Dariusz Muszer, Człowiek z kowadłem, Szczecin,
Bezrzecze „Forma” 2019
„Opowiadania czy powieść?” – to pytanie
nurtowało mnie przez całą książkę Dariusza Muszera „Człowiek z kowadłem”, w
której wątki się przeplatają i powracają. Czasami w formie wizji, czasami
fantazji. Historie ciągle pisane są na nowo, ale z drugiej strony to nowe
opowieści. A może to kolejne wersje lub kolejne prawdy ludzi o ludziach i sobie
samych w myśl zasady, że jedna historia nie istnieje:
„Obiektywna prawda? Coś takiego nie istnieje,
pani to wie. Jest tylko prawda pojedynczego człowieka, a i w taką nie należy
wierzyć. Ktoś powiedział: ilu ludzi, tyle prawd. Ja bym powiedział, że prawd jest
więcej niż ludzi. Bo każdy człowiek nosi w sobie kilka prawd, a jeszcze więcej
kłamstw”.
Ta ilość prawd i kłamstw sprawia, że w pewien
sposób każde z opowiadań jest intertekstualne, w każdym znajdziemy wątek z
innego. Wystarczy tylko wczytać się, wyszukiwać, aby znaleźć powracające motywy
i charakterystycznych bohaterów, których łączy poczucie wyobcowania: obcość w
Polsce i niemożność dostosowania się poza nią, samotność wśród bliskich i z
powodu ich braku. To zagubienie w świecie i zapętlone przeznaczenie najlepiej
widoczne jest w opowiadaniu „Gręboż”, w którym niby nie ma wątków polskich, ale
poczucie niesprawiedliwości, dziejowa nieuchronność to coś, co jest nam
bliskie. Czas jest tu odmierzany od śmierci do śmierci, od walki do walki, w
której nie ma litości, bo kiedy się ona pojawia to znak, że nadszedł koniec:
„Zegarki wynaleziono tylko po to, aby coś stale
przypominało nam, jaką marnością nad marnościami jesteśmy, i że lada chwila
czeka nas grób”.
Życie każdego z bohaterów do dążenie do
śmierci, odchodzenie, umieranie. Każdy dzień przybliża ich do tego rozwiązania,
a kiedy myślą, że już będą mogli wytchnąć są niczym kura z „Utopionej kury”:
niespodziewanie ożywają i żyją ze wstydem chwilowej śmierci, ponieważ w
opowiadaniach Muszera ona nigdy nie jest stała. Zawsze jest formą przejściową,
zawieszającą człowieka lub człowiekopodobne istoty między stanem przeszłym i
przyszłym. Odchodzenie wiąże się z utratą bliskich, a czasami morderstwami
dającymi tylko na chwilę wytchnienie, przez moment rozwiązującymi problemy.
„No cóż, życie jest jak wiązanka róż, bez
zadrapań ani rusz”.
Każdy z bohaterów jest „podrapany”. Jedni mniej
inni bardziej, ale ich psychika pełna jest ran, przez które uciekają w
niepamięć. Zapominanie pozwala im się uwolnić od win i ran zadanych przez bliskich
im ludzi. Tymi mogą być osoby poznane w urzędzie pracy, w czasie zakupów, na
ulicy, krewni, którzy pomogli. Bliskim może stać się tu każdy, z kim bohaterzy
będą czuli bliskość. Ich czynami kierują niepozorne kreacje, małe kłamstewka, mało znaczące
przedmioty:
„Niepozorne przedmioty i doraźne myśli często
decydują o jakości naszego życia. To banał nas żywi, a nie odwieczny płomień”.
Jakość życia, to jakość kontaktów
międzyludzkich, a te z kolei wiążą się z poznaniem. Jednak czy jest ono
możliwe? Jeden z bohaterów wykreowanych przez Muszera stwierdza:
„Choć wszyscy jesteśmy do siebie podobni, żaden
człowiek nie jest w stanie poznać drugiego. Ba, żaden człowiek nie potrafi
poznać nawet samego siebie! Co nie znaczy, że nie powinien próbować. Jedyne, co
w życiu jest pewne, to porażka. I tylko porażki należy się trzymać”.
Kłamstwo goni kłamstwo, kreacja goni kreację i
w tej kreacji ludzie gubią siebie, swoje prawdziwe losy, szczere kontakty.
Życie im się plącze, giną w labiryncie półprawd, zapominają, co komu mówili.
Dopiero umieranie przynosi wyzwolenie od kłamstw.
„Gdy umierają kolejni członkowie rodziny, świat
staje się coraz bardziej przejrzysty i łatwiejszy do ogarnięcia. Gdybym miał
większą rodzinę, może nie byłbym tak szybko taki samotny. Może poczekałbym ze
swoją samotnością, odłożyłbym ją na później, kiedy stanę się stary i zbyteczny.
Tak niekiedy myślałem, lecz dzisiaj wiem, że piachu nie oszukasz, bo samotność
jest zapisana w piachu i w nas samych głuchymi zgłoskami dobiegającymi z
przeszłości”.
Kolejny rok powinien być łatwiejszy, bo mniej
pamiętania, mniejsze poczucie niezrozumienia, mniejsze osamotnienie wśród
bliskich, ale życie bywa nieubłagalne: każdego dnia przybliża nas do śmierci. Im
jesteśmy starsi tym bardziej zdajemy sobie z tego sprawę. To rodzi kolejne
frustracje, staje się przyczyną zniechęcenia, obojętnienia na świat i jednoczesnej
świadomości, że nasze życie nie jest tak bardzo od nas zależne jak wmawiają nam coache, że jest gdzieś czynnik decydujący o wielu rzeczach poza nami.
„Jak ma się tyle wiosen na garbie, to z jednej
strony zaczyna człowiekowi wszystko zwisać, wacek mu zwisa, życie mu zwisa, z
drugiej jednakowoż strony wzbiera w nim potężna złość, żeby ktoś wreszcie
odpowiedział za to jego całe spartaczone życie. Bo wcale nie jest tak, że my
sami wykuwamy swój los, że im więcej się kuje, tym więcej podków będzie. Nie my
jesteśmy kowalami, my możemy co najwyżej nanieść chrustu i koksu, nalać do
wiadra zimnej wody i wyczyścić brudnym gałgankiem kowadło. A jeśli już
podkuwamy, to ciągle tego samego konia, w dodatku chromego na cztery nogi. Nasz
los wykuwają inni, a my tylko przyglądamy się z daleka, jak iskry lecą i para
bucha. Wolna wola? Na coś takiego może pozwolić sobie tylko ten, kto ma pełną
miskę. Moja bywała często pusta. I nawet tę pustą miskę sprzątano mi sprzed
nosa, gdy się mogła komuś do czegoś przydać. Zabawką byłem w nieswoich rękach,
posługiwano się mną niczym pluszowym misiem lub klockiem lego”.
„Człowiek z kowadłem” to książka pełna mężczyzn
uwięzionych pośród demonów przeszłości i teraźniejszości. Nawet, kiedy wydaje
nam się, że to kobiety grają w opowiadaniach główne skrzypce. Zawsze jednak są
w nich mężczyźni uwięzieni w swoich błędach przeszłości, pełni ułomności,
nieradzący sobie z życiem i światem, wymaganiami społecznymi, bezrobotni lub
pracujący za najniższe stawki, wykluczeni przez społeczeństwo, bo nigdy do
niego nienależący, zniewoleni przez system, w którym nie ma ludzi wolnych w
świecie, w którym każdego coś zniewala: podstawowe potrzeby, wykreowane
przekonanie o konieczności bogacenia, zaciskająca się pętla zobowiązań. Bohaterzy
Muszera to ludzie czujący potrzebę tworzenia fasady swojego życia, kreowania wizerunku
na pokaz i właśnie to ich zabija, bo albo stają się bohaterami zawiści albo
zajadają stres albo czują się przytłoczeni stawianymi przez siebie
poprzeczkami. Czytając opowiadania Dariusza Muszera pomyślałam sobie, że ten
zbiór jest o tytułowych mężczyznach z kowadłem: mężczyznach (tak z naciskiem na
tę płeć), którym kultura stawia wymagania, z których nie chcą się wyzwolić. O ile
kobiety zrzuciły jarzmo kultury o tyle mężczyźni nie są tu w stanie zrobić tego
kroku i ciągle dążą za widmem męskości, która każe im być tymi ważniejszymi,
która nie pozwala im odmawiania pomocy bliskim. I w ten sposób synkowie stają się
wyrodnymi mordercami niemogącymi pogodzić się z wyrzuceniem poza rodzinę lub
odrzuceniem przez ukochaną z powodu nieakceptacji jej przez matkę. W takim
spojrzeniu to kobiety kierują losem mężczyzn: dla nich roznoszą ulotki, jedzą
tuczące obiady. Ludzie giną tu we wzajemnych wymaganiach, zobowiązaniach
kulturowych. Umowa społeczna niszczy relacje, staje się przeszkodą na drodze do
tworzenia bliskości i zmusza do ciągłego myślenia o zdobywaniu pieniędzy, bo
pieniądze to jedzenie, a jedzenie to życie. Może i sprowadzone do podstawowych
funkcji, ale jest w nim taka potrzeba przetrwania jak w podtopionej kurze,
która po oskubaniu odzyskuje przytomność i wraca do swoich obowiązków.
