Litopsy to jedne z tych roślin, które zadziwiają swoim kształtem i możliwościami. Pozornie wyglądające jak kamienie sukulenty potrafią wypuścić piękne kwiaty. Mające niewielkie wymagania rośliny upodabniające się do kamieni. To pomaga im przetrwać w trudnych warunkach. I właśnie z powodu tego niepozornego wyglądu zostały odkryte dopiero w XIX wieku. I to całkowicie przez przypadek, kiedy podróżnik sięgnął po dziwnie wyglądający kamień, a ten okazał się rośliną. Ile jeszcze takich rzeczy jest w przyrodzie? Takich niepozornych? Na pierwszy rzut oka martwych? Pewnie wiele. Sporo też wśród ludzi podobnych postaw. Pęd za pieniędzmi, robienie kariery sprawia, że łatwo się zagubić. Odnalezienie sensu w życiu, umiejętności cieszenia się chwilą jest książka Marty Waksmundzkiej „Litopsy”.
Do powieści wchodzimy, kiedy firma, w której Arthur Bonn odnosi kolejne
sukcesy, ale mimo tego potrzebuje wsparcia w postaci reklamy. Datki na prywatny
dom opieki nie są wystarczającym powodem, aby zostać w szczególny sposób
wyróżnionym. Dyrektor wpada na pomysł wolontariatu, który pomoże im w promocji
firmy i przyniesie korzyść placówce zdrowotnej. Na wolontariusza wyznacza
najbardziej zasłużonego pracownika, do którego ma poważne plany, ale musi
jeszcze go sprawdzić, pokazać, że nie samą pracą człowiek żyje i przypomnieć
jak niesamowicie ważne jest docenianie chwil. Zorganizowane losowanie ma
przekonać Arthura do tej misji. Nowe miejsce to całe mnóstwo wyzwań, uczenie
się ludzi, kontakt z ich zagubieniem, rozpaczą, ale też umiejętnością cieszenia
się z ostatnich chwil.
Jest to słodka opowieść o przemianie człowieka uciekającego w pracę w takiego,
dla którego kariera już nie jest aż tak ważna. Na potrzeby fabuły naciągnięto
wiele faktów. W jednym miejscu spotykamy osoby w różnym wieku i trafiające tu z
różnych powodów. Z jednej strony są jest to miejsce, w którym za spore
pieniądze mieszkają osoby starsze, a z drugiej pojawia się nie wiadomo skąd
dziecko, które zgubiło na ulicy rodziców i zamiast znaleźć się w szpitalu na
oddziale dziecięcym albo bardziej na intensywnej terapii tu sobie spokojnie
umiera. Do tego wolontariusz ma swoje własne biuro. Takich niespodzianek jest
więcej, dlatego mi trudno czytało się tę książkę. Realia na potrzeby akcji i
przesłania całkowicie fikcyjne i nie mające odniesienia w rzeczywistości. No,
ale to fikcja, więc autorka mogła pofantazjować, wpleść w akcję
nieprawdopodobne wydarzenia, bo nie one są tu najistotniejsze. Ważne jest tu
przesłanie, pokazanie, że bliskość tworzy się przez obcowanie z innym
człowiekiem. Bez tego nie ma rodziny, przyjaźni, miłości. Doświadczanie
kontaktów z innymi ludźmi dla Arthura jest ciekawą lekcją, z której wyjdzie
odmieniony.
„Litopsy” Marty Waksmundzkiej to opowieść o przemianie i odkrywaniu sensu
życia.
Zapraszam na stronę wydawcy
Zapraszam na stronę wydawcy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz