Etykiety

czwartek, 29 maja 2025

Henryk Bereza "Epistoły 2"


Listy bardzo dużo mówią o autorze i jego stosunku z ludźmi i do nich. Pozwalają nam też wejrzeć w sprawy, którymi autor żył. Z tego powodu chętnie sięgam po publikacje pozwalające na taki wgląd w stosunki oraz osobowość piszących. Henryk Bereza należy do bardzo ważnych twórców i krytyków literackich XX wieku. Konsekwentny w działaniu i systematyczny w prasie literackiej zadebiutował z pomocą takich znanych badaczek jak Maria Janion i Maria Żmigrodzka, aby od 1951 roku zostać redaktorem "Twórczości", w której przechodził przez dział krytyki, prozy, aby ostatecznie zostać zastępcą redaktora naczelnego. Od 1977 do 2005 prowadził w czasopiśmie tym autorską rubrykę "Czytane w maszynopisie". Od początku swojej działalności Henryk Bereza stawiał na precyzję języka, bogactwo treści oraz dyskurs polegający na wyrażaniu się artystów. Ze sceptycyzmem przyglądał się tendencjom oraz złudzeniom, którym ulegało społeczeństwo. Widać w jego pismach ślad wpływów badaczek, które odegrały duże znaczenie. Zamiłowanie do dekonstrukcjonizmu i odchodzenia od martyrologii oraz wychowywania odbiorcy. Wśród publikowanych przez lata tekstów pojawiły się również wiersze, w których powracają tematy z esejów. Szczególne miejsce podgrywa tu wartościowanie świata, problem bohaterstwa, przemijania, zderzenia przeciwnych spojrzeń oraz różne konteksty kulturowe. Z tego powodu byłam ciekawa korespondencji Henryka Berezy. A tej pojawiło się sporo. Mamy tom "Korespondencja" (z Krystyną Sakowicz), "Epistoły" i "Epistoły 2". Do świata obserwacji, spostrzeżeń, komentarzy na tematy bieżące wprowadzają "Wypiski" oraz "Wypiski ostatnie" będące zapiskami z aktualnych wydarzeń. Łączy je autor i "Twórczość". Mamy tu wybory tekstów ukazujących się czasopiśmie. Cechuje je niedługa forma i różnorodność. Bereza pochyla się w nich nad różnymi aspektami kultury z naciskiem na literaturę, wokół której toczy się jego życie. Z tekstów wyłania nam się czytelnik krytyczny, refleksyjny i zachłanny słów. Sam zresztą nazywa się "słowożercą" powracających do ulubionych autorów. Zdaje sobie sprawę jak czas i osobiste doświadczenia wpływają na odbiór tekstów, jak czytanie przyczynia się do kształtowania kompetencji językowych. Do tego pojawia się problem krytyki, miejsca autora w środowisku. Taka jest też i korespondencja Berezy, ale wzbogaca ją relacja i otwieranie się na drugiego człowieka determinującego formę pisemnego dialogu. Mamy tu poufność, dzielenie się refleksjami, własną pracą, zdaniem o niej.
Szczególne miejsce w tego typu publikacjach odgrywa tom "Korespondencja" Henryka Berezy i Krystyny Sakowicz pozwalający na śledzenie rozwijania się relacji dwojga ludzi. Tom otwierają grzecznościowe kartki. Z listów wyłania się obraz zacieśniania więzi, coraz intensywniejszego wymieniania się spostrzeżeniami na temat emocji związanych z obcowaniem ze sztuką, własnej pracy, wrażeń z lektur, wskazówek. Trwająca kilkanaście lat "rozmowa" to też dla czytelnika przypomnienie przemian zachodzących w naszym otoczeniu. "Epistoły" i "Epistoły 2" mówią nam zdecydowanie mniej o odbiorcach. Nadal jednak zerkamy na Henryka Berezę, jego zaangażowanie, gotowość do czytania kolejnych tekstów, dzielenia się spostrzeżeniami. W korespondencji znajdziemy sporo ważnych dla piszących odwołań do ważnych wydarzeń ze świata literatury. Z tekstów tych wyłania się typowy dla Berezy sposób pisania: duża precyzja, patrzenie na dzieła z różnych perspektyw, docenianie cudzego wkładu. "Epistoły 2" zawierają listy do Bogusława Kierca, Halszki Olsińskiej, Pawła Przywary, Magdaleny Rabizo-Birek, Grzegorza Strumyka, Andrzeja Turczyńskiego oraz posłowie Andrzeja Śnioszka pochylającego się nad epistołami, podobieństwami między warszawskim krytykiem, a Giedroyciem redagującym paryską "Kulturę". Duży nacisk kładzie tu na znaczenie otwartości na różnorodne dzieła jako wyrazu artysty, poszukiwanie dzieł wartościowych, nietypowych i trafiających do serc wrażliwych czytelników. Listy zawierają sporo komentarzy krytycznych, czyli autor dzieli się w nich wrażeniami z lektur odbiorców. Z recenzji wyłania się obraz bliskiej relacji, dbania o twórców odkrytych. Ciekawym dodatkiem są tu zdjęcia (czy raczej skany) korespondencji, pozwalające na zobaczenie jak fizycznie się ona prezentowała. Uważam, że dla miłośników Henryka Berezy są to publikacje, po które muszą sięgnąć.




poniedziałek, 26 maja 2025

Janusz Drzewucki "Chwile pewności. Teksty o prozie 3"


Krytyka literacka zdaniem sceptyków zanika. Czasami mam wrażenie, że w wyobrażeniu tych osób krytyk to osoba negatywnie oceniająca każdą braną na warsztat książkę, wytykającą jej wady, a najlepiej krzycząca: „Gniot! Gniot!” i oczekująca za te werdykty podziwu, aplauzu środowiska literackiego za smaganie batami ze słów. A przecież nie taka jest rola krytyki, bo ta ma się pochylać nad tekstami, szukać wyjątkowych i o swoich odkryciach mówić czytelnikom, mającym mniej czasu na porównywanie, zgłębianie, odkrywanie niezwykłości. Zapominają, że świat się zmienia, zmieniają się formy przekazu, ale poszukiwacze perełek nadal są żywotni, szperają w księgarniach, a najlepiej w wydawnictwach, gdzie mają szansę być jednym z pierwszych czytelników lub w bibliotekach akademickich, gdzie są jednymi z ostatnich zainteresowanych tekstem (od razu za badaczami literatury). Krytyk to przede wszystkim specjalista potrafiący zafascynować własnym odkryciem, dostrzeżeniem niezwykłości książki w masie produkowanych, pisanych na jedno kopyto. Takie otwarte (polegające na krytyce pozytywnej i negatywnej, czyli dostrzeżeniu tego co godne uwagi) podejście do literatury uwielbiam, ale jednocześnie boję czytać się teksty osób, których krytyka to zachęcanie i duży bagaż wiedzy, ponieważ mam wrażenie, że lektura będzie za poważna, za ciężka, za bardzo naszpikowana słowami podkreślającymi erudycję krytyka, co niestety jest dość częste u tych niepewnych swoich kompetencji i pragnących je jakoś podkreślić. Za to chętnie sięgam po kolejne szkice literackie pasjonatów lekko wprowadzających czytelników do świata niezwykłych lektur.
Janusz Drzewucki to jeden z tych krytyków, po którego teksty zawsze sięgam z wielkim zainteresowaniem i nastawieniem, że mogę się z nich nie tylko sporo dowiedzieć, ale też nauczyć, ponieważ jest on jednym z tych znawców, którzy nie potrzebują budować wokół siebie sztucznej otoczki słownej. Dziennikarz z dużą wiedzą o książkach z wprawą wyszukuje informacje, podsuwa ciekawostki Jego zasób wiedzy widoczny jest po tym, po jakie teksty sięga, w jaki sposób o nich opowiada, a przede wszystkim jego nastawieniu do książek i swojej pracy:
"Każdy pisarz jest wyjątkowy, każda książka jest wyjątkowa. Oczywiście wybitny pisarz, rzecz jasna znakomita książka. Oczywiście wyjątkowy pisarz to nie tylko pisarz wybitny, ale także inny niż inni, będący klasą sam dla siebie. Rzecz jasna, wyjątkowa książka to nie tylko książka znakomita, ale także jedyna w swoim rodzaju, jakiej jeszcze nie było, nie podobna do tych, jakie znamy. Dzieło wyjątkowe powstaje przypadkiem. Nie w zgodzie z regułą, lecz przeciw regule.
Krytyk literacki – jakim jest piszący te słowa – jak każdy krytyk literacki szuka pisarzy wyjątkowych, szuka książki wyjątkowej; tak dla siebie, jak i dla innych, a więc dla czytelników z myślą o których pisze będąc przecież także jednym z nich. Jeśli znajduje to, kogo i czego szuka, to właśnie przypadkiem.
Nie ma krytyka, który nie chciałby odkryć literackiego arcydzieła, a co za tym idzie pisarza, który w niespotykany dotąd sposób wypowiedziałby to, co dla nas ważne, co nas z jednej strony cieszy i zachwyca, z drugiej zaś niepokoi i przeraża; który swoim słowem zawładnąłby naszą wyobraźnią i wrażliwością, ale również naszym językiem”.
A dalej:
"Cóż, słowa pisarzy, zwłaszcza wybitnych pisarzy, mają to do siebie, że okazują się rychło ponadczasowe; stwierdzenia te, sprzed pół wieku do dzisiejszych czasów pasują jak ulał” ("Obrona przypadku"("Obrona przypadku")
I takich ponadczasowych twórców szuka i znajduje ich wielu. Każdy jego tomy tekstów o prozie to interesujące spotkanie z twórcami mniej i bardziej znanymi. Każda opowieść to przemycanie wielu interesujących informacji o twórczości, życiu, niezwykłości danych książek, ujawnianie powiązań między ich autorami, nakreślanie realiów. Rozdziały to autonomiczne przygody z lekturą, ale nie zabraknie tu też powiązań, odwołań i podobnej tematyki wśród tekstów. Janusz Drzewucki wprowadza czytelników do życia prywatnego twórców, oderwanego od uciążliwych społecznych funkcji, oddającego się pasji, zrelaksowanego i nastawionego na odbiór zewnętrznych wrażeń. Opowiada o relacjach twórców z otoczeniem oraz upływającym czasem, a także miejscami dla nich ważnymi. Wędrujemy palcem po mapie i wchodzimy w osobiste obrazy z tych miejsc.
"Dzieło wyjątkowe powstaje przypadkiem. Nie w zgodzie z regułą, lecz przeciw regule" ("Obrona przypadku").
Zasada jest tu jedna: nie ma tu bestselerów lub nowości. Stawia na poszukiwania, zgłębianie prozy wyróżniającej się na tle innych, czyli taką, która przez wywołane emocje czy zrobione wrażenie pozostaje z nim na dłużej. Tym zachwytem dzieli się z czytelnikiem, zabiera w do labiryntu dzieł i historii twórców, ich powiązań, wkładu w polską kulturę. Janusz Drzewucki nie skupia się wyłącznie na powieściach. Wręcz przeciwnie: dużo miejsca poświęca innym gatunkom prozy, uświadamia czytelnikom ich znaczenie. Teksty o prozie pojawiają się już od kilku lat. Pierwszy tom "Stan skupienia" miło mnie zaskoczył. Drugi "Obrona przypadku" już wyczekiwałam, a trzeci "Chwile pewności" utwierdził, że po książki o książkach warto sięgać.
"Stan skupienia" otwiera opowieść o osobistej relacji z Henrykiem Berezą, wpływie mistrza na autora. W tomie pojawia się też Jarosław Iwaszkiewicz i jego powiązanie z Sandomierzem w kontekście "Marginaliów", Witold Gombrowicz i spotkanie z jego "Kronosem", Miron Białoszewski, Wiesław Myśliwski z klimatem jego tekstów, Jerzy Pilch z dziennikami, Adolf Rudnicki i Edward Redliński z megalomanią emigracyjną.
"Obrona przypadku" to kolejne spotkanie z Jarosławem Iwaszkiewiczem, ale tym razem głębsze pokazanie jego natury podróżnika, postępowości, dążenia do rozwijania własnych umiejętności i jego swoistej nostalgii, by płynnie przejść do korespondencji Pawła Hertza, wieloletniego partnera dużo starszego od niego pisarza i przyjaciela jego żony Anny Iwaszkiewicz. Kolejna postać jest dużo bardziej tajemnicza. Z aury romansu przechodzimy do opowieści o tajemniczym Jerzym Stempowskim, który nie pozostawił po swoim życiu osobistym zbyt wiele śladów. Jego opowiadanie o sobie jest zgodne głoszonej przez niego zasadzie: „Nie na każde kichnięcie mówi się ‹‹na zdrowie››. Nie na wszystkie pytania się odpowiada”. I dalej (też płynnie) przechodzi do Jerzego Andrzejewskiego, z którego dziennikami się rozprawia pokazując ich niekonsekwencje wobec przyjmowanej postawy subiektywizmu i deklarowanej postawy obiektywizmy.
Dalej wchodzimy w prozę Mariana Pankowskiego, który w specyficzny sposób pisze o potrzebach erotycznych osób starszych, łamie tabu. Od tego oryginalnego, ale mało znanego pisarza przejdziemy do Tadeusza Konwickiego i jego „Małej apokalipsy” z pokazaniem „uroków” życia w dyktaturze. Nie zabraknie też „Cudowniej meliny” Mariana Orłosia, o którym Janusz Drzewucki pisze: „Los nie tylko książki Orłosia, ale i samego Orłosia ujawnia rolę, jaką w formowaniu się panoramy polskiej literatury współczesnej spełniają wszelkiego autoramentu animatorzy życia kulturalnego, strażnicy moralności, opiekunowie sztuki, apologeci zdrowego rozsądku, którzy literaturze oraz szerzej – sztuce i kulturze potrzebni nie są, ale którzy swój udział w kształtowaniu się artystycznych zjawisk i faktów uważają, na nasze wspólne nieszczęście, za uzasadniony i wręcz nieodzowny”.
Kolejnym pisarzem poruszającym problem wad systemu jest Zbigniew Domino zabierający czytelników do łagrowej rzeczywistości. Podobnie jak w przypadku poprzedniego twórcy Janusz Drzewucki kładzie nacisk na istnienie cenzury oraz innych okoliczności, które sprawiły, że powieść ukazała się dopiero po kilkudziesięciu latach od czasów, które upamiętnia. Od totalitaryzmu prowadzi droga do totalitaryzmu, czyli kolejna książka o trudnych strawach. Tym razem „Podróże z Herodotem” Ryszarda Kapuścińskiego, w których doceni dociekliwość autora i sprawne zestawienie z własnymi doświadczeniami z podróży.
Autor „Obrony przypadku” przygląda się też szerokiemu zakresowi tematyki felietonów Andrzeja Kijowskiego i ich ponadczasowości, etyczne spojrzenie na książki i zjawiska społeczne. Janusz Drzewucki niewiele miejsca poświęca też Andrzejowi Falkiewiczowi, który w swoich dziennikach bardziej opisuje stany ducha niż zachodzące w otoczeniu zmiany, a następnie przechodzi do encyklopedii Jarosława Marka Rymkiewicza, przez pryzmat których przygląda się Bolesławowi Leśmianowi i Juliuszowi Słowackiemu – dwóm twórcom wywołującym skrajne emocje. Drzewucki dostrzeże ich dziwne życiorysy, jeszcze dziwniejszemu stosunkowi ówczesnych twórców, a przede wszystkim dowiemy się, co niezwykłego jest w encyklopediach o tych dwóch poetach.
Od przyglądania się bohaterom encyklopedii przejdziemy do barwnych postaci z powieści Feliksa Netza „Urodzony w Święto Zmarłych” i „Dyscharmonia caeletis” oraz ich wielogłosowej narracji, przekładom pisarza. Drzewucki dostrzega, że jego pisanie to przede wszystkim opowieść o życiowych doświadczeniach, że jest w nich sporo ż życia pisarza, ale nie jest to autobiografia tylko powieść zawierająca losy różnych ludzi.
Społeczne problemy są też poruszone w opowieści o Józefie Łozińskim i jego powieściach o przemianach postaci ze złych w dobrych. Poruszane są tu wątki biblijne i polityczne, dostrzeżenie swoistej zbieżności wydarzeń i podobieństw w losach ludzi, nakreśli trafne portrety różnych grup społecznych przerysowując kapitalistyczne dążenie do posiadania i pomnażania dóbr.
W książce „Obrona przypadku. Teksty o prozie 2” nie zabraknie też Wojciecha Czerniawskiego i jego pochylenia się nad trudami życia wywołanymi materialną nędzą i szans dzięki duchowej sile. Pojawia się też Tadeusz Siejak i jego spojrzenie na totalitaryzm, idealne wojskie, wisielczy humor Romana Wysogląda ukazującego bogactwo natury ludzkiej, a dalej Włodzimierz Paźniewski ukazany jako ten, który porusza kwestie rozwoju, tego w jakim kierunku zmierza intelektualizm, przyczyn konieczności demaskowanie narzędzi gry politycznej. Kładzie też nacisk na szerokie patrzenie na świat, przyglądanie się jego pozornie niemającym ze sobą nic wspólnego elementom. Od esejów Paźniewskiego przechodzimy do felietonów Krzysztofa Rutkowskiego oprowadzającego nas po Paryżu i jego kulturowym światku. Pojawia się też Krzysztof Bielecki ukazany jako mistrz mieszania gatunków oraz tworzenia owego typu narracji.  Jest też Marek Bukowski i jego groteskowa i szydercza proza pokazująca ludzi młodych. Znajdziemy tu też obraz Warszawy jako kręgów piekieł. A następnie przenosimy się do stolicy wykreowanej przez Stefana Chwina, stworzonej przez chorego na Parkinsona Jerzego Pilcha, czy Krzysztofa Vargi opowiadającego o różnych wędrówkach po mieście.
"Chwile pewności" to najnowsze spotkanie z twórcami. Otwiera je opowieść o Karolinie Lanckorońskiej utrwalającej portrety ważnych osób, z którymi żyła i pracowała. Przyglądamy się jej sposobowi patrzenia na świat, umiejętności dostrzegania paradoksów i tragizmu, wychodzenia poza przyzwyczajenia. Rozdział kończy się smutnym akcentem o surowej Grecji, aby wprowadzić nas świata fado Marii Danilewicz-Zielińskiej, która staje się punktem wyjścia do opowiedzenia o powiązaniach Polski z Portugalią. W tle oczywiście "Fado o moim życiu" oraz "Szkice o literaturze emigracyjnej". Dalej przenosimy się do Londynu, ale oczami Stefanii Kossowskiej przyjrzeć się przedstawicielom polskiej emigracji, jej reportażom oraz wspomnieniom osób odchodzących w zapomnienie. Z kolei Czesław Miłosz staje się pretekstem do opowieści o emigracji, azylu politycznym, którego nie dostał od razu tylko po wydaniu świetnego "Zniewolonego umysłu". Do mniej rozpoznawalnych postaci należy Jerzy Pomianowski, czyli Michał Kaniowski będący znaczącym tłumaczem dzieł rosyjskich, ale też i polskich, a obok tego autorem "Ruskiego miesiąca z hakiem" oraz szkiców o literaturze. Mamy tu też Zbigniewa Herberta z jego interesująca korespondencją, Kazimierza Hoffmana z zamiłowaniem do malarstwa, Juliana Kornhausera przechytrzającego cenzurę, Adama Zagajewskiego z jego opowieścią o Lwowie i Gliwicach oraz emigracji do Paryża. Jest i Wojciech Karpiński ze wspomnieniami z podróży, Ewa Bieńskowska przyglądająca się Wenecji, Gustaw Holoubek z refleksją o życiu i pamiętaniu, Jacek Bocheński rozprawiający się ze swoim dzieciństwem oraz czasem młodości, a przede wszystkim utrwalający tych, którzy odeszli. W książce znalazło się też miejsce dla Marty Wyki zabierającej czytelników do świata jej rodziny, odwiedzonych miejsc i przeczytanych lektur. Dalej pojawia się Kazimierz Orłoś, Andrzej Mencwel, Jarosław Marek Rymkiewicz, Mariusz Urbanek, Jan Brzechwa, Andrzej Zawada, Jerzy Kwiatkowski, Barbara Toruńczyk, Marek Zagańczyk, Małgorzata Rejmer, Krzysztof Varga i Andrzej Stasiuk. Głównym motywem przewodnim jest tu migracja, podróże, z których pozostały  listy, wspomnienia, eseje, dzienniki, reportaże okraszone skłonnością do konfabulacji, a przez to dające wyrazisty obraz odwiedzanych miejsc i relacji z ludźmi. Janusz Drzewiecki poza przyglądaniem się kolejnym dziełom podsuwa też genezę powstawania określonych utworów. Jest to opowieść barwna, wzbogacona kontrowersjami, anegdotami, ciekawostkami z omawianych książek, które niekoniecznie znajdziemy w każdej bibliotece.
We wszystkich tomach "Tekstów o prozie" rozdziały są różnej długości. Każdy przemyca sporo ciekawostek , zawiera trafne spostrzeżenia, a przede wszystkim jest to opowieść o książkach, które przykuły uwagę Janusza Drzewuckiego. Dowiemy się od niego na czym polega ich niezwykłość, w jaki obszar tematów nas zabiera, dlaczego łamie tabu. Autor niby opowiada tylko o książkach, ale w tych opowieściach bohaterzy są ożywieni. Widzimy ich w pełnej krasie z gamą emocji oraz słabości, którym ulegają. Nie są to postacie pomnikowe tylko z krwi i kości. Spotkanie jakie serwuje nam Janusz Drzewucki to ciekawa opowieść o zmianach w literaturze polskiej. Janusz Drzewiecki przyjął formę erudycyjnej opowieści, z których wyłaniają się barwne portrety twórców. 
Zapraszam na stronę wydawcy









sobota, 24 maja 2025

Henryk Waniek "Notatnik i modlitewnik drogowy III"


"Historię tworzą wyjątki, a nie plany, instrukcje i nadzieje".
"Notatnik i modlitewnik drogowy" Henryka Wańka doczekał się już trzeciego tomu. Każdy z nich jest kolejnym spotkaniem z Polska w pigułce. Autor refleksji zabierają czytelników w różne zakamarki refleksji z przemian zachodzących w ciągu dziesięciu lat. Kolejny tom to kolejne dziesięciolecie. Pierwszy poświęcony latom 1984-1994, drugi 1994-2004, a trzeci 2005-2015. Mamy tu ironiczne komentarze do wydarzeń politycznych, ale są też pięknie pokazane przemiany społeczne. Wszystko to w formie pozornie luźnego zbioru zaczynającego się od luźnych rozmyślań nad aktualnymi wówczas sprawami, przetasowaniami grup interesów, przechodzeniem uprzywilejowanych z poprzedniego systemu do nowego. Kompozycja przypomina coś na kształt kolażu czy patchworku: obok siebie znajdują się pozornie niepasujące do siebie elementy, dygresje zabierające do dalszej podróży w czasie, ale z perspektywy całości są znaczące. I to jest charakterystyczne dla Henryka Wańka, który także w swoim malarstwie oraz grafice stosuje metafory z pogranicza symbolizmu i surrealizmu. Mający wprawę w łączeniu różnorodnych technik plastycznych stosuje ten zabieg także w książce pełnej anegdot z wątkiem autobiograficznym, sprawozdań z wydarzeń, opisów przyrody, opisu własnego stosunku do przemian, modlitw-wierszy-refleksji, filmowych kadrów, wątków sensacyjnych, a nawet kryminału pozwalający podkreślić stosunek do tworzenia się grup uprzywilejowanych z dawnych elit bazujących na dostępie do wiedzy i społecznym dążeniu do reform. Wszystko toczące się wokół spostrzeżenia, że „Reforma to najlepszy czas na lewe interesy” (tom 2). Można pokusić się o stwierdzenie, że wszystkie rozdziały są posklejane właśnie wokół tego problemu. Gdzieś w tle dzieje się akcja ni to powieści sensacyjnej, ni kryminału, ni historycznej toczącej się wokół znanych rodów. W tomie trzecim spotykamy rodzinę Wassermanów i obserwujemy życie w zamku Tosza, w którym gra pozorów ważniejsza jest od realnych możliwości finansowych rodu. Akcja wpleciona jest w opowieści o światku filmowym przewija się z refleksją o światkach politycznym i artystycznym. Waniek swobodnie przemierza przez czas szukając analogii, dostrzegając bolączki, podkreślając wady oraz kierunki, w jakim ludzkość od wieków zmierza. Jest w tym sporo profetyzmu wymieszanego przyglądaniu się przeszłości.
"Wbrew potocznym mniemaniom, koniec świata nie jest kwestą sekund, gwałtowną eksplozją obracającą wszystko w proch. Przeciwnie. To proces flegmatyczny, przewlekły i mający długą historię. Spora jej część już się dokonała. Jeśli idzie o zsyłanie książek do tego pierwszego - ognistego - kręgu piekieł, zrobiono już wiele udanych przymiarek i prób generalnych. W III wieku pne. chiński cesarz Cz'in Szi nakazał spalić wszystkie książki w państwie. Dokładnie ten sam pomysł mieli apostołowie Dobrej Nowiny, jak czytamy w Ewangeliach (Act. Apost.XIIX,19). Co prawda palili tylko pisma pogańskie, ale i to mnie smuci. Savonarola lubił - w ostatnich latach wieku piętnastego - wzniecać na rynku florenckim spore ogniska z książek. Rewolucja francuska i październikowa, a potem urzędnicy doktora Goebbelsa, też używali tego sposobu. Przeto dla książek płomienie nie są żadną nowością".
Henryk Waniek skleja rozdziały komentarzami do aktualnych wydarzeń. Co jakiś czas przenosi nas w świat prowincji, a także wielkiego świata z prywatnymi spotkaniami sław. W każdym tomie pojawiają się wydarzenia aktualne, w których sytuacja polityczna, komentowanie zachowań polityków odgrywa ważną rolę. Lata 2005-2015 to czas wielkich zmian. Polska weszła do Unii Europejskiej, katastrofa smoleńska, pierwsze rządy PiS, a później kolejne. Pojawia się wygrana Andrzeja Dudy w wyborach, spojrzenie na strajki na Śląsku, kryzys, likwidowanie kopalni. Henryk Waniek ostro podsumowuje działania polityków, zachowania osób wchodzących do polityki. Nie brakuje ważnych postaci ze sceny politycznej. Także z tych z mniej popularnych partii. Dużo tu trzeźwego osądu, rozczarowania i krytyki różnorodnych grup interesu. Wszystko osadzone w polskim, prowincjonalnym bagienku, w którym wierność to przeżytek, a wszystko działa zgodnie z zasadą, że lepszy mierny, ale wierny współpracownik niż zdolny i z ambicjami.
W zbiorze wspomnień Henryka Wańka znajdziemy jakby dwupłaszczyznowe spojrzenie: jedno z perspektywy anonimowego narratora, a drugie z punktu widzenia twórcy, który nie nadąża za zmianami, grupami interesów i przez to nieobciążony przez relacje w środowisku może sobie pozwolić na twórczą swobodę. I ta swoboda jest w każdym „Notatniku i modlitewniku drogowym”. Pozwalają nam one na spotkanie przyjaciół i znajomych pisarza, osoby znane z polityki. Wszyscy umieszczeni w wyciętym z kontekstu kadrze i poddani publicznemu oglądowi, osądowi, wykpieniu wad. Do tego spotkamy tu postacie będące uosobieniem znanych osobowości, a przywoływane są do nakreślenia ważnych problemów lub zjawisk: "Gdzieś pomiędzy kłamstwami migoczą przebłyski prawdy".
"Notatnik…" to pewnego rodzaju zlepek obrazów, tych pojedynczych chwil, drobinek, które pozostały w pamięci. Przeszłość nie istnieje poza tym, co zapamiętaliśmy, a to jest dziurawe, poszatkowane, nieciągłe, chociaż składające się na nasz los. W takie wycinki swojego życiorysu zabiera nas też autor. Wchodzimy w świat dzieciństwa w czasie wojny, heroizmu i jednocześnie dziwnej nieświadomości ludzi prących do przodu. Z perspektywy lat i samym bohaterom ich wyczyny mogą wydawać się zadziwiające. Oczami autora patrzymy też na różne miejsca. Pojawia się Kraków jako „metropolia z przykrótkimi spodniami przyduszona duchem monarchii Habsburgów”. Dawny Śląsk wyłania się z mikropowieści „Świat Wassermannów”. Jest tu też Warszawa, Wrocław, a nawet Ostrów Wielkopolski. Książkę wzbogacono o oszczędne w formie czarno-białe postacie przywodzące na myśl karykaturę.
Kiedy zestawimy trudy życia przeciętnego Polaka, jego rozczarowanie z życiem klas uprzywilejowanych, interesów i interesików otrzymujemy ciekawy kontrast pozwalający uwypuklić cechy ludzkie. Stajemy się świadkami przetrwania nawyków mimo przemian społecznych, bylejakości krajobrazów miejskich, obarczanie obywateli za błędy polityków, złe przyjaźnie rządzących, paradoksy w prawie, obłudę grup interesu.
Pisarz, poeta, malarz tworzy w „Notatniku…” świat z dużym poczuciem humoru, ironią. Jego spojrzenie jest szydercze, uwypuklające absurdy i słabości prawdziwych i fikcyjnych bohaterów. A może samych prawdziwych tylko skrytych pod maskami pseudonimów? Za każdym razem uwidacznia mniej lub bardziej widoczny nonsens. "Notatniki" to intelektualna zabawa z czytelnikiem na skojarzenia. Ile czytelnik z tych aluzji zrozumie, czy uda mu się rozpoznać kto kryje się pod określonymi opisami zależy od świadomości, znajomości win, wad i przekrętów. Pozornie niepołączone ze sobą teksty Wańka są mocno osadzone w konkretnych czasach, zabierają nas w świat podejmowanych wówczas decyzji, prowadzonej polityki, rosnących majątków. Wyłaniają się z nich nie tylko emocje autora, ale i poglądy polityczne, w których dużo dystansu do różnorodnych świętości i autorytetów: „Polacy kochają relikwie. Fałszywe, prawdziwe- obojętnie” (t. 2). Ironii towarzyszy wątpienie i pokazywanie słabości oraz tworzenia pseudoautorytetów.
Można wręcz stwierdzić, że poszczególne notki, notatki mogłyby być wpisami na portalach społecznościowych. Skopiowane, wrzucone do jednej książki, zespolone nadrzędną ideą, którą odbiorca musi sam odnaleźć. Czarują one czytelnika pamiętnikarskim podejściem: sporo tu opowieści o relacjach z ludźmi, wydarzeniami, filmami i pracą. Zapraszam na stronę wydawcy