Dariusz Muszer zabiera nas do różnych miejsc.
Mamy tu polską wieś, niemieckie blokowiska, wioski z ich problemami, miasta z
niebezpiecznymi ulicami i parkami pełnymi tajemnic, egzotyczne kraje pachnące
pomarańczami. Jednak najważniejsze wędrówki to te po ludzkich umysłach, wśród
których znajdziemy zarówno postępowców dostrzegających potrzebę uporządkowania
systemu, zburzenia murów, jak i tych brzmiących bardzo swojsko: „Wyssać krew i
kopnąć w tyłek, takie są ich prawa. Nasi politycy zrujnowali cały kraj, a teraz
sprzedają go kawałek po kawałku. Ci z Unii Europejskiej zrobią z nas swoich
niewolników i ukatrupią, na naszych kościach zbudują wirtualny świat, w którym
nie będzie ludzi, tylko te przeklęte supermarkety”.
Dariusz Muszer na wiele problemów polskich
patrzy spoza granic kraju. Jego bohaterzy są tu wyklętymi przez swoje ojczyzny
ludźmi diagnozującymi stan polityki. W spojrzeniu Polaków, którzy (nie z powodu
własnych starań, ale przez wygnanie) uzyskali niemieckie obywatelstwo Polska to
kraj, w którym ludzie wybierają głupszych od siebie, aby mogli na nich
narzekać. W tej ocenie przeszłości i teraźniejszości naszej ojczyzny
szczególnie wybijają się tu opowiadania „W poszukiwaniu chemicznie wędzonych
makreli” i „Niewinni”, w których pisarz pokazuje mentalność ludzi, którzy w
trudnych warunkach „kombinują” i może z tego powodu mają przez chwilę lepiej,
ale to kombinowanie obraca się przeciwko nim.
Całość refleksyjna i bardzo wymowna, zmuszająca
do myślenia, refleksji i z tego powodu opowiadania czyta się wolno, ponieważ po
każdym wypada się zatrzymać, przemyśleć, pokłócić w myślach z autorem, czasami
przyznać mu rację. Zwłaszcza, że on nie oszczędza nikogo i z dystansu lat
trzeźwo patrzy na bolączki. Wydawałoby się, że książka pełna opowiadań o mankamentach
będzie przybijająca, ale jest w niej coś pozytywnego. Chociaż nie dostajemy
pocieszenia w postaci: „Zachód czeka na was z otwartymi rękami” tylko brutalną
prawdę, że tam nikt na nas nie czeka to przebija przez nie przekonanie, że
naprawianie świata musimy zacząć od swojego otoczenia, od swoich grzeszków, bo
może to my jesteśmy tymi, którzy coś zakombinowali, może to my wybieramy
polityków głupszych od siebie, może to my rozsiewamy teorie spiskowe, może to
my żyjemy uprzedzeniami zamykając się przed obcymi doświadczonymi przez los w
ich ojczyznach.
O tej książce mogłabym napisać jeszcze wiele,
ale uważam, że sami powinniście po nią sięgnąć, przeczytać, przetrawić,
pokłócić się w myślach z pisarzem, pokłócić ze sobą. Zdecydowanie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz