wtorek, 31 marca 2015

Zenon Rogala o Świętach Wielkanocnych

W moim dzieciństwie nawet smak i zapach powietrza były świąteczne. Kiedy szliśmy środkiem ulicy w jednym szeregu, należało trzymać się odpowiedniego tempa, bo każde odstępstwo od tej prostej linii, mogłoby oznaczać spadek do niższej pozycji w hierarchii koleżeńskich i braterskich układów. Przeważnie byłem najmłodszy i w moim interesie należało zabieganie, aby nie pozostawać w tyle tej niedzielnej tyraliery. Rytuał był znany od lat, kiedy ja zostałem dopuszczony do tego marszu do wielkiego świata, jedynym moim zmartwieniem było, aby nie zostawać w tyle tego pięcioosobowego szeregu, zmierzającego na wielkanocne uroczystości. Każdy z braci, posiadał obowiązkowo wykrochmaloną białą koszulę, i była to duma i chluba naszej mamusi, bo sąsiedzi zawsze podkreślali, że przy tylu dzieciach, miała siłę i czas, aby każdy jej syn był starannie oprany i do kościoła szedł w białej, wykrochmalonej koszuli. Zdarzało się też w niektóre niedziele, że po kościele szliśmy do kina, na poranki, a potem, w drodze powrotnej miała miejsce ożywiona dyskusja o akcji filmu i recenzja gry aktorów. Jeśli film był rosyjski, a takie przeważały, to komedia „Wołga, Wołga” był najzabawniejszym filmem tamtych lat. Była też taka komedia „Szeregowiec Browkin” i chyba jedyny w tamtych latach film amerykański, najwyraźniej przeoczony przez cenzurę, pod tytułem „Mały uciekinier”, o jednym dniu z życia amerykańskiego chłopca, który zgubił się wśród oceanu amerykańskich ulic i zbierał butelki po pepsi, żeby kupić sobie loda. Były też filmy wojenne i te lubiliśmy najbardziej. Taki na przykład „Sekretarz Rejkomu”, to był przykład bohaterstwa żołnierza radzieckiego w walce z wewnętrznym wrogiem, często niespodziewanie ulokowanym przez dywersantów bądź w miejscu pracy prawdziwych komunistów, bądź nawet w ich rodzinach. Postępowanie Pawki Korczagina, mimo, że tak wychwalane na filmie, jakoś nie przypadło nam do gustu, ale widać jeszcze nie dorośliśmy do takich czynów jak ten, który przyniósł mu sławę. Zwykle każdy film wojenny, kończył się szarżą konnicy czerwonej armii.  Razem z pędzącymi na koniach z okrzykiem huurrraaa, radzieckimi żołnierzami wymachującymi szablami, wołaliśmy z widowni ”..nasi...nasi...” Można było też uczestniczyć w dylematach przeżywanych przez marynarzy, jakie miały miejsce wśród załóg okrętów w filmie „ My z Kronsztadu”. Całkiem nie rozumiałem, dlaczego jedni marynarze zabijają drugich, choć i jedni i drudzy ubrani byli w takie same podkoszulki w poziome paski, a spod ich okrągłych, marynarskich czapek z dwoma wstążeczkami z tyłu głowy, wysuwały się, i jednym i drugim, niesforne loki ich marynarskich, kędzierzawych fryzur.
Dzisiaj nic nie zapowiadało największych od lat atrakcji. W dodatku rzeczywistość małomiasteczkowa całkiem niespodziewanie urosła do rangi tej widzianej tylko na filmach radzieckich. Procesja wokół kościoła miała się już ku końcowi, ledwo co baldachim z księdzem Krzemińskim, podtrzymywanym z obydwu stron pod ramiona, z jednej strony przez organistę Górnego, a z drugiej przez pana Szuberta, minął bramę kościelną, usłyszałem całkiem wyraźnie strzały. Mimo gromkiego śpiewu tłumu, rozgłaszającego światu, nowinę, że Pan nasz zmartwychwstał, mimo, że dzwon bez przerwy ogłaszał światu zwycięstwo życia nad śmiercią, wyraźnie dały się słyszeć jakieś wystrzały, huki suche i ostre, krótkie i urywane. Było ich kilka i byłem, pewien, że to są strzały z pistoletu. Dobrze, że nie poszedłem dalej z procesją, tylko wiedziony ciekawością skąd pochodzą te wystrzały, zatrzymałem się, przepuszczając przed sobą babcie i starszych panów.
Zobaczyłem ich całkiem blisko. Przemieszczali się tuż obok mnie. Wyglądali na splataną, dziwnie wyglądająca parę.  Milicjant, niejaki, nomen omen, Paluszek Henryk prowadził przed sobą, ale jakoś tak dziwnie splatanego ze sobą, przygiętego prawie do ziemi, popychanego dość brutalnie, żołnierza rosyjskiego. Mundurowy milicjant był niewielkiego wzrostu, czapkę miał podtrzymywaną spiętym pod brodą paskiem, ale ta czapka i tak z trudem utrzymywała się na jego małej głowie, nawet była dość komicznie przekrzywiona, co nadawało tej sytuacji dodatkowej grozy. Paluszek nie miał czasu dbać o swój wygląd. Nawet na pewno nie dbał o swój aktualny wygląd, bo cały był skupiony na tym, żeby prowadzony przez niego zbieg, nie wyrwał mu się i nie zginął wśród uczestników procesji. 
Pojmany i prowadzony przez Paluszka, był od niego o wiele większy, co nie było takie niezwykłe, bo prawie każdy był od Paluszka wyższy. Poznałem od razu, że to żołnierz rosyjski, po bluzie, która zakłada się przez głowę, a zapina tylko na kilka guzików z przodu. Takie bluzy wojskowe widziałem na rosyjskich żołnierzach w rosyjskich filmach. Ale tamci żołnierze wyglądali całkiem inaczej. Przede wszystkim ich bluzy były pięknie wyprasowane, a guziki wszystkie pozapinane jak należy. Spodnie i buty tamtych filmowych żołnierzy były pięknie wyprasowane, a odczyszczone buty pięknie wyglansowane. Ten prowadzony przez Paluszka był zaprzeczeniem tamtych. Bluza i spodnie były ubrudzone jakimś smarem czy ziemią, bo widocznie gdzieś po wodzie biegał, do połowy nogawki miał mokre i ciemne od wilgoci. Na nogach miał powykrzywiane buty z cholewami, ale jakieś takie za duże na jego stopy, bo co chwilę potykał się, więc Paluszek jeszcze musiał go podtrzymywać. Dodatkowo Paluszek co chwilę poprawiał ten swój uchwyt na karku żołnierza, to znaczy zawijał wokół swojej lewej ręki coraz więcej munduru z pleców żołnierskiej bluzy, a że był niskiego wzrostu, to prowadzenie takiego dryblasa sprawiało mu duży kłopot. Naginał go, więc do ziemi, żeby łatwiej było nad nim zapanować. W prawej ręce trzymał pistolet. To właśnie z tego pistoletu strzelał, prawdopodobnie w powietrze.
Resztki procesyjnego tłumu, rozstępowały się dość obojętnie przed bohaterem ujęcia zbiega. Takie wydarzenie wyraźnie zakłóciło uroczystości. Paluszek zatrzymał się na chwilę na środku ulicy jakby wiedział, że zaraz podjedzie odkryty samochód wojskowy. Faktycznie podjechał odkryty Gazik, wyskoczyło dwóch żołnierzy w bluzach wkładanych przez głowę, z niepotrzebną brutalnością przejęli od Paluszka swojego i pojechali w ulicę Karola Miarki, mimo że była jednokierunkowa, ale prowadziła do pobliskiej rosyjskiej jednostki.

Paluszek poprawił czapkę, skrócił pasek do pozycji wyjściowej, schował do kabury pistolet, tryumfalnie rozejrzał się wokół. Dzwon na wieży wstydliwie kończył swój koncert i wszystko powoli wracało do uroczystej, świątecznej Wielkiej Nocy.

Oli stos - marzec 2015

Marzec był miesiącem świetnych książek dla Oli. Wśród nowych książek znalazła sporo takich, do których chętnie wraca. Faworytkami są opowieści o Maszy i Niedźwiedziu. Kto choć raz widział bajkę o tej pomysłowej i żywotnej dziewczynce ten nie mógł się nie zakochać. „Wielka kolekcja bajek o przygodach Maszy i Niedźwiedzia” oraz kolorowanka z zadaniami z opowieścią „Na ryby” zachęcają córkę do ponownego sięgania po książki.
Bardzo chętnie sięgamy też po „Inwazję bazgrołów. Blok rysunkowy”. Dopiero ciągłe użytkowanie sprawia, że widzimy więcej plusów niż po kilku zarysowanych stronach. Wielość postaci, wrażenie wielkiego chaosu i ruchu, a do tego twarde kartki, po których można rysować również długopisami i pisakami bez wyrabiania dziur to spory atut, kiedy blok trafia w ręce młodszych dzieci.


Wielu inspiracji do zabaw dostarcza nam „Księga wiosny” Marceliny Grabowskiej – Piątek. Nasze pociechy mogą z pomocą dorosłego lub samodzielnie (w zależności od wieku, sprawności manualnych itd.) wykonać wiele interesujących ozdób ba święta i nie tylko. Sporo wzorów jest uniwersalnych i mogą również zimą ozdobić ponury pokój.
Świetną alternatywą puzzli okazała się książeczka „501 naklejek. Zwierzęta”. Dziecko musi dopasować kształt naklejki do cienia. W razie wątpliwości naklejki i cienie mają swój numer, dzięki czemu łatwiej śledzić rodzicowi prawidłowość wykonania ćwiczenia.
Ola w tym miesiącu chętniej wracała do książeczek, w których można pisać, rysować i zmazywać. Świetnie sprawdziły się to pozycje z poprzedniego miesiąca z wydawnictwa AWM oraz nowsza "Umiem liczyć pierwsze cyfry".
Do gustu przypadły nam też książki Zofii Staneckiej z serii o Basi oraz „Damą być”, które świetnie pokazują dziecięcy świat przygód, odkryć i problemów.
Dla nieco starszych czytelników jest książka, po którą sama chętnie sięgnęłam ze względu na tematykę: szkoła. Aleksandra Engländer-Botten „Mateusz w szkole angielskiej”, opowieści przybliżającej nam szkolne życie w Anglii. Książka może być interesująca zarówno dla dziecka, jak i rodzica. Pozwoli oswajać malucha z wizją szkoły.
Miłośnikom wierszyków polecam książkę Ramony Nadobnik-Piętki „Juleczka moja laleczka” o przygodach dziejących się między jawą a snem oraz pełną ciepła opowieść Joanny Omilian „Kiedy mnie jeszcze nie było mnie na świecie”
Bardzo ładne i doskonale sprawdzające się u najmłodszych czytelników jest zbiór wierszyków Zbigniewa Dmitrocy "Zwierzęta i zwierzątka", kusząc zwierzęcymi nosami oraz „Biblia dla dzieci w obrazkach” z tekstami Anny Garbal. Obie książki mają interesujące ilustracje. Kolejną jest „Lecimy daleko” Agnieszko Frączek. Niewielkich rozmiarów książeczkę i załączoną do niej zabawkę można zabierać na spacery i razem z nią odkrywać świat.
Nastolatkom polecam książkę Rafała Skarżyńskiego „Hej, Jędrek! Przepraszam, czy tu borują”. Autorzy (posiada liczne komiksy) w interesujący i zabawny sposób prezentują szkolny świat, który toczy się wokół intrygi. Dzieci muszą odkryć tajemnice nowej, zbyt pięknej dentystki. Gimnazjalistom do gustu przypadną też książki Peta Johnsona „Jak wychować sobie nauczycieli” oraz „Jak wychować sobie rodziców”, w których znajdziemy sporą dawkę humoru, ale i cwaniactwa. Będzie to lektura bliska młodzieży.

Mnie wielką radość sprawiło czytanie innej książki dla młodzieży „Wszystko świetnie” Beaty wróblewskiej pokazującej nam sielankową wizję rodziny, w której członkowie mają odmienne zdania, doświadczenia, a mimo tego potrafią się zrozumieć i cenić.

Oli bardzo podobał się zbiór "20 bajek do czytania dzieciom przed snem” Tamary Michałowskiej, książka pełna pięknych ilustracji i ciepłych opowieści.

rachunek sumienia - marzec 2015



Moje marcowe lektury dzielę na trzy grupy: literatura, monografie naukowe, podręczniki dla nauczycieli oraz publicystykę. Z pierwszej grupy najbardziej wciągającą i odzierającą przeszłość z legendy niewinności i ideałów serwuje nam Roman Praszyński w „Córce Wokulskiego” pokazując historię ludzi związanych książkowymi głównymi bohaterami „Lalki” Bolesława Prusa. Nie zabraknie tam i osobistości znanych z naszej historii. Idealna przeszłość cnotliwych ludzi walczących o kochaną ojczyznę zostaje zastąpiona wizją interesów i interesików oraz trudów, z jakimi mierzą się kobiety niemające praw.
Bardzo miło wspominam przygodę z „Kosmosem w Ritzu”. Miłka O. Malzahn za pomocą misternie zbudowanego świata ukazuje nam stary hotel, w którym dzieją się rzeczy niemożliwe. Całości uroku dodaje piękny język oddziałujący na wyobraźnię.

Bardzo ważną dla mnie książką jest autobiograficzna powieść Louise Booth „Billy. Kot, który ocalił moje dziecko”. Autorka dzieli się swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi autyzmu, swoimi lękami i nadziejami oraz obserwacją przemian. Książka pozwala osobom nieznającym choroby w inny sposób spojrzeć na dzieci o nietypowych zachowaniach.
Inna opowieścią o macierzyństwie i jego trudach jest „Zdesperowana” Sarah Mae i Sally Clarkson. Jest to historia kobiety, która nie radzi sobie z macierzyństwem i codziennymi obowiązkami.
„Szklane skrzydła” Giny Holmes to opowieść o kobiecie, która przeszła przez domowe piekło zaserwowane przez męża.
Z sielankową wizją rodziny mamy do czynienia w książce Beaty Wróblewskiej „Wszystko świetnie”. Lektura pokazuje nam, że wychowanie dojrzałych dzieci w dzisiejszych czasach jest możliwe.
Bardzo wciągnęła mnie książka dla dzieci i młodzieży Aleksandry Engländer-Botten "Mateusz w szkole angielskiej” pokazującej odmienne podejście do edukacji. Wiele informacji chłonęłam z fascynacją, sporo mnie irytowało. Po przeczytaniu tej książki dojdziemy do wniosku, że nie ma idealnych szkół. Mogą być tylko szczęśliwe dzieci, których ciekawości nie tłamsi żaden system.
Z powieści skierowanych typowo do dorosłego czytelnika interesujące jest też „Tengu” Grahama Mastertona. Każdy, kto miał do czynienia z tym autorem wie, że tworzy on narrację, w której napięcie nie słabnie. Krew się leje, niezwykłe rzeczy stają się elementem codzienności bohaterów.

Ben Elton w „Dwóch braciach” sięga do przeszłości. Pokazuje nam codzienność w powojennych Niemczech, w których rodzi się nazizm, przemiany i problemy, z jakimi mają ludzie podczas wojny, a później życie po dwóch stronach barykady: wschodniej (komunistycznej) i zachodniej (demokratycznej) części świata.


Wielką przygodą intelektualną było dla mnie czytanie prac Michaela Schmidta-Salomona „Poza dobrem i złem” oraz „Humanizm ewolucyjny”. Książki napisane w bardzo przystępny sposób pokazują czytelnikowi jak bardzo jesteśmy więźniami pojęć funkcjonujących w kulturach opartych na religiach, w których walka dobra ze złem jest ważnym elementem. Lektura obu książek powinna być obowiązkowa dla każdego, kto ma minimum średnie wykształcenie.
Bardzo przyjemną i niedługą rozprawą jest praca Jacquesa Derridy „O duchu”, w której Heidegger staje się pretekstem do opowieści o problemach translatorskich wynikających z niejednoznaczności oraz odmiennego sposobu kształtowania świata za pomocą języka.
Inną zmuszającą do myślenia lekturą jest znakomita praca Barbary Skargi „Czas i trwanie. Studia o Bergsonie”. Wybitna badaczka odwołując się do jej teraźniejszości przybliża czytelnikowi pewne aspekty filozofii francuskiego filozofa. Nie jest to typowa systematyczna praca naukowa, przez co wymaga dość dobrej znajomości myśli Bergsona.
Do intelektualnej wędrówki zmusza czytelnika także Andrzej Turczyński w swoim eseju „Homo Pictor, Homo Viator” przybliżającym postać Mariana Kratochwila i realiów w jakich żył.
Typowo naukowymi pracami są monografie Manueala Castellsa „Społeczeństwo sieci”, Jacka Woźniaka „Współczesne systemu motywacyjne” oraz zbiór pod redakcją Zbigniewa Bauera i Edwarda Chudzińskiego „Dziennikarstwo i świat mediów”


Bardzo przydatnymi publikacjami w pracy z dziećmi są książki wydawnictwa Jedność, które pozwolą nauczycielom żłobków, przedszkoli i szkół rozwijać zainteresowania podopiecznych, uczyć ich świata przez zabawę. Szczególnie do gustu przypadły mi niewielkie książeczki z serii „Nowe gry i zabawy”. „Wielki podręcznik” natomiast będzie bardzo pomocny dla rodziców zwłaszcza w pierwszych kilkunastu miesiącach życia.
Książki publicystyczne są dość różnorodne: od diety po wojnę. Każda niesie interesujące spojrzenie na przedstawiony problem.

W marcu pod moim patronatem ukazała się książka Michała Krupy „Maślana. Czas pokoju”.

poniedziałek, 30 marca 2015

Beata Wróblewska "Wszystko świetnie"

Beata Wróblewska, Wszystko świetnie, Warszawa „Nasza Księgarnia” 2015
Nastolatka wchodząca w dorosłe życie, kilkulatka chodząca do szkoły i kilkuletnia dziewczynka. Wszystkie mają niezwykłe wyobraźnie i zamiłowanie do książek. Zdarza im się popełniać błędy (bo kto z nas ich nie popełnia), uczą się, kiedy czują, że jest to dla nich ważne (nie każdy musi czuć powołanie do historii), są przyjaźnie nastawione do świata (zdarza im się zajść innym za skórę, ale to bardziej z lekkomyślności, a nie złośliwości). Trzy dziewczyny, trzy siostry i do tego matka. Prawdziwy babiniec, w którym ojciec nie porusza drażliwych tematów (zmiany w domu to już delikatny temat) w ramach dbania o swoje zdrowie psychiczne. Jednak każdego dnia zostaje zaskoczony czymś nowym: a to wielkie łóżko, a to intensywny kolor ściany, dziwne opowieści najmłodszej córki, nieodpowiednie znajomości starszej i jej naiwność, którą musi wystawić na niemiłą dla siebie próbę.
„Wszystko świetnie” Beaty Wróblewskiej to dość idylliczny obrazek współczesnej kochającej się rodziny, w której bliskość, zaufanie, ciepło oraz wprowadzanie w dorosłe życie są ważnymi elementami dojrzałego rodzicielstwa. Książka napisana tak, że czytając czasami można się zastanawiać, w jakich czasach ona powstała. gdyby nie wątki związane z Internetem i najnowszymi technologiami to można, by pomyśleć, że akcja dzieje się kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu. Odbiega od tego, co znamy z amerykańskiej literatury dla młodzieży, przez co jest bardziej autentyczna, bo przypomina to, co znamy ze swoich własnych domów.
Polecam wszystkim nastolatkom oraz miłośnikom literatury dla młodzieży.

Louise Booth "Billy. Kot, który ocalił moje dziecko"

Louise Booth, Billy. Kot, który ocalił moje dziecko, tł. Anna Nowak, Warszawa „Nasza Księgarnia” 2015
Czasami wystarczy jedno spojrzenie by odkryć łączącą nas więź. Takie zauroczenia zwykle pojawiają się w romansach, ale mogą być też w powieściach o niepełnosprawnych dzieciach i ich zwierzakach. Jeden gest, jedno otarcie, jedno zdjęcie wystarczy do poznania przyjaciela, który odmieni życie. Tak jest w przypadku Frasera i Billy’ego, którzy wydają się być stworzeni do siebie. Nim jednak kot przywędruje do ich nowego domu potrzebna jest długa droga odkrywania „urody” syna, jaką jest autyzm i zmagania matki z depresją. Nadmiar obowiązków, dziecko reagujące inaczej, nadpobudliwe, płaczące, brak możliwości wytchnienia oraz otrzymania wskazówek dotyczących postępowania, rehabilitacji. Specjaliści zamiast pomagać każą więcej przytulać. A co jeśli to nie działa? Dają do zrozumienia, że z matką musi być coś nie tak, że to zapewne wina jej depresji.
Każda matka dziecka z autyzmem znajdzie w tej książce siebie i swoje rozterki, swoje próby szukania dróg, swój bunt przeciwko diagnozie i jednoczesną ulgę związaną ze świadomością nie zaniedbania dziecka. Louise Booth pomaga zrozumieć zwykłemu człowiekowi, czym jest autyzm, jak on wygląda, jak zachowuje się dziecko, jak reaguje, z jakimi lękami mają do czynienia rodzice i jak bardzo im ciężko każdego dnia próbować dotrzeć do dziecka, które wydaje się żyć jakby za ścianą. Czytelnicy mogą poznać łagodną wersję autyzmu, w którym trzylatek już mówi i potrafi pokazać czego chce, a mimo tego książka wyciśnie niejedną łzę i pozwoli lepiej zrozumieć osoby, które wychowują dzieci z autyzmem.
Terapia przy włączeniu w relacje kota sprawia, że Fraser zaczyna lepiej funkcjonować. To na pewno da nadzieję wielu rodzicom i zmusi ich do uważniejszego obserwowania swoich dzieci. Nie znaczy to, że od razu wszystkie dzieci z autyzmem zostaną nagle uleczone przez koty, bo każde z nich jest inne, ale da promyk nadziei na lepszą przyszłość.

Polecam wszystkim, którzy chcą się dowiedzieć jak wygląda życie z dzieckiem z tym rodzajem niepełnosprawności oraz miłośnikom kotów. Książka napisana bardzo przystępnie i czyta się szybko.

Barbara Skarga "Czas i trwanie. Studia o Bergsonie"

Barbara Skarga, Czas i trwanie. Studia o Bergsonie, wstęp Bartosz Działoszyński, Warszawa „PWN” 2014
Pisanie o przeszłości z licznymi odwołaniami do teraźniejszości wymaga intelektualnego obycia, umiejętności szerszego spojrzenia i umiejętności swobodnego manewrowania przez wychwycone punkty wspólne. Berkson w książce Barbary Skargi „Czas i trwanie” staje się pretekstem do mówienia o teraźniejszości. Filozof, dla którego przeszłość łączyła się z teraźniejszością przez działanie przeszłości w teraźniejszości, podważający sensowność pisania o przyszłości oraz redukujący czas do teraźniejszości niejako zmusza do porzucenia tego, co nie ujawnia się w teraźniejszości. Swobodnie manewruje między filozofią klasyczną i współczesną (Heidegger, Derrida, Levinas).
Książka nie jest monografią poświęconą prezentacji poglądów filozofa, ale zbiorem studiów wokół niego. Dość samodzielne rozdziały można czytać wybiórczo, więc nie trzeba tej pozycji czytać od początku do końca, ale sięgać po nią i zgłębiać kolejne ukazane przez autorkę obszary. Kolejną cechą „Czasu i trwania” jest pominięcie wielu wątków z myśli francuskiego myśliciela a ukazanie tylko tego, co w chwili pisania doskonale łączyło się z teraźniejszością. To filozoficzne podejście do myśli innego filozofa sprawia, że może mamy i niepełny obraz myśli, ale rozbudzający nasze myślenie i wyobraźnię.
Bergson w ujęciu Skargi jest przeciwnikiem dążeń filozofii ku metafizyce i odchodzenia od nauki. Tylko trzymanie się faktów jego zdaniem może przyczynić się do odkrywania świata, dlatego filozofia potrzebuje związku z nauką.
Szczególnie do gustu przypadł mi rozdział „Trzeba chcieć marzyć” odsłaniający Bergsonowskie podejście do marzeń i ich tkwienia w przeszłości. W ujęciu tym wizje powstałe przez modyfikowanie doświadczonego, przywoływanie minionego kształtują nasze pragnienia.
Osoby przyzwyczajone do czytania naukowych tekstów filozoficznych będą nieco zaskoczone sposobem pisania, ukazywania myśli Bergsona. „Czas i trwanie” to książka napisana bardzo przystępnie, a jednocześnie wymagająca od czytelnika sporego skupienia, by móc z autorką swobodnie wędrować po ścieżkach filozofii i nauki.

piątek, 27 marca 2015

Manuel Castells "Społeczeństwo sieci"

Manuel Castells, Społeczeństwo sieci, tł. M. Marody i in., wyd. 2, Warszawa „PWN” 2010
Każdy z nas widzi zachodzące wokół zmiany, których przyczyną są najnowsze media. Przejście od informacji podawanych w książkach, dziennikach do wykorzystania radia i telewizji, a później komputerów do rozprzestrzeniania idei i informacji wprowadziło wiele zmian, które przyspieszyły po przejściu od tradycyjnych platform internetowych, których właściciele musieli poświęcić wiele czasu i posiadać sporo wiedzy na temat programowania do witryn, które wymagają założenia maila sprawiło, że relacje międzyludzkie oraz aktywność każdego z nas są przekształcane. Niby to wiemy, ale ciągle pozostajemy nieświadomi zasięgu i konsekwencji tych przemian.
Manuel Castells w solidnej pracy „Społeczeństwo sieci” przygląda się wpływowi na wiele dziecin, obserwuje zmiany ideologiczne w krajach najbiedniejszych, których jedyną własnością jest fundamentalna ideologia. Sporo miejsca poświęcił analizie zmian zachodzących w gospodarce, na rynku pracy i wyłanianiu się nowej klasy społecznej (czasowników i bezrobotnych, czyli prekariatu). Autor na wiele zmian patrzy przez pryzmat możliwości szybkiego rozprzestrzeniania się idei, które mogą pochłonąć najsłabszym, ale też mogą dać im szansę na globalny bunt.
Interesującym spojrzeniem na ludzi biorących udział w sieciowym życiu społecznym jest spojrzenie na nich przez pryzmat bycia self. Zwraca szczególną uwagę na wielkie niebezpieczeństwo jakim jest wzrost nacjonalizmów i fundamentalizmu religijnego, który dzięki sieci może się szybko rozprzestrzeniać zagarniając poczucie odrębności i tożsamości ludzi, którzy tworzą takie wirtualne społeczności.
W książce znajdziemy opisy wielu teorii dotyczących sieciowego życia, ich krytykę oraz próbę znalezienia własnej drogi przez autora. „Społeczeństwo sieci” to świetna książka dla studentów komunikacji medialnej, informatyki, socjologii, marketingu, w których spojrzenia na funkcjonowanie pewnych aspektów życia w sieci jest bardzo ważne. Mimo upływu kilku lat książka nie straciła na aktualności.

Jolanta Mirecka "Bajki dla Majki"

Jolanta Mirecka, Bajki dla Majki, Gdynia „Novae Res” 2015
Nasza wyobraźnia czasami zapędza się bardzo i dzięki temu możemy spełniać swoje i cudze marzenia. Tak jest w przypadku wielu bohaterów zbioru utworów w książeczce „Bajki dla Majki”. Znajdziemy tam stół marzący o zostaniu koniem, którego wyśmiewa rzucający faktami telewizor słynący z wielkiej wiedzy i będący z tego powodu wielkim zarozumialcem. Nie zabraknie też wiary w magię, a raczej siłę myśli i przypadków, dzięki którym rybka Malwinka przeżywa piękne i straszne chwile w swoim życiu. Pojawi się też niemiły stworek Miecio, którego życzliwość dzieci i nowe szaty zmieniają w życzliwego chłopczyka. Pojawi się też nietoperz więżący bajki w czarnym lesie w czarnym domku w czarnej skrzyni. Na szczęście we wszystkich bajkach wszystko kończy się dobrze.
Niedługie bajki ocierają o dziecięce sposoby budowania światów. Można się w nich bać, ale nie ma tu przelewania krwi. Podział na dobro i zło jest po to, by pokazać, że to drugie można usunąć pierwszym. Przez brak stałej struktury narracyjnej są to bajki nietypowe. Wielkim plusem tych utworów są pozytywne przykłady postępowania.
Całości dodają uroku ilustracje oraz czcionka, która czasami zmienia kolory.

niedługo premiera





środa, 25 marca 2015

"Skakanka" z koralików lub korali

 Do zabawy można wykorzystać korale, koraliki, skakankę, łańcuch od choinki. Ważne, aby próbować bawić się różnej długości różnymi materiałami. Uczestnicy zabawy stają naprzeciw siebie i próbują kręcić skakanką tak jak podczas zabawy w przeskakiwanie skakanki przez trzecią osobą (tzw. zabawa w skutego). Dziecko w ten sposób uczy się koordynacji, panowania nad własnym ciałem. Do zabawy można wykorzystać nawet swoje korale. Należy kontrolować dziecko, aby się nie uderzyło podczas ćwiczenia nowej umiejętności.

W ćwiczeniu dłoni i rąk może pomóc też bębenek do kręcenia w dłoniach.


Michael Schmidt-Salomon "Humanizm ewolucyjny"

Michael Schmidt-Salomon, Humanizm ewolucyjny. Dlaczego możliwe jest dobre życie w złym świecie, tł. Andrzej Lipiński, Słupsk „Dobra Literatura” 2012
Nauki krążące wokół religii nie przechodzą próby poddania ich racjonalizacji. Do tego dochodzą współczesne odkrycia naukowe przez lata skutecznie hamowane przez wszelkie środowiska religijne, które argumenty naukowe odpierają stwierdzeniem, ze nauka jest innym rodzajem wiary: wiary w naukę. Jak to jest z nauką i religią? Czy naprawdę jedna i druga opiera się na wierze? Dlaczego nauka ma przewagę nad religią?
Michael Schmidt – Salonom przygląda się religiom oraz naukom podając krytyce jedną i drugą oraz wyciągając wnioski z bilansu strat i zysków. Zauważa, że religia przez wieki nie ulega zmianom, a nauka tak, więc wiarą być nie może, ponieważ nakłania do wątpienia i poszukiwania. Falsyfikacjonizm Poppera jest tu ideałem, do którego powinna dążyć każda inteligentna jednostka. Nie zabraknie też odwołań do teorii pedagogicznych takich jak Piageta, który zauważa, że nasze mózgi do siódmego roku życia niezdolne są do myślenia krytycznego i karmienie ich ideologiami powoduje stałe zmiany w mózgu, od których dorosłym trudno się uwolnić.
Z fascynacją opisuje jak wielki wpływ na życie ma przynależność religijna oraz jak bardzo niebezpieczne może być prawodawstwo oparte nawet na dekalogu, którego forma doskonale uwidacznia brak równości między ludźmi, traktowanie kobiet, jako istot niższego szczebla rozwoju nawet, jeśli ona rodzi mężczyznę…
„Humanizm ewolucyjny” oparty jest na faktach, otwartości na najnowsze wyniki badań ze wszystkich dziedzin nauki. W książce widoczna jest niesamowita erudycja autora, który wyzbył się ciężaru religijnego widma. Niemiecki filozof swoją wiedzę przekazuje czytelnikom bardzo przystępnie, dlatego może po nią sięgnąć każdy.
Humanizm ewolucyjny od klasycznego różni się zamiłowaniem do rozwoju społeczeństwa i nauki, poszukiwaniach prawdy namacalnej, którą można przedstawić przy pomocy minimalnej liczbie argumentów. Przy pomocy „brzytwy Ockhama” wycina z religii wszystko to, co jest nieracjonalne. Co po nich zostaje? Przekonajcie się sami.
Autor proponuje nam ograniczenie się do namacalnego świata, odejście od oszukiwania się sensu w czymś, co go nie ma, bo nie można go udowodnić. Tę książkę polecam wszystkim. Jest to lektura godna uwagi.

rolowanie

Bardzo dobrym ćwiczeniem palców jest rolowanie, zwijanie różnych przedmiotów. My zaczęłyśmy od zabawy z podkładkami pod talerze z patyczków i kalendarza zrobionego z wąskich pasków papieru. Dziecko w ten sposób uczy się trzymać przedmiot, przebierać palcami. Tę umiejętność może ćwiczyć już dwulatek.
W przypadku autyzmu na początku musimy pomóc dziecku sadzając je sobie na kolanach i kierując jego dłońmi, pokazując jak sami to robimy. Wymaga to wielkiej cierpliwości, ale kiedy dziecko zdobędzie tę umiejętność w minimalnym wymiarze bardzo chętnie będzie ją ćwiczyć. My podczas ćwiczeń zniszczyłyśmy kilkanaście mat. Ważny jest efekt: moja córka sama potrafi zrolować tego typu materiały. Niedługo przejdziemy do rolowania kartek (to wymaga większej delikatności).



wtorek, 24 marca 2015

Michael Schmidt-Salomon "Poza dobrem i złem"

Michael Schmidt-Salomon, Poza dobrem i złem, tł. Andrzej Lipiński, Słupsk „Dobra Literatura” 2013
Istnienie dobra i zła jest dla nas taką oczywistością, że nie wyobrażamy sobie świata bez oceniania, patrzenia przez pryzmat odczuwania radości i smutku. Michael Schmidt –Salomon pięknie dekonstruje mit istnienia dobra i zła. Subtelnie prowadzi czytelnika za rękę i pokazuje dobroć złych i zło dobrych. Obnaża tu patrzenie przez pryzmat kultury i w ten sposób kształtowania relacji z innymi. Dialog i zrozumienie w takich warunkach nie są możliwe. Wiara w naszą własną nieomylność, nasze osobiste dążenie do poprawiania świata może często i innej perspektywy być uważane za zło. Podaje wiele przykładów religijnych ukształtowań przekonań, które prowadziły do ludobójstwa, pastwienia się nad słabszymi, wykorzystywaniem członków społeczności przez elity, które oświeciły słowa z pism przekazanych przez siłę stwórczą. W imię tych prawd różnorodne obozy zwalczały się przelewając krew.
Niemiecki filozof pokazuje nam również okrucieństwo natury oraz przypomina o obaleniu idealistycznych wyników badań Konrada Lorenza w XX wieku, o czym często zapominamy patrząc na nasz gatunek, jako jedyny zdolny do bezmyślnego i bezcelowego okrucieństwa. Mit natury niewinnej i niewyniszczającej własny zostaje zderzony z faktami.
„Poza dobrem i złem” to świetnie napisana praca pokazująca czytelnikowi spojrzenia na świat uwolnione od ciężaru religijnego patrzenia na otoczenie. Uświadamia nas, że człowiek świadomy swojej małości cieszy się każdą chwilą pozostając uwolnionym od wizji piekła. Autor otwiera nasz umysł na świat wolny od piekła, ale jednocześnie pełen ludzi, którzy nie chcą sprawiać sobie i innym przykrości tylko radość. Niesamowita erudycja autora, jego skromność i otwartość umysłu sprawiają, że o rzeczach bardzo skomplikowanych może przeczytać przeciętny czytelnik, a i dla tego obytego czytanie będzie prawdziwą przygodą. Polecam na zajęcia z etyki zarówno dla gimnazjalistów, licealistów oraz studentów. Jest to lektura bardzo ważna i wskazująca słabe strony naszej kultury, której udało się wypracować ogólne prawa człowieka, które w obliczu ideologicznych starć mogą zostać utracone.

poniedziałek, 23 marca 2015

Agnieszka Niewińska "Raport o Gender w Polsce"

Agnieszka Niewińska, Raport o Gender w Polsce, Warszawa „fronda” 2015
Gender to potwór atakujący mózgi słabych – do takich wniosków można dojść po lekturze książki Agnieszki Niewińskiej, której wydaje się, że obnaża słabości nauki czy ideologii gender. Próbuje wyjść od źródłosłowu, poszukać odpowiedzi na naukowe podejście, a zaczyna od bolączek naszych czasów: braku osób chętnych do studiowania. Jej spostrzeżenia są tu jednak zawężone do wąskiego spojrzenia: na studia dotyczące płci. Okazuje się, że nie mają one chętnych. Zabrało szerszego spojrzenia: jak owe studia wypadają na tle innych? Autorka nie zadała sobie pytania dlaczego obecnie na studia dzienne istnieje kilka naborów i dostaje się na nie każdy, kto wyrazi chęć studiowania. Ze studiami zaocznymi (niefinansowanymi przez państwo) jest tak samo. Bycie studentem obecnie jest tak łatwe jak zrobienie zakupów: płacimy i mamy. Z perspektywy, jaka obrała autorka można wyśmiać zarówno studiowanie fizyki (rekord to aż 5 naborów, a kierunek i tak nie ruszył, bo za mało było chętnych) jak i kulturoznawstwa czy filozofii. Nawet informatykę studiuje każdy, kto zapłaci. Brak znajomości realiów akademickich, trudności wszelkich dziedzin nauki w pozyskaniu studentów w Polsce zostaje tu pominięty, bo przecież nie o tym książka, która ma być raportem. Z podobnym spojrzeniem mamy do czynienia w opisie imprez, edukacji i prawa.
„Raport o Gender w Polsce” napisano z perspektywy przeciwnika, który za cel wyznaczył sobie wyśmianie, dlatego brak tu szerszej analizy, brak metodologii, a przede wszystkim brak obiektywizmu, bo przecież dziennikarz do tego nie jest zobowiązany.
Gender w spojrzeniu Agnieszki Niewińskiej to głupia ideologia tworząca sztuczne teorie, że każdy z nas może decydować o swojej płciowości, swoich upodobaniach seksualnych, wzorcach rodzinnych. Inne spojrzenie na relacje społeczne niż te tradycyjne, odmienne patrzenie na problemy narodowych mitów, które nasiąknęły tabu staje się powodem do drwin. Patrzenie a świat z perspektywy pozbywania się ciężaru patriarchalnej kultury jest dla autorki niezrozumiałe. Uświadamianie dzieci, że mogą przeciwstawić się przemocy seksualnej dorosłych w jej spojrzeniu jest molestowaniem i gwałtem, wychowanie w przekonaniu, że odmienna seksualność nie jest stanem chorobowym jest zachęcaniem promowaniem homoseksualizmu.
Książka spodoba się przeciwnikom ruchów feministycznych, ortodoksyjnym wyznawcom wszelkich religii.

Graham Masterton "Tengu"

Graham Masterton, Tengu, tł. Barbara Cendrowska, wyd. IV, Poznań „Rebis” 2015
Zwykły spokojny dzień. Luksus, wygoda, relaks przed pracą, cieszenie się chwilami, ale pod kontrolą, bo przecież trzeba dbać o swój wygląd, trzeba planować życie. Z takim nastawieniem do świata swój ostatni poranek zaczyna znana aktorka ckliwych filmów. Razem z narratorem odliczmy minuty, spodziewamy się strzelaniny, wybuchu bomby, sztyletowania, a wcześniej gwałtu. Nic z tych rzeczy. Zostajemy zaskoczeni czymś tak niewyobrażalnym, że bez opamiętania mkniemy przez resztę książki, aby dowiedzieć jak mogło do tego dojść, skąd to coś. Przy okazji poznajemy wielu bohaterów w dziwny sposób wzajemnie od siebie zależnych działających poza prawem, niezwykłe sytuacje, uczestniczymy w pościgach policyjnych, prowadzonym śledztwie, mierzymy się z demonami przeszłości.
Jeśli wokół zwykłych ludzi dzieje się coś niezwykłego to na pewno maczają w tym palce muzułmanie lub Rosjanie. Każdemu z nas wydaje się, że Japonia dawno pogodziła się z porażką podczas II wojny światowej. W tej książce nie. To właśnie poczucie klęski i wstyd sprawiają, że Japończycy tak jak podczas walk są w stanie poświęcić swoje życie, ciało, przyszłość, aby odegrać się za podstępnie wygraną wojnę. Przecież oni walczyli do ostatniej kropli krwi i na pewno wygraliby, gdyby nie bomba atomowa. Takie myślenie skłania ich do podobnych sprytnych wybiegów. Tworzą Tengu, który niesie spustoszenie. Czym „to” jest? Przekonajcie się sami.
Powieść czyta się bardzo szybko. Polecam miłośnikom książek sensacyjnych, kryminałów oraz horrorów.