W moim dzieciństwie nawet smak i
zapach powietrza były świąteczne. Kiedy szliśmy środkiem ulicy w jednym
szeregu, należało trzymać się odpowiedniego tempa, bo każde odstępstwo od tej
prostej linii, mogłoby oznaczać spadek do niższej pozycji w hierarchii
koleżeńskich i braterskich układów. Przeważnie byłem najmłodszy i w moim
interesie należało zabieganie, aby nie pozostawać w tyle tej niedzielnej
tyraliery. Rytuał był znany od lat, kiedy ja zostałem dopuszczony do tego
marszu do wielkiego świata, jedynym moim zmartwieniem było, aby nie zostawać w
tyle tego pięcioosobowego szeregu, zmierzającego na wielkanocne uroczystości.
Każdy z braci, posiadał obowiązkowo wykrochmaloną białą koszulę, i była to duma
i chluba naszej mamusi, bo sąsiedzi zawsze podkreślali, że przy tylu dzieciach,
miała siłę i czas, aby każdy jej syn był starannie oprany i do kościoła szedł w
białej, wykrochmalonej koszuli. Zdarzało się też w niektóre niedziele, że po
kościele szliśmy do kina, na poranki, a potem, w drodze powrotnej miała miejsce
ożywiona dyskusja o akcji filmu i recenzja gry aktorów. Jeśli film był
rosyjski, a takie przeważały, to komedia „Wołga, Wołga” był najzabawniejszym
filmem tamtych lat. Była też taka komedia „Szeregowiec Browkin” i chyba jedyny
w tamtych latach film amerykański, najwyraźniej przeoczony przez cenzurę, pod
tytułem „Mały uciekinier”, o jednym dniu z życia amerykańskiego chłopca, który
zgubił się wśród oceanu amerykańskich ulic i zbierał butelki po pepsi, żeby
kupić sobie loda. Były też filmy wojenne i te lubiliśmy najbardziej. Taki na przykład
„Sekretarz Rejkomu”, to był przykład bohaterstwa żołnierza radzieckiego w walce
z wewnętrznym wrogiem, często niespodziewanie ulokowanym przez dywersantów bądź
w miejscu pracy prawdziwych komunistów, bądź nawet w ich rodzinach.
Postępowanie Pawki Korczagina, mimo, że tak wychwalane na filmie, jakoś nie
przypadło nam do gustu, ale widać jeszcze nie dorośliśmy do takich czynów jak
ten, który przyniósł mu sławę. Zwykle każdy film wojenny, kończył się szarżą
konnicy czerwonej armii. Razem z
pędzącymi na koniach z okrzykiem huurrraaa, radzieckimi żołnierzami
wymachującymi szablami, wołaliśmy z widowni ”..nasi...nasi...” Można było też
uczestniczyć w dylematach przeżywanych przez marynarzy, jakie miały miejsce
wśród załóg okrętów w filmie „ My z Kronsztadu”. Całkiem nie rozumiałem,
dlaczego jedni marynarze zabijają drugich, choć i jedni i drudzy ubrani byli w
takie same podkoszulki w poziome paski, a spod ich okrągłych, marynarskich
czapek z dwoma wstążeczkami z tyłu głowy, wysuwały się, i jednym i drugim,
niesforne loki ich marynarskich, kędzierzawych fryzur.
Dzisiaj nic nie zapowiadało
największych od lat atrakcji. W dodatku rzeczywistość małomiasteczkowa całkiem
niespodziewanie urosła do rangi tej widzianej tylko na filmach radzieckich.
Procesja wokół kościoła miała się już ku końcowi, ledwo co baldachim z księdzem
Krzemińskim, podtrzymywanym z obydwu stron pod ramiona, z jednej strony przez
organistę Górnego, a z drugiej przez pana Szuberta, minął bramę kościelną,
usłyszałem całkiem wyraźnie strzały. Mimo gromkiego śpiewu tłumu,
rozgłaszającego światu, nowinę, że Pan nasz zmartwychwstał, mimo, że dzwon bez
przerwy ogłaszał światu zwycięstwo życia nad śmiercią, wyraźnie dały się
słyszeć jakieś wystrzały, huki suche i ostre, krótkie i urywane. Było ich kilka
i byłem, pewien, że to są strzały z pistoletu. Dobrze, że nie poszedłem dalej z
procesją, tylko wiedziony ciekawością skąd pochodzą te wystrzały, zatrzymałem
się, przepuszczając przed sobą babcie i starszych panów.
Zobaczyłem ich całkiem blisko.
Przemieszczali się tuż obok mnie. Wyglądali na splataną, dziwnie wyglądająca
parę. Milicjant, niejaki, nomen omen,
Paluszek Henryk prowadził przed sobą, ale jakoś tak dziwnie splatanego ze sobą,
przygiętego prawie do ziemi, popychanego dość brutalnie, żołnierza rosyjskiego.
Mundurowy milicjant był niewielkiego wzrostu, czapkę miał podtrzymywaną spiętym
pod brodą paskiem, ale ta czapka i tak z trudem utrzymywała się na jego małej
głowie, nawet była dość komicznie przekrzywiona, co nadawało tej sytuacji
dodatkowej grozy. Paluszek nie miał czasu dbać o swój wygląd. Nawet na pewno
nie dbał o swój aktualny wygląd, bo cały był skupiony na tym, żeby prowadzony
przez niego zbieg, nie wyrwał mu się i nie zginął wśród uczestników
procesji.
Pojmany i prowadzony przez Paluszka,
był od niego o wiele większy, co nie było takie niezwykłe, bo prawie każdy był
od Paluszka wyższy. Poznałem od razu, że to żołnierz rosyjski, po bluzie, która
zakłada się przez głowę, a zapina tylko na kilka guzików z przodu. Takie bluzy
wojskowe widziałem na rosyjskich żołnierzach w rosyjskich filmach. Ale tamci
żołnierze wyglądali całkiem inaczej. Przede wszystkim ich bluzy były pięknie
wyprasowane, a guziki wszystkie pozapinane jak należy. Spodnie i buty tamtych
filmowych żołnierzy były pięknie wyprasowane, a odczyszczone buty pięknie
wyglansowane. Ten prowadzony przez Paluszka był zaprzeczeniem tamtych. Bluza i
spodnie były ubrudzone jakimś smarem czy ziemią, bo widocznie gdzieś po wodzie
biegał, do połowy nogawki miał mokre i ciemne od wilgoci. Na nogach miał
powykrzywiane buty z cholewami, ale jakieś takie za duże na jego stopy, bo co
chwilę potykał się, więc Paluszek jeszcze musiał go podtrzymywać. Dodatkowo Paluszek
co chwilę poprawiał ten swój uchwyt na karku żołnierza, to znaczy zawijał wokół
swojej lewej ręki coraz więcej munduru z pleców żołnierskiej bluzy, a że był
niskiego wzrostu, to prowadzenie takiego dryblasa sprawiało mu duży kłopot.
Naginał go, więc do ziemi, żeby łatwiej było nad nim zapanować. W prawej ręce
trzymał pistolet. To właśnie z tego pistoletu strzelał, prawdopodobnie w
powietrze.
Resztki procesyjnego tłumu, rozstępowały
się dość obojętnie przed bohaterem ujęcia zbiega. Takie wydarzenie wyraźnie
zakłóciło uroczystości. Paluszek zatrzymał się na chwilę na środku ulicy jakby
wiedział, że zaraz podjedzie odkryty samochód wojskowy. Faktycznie podjechał
odkryty Gazik, wyskoczyło dwóch żołnierzy w bluzach wkładanych przez głowę, z
niepotrzebną brutalnością przejęli od Paluszka swojego i pojechali w ulicę
Karola Miarki, mimo że była jednokierunkowa, ale prowadziła do pobliskiej
rosyjskiej jednostki.
Paluszek poprawił czapkę, skrócił
pasek do pozycji wyjściowej, schował do kabury pistolet, tryumfalnie rozejrzał
się wokół. Dzwon na wieży wstydliwie kończył swój koncert i wszystko powoli
wracało do uroczystej, świątecznej Wielkiej Nocy.