czwartek, 22 maja 2025

Adrian Gleń "I"


"Być może trzeba to wciąż przypominać: to świat świeci, a literatura tylko odbija".
Twórczość Adriana Glenia cechuje ulotność wrażeń z podróży zamkniętej w różnorodne pokrewne gatunki związane z relacjonowaniem doświadczeń i niesionymi przez nie emocjami oraz ich kreowaniem. Gatunki są tu wymieszane. Pojawiają się dzienniki intymne, sylwy, obrazki, diariusze, zapiski, pamiętniki, eseje. Jedne przechodzą w drugie i podsuwają obrazy z dalszych i bliższych podróży, elementy kultury, ale też zaglądanie w głąb siebie i zadawanie sobie pytań o sens istnienia, swoje miejsce na ziemi, odczucia z przebytej drogi: zarówno tej metaforycznej, jak i fizycznej. Te dwie warstwy nakładają się i przeplatają podsuwając czytelnikowi barwne obrazy wyłaniające się z ascetycznego języka zaklinającego prozę. Nie ma tu rozbudowanych opisów. Szybkie nakreślenia sytuacji, emocje i kilka opisanych szczegółów.

"Uwolniony od mapy, uwolniony od swojej niepowtarzalnej przeszłości, spacerowałem, przyglądając się balkonom, sprawiały wrażenie masywnych i ciężkich, przyczepionych do osypujących się nieco, secesyjnych kamienic, na klej i słowo honoru, mimo to chciałem spędzić w nich dzień, by na przykład przy kolejnych kawach porządkować zdania, które wzięły się z nieuporządkowanych obrazów albo, przeciwnie, poniechać kolekcjonerskich zapędów i wpatrywać się w życie ulicy Franka na tę chwilę, a później przesiąść się do innego balkonu z widokiem na Szewczenki".
Wpisane w prozy doświadczenia naznaczone intymnym charakterem bliskości z narratorem dzielącym się przemyśleniami z przebytej drogi: zarówno tej, którą podróżuje jak i przemijanego życia. Narrator jest niczym dziecko zaczarowujące świat i dziwiący mu się. Nie ma tu niczego oczywistego. Każdy szczegół jest ważny i zachęcają do zadawania pytań o sens istnienia, poszukiwanie prawdy, dążenie do celu. „I” to zbiór prozy poetyckiej podsuwającej przemyślenie filozoficzne zmieszane z doświadczaniem codzienności oraz wędrówki. Dłuższe i krótsze formy przeplatają się, uzupełniają wzajemnie. Długie opisy zastąpiono wymownymi zestawieniami wyrazów, opowieściami o emocjach, bon-motów. Dużo tu metafor, rozmyślań dosadnie opisujących przestrzeń. Gleń skupia się na obserwowaniu ludzi, ich zachowań. To oni są tu głównymi bohaterami przyciągającymi jego uwagę, nadają klimat i dynamikę odwiedzanym miejscom. Szczególną pozycję zyskuje tu podglądanie dziecięcych zachowań: "Przed wejściem na kamienistą część plaży pojawiła się dziewczynka, ma nie więcej pewnie niż trzy latka, drobna, malutka, zwinna jak małpka, spalona słońcem, że tylko jej stópki są białe. Ma na uszach złote gwiazdeczki, a włosy cieniutkie jak koperek. Goni za nią korpulentna mama z plastikowym pojemnikiem, w którym wierci się i podskakuje spaghetti". Twórczość Glenia odznaczają się zwięzłością i precyzją języka. Narrator jest tu postacią otwartą na ciągłe badanie świata, eksperymentowanie ze słowem, minimalizowanie ich w nakreślonych obrazach. Nakładanie się obrazów jest sposobem pokazania ulotności, przemijalności chwili. Dynamika tworzona za pomocą metafor i epitetów sprawia, że ze słów wyłaniają się obrazy barwne i sprawiające wrażenie ulotnych.
Jest w tym doświadczaniu chwili intymność i bliskość ze sobą, kochanymi osobami i  światem. Doświadczanie chwil wszystkimi zmysłami obejmuje nie tylko rzeczywistość, w której znajdziemy nadmorskie miasteczka, miejskie zaułki, góry, ale też i drogę do prawdy, zrozumienia świata, odkrycia sensu istnienia oraz możliwością wyrażania go. Pochyla się też nad literami, znakami interpunkcyjnymi i innymi pozornie małymi szczegółami kultury: "Małe- jest odwróconym wykrzyknikiem; nie nawołuje więc nikogo, nie odnosi się, lec przeciwnie, przynosi, a może nawet wnosi do środka - niewielką zazwyczaj, jak kropka wieńcząca 'i', która przypomina główkę ciekawskiego dziecka - porcję ściszonej sugestii". Każdy element języka jest żywotny i ważny, przeżywającym emocje: "Przecinek jest malutki i przywiera do dna zdania. I stamtąd tęsknie wzdycha, bo bynajmniej nie chce jednak być stworzeniem mulistym i niewidocznym".
Ascetycznie nakreślone obrazy mają w sobie coś z magii: pokazują urzekającą moc chwili oraz mocy słowa, za pomocą którego staje przed czytelnikiem doświadczony przez narratora świat, w którym dzieje się wiele, bo nawet najmniejsza rzecz ma duże znaczenie. Obrazy nakładają się, przeplatają. jest w nich miejsce na pęd, ale też zatrzymanie i upajanie się chwilą. Ten poetycki diariusz to także spotkania z ludźmi. Niekoniecznie takimi, których się zna, z którymi się rozmawiało. Czasami znaczenie ma dostrzeżone w oddali dziecko, a innym razem wyłowiona z tłumu staruszka ubrana w niebieski fartuch w białe groszki. "I" to kolejny tom, z którego Z tomu wyłania się kronikarskie zamiłowanie narratora-podmiotu lirycznego odnotowującego emocje, zachęcającego do cieszenia się chwilą:
"Niczego nie zwiedzaj, żadnego zawiadowstwa, dziadostwa wiedzy, celebruj życie, chwal je, błogosław, krzycz, śpiewaj, włócz się po tych ubogich uliczkach, pląsaj w swojej pisaninie".
Poetycki peregrynarz wprowadza do świata niedawno odbytych podróży po zachodniej Ukrainie (Truskawiec, Drohobycz, Terszów), Albanii (Tirana, Durres), Portugalii (Lizbona). Opisy są tu delikatne, niepowtarzalne, bo to nie krajobrazy są najważniejsze, a napotkani ludzie. A szczególnie ta jedna, jedyna wyłaniająca się z króciutkich liścików do niej.






Adrian Gleń "Jest"


Twórczość Adriana Glenia cechuje ulotność zamknięta w różnorodne pokrewne gatunki związane z relacjonowaniem doświadczeń i związanych z nimi emocji. Jego publikacje to nie tylko zapiski z dalszych i bliższych podróży, ale też zaglądanie w głąb siebie i zadawanie sobie pytań o sens istnienia, swoje miejsce na ziemi, odczucia z przebytej drogi: zarówno tej metaforycznej, jak i fizycznej. Te dwie warstwy nakładają się i przeplatają podsuwając czytelnikowi barwne obrazy wyłaniające się z ascetycznego języka. Nie ma tu rozbudowanych opisów. Szybkie nakreślenia sytuacji, emocje i kilka opisanych szczegółów.

"Trzy dni i prawie dwa tysiące kilometrów. Droga, droga, droga. Obrazy i obrazy. Jeden za drugim, za drugim trzydziesty dziewiąty. Kalejdoskop, film w tempie presto. Nie nadążasz, nie złapiesz. Połykasz, wypluwasz. Benzynowe stacje, parki, mosty, wiadukty, tunele. Graniczne przejścia. Próbujesz schwycić sens tej gonitwy".
Diariusz przyjmuje tu formę dziennika pisanego prozą i wierszem. Wpisane w nie doświadczenia naznaczone intymnym charakterem bliskości z narratorem dzielącym się przemyśleniami z przebytej drogi: zarówno tej, którą podróżuje jak i przemijanego życia. Oba te zakresy zachęcają do zadawania pytań o sens istnienia, poszukiwanie prawdy, dążenie do celu. „Jest” to zbiór wierszy i prozy poetyckiej podsuwającej przemyślenie filozoficzne zmieszane z doświadczaniem codzienności. Dłuższe i krótsze formy przeplatają się, uzupełniają wzajemnie. Wiersze sąsiadują z lirycznymi esejami cechującymi się oszczędnością. Długie opisy zastąpiono wymownymi zestawieniami wyrazów, opowieściami o emocjach, bon-motów. Dużo tu metafor, rozmyślań dosadnie opisujących przestrzeń. Twórczość Glenia odznaczają się zwięzłością i precyzją języka. Podmiot liryczny jest tu postacią otwartą na ciągłe badanie świata, eksperymentowanie ze słowem, minimalizowanie ich w nakreślonych obrazach. Nakładanie się obrazów jest sposobem pokazania ulotności, przemijalności chwili: "Czego byś się nie dotknął, trzeba od razu porzucić, rozpuścić w dalszym pędzie".
Jest w tym doświadczaniu chwili intymność i bliskość ze sobą, kochanymi osobami i  światem. Doświadczanie chwil wszystkimi zmysłami obejmuje nie tylko rzeczywistość, w której znajdziemy nadmorskie miasteczka, miejskie zaułki, góry, ale też i drogę do prawdy, zrozumienia świata, odkrycia sensu istnienia oraz możliwością wyrażania go. Ascetycznie nakreślone obrazy mają w sobie coś z magii: pokazują urzekającą moc chwili oraz mocy słowa, za pomocą którego staje przed czytelnikiem doświadczony przez narratora świat, w którym dzieje się wiele. Obrazy nakładają się, przeplatają. jest w nich miejsce na pęd, ale też zatrzymanie i upajanie się chwilą. Ten poetycki diariusz to także spotkania z ludźmi. Niekoniecznie takimi, których się zna, z którymi się rozmawiało. Czasami znaczenie ma chłopiec przechodzący przez jezdnię, innym razem z tłumu mijanych ludzi wyłuskiwany jest mężczyzna stojący przy drodze, gospodyni kręcąca się po obejściu, czy dziewczynki spoglądającej ponad płotem: „dziewczynka/ wychylająca główkę/ ponad palisadę płotu/ a zwłaszcza jej lekko zadarty piegowaty nosek” [„*** (ta właśnie nie...)”]. Z tomu "Jest" wyłania się kronikarskie zamiłowanie narratora-podmiotu lirycznego odnotowującego emocje: "Wiele słów, lecz żadne z nich po jakimś czasie, kiedy zwykł zasiadać do lektury tego notesu przy filiżance popołudniowej kawy, nie było już w stanie wywołać choćby cienia intelektualnego żaru i uczucia, które sprawiały, że w swoim czasie postawienie tych paru zdań urastało do rangi głównej stawki chwili".







Licytacja

 

Licytacja na nieszczęścia i choroby to sport narodowy tych, którzy niczym innym nie potrafią się pochwalić. Ona napędza nienawiść do tych, którzy mają odwagę być kimś więcej niż tylko chorym i nieszczęśliwym. Burzysz obraz niepełnosprawności pokazując uśmiech, pasję, zaangażowanie w działania. Robisz coś więcej? To obnosisz się inteligencją tak jakby można ją było zdjęć jak bluzkę z wielkim logo. To nie będzie ci wybaczone. Dziobać. Zadziobać. Niech poczuje smak nieszczęścia i pozna swoje miejsce w szeregu, z którego śmie wystawać. Nie dajesz się? Nie będzie ci to wybaczone, bo jak śmiesz nie brać udziału w sporcie narodowym tych, którzy nie mają się czym pochwalić, więc zasypują świat zdjęciami i filmami pełnymi bólu, cierpienia. Ignorujesz i robisz swoje, bo nie jesteś zupa pomidorową. Nawet ją nie wszyscy lubią. Tylko trzeba o tym pamiętać. I po prostu żyć. Szczęśliwie. Zgodnie ze sobą.








Raj

 

Najbardziej lubię zapach żywicującej sosny ganiający się z nami po morenie czołowej wyłaniającej się prosto z bagna. I ten piasek pod stopami sąsiadujący z mokradłem pachnącym zapowiedzią życia. Krajobraz usłany smakami na wyciągnięcie ręki. I słońce prześwitujące przez korony drzew, promienie grające na swoich strunach bezgłośną melodię niezagłuszającą śpiewu ptaków. Miłość wydeptuje ścieżki tam, gdzie nikt się nie zapuszcza.
-Wiesz, że jesteś specjalistką od górowskiego lasu? -Mówię, kiedy córka pewnie prowadzi mnie bezdrożami prowadzącymi do przetartych szlaków.
Znowu nie zabłądziłyśmy w naszym raju i trzeba wracać do brutalnej rzeczywistości karcących spojrzeń, zawiści, ścisków dupy za odwagę bycia innym.
Ale jutro znowu tu wrócimy. Raj znowu będzie nasz. Choć na kilka wyrwanych godzin. Ze swoim zapachem miękkich dywanów rozłożonych dookoła drzew.



Inność

 

Koniec sielanki zmienia śpiew ptaków w krzyk. Rozwrzeszczane siedzą na gałęziach, krążą nad głowami jak bombowce, patrolują trawniki pilnując by żaden robak się nie wychylał.
Place zabaw też pełne są takich ptaków. Wychylasz się? Jesteś zadziobany słowem. Idiota. Głupek. Debil. To stały repertuar przywoływaczy porządku, w którym nie ma miejsca dla wyrośniętych dwulatków. Nie mówisz? Jesteś nikim. Żyjesz sobie szczęśliwie w swoim świecie? Trzeba cię zadziobać, żebyś poczuł, że świat to nie idylla, ale piekło spotkania struży porządku. Trzeba cię zadziobać, byś wiedział, że na żadne szczęście bez zgody tłumu nie możesz sobie pozwolić. Śmiech. Obśmianie. Wyśmianie. Kolejne precyzyjne pchnięcia sztyletami godzącymi w duszę. Sielanka zmienia się w koszmar współistnienia poza stadem dającym wytchnienie tylko tym, którzy mają atrybuty inności. Nie masz wózka, kuli, protezy, chusty zasłaniającej brak włosów? To nie wybaczą ci tej inności. Za dobrze ją ukrywasz. Nie widać jej na pierwszy rzut oka. Na drugi też, bo torba zabawek to za mało by ją naznaczyć.
Tylko dwulatek zaakceptuje innego dwulatka. Nawet, jeśli ma on metr siedemdziesiąt. Wzrost to tylko nieistotna cecha, która nie przeszkadza zabawie. I śpiewowi ptaków w tle.







środa, 21 maja 2025

Adrian Gleń "M"

 


Odkrycia geograficzne, ale też i wynalezienie druku były punktem zwrotnym w naszej kulturze. Europejczycy zapragnęli wiedzieć więcej o otaczającym ich świecie, przekazywać sobie tę wiedzę. Renesans, a później barok to początki kształtowania się diariuszy, raptularzy, peregrynarzy, aby w XVIII wieku rozkwitnąć w pełni dostarczając czytelnikom opisy spotkań z inną kulturą, odmiennym spojrzeniem na świat oraz reakcjami na te doświadczenia. Spisujący swoje myśli wędrowcy dawali czytelnikom cząstkę siebie. I tak jest też w twórczości Adriana Glenia ubierającego tomy w ciekawe łączenie różnorodnych pokrewnych gatunków związanych z relacjonowaniem doświadczeń i związanych z nimi emocji. Jego publikacje to nie tylko zapiski z dalszych i bliższych podróży, ale też zaglądanie w głąb siebie i zadawanie sobie pytań o sens istnienia, swoje miejsce na ziemi, odczucia z przebytej drogi: zarówno tej metaforycznej, jak i fizycznej. Te dwie warstwy nakładają się i przeplatają podsuwając czytelnikowi barwne obrazy wyłaniające się z ascetycznego języka. Nie ma tu rozbudowanych opisów. Szybkie nakreślenia sytuacji, emocje i kilka opisanych szczegółów.

"Droga z Sewastopola do Bachczysaraju. Najtańszym środkiem - elektriczką. Nieprzebrany tłum. Zmęczeni, młodzi, początkujący biznesmeni, spracowani do cna mężczyźni, baby wiozące na bazar, co się tylko do, grający na harmonii dla kilku kopiejek romscy chłopcy i wojenni inwalidzi".
"M" to tom niepozorny i zwodzący czytelnika. Sięgając po niego oczekiwałam poezji, bo taki on cienki. Mamy tu jednak prozę - przeplataną wierszami- ale jest ona w pewien sposób poetycka. Długie opisy zastąpiono wymownymi zestawieniami wyrazów, opowieściami o emocjach, bon-motów. Dużo tu metafor, rozmyślań dosadnie opisujących przestrzeń.
"Byłem daleko. Doszedłem do miejsca, z którego można było tylko zawrócić. Droga, podczas, której odmierzasz wszystkie znane ci określenia kresu. Końca, kapitulacji, rejterady. Ta cienka szczelina, linia, granica niknąca w oczach. Nić nieledwie, dzieląca - jeszcze dzieląca - byt i nic. Byt od nic".
Sięgając po tom mamy wrażenie bycia tuż obok twórcy przemierzającego świat z notatnikiem w ręku i zapisującego myśli, aby nie umknęły. Wrażenia z chwil ważnych, znaczących. Każde miejsce dobre jest na refleksję, obserwowanie otoczenia, każdy moment idealny na spisanie myśli. "M" jest też zapisem dorastania, podpatrywania jak młodszy syn naśladuje nawyki ojca i spisuje swoje własne pierwsze wrażenia z podróży, bo chociaż pisanie to powołanie wymaga kształtowania, treningu, codziennego nawyku sięgania po pióro: „zaskrobane w szczelinie papieru/pióro/zajmuje dłoń”.
Utwory są tu bardzo zróżnicowane. Czasami spokojnie płyniemy przez kilka stron, a innym razem to tylko parę wyrazów, urwana myśl, która niczym aforyzm pozostawia dużą przestrzeń dla czytelnika. W te opowieści wpleciono nawiązania do literatury. Pojawiają się tacy twórcy jak Różewicz, Gombrowicz, Kornhauser, Mickiewicz, Miłosz, Białoszewski. Nie brakuje też wspomnień filozofii (Derridy, Haideggera). Wszystko wplecione w relacje z szeroko pojętej podróży jako sposobu poszerzania horyzontów smakowania życia "Bo literatura to taka sztuczka, która z było robi jest. Kilka okruszyn, drobne ‘ukłucia’ – twarzy i miejsc. Z tego składa się nasze życie".
Autor w intymnych relacjach podsuwa pytania o cel i sens podróżowania, sile, która zmusza do tej aktywności:
"Nie mogę sobie jakoś z tym poradzić. Właśnie wtedy najbardziej, gdy przychodzi ten lipiec i trzeba gdzieś się ruszyć, bo przecież wakacje - i dzieci tęsknić będą za wielką wodą, bo te nasze podopolskie piaski to jednak smutek jest i czczość, suchoty i tęsknica". Potrzeba dopełnienia nowymi doświadczeniami, wyjścia poza strefę komfortu, oderwania od tego co znane i ułudnie osadzające narratora w konkretnym bezpiecznym miejscu, aby podsunąć tematy trudne. Podróż to refleksja nad życiem, trwaniem, przemijaniem i śmiercią, ale też wędrówka ku zachwytowi nad zwyczajną codziennością, która po odbytych podróżach nabiera nowej jakości, bo człowiek bogatszy jest o doświadczenia, które pozwalają z zachwytem spojrzeć na to, co bliskie zwyczajne:
"Więc, kiedy myślę 'wrzesień', to do mojego wnętrza przenikają razem: moszcz, słodycz, rosa, las, światło, chłód wieczoru, pled, jaskrawy poranek, podgrzybki brunatne i maślaki pstre, koźlarze babki i czerwone i trochę pieprzników jadalnych z dodatkiem czubajki kani na kolację, choć niezdrowo to, ciężkostrawnie, ale w końcu przecież strawnie, a smacznie, radośnie, ekstatycznie, lub może raczej instatycznie, wsobnie, tylko nie sobkowato, tak wespół, gromadnie, z lgnięciem (...)". Emocje ubrane w zabawy słowem, z której wyłania się klimat smaków, zapachów, ale też i zadumy, opowieści o małych radościach, które czuje potrzebę utrwalenia na papierze. 







wtorek, 20 maja 2025

Wojciech Czaplewski "Dzieje poezji polskiej"


Literatura jest ściśle związana z językowymi umiejętnościami człowieka. Powstała wtedy, kiedy opowiedziano pierwszą historię, naszkicowano słowem świat. Ustne utwory z czasem ewoluowały, rozrosły się w gatunki, które utrwalano też na piśmie. I tak powstały utwory, które są materiałem do badaczy pozwalając im wejść do świata dawnego języka, postrzegania otoczenia i wartości, co pozwala lepiej zrozumieć minioną kulturę. Każdy rodzaj dawał inny sposób wyrazu, podsuwał inne przeżywanie zjawisk.

Liryka jest literaturą, w której głównym przedmiotem jest przedstawienie subiektywnych odczuć podmiotu lirycznego za pomocą mocno zmetaforyzowanego języka. Tematyka może być szeroka: od codzienności przez wydarzenia historyczne po dylematy etyczne. Zmiany w jej obszarze to ciągłe eksperymentowanie i udoskonalanie języka. To, po jakie tematy poeci sięgali miało duże znaczenie. Pochylanie się nad poezją to zaglądanie do przeszłości oraz w głąb siebie.

Wojciech Czaplewski w "Dziejach poezji polskiej" na dwóch poziomach sięga po lirykę: jako tematu oraz wyrazu swoich myśli. Dostajemy w ten sposób tom ciekawy, pełen nawiązań do przeszłości, ale jednocześnie będący wynikiem eksperymentu, zabawy słowami, ascetycznie nakreślanymi obrazami, z których wyłaniają się światy niczym z barokowych obrazów: pełne dynamiki i szczegółów. Utwory poety są erudycyjne, a sama książka zaskakuje układem oraz przejrzystością. Na jednej rozkładówce znajdziemy tylko jeden utwór tak, abyśmy mogli poświęcić mu się całkowicie, by mógł do nas przemówić, a  tekst nie gonił nas do kolejnych spotkań z poetami. Nie ma tu miejsca na pośpiech, bo nie powinno go być w kontakcie z poezją i historią, a tu pojawiają się one jednocześnie.
Każdy utwór to kolejne spotkanie z najważniejszymi poetami. Tych w dziejach naszej poezji Wojciech Czaplewski wybrał czterdziestu czterech (liczba znacząca w naszej literaturze). Nie znajdziemy tu studiów akademickich i życiorysów tylko nakreślanie tła historycznego, wydarzeń, powiązań, sposobów działań. Nie jest to też spojrzenie sztampowe, bezkrytyczne i pełna zachwytu wobec wspaniałej przeszłości. Mamy tu podejście dekonstrukcyjne z trzeźwym spojrzeniem na burzliwe realia różnych epok, znaczenie przełomów, ograniczeń wpływających na wygląd wierszy. Spotkanie otwiera anonimowy autor "Bogurodzicy". Dowiemy się, że "w onym czasie język chrzęścił rwana składnia słownik posegregowany na rzeczy i robienia" i "już wybijali jedynki za/ mięso w piątek a jeszcze lelum popelum miski mleka za progiem swarożyce się panoszyły/ i niemce po ludzku gadać nie umiały". O samej jego twórczości pisze: "Umiał skryba majstrować w słowie w tym ziarnie ten przebyt/ rojenia o rajach". Każdy tekst bogaty jest w odniesienia kulturowe, w których tradycja, język i historia miały duże znaczenie. Wojciech Czaplewski z dużą świadomością opisuje czasy, stylizuje język, którym opowiada o twórcach. Pierwszy jest toporny, nawiązujący do słownictwa używanego w "Bogurodzicy". Każdy kolejny utwór pozwala nam dostrzec jak ten język się zmienia, ewoluuje, a wszystko to zamknięte w tę samą formę przywodzącą na myśl sonet i zawierające najważniejsze skojarzenia związane z twórcami.
W "Dziejach poezji polskiej" zaskakuje też spojrzenie poety na wcześniejszych twórców. Jest ono odświeżające, a jednocześnie swojskie. Podsuwa obrazy wydarzeń, zależności, wartości, ludzkich zajęć, zwyczajnego życia, codziennych zabiegów, z których wyłania się akt tworzenia i dzieło poety ukształtowane przez czas i przestrzeń. Ten tom jest typowy dla twórczości Wojciecha Czaplewskiego. Jego erudycja, swobodne podsuwanie skojarzeń i obrazów, żonglowanie metaforami oraz zwrotami przyczynia się do stworzenia wyrazistych światów. Słowa zaczerpnięte z wierszy poetów są tu niczym rekwizyty w muzeum, znane momenty z życia lub realiów, w których przyszło twórcy żyć nakreślają wyraziste postaci z bogactwem wad i zalet.
Podmiot liryczny jest tu pasjonatem dzielącym się z nami swoja wiedzą, twórcą zagadek, a każdy utwór to swoista podróż w przeszłość i zabawa ze słowami i frazami, po których czytelnik może rozpoznać bohatera wiersza.