Etykiety

środa, 22 lutego 2023

Opowiem Wam bajkę o zbiegach okoliczności

Dziś opowiem Wam bajkę o zbiegach okoliczności. Możecie mi wierzyć lub nie, ale czasami te zbiegi okoliczności nie są zbiegami okoliczności. To dokładnie zaplanowane działania niektórych ludzi. Jak bardzo są one zaplanowane widzi się dopiero z perspektywy czasu oraz doświadczeń. Żeby to wszystko zebrać w całość trzeba po prostu kolejne rzeczy doświadczyć i poskładać je w całość. Dobrze czasami zauważyć takie rzeczy, dobrze się nimi podzielić, bo czasami gra toczy się o wysoką stawkę.
Przed świętami w pewnym markecie zagadała do mnie osoba, którą znam z widzenia. Opowiedziała, że w pewnej placówce oświatowej jest wredna matka (wiecie, że mi się czerwone światełko zawsze zapala na takie określenia?), która posyła do placówki krzyczące dziecko i co mogą zrobić pracownicy z tym dzieckiem. Powiedziałam w locie, że nauczyć się pracować z tym dzieckiem.
Minął jakiś czas i w sumie o tej zaczepce zapomniałam, ale zdarzyło się tak, że i ja wylądowałam w poczekalni u lekarza, była kolejka i zagadała do mnie kolejna osoba opowiadająca o wrednej matce i trudnym dziecku. Opowiedziałam jak ja to widzę z perspektywy własnych doświadczeń i uświadomiłam, że jak ktoś ma problem z poradzeniem sobie z dzieckiem to w Lesznie jest fundacja prowadząca kursy doszkalające. Innym razem podobną rozmowę z jeszcze inną osobą przeprowadziłam w lesie. Teksty te same: biedne nauczycielki po nocach spać nie mogą, bo wredna matka przyprowadza krzyczące dziecko. Jakiś miesiąc później napisała do mnie osoba, która chciała się spotkać, aby pomóc komuś. Okazało się, że dalej chodzi o tę sprawę: „jak pozbyć się dziecka z placówki oświatowej”. I w końcu dowiedziałam się o jaką wredną matkę chodzi. Porozmawiałam z tą matką, bo znam ją od lat i na miano wrednej nigdy nie zapracowała. Raczej mało asertywnej. I to właśnie sprawiło, że nie traktują jej poważnie, bo jak masz niepełnosprawne dziecko i nie jesteś twarda to Cię nie ma. Zapoznałam się z jej dokumentacją i dowiedziałam się, że ma przyznanego nauczyciela wspomagającego tylko na 2 h dziennie. Zgodnie z przepisami powinna dostać na cały pobyt dziecka w placówce, ale oczywiście lepiej kłamać, opowiadać, że matka wredna, zabraniać jej przyprowadzania dziecka do placówki na dłużej niż 2 h, zasłaniać się przepisami, decyzjami władz gminy i urabiać rodziców, żeby chcieli pozbyć się dziecka. Placówka, w której pracownicy mają obowiązek mieć wiedzę, empatię i nie kłamać od grudnia robią coś, co w innej placówce robiono ze mną: społeczną nagonkę na matkę, która śmiała swoje niepełnosprawne dziecko posłać do przedszkola integracyjnego. I to osoby, które głoszą hasełka ochrony życia poczętego, bo każde cenne. Tak, cenne, ale do czasu, kiedy nie muszą się nim zajmować nawet dwie godziny dziennie w pracy.
A na czym polegało urabianie rodziców? Przede wszystkim słyszeli, że nie da się z ich dziećmi pracować jak tamto dziecko przychodzi do placówki, że stają się przez nie agresywne, mówią brzydkie słowa (cud: od niemówiącego dziecka nauczyły się brzydkich słów), że dziecko załatwia potrzeby na dywan i wszystkie dzieci muszą się w tych brudach bawić (tak trudno zaprowadzić do toalety w ciągu tych 2 h?), nie ma w ogóle kontaktu z tym dzieckiem, a matce nie chce się dziecka niczego uczyć, nie chce współpracować z nauczycielami, jest niemiła.
A teraz jeszcze lepsza rzecz: po zbadaniu całej sprawy okazało się, że w każdej grupie w danej placówce oświatowej jest dokładnie jedno takie dziecko, każdego matka jest wredna, każde dostało na 1-3 h dziennie nauczyciela wspomagającego i osoby zarządzające placówką okłamują rodziców, że nie ma pieniędzy na pełny wymiar. I to wszystko przy 9,5 krotnej subwencji z ministerstwa dla dzieci z autyzmem… Taki zbieg okoliczności, że to dzieci w jednej placówce oświatowej. Taki zbieg okoliczności, że pracuje z nimi tylko jedna osoba tylko w różnych godzinach, taki zbieg okoliczności, że nie wiadomo, co się dzieje z suwbencją, którą placówka dostaje na te dzieci, skoro tylko jedna osoba zatrudniona do pomocy, a dzieci jest kilkoro. Taki zbieg okoliczności, że gdyby w przypadku pełnosprawnych dzieci zrobiono taki przekręt to zainteresowałaby się tym telewizja, bo przecież nikt, by się nie zgodził na to, żeby placówka brała pieniądze za cały wymiar godzin, a całe grupy dzieci były w niej po 1-3 h (w zależności od grupy). I taki zbieg okoliczności, że w innych placówkach nie jest lepiej, bo regularnie muszę pomagać rodzicom w pisaniu wniosków o przyznanie nauczycieli wspomagających w pełnym wymiarze godzin (załatwienie tego jest zakichanym obowiązkiem dyrekcji), w interesie placówek leży poinformowanie rodziców, w jaki sposób mogą pomóc swojemu dziecku, wskazać drogę, aby było lepiej dla dziecka.
Zamiast tego robione są podchody, w których są akcje z narracją „to dziecko powinno wylądować w placówce dla ułomków” (tylko jedna osoba, z którą rozmawiałam nie określiła tak dzieci ze szczególnymi potrzebami).
A jak to wygląda w kontekście prawa oświatowego?
-placówka ma obowiązek przyjąć dziecko na minimum 5 h dziennie;
-placówka ma obowiązek przyjąć na tyle godzin, na ile rodzice potrzebują;
-w pełnym wymiarze godzin zapewnić nauczyciela wspomagającego;
-zapewnić terapię (ponieważ przepisy nie określają maksymalnej ilości czasu można to zrobić w naprawdę dużym wymiarze);
-do pracy z dziećmi z autyzmem nie przyjmuje się ludzi z ulicy tylko osoby po studiach z odpowiednią specjalizacją;
-grupy integracyjne mają mniej dzieci, a nie dorzuca się do dużych grup jeszcze jednego dzieciaka na zasadzie „bo przecież on ma swojego nauczyciela to niech sobie radzi”;
-każde dziecko trzeba szanować i dawać taką samą szansę.
I tak właśnie o wszystko muszą kopać się rodzice dzieci z niepełnosprawnością. To kopanie zaczyna się od wczesnych lat, bo przecież łatwo jest być rodzicem dziecka wymagającego większego zaangażowania.
Z perspektywy takich doświadczeń nie posłałabym już nigdy w życiu dziecka do placówki integracyjnej. Są placówki specjalistyczne, posiadające empatycznych i zaangażowanych pracowników, którym dzieci z większymi potrzebami nie przeszkadzają, dyrekcję, która nie czuje potrzeby okłamywania rodziców. Problem polega na tym, że w takim mieście jak moje nie ma takiej placówki i dzieci muszą dojeżdżać. A to też budzi wątpliwości. Pojawia się lęk o to jak sobie to wrażliwe na bodźce dziecko poradzi z dowożeniem autobusem, czy opiekunowie w pojeździe dadzą radę, jak będzie wyglądał dzień w placówce. Ja się z tym zmierzyłam. Było strasznie trudne, ale cieszę się, że dałam radę i nie zamknęłam dziecka w domu na edukacji domowej.
Jeśli słyszycie, że w waszym otoczeniu jest wredna matka to w większości przypadków właśnie chodzi o matki dzieci z autyzmem… Zbieg okoliczności?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz