Etykiety

czwartek, 18 kwietnia 2024

Lemony Snicket "Seria niefortunnych zdarzeń": "Krwiożerczy karnawał" i "Zjezdne zbocze"


„Jeśli szukacie opowieści ze szczęśliwym zakończeniem, poczytajcie sobie lepiej coś innego. Ta książka nie tylko nie kończy się szczęśliwie, ale nawet szczęśliwie się nie zaczyna, a w środku też nie układa się za wesoło”.
Zniechęcanie do lektury, specyficzna narracja i mroczny klimat to elementy za które uwielbiam „Serię niefortunnych zdarzeń”. Lemony Snicket w każdym tomie obnaża bolączki naszego świata, przerysowuje je. Dostajemy historię o różnorodnych typach dorosłych, społecznościach oraz stylach życia. Każde miejsce, do którego trafiają Baudelaire’owie jest zaskakujące, a z drugiej strony przypomina przerysowaną, ale znaną nam rzeczywistość. Pisarz sięga po znane powiedzenia, nawiązuje do popularnej literatury oraz innych dzieł kultury (od antycznych chwytów teatru masek po współczesne spojrzenie na wcielanie się w różne role), wprawnie żongluje skojarzeniami i wzorcami oraz uprzedzeniami, a także uwydatnia manipulacje i wykorzystywanie innych. Pokazuje jak skupienie na sobie pomaga w rozprzestrzenianiu się zła. Zachowania społeczne ubrane są w czarny humor i groteskę. Cała historia zaczyna się od poinformowania Wioletki, Klausa i Słoneczka o śmierci rodziców. Poznany w pierwszym tomie hrabia Olaf wyznaczony na pierwszego opiekuna sierot stanie się nieodłącznym elementem każdej przygody uświadamiającej nam jak bardzo nie ufamy dzieciom oraz dajemy się manipulować dorosłym. Autorytet wieku odgrywa tu niesamowicie ważną rolę. Jest to siła tak potężna, że nie wystarczają dowody. Wobec opowieści młodych bohaterów wszyscy są nieufni. Zainteresowany majątkiem Baudelaire’ów hrabia Olaf wciela się w różne role i zyskuje kolejnych wspólników gotowych razem z nim podążać za sierotami. Widzimy też jak bardzo opieka instytucji nad tymi, którzy potrzebują wsparcia jest niewystarczająca. Pan Poe staje się uosobieniem unikania obowiązków, spychania odpowiedzialności na innych. I może właśnie z tego powodu problem do niego wraca.
Dziewiąty tom zatytułowany „Krwiożerczy karnawał” to opowieść nawiązująca do słynnego freak shows, czyli cyrkowych pokazów ludzi z deformacjami ciała. Była to jedna z bardziej cieszących się rozrywek do połowy XX wieku. Wykluczane z życia społecznego osoby odbiegające od normy znajdowały schronienie i pracę w cyrkach. Odbierano im decyzyjność, pokazywano jako istoty dziwne, niezdolne do czegokolwiek. I tak też czują się pracownicy Gabinetu Osobliwości w cyrku madame Lulu.
Opowieść zaczyna się od poszukiwania pomysłu na przebranie się i wtopienie w tło. Sieroty Baudelaire wpadają na pomysł, że mogą przebrać się za postać dwugłową i wilkołaka i w ten sposób zdobyć pracę oraz zdobyć cenne dla nich informacje. Nowa rola pozwoli na uświadomienia jak bardzo przedmiotowo traktowane są osoby niepełnosprawne i z deformacjami ciała. Ocenianie ich przez pryzmat wyróżniającej cechy sprawia, że nie potrafią dostrzegać zalet swojej urody. W tle oczywiście mamy poczynania hrabiego Olafa pragnącego pochwycić sieroty i przejąć ich majątek. Do tego Słoneczko odkryje swój talent i nie będzie to wyłącznie gryzienie wszystkiego.
Dziesiąty tom zatytułowany „Zjezdne zbocze” naszpikowane będzie mają niebezpiecznych sytuacji. Po ucieczce ze śmiertelnego zagrożenia dzieci wpadają w kolejną pułapkę. Do tego już na początku dochodzi do rozdzielenia starszego rodzeństwa od młodszego. Jakby tego było mało Wioletka i Klaus pędzą wagonem w dół góry i wszystko wskazuje na to, że się rozbiją. Na szczęście młoda wynalazczyni znajdzie sposób na spowolnienie wagonu. To jednak nie oznacza końca niebezpieczeństw. Po drodze pojawią się komary polarne, kolejne zaszyfrowane informacje, troszkę nawiązań do znanych dzieł sztuki. Rodzeństwo z jednej strony musi się ukrywać, a z drugiej strony tropić siostrę, której rozwój ciągle ich zaskakuje.
Każdy tom zawiera sporą dawkę czarnego humoru oraz wplecionych dygresji opisującej proces powstawania historii, tropienie przygód bohaterów oraz stosunku narratora do wydarzeń. Często są one co jakiś czas powtarzane. Snicket przypomina, że losy sierot poznał z wycinków gazet, słownika rymów oraz odwiedzania miejsc, w których byli bohaterzy. Lata badań i obserwacji pozwoliły mu zgłębić smutne losy Baudelaire’ów. Kreowanie wydarzeń na prawdziwe (realizm iluzyjny) połączone z opowieściami o powstawaniu książki na podstawie znalezionych źródeł (metatekst), spora dawka intertekstualności i powracającymi przekonaniami, że nie należy dalej czytać historii tworzy ciekawy zabieg. Zwłaszcza, że sami bohaterzy są postaciami rozczytującymi się, szukającymi odpowiedzi na ważne pytania w bibliotekach. Autor wydaje się mrugać do czytelnika i zachęca do zabawy w poszukiwanie wątków zaczerpniętych z innych tekstów kultury. Wykreowany pozorny narrator, czyli Lemony Snicket to także postać ciekawa, wzdychająca od czasu do czasu do Beatrycze, nad losem nieszczęsnych sierot oraz swojego życia.
„Seria niefortunnych zderzeń” jest napisana fantastycznie. Przez tekst pięknie się płynie. Nawet kiedy tak jak ja trzeba czytać kolejne tomy na głos, bo moja córka uwielbia słuchać czytania i zawsze zaskakuje mnie, że ponownie chce słuchać, bo naprawdę rzadko wraca do książek. A tu robi to z zapałem i pilnuje, żeby niczego nie pominąć (zwłaszcza, kiedy jest to kolejne czytanie). Mnie w tych książkach uderza niesamowita trafność opisów paradoksów. Wszystkie te zderzenia z szybą biurokracji: po drugiej stronie widzisz rozwiązanie, ale biurokraci ci na nie nie pozwolą, chociaż prawo leży po Twojej stronie (czyli celnie wskazujesz zagrożenie w postaci hrabiego Olafa), bo ufają temu, co im się wydaje. To jest tak świetna parodia każdego aspektu naszego życia, że zdecydowanie każdy powinien ją przeczytać. Gdybym była polskimi politykami to bym Wam nakazała w ramach kompromisu czytelniczego. I właśnie z tego powodu opowiem Wam o całej serii, bo jest tego warta.
„Seria niefortunnych zdarzeń” Lemony’ego Snicketa to historia przerysowana. Nie ma w niej nic dobrego. Każde złe wydarzenie prowadzi do kolejnego złego i tylko cudem udaje się bohaterom przetrwać, przeżyć zaskakujące przygody, które przywodzą na myśl „Proces” Franza Kafki. Podobnie jak bohater czeskiej powieści tu dzieci wpadają w nurt wydarzeń, na które nie mają wielkiego wpływu. Dryfują ku zatraceniu, a towarzyszący im ludzie bezmyślnie wykonują polecenia, rozkazy, poddają się sile sugestii. Cała seria jest świetną satyrą na wszystko, z czym mamy do czynienia. Jest tu ogrom biurokracji, skupienie się na tym, co mają do powiedzenia dorośli, odebranie głosu dzieciom. Podoba mi się w niej to, że nawiązuje do różnorodnych powieści, w których są zarówno zamknięte społeczności religijne z absurdalnymi przepisami, podróże podwodne, poszukiwanie tajemniczego przedmiotu niczym świętego Grala. Nim jednak zawędrujemy z bohaterami tak daleko trzeba zacząć tę przykrą przygodę.
Muszę przyznać, że po "Serię niefortunnych zdarzeń" sięgnęłam przypadkowo i bez przekonania, bo tytuł zdecydowanie nie zachęca. Jednak po przeczytaniu pierwszych stron odkryłam, że rewelacyjnie czyta się je na głos, a dla mnie to niesamowicie ważne. Do tego zwroty do czytelnika polecające odłożenie lektury zdecydowanie zaintrygowały córkę. Po pierwszym tomie wiedziałyśmy, że będziemy wyglądać kolejnych. Po drugim niecierpliwiłyśmy się, kiedy pojawią się kolejne i niesamowicie bardzo się cieszę, że tym razem miałam dwa tomy od razu, jednego dnia, bo naprawdę czyta się bardzo przyjemnie także na głos. Przez tekst się płynie.
Daniel Handler, piszący pod pseudonimem Lemony Snicket, wykreował rewelacyjną opowieść, którą fantastycznie przetłumaczyła Jolanta Kozak. „Seria niefortunnych zdarzeń" to opowieść o rodzeństwie, któremu ciągle przytrafia się coś złego. Spotykamy się z lękami bohaterów, które są pokazane tak jak je dzieci przeżywają. Każde wyzwanie urasta do rangi zagrożenia i wielkiej próby, której początkiem jest strata rodziców. Seria zabiera nas w świat dziecięcych emocji i pozwala zrozumieć, a młodych czytelników zachęca do opowiadania o własnym punkcie widzenia, doświadczeń, które często nie są lekkie i przyjemne, bo dzieci doznają wielu przykrych rzeczy: od mierzenia się z przemocą rówieśniczą, przez tę, z którą mają do czynienia w domu po serwowaną im w szkole. Wielkim plusem jest to, że bohaterzy "Serii niefortunnych zdarzeń" nie są bierni. Wioletka, Klaus i Słoneczko, dzięki swoim zainteresowaniom, otwartości i wykorzystywaniu wiedzy stawiają czoło przeciwnościom losu.
Teoretycznie jest to książka dla młodych czytelników. Jednak sięgnąć może po nią każdy. Seria przyniesie wiele ciekawych spostrzeżeń, pouczających scen. Patrzymy na swoją codzienność w krzywym zwierciadle uwypuklającym wiele społecznych bolączek, podkreślających jakie aspekty naszego życia i otoczenia powinny być zmienione. Do tego napisana jest takim językiem, że przez tekst niemal się mknie.
Duże litery, ciekawe i często zabawne spostrzeżenia zaskakują, urozmaicają akcję, nadają specyficznego tempa historii i sprawiają, że książkę czyta się szybko, łatwo i z zainteresowaniem. Solidna oprawa i nieliczne szkice dopełniają całość. Serię pięknie wydano oraz wzbogacono mrocznymi i jednocześnie bardzo prostymi ilustracjami Breta Helquista. Przywodzące na myśl pospieszne szkice rysunki pozwalają na wyobrażenie sobie wyglądu bohaterów oraz miejsc, do których trafiają. Rysownik świetnie oddaje w nich napięcie towarzyszące wykreowanym postaciom. Bardzo zaskoczyło mnie zaangażowanie córki w tę historię. Jest nią zachwycona.

 












Mamy wybór między dżumą a cholerą

Druga tura wyborów i trwają nawoływania, żeby nie głosować na PiS. Ja je rozumiem. Bardzo nie podobały mi się dwie kadencje rządów PiS-u (jednej kadencji PO też dobrze nie wspominam). Wytykałam każdy błąd, każde doprowadzanie do sytuacji, że osobom ubogim żyło się jeszcze gorzej (wyprzedaż polskiej ziemi, wyprzedaż mieszkań socjalnych i komunalnych, galopująca inflacja, zmniejszenie liczby rezydentów, co przekłada się na mniejszą ilość specjalistów, wzrost cen leków i materiałów higienicznych, podatek cukrowy i wiele innych. Dużo propagandy o darmowych lekach i leczeniu bez kolejek. Lista jest o wiele dłuższa, ale tak zaznaczam najważniejsze rzeczy. Dlaczego? Bo w moim regionie jest dwóch kandydatów na burmistrza: obecna burmistrzka i były urzędnik powiatowy.
Obecna burmistrzka należała do PO. Były urzędnik niby bezpartyjny, ale mocno trzyma się z PiS-em. I powinnam zagłosować na nią, ale mam wielkie wątpliwości, bo serwuje dyskryminację takich dzieci jak moje, czyli w przedszkolu nie można posłać dziecko z autyzmem na dłużej niż 5h. Nauczyciel wspomagający jest, ale w szkole już nie na wszystkich lekcjach. Basen tylko w niedziele, bo w inne dni zarezerwowany do szkółek pływackich. Moje dziecko nie może nawet pod moją opieką korzystać żadnych zajęć w mieście, a do wyboru są zajęcia plastyczne, muzyczne, szkoły pływania, pół kolonie i inne zajęcia. Na początku chodziłam i pytałam. Już przestałam, bo wolę oszczędzić sobie rozczarowania i bólu, że moje dziecko po raz kolejny jest wykluczane tam, gdzie każde inne ma dostęp. Ja wiem, jak takie dzieci jak Ola po latach patrzą na owo wykluczenie: rodzice moje pełnosprawne rodzeństwo puszczali, a mnie nie. Ola nie ma rodzeństwa i chętnie razem z nią wprowadzałabym ją w wiele zajęć. Wiem, kiedy może wejść w grupę, kiedy nie. Nie chodzimy na lokalne imprezy, kiedy są tłumy, bo to ją męczy, więc wszelkie spotkania mikołajkowe, pochody, biegi, czy dni miasta omijamy, bo jest za głośno i za dużo ludzi, ale tam, gdzie tych ludzi jest do dwudziestu to chętnie wchodzimy, przyzwyczajamy do tego, że ludzi może być więcej. I wiecie jakie miejsce zapewnia nam taką możliwość? Lokalne markety, a nie lokalna władza, która nawet nie potrafi zadbać o to, żeby ważna dla nas terapia była co tydzień, bo wolą, żeby sala stała pusta niż zatrudnić kolejną osobę, która będzie pracowała z dzieckiem. Za to w kampanii są obietnice, że powstanie pracownia RTG…. A wystarczyło potrafić dogadać się w czasie rządów z władzami powiatu i szpital nie musiał być zamknięty, pracownia byłaby, bez robienia propagandy.
Kolejna rzecz: kiedy jeżdżę po Polsce widzę jak remontowane są drogi. Od razu wymieniana jest cała kanalizacja, robiony solidny drenaż drogi. Remont trwa rok, bo jak się chce porządnie to niestety trzeba dłużej. A u nas? Dziury i jeśli coś jest zrobione to w miesiąc położony asfalt i chodniczek na tle, którego można zrobić piękną fotkę, że zrobiony.
Co nam oferuje władza? Nic. Mieszkania socjalne, których budowę zapowiada nie dla nas, komunikacja gminna nie dla nas, bo szybciej na piechotę przez las dotrzemy niż skorzystamy z autobusu. Pracownia RTG na pewno nie będzie czynna całą dobę, więc nawet jak dziecko złamie rękę czy nogę to i tak trzeba będzie jechać poza Górę, bo tu szpitala nie ma i już nie będzie, więc nie ma się, co łudzić, że ruina zostanie cudownie odnowiona i otwarta (to z kolei obiecuje drugi kandydat).
Mamy wybór między dżumą a cholerą. Co Wy byście wybrali? Jak w Waszych gminach i powiatach wygląda sytuacja polityczna? Jaka propaganda króluje?


środa, 17 kwietnia 2024

Alexandre ArlèneLoïc Méhée "Labirynty i łamigłówki dla supermózgów"


Książki z labiryntami i łamigłówkami to publikacje, po które bardzo często sięgamy, więc zawsze tego typu nowości w naszym domu jest sporo.
Zadania i zagadki są jednym ze sposobów umilania czasu naszych pociech, rozwijania ich spostrzegawczości i koncentracji, zachęcania do liczenia oraz pozwalającego na stawianie nowych wyzwań. Wszystkie te zdolności przeplatają się i uzupełniają. Spostrzegawczość jest ściśle związana z koncentracją, umiejętnością dopasowania, znalezienie wspólnych cech, czy szlaku prowadzącego do celu. Im więcej ćwiczymy tym jesteśmy w tym lepsi. Ważna jest tu też szybkość rozwiązywania zadania, a także umiejętność analizy. Można ją ćwiczyć przez wskazywanie określonych elementów na bogatych w szczegóły ilustracjach lub przy pomocy specjalnych publikacji zawierających wiele szczegółów. U nas przygoda z takimi zabawami zaczynała się od drzwi, na których każdego dnia naklejałam kolejne naklejki i córka miała za zadanie znalezienie nowej rzeczy pośród bardzo wielu. Zabawa ta dawała jej wiele satysfakcji i pozwalała mi pracować nad jej słownictwem, a kiedy przygotowywałyśmy się do spaceru w zasięgu wzroku miała wystarczająco przyciągające uwagę miejsce, po którym od przedmiotu do przedmiotu mogła wodzić palcem. To nam zdecydowanie ułatwiało ubieranie. Jednak były to tylko jedne drzwi niczym jedna strona. Po latach ciągle pozostał nam sentyment do rzeczy pomagających w odszukiwaniu szczegółów, podobnych rzeczy lub wychwytywaniu innych, niepasujących, labiryntów, łamigłówek. I właśnie z tego powodu sięgamy po wszelkiego rodzaju publikacje z tego typu zadaniami. „Labirynty i łamigłówki dla supermózgów” Alexandre’a Arlène’a i Loïca Méhée’a.

Od pierwszej strony mamy zabawę w poszukiwanie dróg, dopasowywanie rzeczy, liczenie ich, układanie, odnajdywanie szczegółów. Zadania zaczynają się od stosunkowo łatwych. Z każdą stroną poziom trudności wzrasta. Do tego różnych przedmiotów z określonej kategorii jest więcej i można zachęcić do odszukania wszystkich. Duże znaczenie ma tu też zabawa z czasem. Fajnym gadżetem do pracy jest zastosowanie stopera z alarmem. On pozwoli nam na dokładne zmierzenie czasu i przyłożenie się do efektywności pracy. Do tego wielkim plusem jest różnorodność: zarówno wyszukiwanie przedmiotów określonej kategorii, jak i tych, które zniknęły, uzupełnienie miejsc pustych, labirynty, cienie, zbiory, ciągi logiczne oraz czasowe, liczenie przedmiotów, sumowanie ich. Na końcu znajdziemy odpowiedzi, dzięki czemu będzie to świetna pomoc przy stosowaniu metody Montessori: dziecko samo może kontrolować własne postępy, weryfikować prawidłowość rozwiązania.
Ilustracje są różnorodne, dzięki czemu odnosimy wrażenie dużego zróżnicowania Są to ciekawe rysunki zwierząt, roślin i przedmiotów. Jedne proste, inne fantazyjne. Po takie książki warto sięgać z kilku powodów. Pierwszym jest pokazanie naszym pociechom, że zabawy z lekturami to bardzo przyjemna przygoda. Kolejnym trenowanie koncentracji i spostrzegawczości, a także logicznego myślenia pociechy w czasie wyszukiwania szczegółów, wzbogacanie słownictwa, poszerzanie wiedzy. Książki bez tekstu aż proszą się o to, by samodzielnie wymyślić przygody bohaterów, co powoli na wielogodzinne ćwiczenie dziecięcych umiejętności językowych oraz kreatywności. Proste ilustracje wykorzystujące podstawowe kolory oraz nieskomplikowane elementy będą doskonałą inspiracją do tworzenia własnych niepowtarzalnych rysunków. Do tego mamy tu świetną zabawę z matematyką. Dziecko rozwiązując zagadki nawet się nie spostrzeże, ile ważnych i prostych ćwiczeń wykonuje, jak wiele umiejętności ćwiczy.









Rachel Ignotofsky "Co się kryje w kokonie?"

Lekkie wprowadzanie do świata nauki to niesamowicie ważna umiejętność. Podsuwanie młodym czytelnikom treści, które będą konkurencyjne w zderzeniu z grami jest niesamowicie trudne, ale wiele autorów potrafi to zrobić i uważam, że Rachel Ignotofsky zdecydowanie się to udaje. Wszystkie jej publikacje zachwycają piękną szatą graficzną. Każda w pewien sposób przybliża młodym czytelnikom świat. Sprawdza się ona zarówno jako pisarka jak i ilustratorka. Treści zaczarowują i inspirują młodych czytelników. Wśród jej publikacji można znaleźć fantastyczne książki wprowadzające do świata przyrody, nauki i technologii oraz podsuwające historie wynalazków. Autorka do każdego tematu podchodzi poważnie i w piękny, prosty sposób pokazuje ważne zjawiska.

Na polskim rynku do tej pory pojawiły się publikacje o kobietach w nauce, sporcie oraz wprowadzające nas do świata roślin oraz pozwalające przyjrzeć się motylom i ćmom. Pokazuje jak bardzo świat flory i fauny jest zadziwiający. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodzi cały proces rośnięcia, rozwoju, dojrzewania, wytwarzania kwiatów, wabienia owadów, wytwarzania nasion i dbania o to, aby zwierzęta lub wiatr rozniosły je, przemian, metamorfoz pozwalających na osiągnięcie dojrzałości. Jak to wszystko przebiega, z czym się wiąże sprawia? – to jedne z pytań dzieci. Rachel Ignotofsky zabiera młodych czytelników w świat zadziwiających zjawisk i zmian zachodzących w tej części natury. W publikacji zatytułowanej „Co się kryje w kwiatku” w prosty sposób wyjaśnia jak powstają kwiaty, skąd czerpią materiały na rozwój, co pomaga im kwitnąć, dlaczego pachną i mają określone kolory i w jaki sposób się rozwijają. Poznajemy znaczenie żyzności gleby, zawartości określonych minerałów, wody i światła słonecznego. Przy okazji poznamy bardzo ważny proces fotosyntezy, produkcji czystego powietrza i składników odżywczych oraz budowania tkanki. Z takim samym szczegółowym podejściem mamy do czynienia w przypadku książki „Co się kryje w kokonie?”.
Tu przyglądamy się motylom i ćmom, uczymy się, w jaki sposób odróżnić jedne od drugich, kiedy pojawiły się pierwsze osobniki, jakiej wielkości są, co je łączy, aby prześledzić proces rozwoju od jajeczka do motyla. Zobaczymy jak bardzo różnorodnie mogą wyglądać jajka, gąsienice i kokony oraz dorosłe osobniki. Dowiemy się, po co te owady aż tak bardzo się zmieniają i dlaczego są ważne dla przyrody. Przyjrzymy się dokładnie budowie kolejnych stadiów rozwoju motyla, ich mechanizmom obronnym oraz kamuflującym. Zajrzymy do poczwarek, poruszony zostanie problem nici i wykonanych z nich kokonów. Pojawia się też temat migracji motyli, miejsc, w których składają jajka, przepoczwarzają się.
Zarówno w książce poświęconej kwiatom, jak i tej zabierającej nas do świata motyli niby mamy to samo, co w podręcznikach do biologii, ale pięknie i ciekawie rozrysowane, dzięki czemu materiał jest przystępniejszy i śmiało mogą po niego sięgnąć także młodsi odkrywcy świata. Na większości rozkładówek znajdziemy pięknie rozrysowaną budowę i etapy rozwoju. Przygodę z tematem przewodnim zaczynamy od uświadomienia sobie, że kwiaty i kokony znajdziemy ją niemal wszędzie. Kwiaty można spotkać zarówno w ogrodach, parkach, dżunglach, jak i na bagnach i pustyniach. Każda roślina przystosowana jest do warunków, w których rośnie naturalnie. Podobnie jest też z motylami i ćmami. Na rozkładówkach zobaczymy grupkę ciekawskich dzieci przyglądających się motylom, szukających kokonów, podglądających gąsienice i robiących notatki. Bohaterami są tu mali biolodzy poznający przyrodę przez kontakt z nią i dzieleniem się ze sobą zdobytą wiedzą, obserwacjami.
Materiał piękny, kolorowy, cudnie rozrysowany, dzięki czemu zdobywanie wiedzy jest przyjemne. Słownictwo profesjonalne, znane z podręczników, ale mamy tu pięknie stopniowane podsuwanie wiedzy. Do tego widzimy, że motyle i ćmy mogą być niesamowicie różnorodne, spełniać inne funkcje w przyrodzie.
Rachel Ignotofsky zabiera nas w piękny, kolorowy świat kwiatów i motyli i w bardzo przystępny sposób tłumaczy, jak działa natura. Uświadamia jak niesamowicie ciekawe, piękne i różnorodne są kwiaty, motyle i ćmy. Zarówno „Co się kryje w kwiatku?”, jak i „Co się kryje w kokonie?” to publikacje z ilustracjami, obok których trudno przejść obojętnie. Mamy tu cudowne bogactwo kształtów, kolorów i rozmiarów. Rozrysowanie poszczególnych przemian sprawia, że młody czytelnik bez problemu przyswoi sobie wiedzę zawartą w tej publikacji. W jednej kwiaty, a w drugiej motyle i ćmy wypełniają tu każdą stronę. Rozkładówki dzięki temu są barwne, a bardzo krótki tekst subtelnie wkomponowano w tło, dzięki czemu skupiamy się na ilustracji, tym, co się na niej dzieje. Krótkie informacje są doskonałym uzupełnieniem.
Całość piękna, barwna, kusząca. Bardzo dobrze zszyte strony oprawiono w solidną, kartonową, matową okładkę, dzięki czemu lektura jest estetyczna i trwała. Zdecydowanie warto sięgnąć po obie publikacje. Mam nadzieję, że do polskich czytelników trafią także inne książki Rachel Ignotofsky, bo każde spotkanie z jej książkami i puzzlami to prawdziwa uczta. Na stronie autorki można znaleźć także darmowe kolorowanki do pobrania.































wtorek, 16 kwietnia 2024

"Czytam sobie": "Tramwaj numer 28", "Pan Pit i jego kwiatek" i "Pożar w fabryce"


Ostatnio dla najmłodszych czytelników mam sporo książek poruszających tematy społeczne, odpowiedzialności, podsuwania właściwych wzorców, pokazywania, że dobre relacje są ważne oraz duże znaczenie ma współpraca i dzielenie się umiejętnościami. Sporo tych tematów pojawia się w serii „Czytam sobie” wydawanej przez Wydawnictwo Harperkids. Do tego bliskie młodym czytelnikom problemy te wkomponowane są w interesujące fabuły, różnorodne gatunki literackie, dzięki czemu możemy dostarczyć dzieciom ciekawe i wartościowe pozycje dostosowane do umiejętności czytania.
Rozbudowana i wielotematyczna seria ma trzy poziomy trudności.
W pierwszym do każdego zdania mamy ilustrację. Młodzi czytelnicy uczą się składać słowa, czytać podstawowe głoski. Książki zawierają niedługie, proste i jednocześnie bardzo interesujące historie, które możemy zaliczyć do różnych gatunków. „Składam słowa” – to temat przewodni tego poziomu. Niedługie teksty zawierają od 150-200 wyrazów, 23 podstawowe głoski i ćwiczenia głoskowania. Wiele czytanek wprowadza dzieci w świat nauki, zagadnień związanych z różnymi dyscyplinami, ale jest też codzienność z apkami, grami i sporo baśniowego bujania w obłokach, codziennych wyzwań.



Z tego poziomu ostatnio czytałyśmy historię napisaną przez Rafała Witka „Tramwaj numer 28”. Z młodym bohaterem przenosimy się Lizbony, by tam podróżować słynnym tramwajem. Opowieść o poszukiwaniu zwierzaka w środku komunikacji publicznej stanie się pretekstem do podsunięcia sporej dawki wiedzy. Dowiemy się m.in. że Lizbona jest stolicą Portugalii, że jest tu wiele muzeów, zabytków oraz poznamy słynny tramwaj 28. Prześledzimy jakie ciekawe obiekty znajdują się na trasie 34 przystanków. Opowieść wzbogacają piękne, proste ilustracje Tomka Kozłowskiego.



W drugim poziomie zobrazowano nieco dłuższy tekst. Młodzi czytelnicy znajdą nieco bardziej rozbudowane opowieści zachęcające do czytania większej liczny słów. „Składam zdania” – to podtytuł tego poziomu. Znajdziemy w nim od 800 do 900 wyrazów w tekście (czyli ciągle niedługie historie), dłuższe zdania oraz dialogi w fabule. Do tego nadal ćwiczymy 23 podstawowe głoski, sylabizujemy trudniejsze wyrazy i powoli wchodzimy w świat ortografii.
Tym razem z tego poziomu sięgnęłyśmy po uroczą historię Justyny Bednarek „Pan Pit i jego kwiatek”. Jest to pozornie opowieść o biologu wynajmującym pokój w wielkim domu. Poznajemy jego pasję, obserwowanie otoczenia, pracę z zaangażowaniem, uświadamiamy sobie, że każda rzecz warta jest zbadania i obejrzenia. Do tego zobaczymy, że dwoje ludzi mających całkowicie inne zainteresowania może tworzyć ciekawą wspólnotę, pracować bez przeszkadzania sobie. Zobaczymy też, że każdy człowiek nieco inaczej reaguje na kontakty z innymi. Tekst dopełniają klimatyczne ilustracje Magdy Kozieł-Nowak.



Trzeci poziom, czyli „Połykam strony” to już dłuższe opowieści liczące od 2500 do 2800 słów w tekście. Książki te cechuje prostota, rozwijanie dziecięcej wyobraźni, przemycanie wiedzy o świecie, wprowadzanie w świat nauki, bo na nią człowiek nigdy nie jest za młody tylko musi być odpowiednio zaprezentowana. A na końcu całość dopełnia alfabetyczny słownik trudniejszych wyrazów, aby rozwijać w czytelnikach potrzebę szukania wyjaśnienia znaczenia wyrazów.
Wybrana przez nas lektura z tego poziomu to „Pożar w fabryce” Ewy Nowak”. Mamy tu bardzo poważne tematy: zazdrości, szpanowania, stwarzania zagrożenia, odpowiedzialności. Hubert jest zazdrosny o uwagę, jaką zyskała jego młodsza siostra prowadząca zajęcia o pracy straży pożarnej. Na osiedlu może połechtać swoje ego imponując młodszym sąsiadom. Z tego powodu zabiera ich do nieczynnej fabryki, gdzie stara się zademonstrować swoją powagę i odwagę. Rozpalenie ognia w zamkniętym zakładzie niestety okazuje się złym pomysłem. Gdyby nie przezorność siostry mogłoby dojść do tragedii. Ilustracje Aleksandry Krzanowskiej pięknie dopełniają całość.
Na każdym poziomie na końcu każdej książki znajdziemy naklejki. Są tam też zadania sprawdzające umiejętność czytania ze zrozumieniem. Duża czcionka, wyróżnienie trudniejszych wyrazów, a do tego proste, interesujące historie sprawiają, że dzieci chętnie sięgają po te lektury. Po opanowaniu czytania mały odkrywca może sobie zrobić dyplom zakończenia kolejnego etapu nauki czytania. Wybór książek z każdego etapu jest bardzo bogaty, dzięki czemu każdy znajdzie coś interesującego dla siebie. Warto u młodszych dzieci potraktować te opowieści jako czytanki do poduszki. Dzięki temu młody czytelnik oswojony z formą opowieści chętnie będzie sięgał po kolejne. Do tego rozwijanie umiejętności czytelniczych to też uważne śledzenie postępów dziecka. Nie należy przeskakiwać z poziomu pierwszego na trzeci, bo nam wydaje się, że to już czas. Warto dać dziecku czas, rozwijać pozytywne skojarzenia. Czasami nawet lepiej poczytać sobie więcej książek z niższego poziomu i dopilnować płynnego czytania ze zrozumieniem niż za wcześnie przejść na wyższy i odkryć, że nasza pociecha ma deficyty, ponieważ każde niepowodzenie może wiązać się z negatywnymi emocjami, a te mają bardzo duży wpływ na naukę i to nie tylko czytania. Zapewniam Was, że książek jest w tej serii w każdym poziomie bardzo dużo, więc będziecie mieli, z czym ćwiczyć. Jeśli dziecko każdą lekturę przeczyta tyle razy, ile ma w niej naklejek-odznak to będziemy mogli z wielkim zadowoleniem śledzić postępy. Przy zamawianiu dużych pakietów często można dostać różnorodne zniżki. I to całkiem duże, więc warto od razu zaopatrzyć się w cały pakiet z określonego poziomu. Do tego warto do tych książek podejść jak do ćwiczeń, potraktować jako czytanki własnej pociechy i ćwiczyć na nich aż do „zdarcia”.
My po książki z tej serii z różnych poziomów sięgamy z wielu powodów. Pomagają nam w nauce mówienia, czytania, pisania (odwzorowanie wyrazów), a wyższe poziomy traktuję jako lektury do czytania przeze mnie. Plusem wszystkich opowieści jest to, że napisane są prostym językiem, a trudniejsze czy mniej używane słowa wyjaśniono w słowniku. Wszystkie książeczki z serii „Czytam sobie” są niewielkie dzięki czemu dziecko może zabierać je w podróż, na spacery i codziennie ćwiczyć nową umiejętność, a niedługie teksty doskonale sprawdzą się również jako opowieści do czytania przedszkolakom. Kolejna bardzo duża zaleta książek: cena jest naprawdę bardzo przystępna. Zresztą sami sprawdźcie na stronach księgarń i wydawcy.
Jak widzicie w tej serii jest, w czym wybierać. Każda opowieść serwuje wiele atrakcji i zachęca do fantazjowania, przyswajania sobie pozytywnych wzorców oraz może być punktem wyjścia do rozmów o rzeczach dla dzieci ważnych.