Etykiety

środa, 19 lipca 2023

Morris i R. Goscinny "Lucky Luke. Tom 40: Wielki Książę"


Słowiańska krew i temperament bywają problematyczne. Umiłowanie do uczestniczenia w niebezpiecznych akcjach, władczość, zamiłowanie do wypijania mocnych trunków, żądza przygody, wplątywanie się w tarapaty i nieszablonowe postępowanie pojawiają się w kontekście słowiańskich bohaterów w czterdziestym albumie „Lucky Luke” pt. „Wielki książę”.
Przygoda Lucky Luke’a ze słowiańskimi bohaterami zaczyna się od powierzenia mu misjo specjalnej. Nie będzie to zadanie łatwe, bo musi pilnować wielkiego księcia Leonida i towarzyszącemu mu tłumaczowi oraz pułkownikowi carskiej gwardii przybocznej. Carski wysłannik chce zobaczyć tzw. Dziki Zachód w pełnej krasie, przez co wyznacza trasę przez niebezpieczne miejsca, wymaga uczestnictwa w walce z Indianami. I to w sumie nie było by takie niebezpieczne, gdyby jego tropem nie podążał zamachowiec. Dzięki sprytowi najsłynniejszego rewolwerowca oraz szarmanckości wielkiego księcia bohaterom udaje się ominąć wiele tarapatów.
W każdym tomie autorzy poruszają wiele ważnych tematów społecznych. Tym razem pojawia się uprzejmość i dobre maniery. Jest też kwestia przekonania przełożonych o nieomylności. Do tego mamy tu pokazany mechanizm działania mediów, plotki, powstawania fake newsów. Zobaczymy, w jaki sposób załatwiane jest wiele spraw, przekonamy się, że czasami sentyment do wspólnego pochodzenia sprawia, że nawet najgroźniejsi przestępcy stają się bardzo mili.
Całość bardzo prosta, zabawna, z szybką akcją, przyciągającymi wzrok ilustracjami doskonale oddającymi uroki westernów. Lucky Luke należy do bohaterów znanych mojemu pokoleniu. Niezwykłe wyczyny niepozornego, chudego kowboja kończące się odjazdem w stronę zachodzącego słońca to znam rozpoznawalny serialu animowanego i jego kilkuminutowych odcinków. Niektórzy kojarzą filmy aktorskie i animowane powstałe od lat siedemdziesiątych XX wieku. Jednak to nie serial ani filmy były pierwsze tylko komiksowa seria, której twórcą był belgijski rysownik i scenarzysta Morris i francuski pisarz René Goscinny, po którego śmierci ilustrator zaprosił do współpracy m.in. Lo Hartoga van Bandę. Humor komiksy zawdzięczają ich scenarzystom Morrisowi i René Goscinnemu. Twórca przygód kowboja słynie także z serii o Asterixie oraz książek o Mikołajku. Z Polską łączą go korzenie: jego rodzice to polscy emigranci żydowskiego pochodzenia.
Tytułowy bohater serii „Lucky Luke” to najszybszy (szybszy od własnego cienia) rewolwerowiec z Dzikiego Zachodu podróżujący na koniu Jolly Jumper i z psem Bzikiem, którego zadaniem jest tropienie lub pilnowanie Daltonów w więzieniu. Tym razem nie spotkamy tu słynnych braci ani zbzikowanego psa, ale akcent humorystyczny związany z zachowaniem zwierząt pojawia się w postaci koni nabierających akcentu od krów. Tu śmiech wywołuje zderzenie dążeń wielkiego księcia z zabiegami Lucky Luke’a. Opowieści o przygodach kowboja doskonale wpisywały się w stylistykę westernów i trafiały do młodych czytelników, którzy przyjęli jego przygody entuzjastycznie. Od 1946 roku bohater nie traci na powodzeniu. W Polsce komiksy o nim znane są od lat 60 XX wieku, kiedy to opublikowano pierwsze jego przygody w harcerskiej gazecie „Na przełaj”. Kontynuatorów tworzących przygody było wielu.
Obecnie wznowiono wydanie kolejnych tomów. Od 2016 roku Egmont Polska wydaje kolejne tomy stworzone przez Morrisa i kolejnych współtwórców. Wszystkie przygody mają szczęśliwe zakończenie. Charakterystyczne dla tych opowieści jest to, że po każdej misji dzielny i uczciwy bohater może odjechać w stronę zachodzącego słońca. Nowe tomy wydane są pięknie i pozwalają na sentymentalną podróż w świat komiksów z dzieciństw. Zdecydowanie polecam.



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz