniczej okolicy budynek jest pełen magii. Od zamieszkujących to miejsce Bernarda i Miriam dowiaduje się, że dzięki wyruszeniu na niebezpieczną misję może uratować tatę. Musi podążać „Drogą Smoka”.
„Dom jest kluczem do twojej dalszej drogi…”.
Wizyta w nowym miejscu całkowicie zmienia nastawienie nastolatka do zmian. Zamiast złości i rezygnacji pojawia się radość i zaangażowanie. Czeka go całe mnóstwo przygód i wyzwań, w czasie których nieco inaczej spojrzy na relacje z bliskimi osobami. Nastolatek wędrując magicznym prastarym szlakiem odwiedzi jaskinie, szczyty, dżungle, będzie musiał zmierzyć się z własnymi słabościami.
Tomek jest bohaterem o bogatej wyobraźni. Z tego powodu świetnie organizuje sobie czas. Wymyśla dużo zabaw, czyta książki, a wieczorami spotyka się z Czarodziejką Opelele. Właśnie dlatego od początku wiemy, jak ta historia się skończy, bo bohater wspomina wcześniejsze wydarzenia. Wiemy, że uda mu się przejść próby, przetrwa niebezpieczne sytuacje oraz zaprzyjaźni się z czarodziejką. Zagadką stanie się jej nieobecność. To właśnie ona stanie się pretekstem do rozmyślań i wspominania przeszłości, przemianie jaką przeszedł wędrując Drogą Smoka.
Z jednej strony autor stopniowo wprowadza nas do świata magii, a z drugiej obserwujemy zachowania bliskich Tomka. Pojawia się tu choroba, która odbija się piętnem na całej rodzinie. Sprawia, że każdy poddany jest pewnego rodzaju próbie. Tytułowa droga to z jednej strony wędrówka po krainie magii, a z drugiej jest procesem zmian, jakie zachodzą w chłopcu.
Akcja rozwija się tu bardzo wolno. Dużo miejsca poświęcono na wprowadzenie do świata Tomka, któremu choroba ojca wywróciła do góry nogami codzienność. Do tego każdy dziwny element został dokładnie przedstawiony, aby czytelnicy mogli sobie je wyobrazić i zrozumieć.  Jak skończy się ta historia? Musimy poczekać na kolejny tom.
„Tomek i Opelele” to ciekawa fantasy z problemem choroby w tle. Pomoże młodym czytelnikom nieco inaczej popatrzeć na swoje problemy.
Zapraszam na stronę wydawcy





środa, 25 września 2024

Ignacy Nowicki "Bum i Brum. Rajd malucha" il. Artur Nowicki


Maluch to jeden z pojazdów, który ponad ćwierć wieku temu królował na polskich drogach. Dla wielu rodzin był jedynym środkiem transportu łączącym ich ze światem. Był mały, pojemy, tani i produkowany w Polsce, w której wyprodukowano 3 318 674 egzemplarzy, czyli prawie 2,5 razy więcej niż we Włoszech, z których pochodził. Taka Ilość sprawiła, że zachował się on w pamięci starszego pokolenia. Opowieści o pierwszych samochodach w rodzinie pojawiają się u dzieci na pewnym etapie ich zainteresowania światem. Można wówczas przy okazji opowiedzieć o współczesnej historii, podsunąć ciekawe lektury. A tych o Maluchach dla dzieci jest całkiem sporo. Pojawia się on m. in. w książce „Maluch w przedszkolu” powstałej przy współpracy Izabeli Mikrut i Artura Nowickiego. Ilustrator słynie z książek o pojazdach. Teraz przyszedł też czas na grę. Tym razem we współpracy z Ignacym Nowickim.
Gra zdecydowanie przyciąga uwagę i daje duże możliwości różnorodności rozgrywek. Za każdym razem możemy ułożyć inna trasę, ponieważ proste puzzle są takie same i każdy pasuje do każdego. Podobnie jest z tymi zawierającymi zakręty. To jak będzie wyglądała trasa zależy od graczy. Na początkowym etapie można zacząć od dwóch, trzech pól, a później wraz ze wzrostem koncentracji zwiększać. Wielkim plusem jest tu wygląd pionków. Są one drewnianymi klockami. Do tego dwie drewniane kostki. Sama rozgrywka to ćwiczenie spostrzegawczości, ponieważ gracze muszą znaleźć na planszy kolejny element taki jak na kostce. Pojawią się tu też elementy zabawowe w postaci ptasiej kupy na szybie i nitro, czyli przyspieszenia. Córka bardzo polubiła tę grę. Dzięki niej możemy ćwiczyć spostrzegawczość, planowanie i kreatywność oraz świetnie się bawić. Polecam.
Zapraszam na stronę wydawcy


















Gra "Fruit Cup"


W naszej kolekcji gier bardzo brakowało mi takiej, która pozwoliłaby na lepsze ćwiczenie motoryki małej i dużej, logicznego myślenia oraz spostrzegawczości i doczekałam się. „Fruit Cup” autorstwa Luca Belliniego (znany z „Fun Farm”), Luca Borsa, Stefano Negro z ilustracjkami  Sary Giorii. Tytuł można tłumaczyć jako „Kubek owoców” i one właśnie będą miały kluczową rolę w rozgrywkach o puchar mistrza sałatek owocowych. Pudełko rozmiarami i zawartością zdecydowanie przyciąga dziecięcą uwagę. Moja córka właśnie przez rysunki zwierząt i gabaryty była nią bardzo zainteresowana. Zawartość też nas miło zaskoczyła. Mamy tam kubeczki, łyżeczki, plansze owoców, cyferki, drewniane kształtki owoców, których wykorzystanie w grze może sprawić, że będą miło się dzieciom kojarzyły. Zwłaszcza, że kolorystyka jest bardzo ładna, a wszystkie elementy solidne i estetyczne, przywodzące na myśl imprezę w tropikach. I taki jest klimat rozgrywek. „Friut Cup” to taka gra pokazująca, że jedzenie owoców może być ciekawe, a przygotowanie sałatek będzie świetną zabawą. Można ją potraktować jako oswajanie z próbowaniem nowych smaków. Tu bardzo delikatnie i w formie zabawy. Bez wrażeń sensorycznych, które mogą być dla niektórych osób uciążliwe. Od pozytywnego skojarzenia do namówienia do próbowania już krótka droga. Ale to nie jedyna zaleta tej gry. Mamy tu dużo mieszania łyżeczką w kubku, wyjmowania elementów, umiejętności dostrzegania podobieństw między kształtami i kolorami na karcie, a tymi owocowymi.

W kartonie znajdziemy: 6 kolorowych kubeczków, 6 łyżeczek, 6 zestawów owoców,6 dużych plansz graczy, 60 żetonów punktów, 6 kafli stolików, 18 kart zadań łatwych, 42 karty zadań trudnych, czyli mamy tu też różnicowania zadań w zależności od umiejętności gracza, a to jest dla nas ważne, żeby pomoce rosły razem z dzieckiem. W łatwiejszym poziomie jasno wynika jakie owoce mają znaleźć się w kubku, a w trudniejszym trzeba troszkę pogłówkować. Młodsze dzieci mogą korzystać tu z kart odpowiedzi, aby trenować umiejętności motoryczne, koncentrację i spostrzegawczość.
Rozgrywka polega na wyjmowaniu z kubeczka kawałków owoców niepasujących do przepisu małpiego króla na najlepszą sałatkę. Każda karta zawiera inny „przepis” na to, co powinno znaleźć się w kubku na końcu rozgrywki. W grę wchodzą też pomyłki. Wówczas należy wrzucić do kubka wszystkie wyjęte elementy i od nowa zacząć wyjmowanie ich łyżeczką. Gotowe sałatki ustawiamy na płytkach od lewej. W czasie sprawdzania ich zawartości (zgodności z kartą) w przypadku pomyłki będą przesuwane na koniec kolejki.
Ciekawe jest tu punktowanie, ponieważ są to żetony na owocach, a sama czynność może kojarzyć się z wyjmowaniem pestek. Punkty można zdobyć w bardzo różnorodny sposób: przez bycie najszybszym, ale też wygrać mogą ci słabsi gracze, ponieważ w przypadku pomyłek wcześniejszych graczy ich kubki lądują na końcu kolejki, a na prowadzenie wysuwa się ten ostatni już nie sprawdzany.
Fruit Cup to emocjonująca gra logiczna, która wymaga od graczy refleksu, koncentracji oraz sprawnego posługiwania się łyżeczką. Można ją wykorzystać też w terapii. Zadanie wówczas może ograniczać się do usuwania kolejnych elementów z kubeczka łyżeczką. To pomoże w ćwiczeniu motoryki i koncentracji.
Zapraszam na stronę wydawcy