Etykiety

czwartek, 15 czerwca 2023

Anna Potyra "Kat" - cytaty


Ogólnie to nie było człowieka, który by czegoś nie stracił. Sąsiada chociaż albo srebra rodowe. Ja to straciłem ojca, no i tego brata to w gruncie rzeczy też. I jeszcze dom. Zniknął razem ze wspomnieniami, z okrągłym stołem, przy którym kiedyś siadaliśmy razem, i z sygnetem po ojcu. Bez wchodzenia w szczegóły można uznać, że w czasie wojny zniknęło wszystko, co człowiek znał, pamiętał i za czym tęsknił. To, co przetrwało, było ułomne i niekompletne jak szczęka z powybijanymi zęba
[1]mi. Tu dziura po synu, tam po kamienicy, a u nas to w ogóle po całej Warszawie”.
„Próbuję jedynie powiedzieć, że życie 144 niesie ze sobą pewne ryzyko. Można wpaść pod samochód, połknąć osę albo spłonąć we własnym domu. Można też zo[1]stać upolowanym. Przez rekina albo przez drugiego człowieka. W gruncie rzeczy nie jest aż tak ważne, z której strony przy[1]chodzi przedwczesna śmierć”.
„— No widzisz. Zabił osiem osób. — Mężczyzna wziął do ręki kieliszek i zakołysał nim. Przez chwilę patrzył, jak burgund rozlewa się po ściankach i zaraz spływa z powrotem na dół, zostawiając na szkle różową poświatę. — Co to jest osiem osób? — Podniósł wzrok na Anę. Z jego oczu zniknęły wesołe ogniki. — Takie zabójstwa są po prostu szokujące, ale nie mają żadnego znaczenia. Problem zaczyna się, gdy zbrodnia jest popełniana w świetle prawa.
— Nie rozumiem.
— A powinnaś. Jesteś Hiszpanką.
 — Co to ma do rzeczy?
Mężczyzna upił łyk wina i odstawił kieliszek. Oparł łokcie na stole i wychylił się w stronę swojej towarzyszki.
— Wy też macie czarną kartę historii. Powinnaś wiedzieć, że nie ma zbrodniarza bardziej okrutnego i niebezpiecznego niż państwo totalitarne. Ana prychnęła.
 — To nie to samo.
— Oczywiście — zgodził się mężczyzna. — To coś znacznie gorszego. Reżim niszczy ludzi na sto sposobów. Pozbawianie ich życia to tylko jedna z metod. Ale — rzucił, przybierając weselszy ton — nie rozmawiajmy już o tym. Cieszmy się wieczorem”.
„Czytałem niedawno w gazecie, że został zamordowany młody chłopak. Tu, w Warszawie. Zakatowali go jacyś gówniarze, bo przyszła im na to ochota. Teraz to, w zeszłym roku Kraków, a wcześniej jeszcze w Gdańsku jakieś zbiry wyrzuciły z pociągu studenta. Może krzywo na nich spojrzał, może im powiedział, żeby się nie pchali, a może zupełnie nie było powodu. W każdym razie zginął na miejscu. Ludzie wychodzą na ulice, buntują się przeciwko takiemu okrucieństwu. Jednoczą się w czarnych marszach, żeby wyrazić swój żal i sprzeciw. Oto giną jeden po drugim młodzi i zdolni ludzie. Niczym nie zawinili. Po prostu znaleźli się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. Gdyby chociaż wpadli pod samochód albo zwaliło się na nich drzewo w czasie burzy, jakoś dałoby się to zrozumieć.
A zbrodni ludzie nie rozumieją. Nie są w stanie pojąć tego pierwiastka zła, który sprawia, że jeden człowiek dręczy drugiego. Przypala go, bije, wyłamuje palce, garściami wyrywa włosy albo miażdży jądra w szufladzie biurka. Dręczy go tak, że on sam prosi o śmierć”.
„Ciągle się słyszy ostrzeżenia, gdzie nie chodzić, czego nie robić, na co uważać. Tak jakby wszyscy mogli przestać jeździć pociągami i wracać do domu po zmroku. A prawda jest taka, że na zbrodniarza nie ma mocnych. Co jakiś czas zdarzy się tak, że jeden człowiek wyrządzi drugiemu ogromne zło. I nie wiadomo, na kogo trafi, tak samo jak z wypadkiem samochodowym.
Tylko że to wszystko nie ma znaczenia. To są okruszki. Nie chcę być źle zrozumiany. Nikt nie zasługuje na taką śmierć. Głupią, niepotrzebną. Taką, która jest tylko kaprysem. Ale to wszystko nic. Nic w porównaniu z tym, gdy zbrodniarzem staje się Państwo”.
„System wtedy był taki, żeby nie myśleć, tylko wykonywać rozkazy. Każdy kat miał przełożonego, który też był katem i który też miał przełożonego. Razem karmili potwora, jakim było państwo totalitarne. Człowiek się nie liczył. Rozumiałem to na pewnej płaszczyźnie. Przecież przeżyłem wojnę i na własne oczy widziałem, jak jedni stawali się katem, a drudzy ofiarą, wchodzili w rolę panów lub podludzi, tych, którzy siali strach, i tych, którzy się bali. Takie były czasy, a na czasy nie ma mocnych”.
„— Skąd masz to zdjęcie?
Branicki patrzył uważnie na Lucię. Pomimo półmroku panującego w lokalu dostrzegł, że zbladła. Na jej twarzy malowało się napięcie, a w oczach pojawiła się intensywność, o jaką by jej nie podejrzewał.
— Co to za zdjęcie? — powtórzyła zirytowana jego opieszałością.
 — Trafiłem na nie, kiedy próbowałem dokopać się do dna tej sprawy. Co z nim? Widziałaś je kiedyś?
 — Tego nie — rzekła powoli, kręcąc głową. — Ale widziałam podobne.
— O czym ty mówisz?
Lucia milczała chwilę z twarzą zwróconą w bok. W końcu westchnęła, jakby podjęła ważną decyzję. Spojrzała na Branickiego i powiedziała:
— Zabójca robi swoim ofiarom zdjęcia przed śmiercią. Zostawia je na miejscu zbrodni…
— I? — ponaglił ją mężczyzna, czekając na ciąg dalszy.
— I one wszystkie są do siebie podobne. Ta sama poza, ten sam kadr.
— Takie jak tu?
Portugalka skinęła głową.
— A więc? Skąd masz to zdjęcie?
— Cóż… Wiąże się z nim pewna historia. Właściwie to od niego wszystko się zaczęło”.
„Obserwuję to, co dzieje się w Polsce. Jestem już starym człowiekiem, więc za bardzo się niczemu nie dziwię. Kłócą się politycy jak zawsze. Ludzie się kłócą, skaczą sobie do oczu. Są jacyś „my” i jacyś „oni”. Prawie nikt nie odróżnia racji od opinii. To się nie zmienia nigdy. Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego jedni zawłaszczają sobie cały patriotyzm, odmawiając go innym, albo atakują przeciwników, rzucając im w twarz grzechy ich ojców.
Czyż nie rozumieją, że dziadek poległy w powstaniu nie czyni z nikogo bohatera? Każdy pisze swoją historię sam”.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz