Etykiety

niedziela, 17 sierpnia 2025

George Orwell "1984"


Wojna domowa w Hiszpanii by
ła wydarzeniem dużo bardziej skomplikowanym niż uczy się w szkołach. Wojna o ideologie (stalinizmu, republikanizmu i faszyzmu) stała się bolesną lekcją, której wielu nie przeżyło. George Orwell, czyli Eric Arthur Blair wyszedł z niej cało i wzbogacony o spojrzenie hiszpańskich republikanów. To zainspirowało go, do napisania ważnych antyutopijnych powieści bogatych w dowcip i oraz cechujące się wrażliwością na nierówności społeczne. Był jednym z krytyków totalitaryzmu. To co Hannah Arend zawarła w swoich rozprawach, które były punktem wyjścia do powstania "Korzeni totalitaryzmu" (1950) on ubierał we wciągające historie obrazując problemy, z jakimi mierzą się społeczności pod totalitarnymi rządami. Zwłaszcza, że widział to na własne oczy. Na początku do czytelników trafił "Folwark zwierzęcy" (1945) ostrzegający przed stalinizmem. Później bardziej wymowna powieść, czyli "1984" (1949). Ze względu na wydźwięk dopiero pod koniec PRL trafiła do polskich czytelników.
Orwell to wizjoner. Świetnie wypunktował bolączki wszelkich totalitaryzmów, opisał ich podobieństwa, manipulacje, stosowane narzędzia. To jedna z tych książek, po które każdy powinien sięgnąć, aby analizować polityczną propagandę od prawa do lewa. Pisarz wskazuje jak niesamowicie ważna jest czujność. Zwłaszcza w czasach, kiedy rządzący na nowo spisują historię, przekłamują wydarzenia.
Sama akcja jest dość prosta. Toczy się wokół rozczarowanego swoim życiem Winstona mieszkającego w Londynie w Oceanii w niedalekiej przyszłości (z perspektywy ludzi czytających pierwsze wydanie). Razem ze znudzonym bohaterem przemierzamy przez klasy społeczne, poznajemy sposoby tworzenia propagandy, poprawiania informacji, wyzysku klas niższych i zachowania grup uprzywilejowanych. Obserwujemy szkolenie nowych pokoleń angsocu (angielskiego socjalizmu), ciągłe życie w niepewności, podejrzliwość wobec innych, rozerwanie więzi międzyludzkich i masowość, czyli dumę z ignorancji.
Po latach sięgnęłam po nią ze względu na córkę. Czytamy ważne dla mnie książki i muszę szczerze przyznać, że nawet czytając na głos świetnie płynie się przez tekst. Orwell jest mistrzem słowa i obrazu. Zdecydowanie polecam.
Zapraszam na stronę wydawcy

niedziela, 10 sierpnia 2025

Adrian Bednarek "Pamiętnik diabła"

„Przestrzegałem praw ograniczających mnie i moje potrzeby. Aż pewnego dnia, kilka lat temu, ktoś uświadomił mnie i moje potrzeby. Aż pewnego dnia, kilka lat temu, ktoś uświadomił mnie, że popełniam błąd. Kosztowało to życie bardzo bliskiej mi osoby, parę zakrwawionych, nadających się do wyrzucenia sprzętów gospodarstwa domowego i załamanie nerwowe bliskich. Dodatkowo kilkadziesiąt godzin spędzonych u psychologów wszelkiej maści, którzy teoretycznie mieli mi pomóc dojść do siebie, a w praktyce nie zauważali, że wszystko ze mną dobrze. Pewnie fakt, że za każdą wizytę kasowali moich rodziców na prawie pięćset złotych, nie miał nic do rzeczy. Oni ciągle uważali, że potrzebuję pomocy. Oczywiście nie mieli pojęcia, jakie demony się we mnie rodzą. Dla nich byłem jedynie nieszczęśliwą ofiarą. Ofiarą, dzięki której mogli spłacać kredyt na budowę domu lub kupować biżuterię dla młodocianych kochanek. Żaden nie należał do ludzi trudnych do rozszyfrowania. Naturalnie po czasie musieli stwierdzić, że jestem całkowicie zdrowy. To było dawno. Teraz jestem jednym z niewielu”.
Cień przeszłości ciągnie się od czasu zniszczenia moralności i obudzenia demona. Klara staje się widmem, które prześladuje Kubę, będącego studentem prawa. To właśnie ów demon przeszłości zmusza go do rzeczy, które mieszczą się poza normami postępowania. Jego życie jest pełne pozorów i gry. Akcja toczy się w krakowskim światku studenckim poddanym amerykanizacji. Tak wydaje się na pierwszy rzut oka: imprezy, wydawanie pieniędzy, zasobni rodzice lub dobrze kombinujący studenci, którzy na sprzedaży narkotyków zarabiają więcej niż ich rodzice pracujący po godzinach. Kuba (Jakub) należy do szczęśliwych dzieciaków, których rodzice ot tak sobie kupują drogi apartament synowi, by pozbyć się go z domu, dają sporo pieniędzy, przez co nie liczy się z nimi, więc jest w stanie kupować wszystko, co zechce. Jedynego, czego nie może kupić to spokój. Jego umysł nie daje mu wytchnienia i zmusza do kolejnych zbrodni idealnych, których nie pozostawia śladów. Próba zapomnienia wiąże się ze znalezieniem dziewczyny, która jest całkowitym przeciwieństwem tych, na które „poluje”: „Bycie duchem jest dla przeciętnego człowieka niemal nieosiągalne. Dla mnie jedynie niezwykle trudne. Potrafię stać się duchem, w różnych tego słowa znaczeniach. Gdy śledzę swoją przyszłą ofiarę, jestem niewidzialny. Wtapiam się w tłum, przechodzę blisko niej, ale ona nie potrafi mnie dostrzec. Zmieniam wygląd, uczesanie, czasami sposób poruszania się”.
Wydaje mu się, że przy równie bogatej i pięknej Julii odzyska spokój. Chwilowa ulga zmienia się w maraton z trupami, a wszystko zaczyna się od nowej sąsiadki. Pewnego dnia w windzie odkrywa jak bardzo się mylił oceniając swoje demoniczne potrzeby. Nowa sąsiadka przykuwa jego emocje i sprawia, że przed jego oczami staje potencjalna scena morderstwa w windzie. Równocześnie poznaje podobną studentkę ekskluzywnych studiów. Jak szybko ulegnie swoim pragnieniom? Czy jest coś, co go powstrzyma? Kto będzie kolejną ofiarą? Czy uda mu się wyzwolić?
Nie zabraknie tu różnorodnych używek i tragicznych zakończeń, które mogą z jednej strony zachęcić, ale i przestrzec przed wchodzeniem, w coś, nad czym nie jesteśmy w stanie panować. „Większość przyjemności jest trująca, a jednak nie potrafimy im się oprzeć, bo życie jest strasznie ulotne”.
Zaspokajanie swojej potrzeby zemsty na widmie wiąże się ze samotnością. O upodobaniach mogą mówić tylko ofiary. Nie wszyscy przestępcy zostawiają je żywe, nie wszystkie ofiary są w stanie mówić o swoim upokorzeniu. Pozostaną tylko zapisane kartki powstających demonów.
„Samotność. Uczucie lub stan fizyczny znany chyba każdemu człowiekowi. W mniejszym lub większym stopniu. Czasami pojawia się nawet, gdy otaczają go ludzie. Tacy obojętni lub tacy, którym na nim zależy. Czasami samotność to zwykła pustka. Brak kogokolwiek. Brak możliwości przebywania z drugim człowiekiem. Najgorsza jest inna jej odmiana. Ta, w której dźwiga się brzemię i nie można się nim z nikim podzielić. Trzeba wciąż trzymać je głęboko schowane i choć czasem pragnienie opowiedzenia swojej historii jest olbrzymie, to wewnętrzna siła zmusza do milczenia, a jedyna rozmowa może być przeprowadzona z samym sobą. Taka samotność ciąży niczym bagaż dźwigany podczas zbyt długiej podróży. Boli, a lekarstwa można szukać latami, często bez gwarancji powodzenia”.
Od pewnego czasu poruszanie zależności pedofilii i zbrodni jest bardzo popularne. Badania wykazują, że te związki są ścisłe. Na ile? Tego do końca nie wiemy, bo nie wszystkie ofiary mówią, nie wszyscy zbrodniarze dają się złapać. Książka troszkę kontrowersyjna przez opisywanie wynaturzonych pragnień Kuby. Dopiero w połowie książki możemy zrozumieć motywy jego postępowania.
Książka na początku wydaje się być typowo amerykańskim czytadłem, którego akcja dzieje się w studenckim, zaćpanym krakowskim światku snobów. Brakuje tu życiowej walki o środki. Rozpieszczone do granic możliwości dzieciaki (bo jak nazwać dorosłych, którzy ani utrzymać się nie potrafią, ani prowadzić normalnego trybu życia). Zbrodnie idealne bohatera skojarzyły mi się z serialowym Dexterem, który nie zostawia śladów i poluje na ofiarę. Poza tym wszystko tych bohaterów różni. Na ile są podobni a na ile różni przekonajcie się sami.
Książka naprawdę wciąga, dlatego polecam wszystkim, którzy lubią książki sensacyjne. Ja na pewno sięgnę po kolejne książki autora, jeśli takie się pojawią.

Agnieszka Janiszewska "W mroku"


Nasze relacje determinuje przypadek oraz umiejętność rozmowy. Nieporozumienia potrafią kłaść cień na kolejne pokolenia i prowadzić do tragedii. O tym przypomina w swojej książce "W mroku" Agnieszka Janiszewska podsuwająca losy dwóch rodzin podzielonych niedomówieniami. Akcję otwierają przygotowania do wyjazdu do Polski. To tam przed laty nastąpił kładący się cieniem na życie bohaterów rozłam. Powrót Katarzyny Janiszewskiej z córką do ojczyzny wiąże się z formalnościami. Kobieta zamierza sprzedać rodzinny dom w podwarszawskim Pomiechowie. Szybko okazuje się, że nie tylko z tym będzie musiała się zmierzyć. Zaplanowany lekki pobyt krążący wokół sentymentalnej wędrówki po dawno niewidzianych miejscach przeradza się w konfrontację z bolesną przeszłością, która doprowadziła do wyjazdu z kraju. Ucieczka miała być lekarstwem na wszystko. Informacja o jej przyjeździe dawnej przyjaciółki Magdy do Polski wywołuje w siostrach konsternację i powracające poczucie winy.
Agnieszka Janiszewska serwuje czytelnikom wzruszającą i jednocześnie pouczającą opowieść o konieczności uporania się z przeszłością, uwolnienia od jej ciężaru. Popełnione błędy, niewyjaśnione sprawy i poczucie winy potrafią niszczyć kolejne relacje. Bohaterki na własnej skórze przekonuje się, że warto stawiać czoło konsekwencjom podjętych decyzji.
"Każdy powinien ponosić konsekwencje swoich czynów i decyzji".
"W mroku" to przede wszystkim historia Renaty, która nie potrafi odciąć się od przeszłości, kiedy to straciła syna. Mimo upływu czasu mierzy się z żalem i poczuciem winy, analizuje, w jaki sposób zawiniła, co złego zrobili bliscy. "Są takie winy, których się nie wybacza, nawet jeśli miałoby to jej ulżyć w cierpieniu". To wydarzenia sprzed lat determinują obecne relacje oraz obrane drogi.
Przez całą powieść pisarka świetnie podsyca ciekawość dotyczącą doświadczeń bohaterów. Wiemy jedynie, że wiążą się one ze śmiercią syna Renaty. Stopniowe wędrówki do minionych czasów pozwalają lepiej zrozumieć, co doprowadziło do śmierci Grzegorza.
Pełna emocji opowieść snuta jest spokojnym językiem, a mimo tego czytelnik odczuwa napięcie, jakie istnieje między bohaterkami. Pamiętnik córki Karoliny pozwala na szersze spojrzenie na wydarzenia sprzed lat. Razem z bohaterami wędrujemy do przeszłości bliższej i dalszej. Pojawia się klimat lat 80, ale też początek epoki stalinizmu. A to wszystko obok czasów nam współczesnych.


piątek, 8 sierpnia 2025

Katarzyna Kuśmierczyk "Echo szeptów"


Często nie uświadamiamy sobie jak wielką rolę w naszym życiu odgrywają przodkowie. Więzy krwi to nie tylko to, co kryją w sobie geny, ale też rodzinne doświadczenia, przekazywane z pokolenia na pokolenia opowieści często traktowane jedynie jako ciekawostki. Zdarza się też, że ze względu na relacje rodzinne o wielu osobach nic nie wiemy. Taką historię podsuwa nam Katarzyna Kuśmierczyk słynąca z kreowania uniwersum słowiańskiego realizmu magicznego. "Echa szeptów" to opowieść wprowadzająca nas do świata pradawnych wierzeń i mocy oraz współczesnych problemów.
Do świata Miłki (Miłosławny Kostrzewskiej) wchodzimy, kiedy jej życie ulega radykalnej zmianie. Po śmierci męża powinna przeżywać żałobę. Zamiast tego doznaje uczucia ulgi i pragnie wyjazdu do niewidzianej od dzieciństwa babki, z którą matka z niewiadomych powodów zerwała kontakt. Wyprawa na suwalską prowincję w środku zimy, a do tego do chatki na skraju puszczy wydaje się szaleństwem i budzi niepokój. Tajemnicza, mroczna aura przywodzi na myśl horrory. Jednak Miłkę ciągnie tam tajemnicza siła, która przeobrażała ją ze słabej, niepewnej i posłusznej córki i żony w kobietę stanowczą i gotową stawić czoła złu.
„Teraz patrząc, jak znika świat, który znienawidziła, czuła jedynie ulgę. Żadnego żalu, wahania czy niepewności. Otaczał ją spokój i wiara, że w końcu robi coś, na co sama ma ochotę.
Miała dwadzieścia osiem lat, zasobne konto w banku, dwie walizki, a do piersi przyciskała stary album wypełniony zdjęciami z czasów dzieciństwa, kiedy jeszcze była naprawdę bezwarunkowo szczęśliwa. Jedyną rzecz, jaką zabrała ze starego życia.
Na początek musiało wystarczyć”.
Protagonistka to postać ulegająca przemianie. Od słabej, stłamszonej po silną. Stojąca pośród pokrytych białym puchem drzew chatka, w której przychodzi jej zamieszkać okazuje się miejscem pełnym niespodzianek, ale też zagadek, za którymi będzie musiała podążać. Na miejscu odkrywa, że jej babka Konstancja nie żyje i pozostawiła jej dom. Jest tylko jeden warunek: musi w nim zamieszkać na minimum czterdzieści dni. Każda doba to stopniowe odkrywanie tajemnic z przeszłości, wchodzenie do świata przodków i odkrywania własnej mocy. Należąca do rodu szeptuch kobieta musi zmierzyć się też z czyhającym na nią i bardzo dobrze ukrywające się zło.
"Echa szeptów" przywodzą na myśl dawne historie o magii, niezwykłych mocach. Przyroda, magiczne artefakty - wszystko tu współgra. Umiejętność korzystania z darów natury staje się cenna i pozwala na ratowanie ludzkiego zdrowia i życia. Dowiemy się też jak niesamowicie ważna jest intencja. Pragnienie chronienia świętych miejsc, dającej siłę Doli czyni z kobiet z rodu Miłki strażniczkami, których korzenie sięgają średniowiecza.
Katarzyna Kuśmierczyk w swojej prowadzonej trójtorowo opowieści podsuwa ważne tematy społeczne, wśród których ważnym i powracającym jest uleganie propagandzie. Zło kryje się w każdych czasach i to często tam, gdzie moglibyśmy liczyć na dobro i wsparcie. Pozorna pomoc i życzliwość przynosi wiele szkód i szybko zostaje zdemaskowana. Od wieków strażniczki chronią ludzi. Często same muszą dokonywać radykalnych decyzji w imię większego dobra. Miła też stanie przed wieloma trudnymi wyborami i przyjdzie jej odkryć jak bardzo pozory mogą mylić.
W tej historii nie zabraknie też pikanterii. Pojawia się wątek damsko-męski z widokiem na romans. Do tego pisarka podsuwa troszkę historii, obrazy z dworu Romanowów, a także słowińskiej puszczy przemierzanej przez misjonarzy.  Wykreowani przez Katarzynę Kuśmierczyk bohaterzy są bardzo zróżnicowani. Każdy ma tu własną historię, doświadczenia, przekonania, wartości, którymi się kieruje. Zobaczymy też jak osoby z odmiennym podejściem do zjawisk paranormalnych mogą świetnie się dogadywać i uzupełniać w dążeniu do wyjaśnienia zagadkowej śmierci.
Autorka bardzo dobrze buduje tu klimat grozy. Potęguje ją opisami nocnych wypraw, zjawiskami atmosferycznymi oraz zmianami w przyrodzie i a także wplecionymi wątkami naukowymi i legendami. Bohaterzy doświadczają wielu wydarzeń przywodzących na myśl działanie magii.
Zapraszam na stronę wydawcy

wtorek, 5 sierpnia 2025

Jolanta Kosowska "Szalone Porto"

 


"Człowiek bez innych ludzi jest słaby, czuje się nikomu niepotrzebny. Nic go nie łączy i nic go nie trzyma. Niby jest wolny, ale tak naprawdę czuje się bardzo samotny. Jest jak dmuchawiec na wietrze, unosi się wolny w powietrzu, ale to bzdura. Musisz zbudować sobie tutaj społeczne, socjalne zaplecze".
Człowiek to zwierzę społeczne - taką tezę wysunął Platon. Od tamtych czasów nic się nie zmieniło w spojrzeniu na ludzi, ale pogłębiano badania nad tym, w jaki sposób społeczeństwo buduje jednostkę, jakie aspekty życia są naturalne, a jakie kulturowe, jakie znaczenie ma zaufanie i osadzenie w określonym miejscu, jak mocno losy jednostek zależą od innych. Jolanta Kosowska w książce "Szalone Porto" podsuwa nam tematykę budowania więzi, tworzenia zależności, odpowiedzialności za siebie i innych, otwartości oraz konieczności otaczania się ludźmi. Nie brakuje też tematu wpływu otoczenia na życie poszczególnych jednostek.
"Dom w życiu jest najważniejszy. Daje poczucie przynależności. Nagle nie jest się znikąd. Nagle jest się na przykład z Porto".
Historię Martyny otwiera lekcja języka portugalskiego. Młoda kobieta marząca o zamieszkaniu w kraju odkrywców geograficznych chociaż częściowo pragnęła zrealizować ten plan w czasie podróży poślubnej. Zdrada narzeczonego sprawia, że wali jej się cały świat i przestaje widzieć sensu w samotnym wyjeździe. Jednak za namową nauczycielki udaje się do Porto, miasta pełnego kontrastów, kolorów i zapachów. Jolanta Kosowska kreśli obrazy, opisuje wrażenia bohaterki, podsuwa jej przemyślenia. To jej oczami możemy spojrzeć na portugalskie miasto szokujące ilością bezdomnych i ruder w sąsiedztwie pełnych przepychu zabytków. Martyna przygląda się też ludziom. Jej wrażliwość i otwartość sprawiają, że nie ocenia nikogo tylko zaczyna rozwijać sieć znajomości, poznawać lokalne zależności, ale też dostrzega brutalne słowa mających wysokie mniemanie o sobie i czujących się bezkarnie turystów.
"Czują się bezkarni. Pozwalają sobie na słowa, których w innej sytuacji nigdy by nie powiedzieli".
Wrogie nastawienie prędzej czy później zmienia się w wykluczanie, a to przeobraża się w przemoc i chęć eksterminacji. Tak jest i tutaj. Próba zabójstwa, a później pierwsza ofiara sprawiają, że Martyna zaczyna prowadzić własne śledztwo, aby wyjaśnić, kto stoi za prześladowaniami bezdomnych. Seryjny morderca na konkretny cel: oczyścić miasto z bezdomnych. A tych na ulicach Porto jest bardzo wielu.
Poszukiwanie rozwiązania zagadki to pretekst do lepszego poznania mieszkańców miasta. Każdy z nich może zaoferować jej innego rodzaju więź, z każdym łączy ją inna historia, od każdego dostaje inną pomoc i może też dać coś od siebie. Na pierwszy plan wysuwa się relacja z tajemniczym Gasparem, który niczym kameleon wtapia się w tło. Jakie tajemnice kryje miasto? Co mogą zaoferować młodej Polce mieszkańcy? Kto stoi za morderstwami?
"Żeby naprawdę zrozumieć innego człowieka, trzeba przeżyć, chociaż jeden dzień w jego butach, chociaż jeden dzień uczestniczyć w jego życiu lub przeżyć dokładnie to samo".
Uwielbiam książki Jolanty Kosowskiej, ponieważ dużo w nich ciepła, otwartości i pokazywania, że ocenianie innych jest krzywdzące. Łatwiej żyje się bez uprzedzeń. To ułatwia budowanie wartościowych relacji oraz ułatwia wchodzenie w nowe społeczeństwo. Do tego pisarka przekonuje czytelników, że po złych doświadczeniach są też i dobre. Życie nigdy nie jest jednowymiarowe i nigdy nie składa się wyłącznie z dobrych doświadczeń. Te są ulotne tak jak bogactwa. Wykreowani bohaterzy to osoby doświadczone i świadome popełnionych błędów. Wiedzą jednak, że nie da się cofnąć czasu. Trzeba cieszyć się chwilami, które są im dane, na nowo budować swoje życie i tworzyć relacje z innymi ludźmi. Historie bohaterów są pełne zwrotów: jedni ludzie odchodzą, inni przychodzą, jedne bogactwa przemijają, inne trzeba wypracować. Jesteśmy warci tyle, ile umiejętności nosimy w sobie i na ile osób możemy liczyć, ilu ludziom możemy pomóc. Pozornie mamy tu świat bezinteresownych bohaterów. Jednak doświadczenia każdego kryją i złe charaktery, przeszłość bogata jest w zawistnych, pazernych, krzywdzących. Jednak dalsze szczęśliwe życie wymaga zdystansowania od tych doświadczeń. Autorka daje nam cenne przesłanie: na przeszłość nie mamy wpływu, ale na przyszłość już tak i nie warto wałkować tego, co nas spotkało tylko raźno ruszyć przed siebie.
"Szalone Porto" to opowieść o ludziach, którzy są niewidoczni dla społeczeństwa, wykluczani i piętnowani za swój sposób życia, oceniani za brak umiejętności radzenia sobie z życiem, chociaż nie wiemy, co kryje się za ich bezdomnością. Pisarka przypomina, że te osoby nie zawsze były bezdomne. I nawet jeśli nie maja własnego domu starają się stworzyć jego namiastkę, choćby miał być to pokoik w ruinach.


piątek, 1 sierpnia 2025

Czy kobiety są bardziej emocjonalne?


Nie zliczę, ile razy używano wobec mnie argumentu, że się na czymś nie znam, bo jestem EMOCJONALNA. Czy są tu jakieś kobiety, które nigdy nie usłyszały, że kobiety są bardziej emocjonalne? Które nigdy nie usłyszały, że stawianie przez nie granic to wynik emocjonalności (mężczyzna byłby zwyczajnie asertywny). Jeśli wkurzałam się w pracy na to, że coś nie zostało zrobione w ruch szły argumenty, że to wina hormonów. Nawet na studiach trafił się wykładowca, który objaśnił, że kobiety ogólnie są głupsze, bo rządzą nimi emocje. A jaka jest prawda? Czy jesteśmy bardziej emocjonalne?

Kilka lat temu zespół badaczy z Uniwersytetu Michigan pod przewodnictwem Adriene Beltz przeprowadził badania i okazało się, że płeć nie ma znaczenia. Co jest zatem prawdą, a co stereotypem?
Z kolei Olivier Sacks w swoich pracach opisał problem, jakim jest brak emocjonalności wynikający z uszkodzenia określonego obszaru mózgu. Każdy z nas jest emocjonalny. Różnice polegają na tym, jakim emocjom dajemy przewagę i czy potrafimy zapanować nad agresją. Steve Peters z kolei zauważył, że brak kontroli nad agresją sprawia, że stajemy się coraz bardziej agresywni.
Z jakimi uprzedzeniami związanymi z emocjami się spotkaliście?
*grafika zainspirowana dialogiem zasłyszanym na spacerze

Równość w rodzicielstwie, czyli dobro dziecka najważniejsze

 Kilka lat temu.

-A po co mam brać ojcowski, jak żona na macierzyńskim siedzi? - Kilka lat temu nie rozumiał znajomy.
-Bo równość zaczyna się w domu - tłumaczyłam. - Jeśli bierzesz ojcowski, tacierzyński to pomagasz jej w powrocie do pracy. Jeśli na zmianę chodzicie do lekarza to lepiej orientujesz się w problemach, z jakimi mierzy się dziecko. W razie twojej lub jej śmierci będzie wam łatwiej.
-Nie planujemy umierać -tłumaczył.
-Wiele osób nie planowało umierać, a zginęło w wypadkach. I wtedy albo on zostawał z całym ogromem obowiązków, o których nie miał pojęcia albo ona bez żadnego dochodu.
-Ale to bez sensu, żeby dwie osoby zajmowały się dzieckiem. Jedna wystarczy - tłumaczył.
-W razie rozwodu będziesz miał szanse na opiekę, opiekę przemienną, więcej weekendów z dzieckiem- argumentowałam.
-Przecież nie zamierzamy się rozwodzić.
-Jeśli nie będziesz angażował się w opiekę to ten rozwód prędzej czy później stanie się faktem.
Jakiś czas temu:
-Mam duże alimenty i dwa weekendy w miesiącu będę widział dziecko. Przecież to tak nie może być. Powinna być naprzemienna opieka. Wspólnie powinniśmy wychowywać dziecko.
-Ale to bez sensu, żeby dwie osoby wychowywały dziecko. Jedna wystarczy - sparafrazowałam jego słowa.
-Nienawidzisz mężczyzn, bo twój ojciec był dupkiem.
-Powtarzam twoje słowa. Uważałeś, że to bez sensu, żeby dwie osoby zajmowały się dzieckiem, czyli bez sensu, żeby dwie osoby je wychowywały, więc w czym problem?
-Wkurzasz mnie.
-Ja czy sytuacja, w której się znalazłeś?
-Jedno i drugie.
-Czy gdybyś dostał opiekę to też byś się wkurzał?
-Ale ja nie wnioskowałem o opiekę. Nie dałbym rady. -Stwierdził.
-A dlaczego nie dałbyś rady?
-Bo praca.
-Ona też pracuje.
-Ale ja nigdy nie zajmowałem się dzieckiem i w sumie to nie wiem jak. bawiłem się, ale nie wiedziałbym jak być pełnowymioarowym opiekunem, więc nie wnioskowałem. Poza tym dzieckiem powinna zająć się matka.
-No i w tym tkwi problem: nie angażowałeś się. Wiesz, że możesz to zmienić. Zasądzone widzenia zasądzonymi, ale przecież każda kobieta woli mieć awaryjną opiekę do dziecka bez koniczności obdzwaniania połowy rodziny. Do tego każda woli, żeby dziecko miało dwóch rodziców rozwijających różne umiejętności.
-Z nią się na pewno nie da - stwierdził.
-Przy takim podejściu się nie da.
Kilka miesięcy temu była umarła (młodzi też giną w wypadkach, mają nowotwory itd.):
-Jestem ci winny podziękowania. Dostałem pełnowymiarową opiekę nad dzieckiem po jej śmierci i bez problemu poradziłem sobie z obowiązkami, bo może i się wkurzyłem na ciebie, że się nade mną nie użalasz, ale wziąłem sobie twoje słowa do serca i zmieniłem postępowanie. Jak trzeba było przypilnować lub odebrać z dodatkowych zajęć byłem na każde zawołanie. Później nawet razem do lekarza chodziliśmy, a z czasem sam z dzieciakiem na szczepienia szedłem. Opieka uświadomiła mi też, ile dziecko potrafi kosztować. I że nie są to małe koszty.
Kilka dni temu:
-Napisz o moim przypadku.
-Dlaczego?
-Bo mnie wkurza jak ojcowie wykłócają się o alimenty, a nie angażują w opiekę. Skupiają się na tym, ile sąd im zasądził, a nie ile mogą z siebie dać dziecku.
Pamiętajcie: równość zaczyna się w domu. Rozwód nie kończy rodzicielstwa. Była/ były niekoniecznie musi być zły. Może być sfrustrowany całą sytuacją. No chyba, że należy do tych przemocowych ludzi to wtedy faktycznie nie ma sensu razem wychowywać dziecko. W każdym innym wypadku wychowanie dziecka na dorosłego, samodzielnego człowieka to gra do jednej bramki. Także po rozwodzie. Dziecko samo sobą się nie zajmie, dziecko powietrzem nie będzie żyło.

sobota, 28 czerwca 2025

Anna Andrusyszyn "Pytania do artystów malarzy"


Język to coś więcej niż leksyka. Bogactwo znaczeń w połączeniu z gramatyką daje możliwość nieskończonej możliwości połączeń, czyli wychodzi naprzeciw potrzebom użytkowników. Kiedy uświadomimy sobie, że teksty powstają przez ciągłe używanie tych samych słów połączonych w innej kolejności i innym sąsiedztwie sprawia, że refleksja nad językiem zyskuje na atrakcyjności. Każde napisane tu i w każdej mojej recenzji słowo było już użyte miliony (jak nie miliardy) razy przez mnie, a jednak za każdym razem składają się one na innego rodzaju tekst. I to właśnie przez niesamowitą zdolność łączenia w różnych kontekstach. Anna Andrusyszyn w swoim tomie wierszy "Pytania do artystów malarzy" doskonale oddaje tę właściwość języka. Słowa użyte w jej wierszach dosłownie pochodzą z innych tekstów, bo są wycinkami z gazet. Przetwarzanie w jej poezji stało się sztuką samą w sobie nadającą wierszom niepowtarzalny klimat ze względu na ich budowę, czyli przez zastosowanie różnych czcionek, wplecenie znanych zwrotów w nowe znaczenia, bo poetka nie tylko poddaje "recyklingowi" leksykę, ale w artystyczny sposób opowiada o sobie wprowadzając odbiorców do świata swoich relacji z otoczeniem oraz ludźmi. Wycinki z gazet sprawiają, że mamy tu specyficzną poezję, w której strona wizualna jest równie ważna jak ta znaczeniowa. Wykorzystany w czasie komponowania kolaż przypomina nam, że czytanie wierszy nie zawsze musi odbywać się schematycznie. Czasami to też wędrówka oczu po różnych wycinkach, nowe, czyli niepowtarzalne łączenie ich i nadawanie znaczeń. Gonitwa oczu za kolejnymi elementami kolażu sprawia, że wiersze czytać można wielopoziomowo. W wiersze złożone ze słów pochodzących z różnych źródeł wkomponowany jest świat podmiotu lirycznego stającego naprzeciw siebie i świata i próbującego odnaleźć się w rzeczywistości pełnej pułapek, wyzwań, zwrotów akcji i narastającego napięcia między tym, co wewnętrzne i zewnętrzne.
Wydawać by się mogło, że tom "Pytania do artystów malarzy" będzie poświęcony malarstwu. Nic bardziej mylnego. Mamy tu co prawda malowanie, ale dokonuje się ono za pomocą słów i ma bardzo szeroki zakres, bo mamy tu zarówno wprowadzanie do świata konkretnego żeńskiego podmiotu lirycznego ulegającego gonitwie myśli, borykającego się z problemem werbalizowania swoich słów oraz szybkiego reagowania na otrzymywane komunikaty, przepadającego w długich lekturach przyczyniającego się do zaniedbywania codziennych obowiązków, borykającego się z żywotną duszą, kolekcjonującego chwile, zapisującego w pamięci wrażenia oraz pielęgnującego relacje. W wykreowanym przez Annę Andrusyszyn poetyckim uniwersum jest miejsce na realizm magiczny, przez co duch Norwida zapraszający dzieci na kakao i herbatę oraz tworzący poezję nadającą mu namacalności, gdy w chłodne dni zagrożony jest rozmyciem we mgle staje się częścią oficyny. W świecie tym wrażliwe, ale jednocześnie żywotne dusze muszą skrywać swoje prawdziwe oblicze za aranżacją z książek, bo inaczej mogą być wzięte w ręce lub pod lupę, niczym cacuszka stać się obiektem do oglądania i analizowania albo jeszcze gorzej: mogą być zalewane kłopotliwymi pytaniami, na których "idealne odpowiedzi znajdzie / Parę lat później". Poetka bawi się tu też skojarzeniami, napięciami. Zwykła codzienność obrasta w grozę czy otula ciepłem bliskości drugiej osoby. Relacje z innymi i sobą są tu ważne, stanowią świat podmiotu lirycznego. Nie zabraknie też tematyki tworzenia oraz przetwarzania, czyli wchodzenia w obszar AI i jego specyficznego sposobu używania języka, czyli przeskakiwania z tematu na temat, wpisywanie w utwory zróżnicowanych problemów przypomina mechaniczne tkanie dywanów, w których ważniejszy jest wzór, pewnego rodzaju schemat, a nie sens, bo i one są w ludzkim życiu ważne, ułatwiają codzienność, sprawiają, że łatwiej jest przetrwać kolejne tygodnie.
Wiersze z jednej strony są bardzo intymne, bo wprowadzające do świata tajemnic, odczuć, wrażeń, a z drugiej uniwersalne, ponieważ każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu może odkryć w nich siebie: a to zmagającego się z wewnętrznym krytykiem, który traci rezon w zderzeniu z zewnętrznymi pouczeniami, tworzących pozory przeciętności, byle nie wyróżniać się, oddającego się chwili przyjemności i uciekającego przed codzienną szarzyzną. Jednocześnie jest to świat bardzo indywidualny, bo zawierającym osobiste doświadczenia lub wyobrażenia. Codzienność nabiera wyjątkowości, niezwykłości chociaż jest całkiem zwyczajna, obserwowana jakby przez pryzmat tworzący tęczowy powidok deformujący świat, ale w idealnym momencie sprawiający, że ulega on całkowitemu (chociaż odwróconemu) odbiciu. Oczywiste czynności nabierają w takim spojrzeniu znaczenia, wydobywa się z nich blask, o czym Jacek Dehnel pisze: "Autorka na śmietnisku prasowego żargonu znajduje przypadkowe z pozoru kawałki złomu, które przerabia na jubilerskie cacka. Solidna poezja, patrzcie, jak lśni".
Anna Andrusyszyn zbiera słowa, aby wypowiedzieć swoje umykające, ulatujące w zderzeniu z innym. Wprowadzający do tomu wiersz "warstwy" nabiera tu głębszego znaczenia. Pokazuje jak bardzo słowa tworzą nasz świat: wewnętrzny i zewnętrzny. Także jak bardzo potrzebujemy czasu i słów na wypowiedzenie reakcji na zderzenie ze światem zewnętrznym: "moja głowa / bez końca prowadzi / monolog wewnętrzny (...) w najmniej spodziewanym momencie / ma wątpliwości / nie ośmiela się / nie przekomarza // idealne odpowiedzi znajdzie / Parę lat później". Autorefleksja na temat własnej gotowości do używania słów ma w sobie coś intymnego. To wrażenie jest również, kiedy opowiada o niewypracowanej pościeli, gdy przepada w dłuższej lekturze, którą odradza, bo odciąga od różnych zajęć. Poetka jest tu przekorna: niby zniechęca do różnych czynności, niby podpowiada jak ukryć się przed światem z potrzebą czytania ważnych książek. Powracającym w jej wierszach tematem jest zapotrzebowanie na przeciętne dzieła i przeciętnych odbiorców. W takim świecie dobrze skryć się za tendencyjnie skomponowany regał ("książki w złym guście") czy jak w "wyrzucam dzieła sztuki" sztampowo tworzone widoczki sprzedawane w niskiej cenie: "Nie miałam pojęcia, że / Czujni kupujący / wolą pejzaż".
Podmiot liryczny to postać ciekawa innych, ale jest to zainteresowanie nakierowane na dusze będącą tu czymś więcej niż tylko osobowością wyciosaną przez skończoną edukację. Jak w "Pracowni pełnej cudów" lubi zatrzymać się, brać je do ręki, oglądać z różnych stron i w różnym oświetleniu, a także przyciemnieniu, aby dostrzec "to, co szorstkie, omszałe / przykucnięte // i światło, / które wszystko zmienia".
W tomie znalazło się też miejsce na autorefleksję nad procesem tworzenia zaczynającym się od zbierania, kolekcjonowania. Ma on tu wymiar fizyczny, a przez to staje się w pewien sposób uciążliwe:
"Sama chciałaś,
trzeba było,
spakować wycinki
do worów wystawić
na śmieci
nim
poczujesz, że
masz za dużo myśli
które trudno nazwać

może łatwiej byłoby
schować się w skorupce
kupić
fotel lub lampę w liście
zamiast

Pomyśl,
Na ulicach dziewczyny w zwiewnych
sukienkach
i życie
trwa w najlepsze"
A jeszcze dalej o społecznie narzucanych priorytetach w "łamigłówce" dosadnie opowiada o szarzyźnie codzienności dalekiej od filozoficznych rozmyślań nieprzekładających się na poważanie, bo:
"Zobacz,
życie w tygodniu toczy się
z dala od filozofii

najbardziej lubi
Pasażerów klasy business

tam trzeba być".
Fantastyczny zbiór zabierający czytelników w podróż po relacjach międzyludzkich wyłaniających się z czynów i myśli. Anna Andrusyszyn uświadamia odbiorcom jak bardzo gesty i uzus społeczny determinują świat, w którym żyjemy. 










wtorek, 24 czerwca 2025

Piotr Michałowski w "Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta"


Przechodzenie ziem z rąk do rąk wprowadza wiele zamętu wynikającego z zacierania się lokalnej świadomości. Jaką więź z regionem mogą mieć znajdujący się w ciągłej drodze przybysze, którzy w pierwszym pokoleniu nie zamierzają pozostać w nowym miejscu na długo, planujący wrócić do kraju przodków? W jaki sposób w takich warunkach może wytworzyć się tożsamość regionalna? Szczególnie, kiedy o poprzednikach nikt nie chce słyszeć? Duże miasta mają swoich kronikarzy, obszerne archiwa bogate w zapiski o początkach, a do tego te opowieści znane są nie tylko mieszkańcom metropolii. Pamięć o początkach małych miejscowości ginie z wysiedleniem tubylców. Po kilku pokoleniach zaczyna się pisanie historii na nowo, poszukiwanie założycieli, grzebanie w aktach, zlecanie badań nad początkami zgodnie z przekonaniem, że patriotyzm lokalny musi sięgać w przeszłość i opierać się na opowieściach o bohaterskich czynach. Włodarze miejscowości grzebiąc w historii próbują odciągnąć uwagę od bezradności i bezczynności w obliczu aktualnych wyzwań, braku środków, wszędobylskiej samoczynnie napędzającej się biedy. Ucieczka w przeszłość daje poczucie bezpieczeństwa oraz wrażenie ważności. A co jeśli takiego wentylu bezpieczeństwa nie ma? Nad tym problemem pochyla się Piotr Michałowski w "Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta".
Miasto z znikąd, miasto z próżni. Podtytuł zawierający słowa "porzucone miasto" zawiera w sobie echa dwóch wydarzeń: porzucenia miasta przez twórcę oraz przez pierwszoosobowego narratora, który po latach szczęśliwie wydostał się z tego miejsca. Historia zaczyna się od nakreślenia aktualnej sytuacji kronikarza, który jako ojciec musi sprostać wymaganiom swojego dziecka łaknącego ciągle nowych historii. Po zapoznaniu się z bajkami, baśniami przychodzi mu snuć prequele, sequele, wprowadzać dodatkowych bohaterów, łączyć wątki. Rozbudzone gawędziarstwo skłania go do spisania opowieści o swojej przygodzie w Niemieścinie, prowincjonalnym miasteczku z wszelkimi bolączkami typowymi do takich miejsc: szarzyzna, nuda, odcięcie od świata. Pierwsza praca na stanowisku archiwisty ma być tylko czymś w rodzaju bezpiecznego startu w dorosłość. Jednak już od pierwszych chwil wszystko jest nie tak jak powinno. Służbowa kawalerka skutecznie przestrasza wieloletnią partnerkę, która przeczuwając stagnację i zamknięcie dróg do kariery ewakuuje się do wielkiego miasta. Młody archiwista pracuje w niewielkim gronie. Do tego jego życie staje się monotonne i tylko przygarnianie kolejnych psów wprowadza w nie jakiekolwiek urozmaicenie. Konieczność wychodzenia na spacery to też pretekst do odkrywania okolicy. Jednak nawet i ta z czasem ma już wszystkie bliższe i dalsze ścieżki wydeptane. Ta stagnacja mogłaby trwać kolejne długie i nudne lata z dniami podobnymi do siebie, gdyby nie przełomowe odkrycie na placu budowy. Powstające luksusowe apartamentowce dla wędkarzy (w mieście bez jakiegokolwiek cieku czy akwenu) i osób spragnionych widoków puszczy (co z tego, że z widokiem na wyciętą część) przyczynia się do odkopania ceglanej konstrukcji. Kolejne prace toczą się w coraz większej tajemnicy, ogrodzenie dookoła placu budowy powiększa się, jest lepiej strzeżone. To wzbudza zainteresowanie wędrującego po obrzeżach Niemieścina pierwszoosobowego narratora, który czuje zew krwi odkrywcy i pragnie rozwikłać skrywaną za budowlanym płotem tajemnicę. W tym czasie, razem ze współpracownikami archiwum, natrafia na zapiski osoby projektującej miasto idealne, miasto wyłaniające się znikąd, chociaż szybko okazuje się, że problematycznie wpisane w cudze grunty. Opowieść stylizowana na Reja podsuwa obraz oderwanego od życia idealisty, który w imię spełniania marzeń gotów jest na utratę majątku. Odkrycie ruin oraz pamiętnika rozbudza wyobraźnię mieszkańców, podsyca dążenia włodarza do stworzenia wspaniałej opowieści o cudownej przeszłości. W końcu początki mogą być osadzone w konkretnych czasach, a miejscowość zyskać swojego założyciela, herb i prawa miejskie. XIX wieczne korzenie to zawsze lepsze niż żadne. Snucie opowieści o początkach ma nadać prestiż miejscu kojarzącym się z "dziurą" pojawiającą się tylko na bardzo szczegółowych mapach.
Historia o odkryciu uświadamia nam ulotność pamięci ludzkiej. Niby mamy tu niedaleką przeszłość, bo zaledwie półtora wieku, więc mieszkańcy powinni pamiętać nietypową budowlę, a jednak ginie ona w pamięci, zaorana zostaje ziemią uprawną jakby skrywała niechlubną przeszłość, z której wyłania się szaleniec-idealista kreujący miasto niczym demiurg, czyli z niczego, gdzieś pośród pustkowia, na które długo wędrował. Wyłaniające się z próżni czasu i przestrzeni osadzone jednak jest w konkretnych realiach i miejscu. Do tego nie takie odległe, bo pełne ludzi pragnących pokrzyżować plany niechęciom odstąpienia gruntów ornych. Im bardziej zatarte w masowej pamięci zdarzenia tym atrakcyjniejsze dla współczesnych, dające większe możliwości na opowiedzenie historii na nowo. Sama budowla daje spore pole do popisu i interpretacji. Budynek może być pozostałością po klasztorze czy zamku. Teorii, domysłów jest wiele. Jednak połączenie ich z zapiskami odnalezionymi rozwiewa wątpliwości. Tylko jak to się stało, że tak duży obiekt popadł w zapomnienie? Może to wina pamięci ludzkiej? Jej wybiórczości, niechęci do pamiętania  i wyciągania wniosków? Ile takich historii kryją w sobie małe miejscowości?
Jestem mieszkanką prowincji z krótkotrwałą pamięcią. I w moim mieście w czasie remontu rynku odkryto tajemnicze podziemia. Domysłów i ekscytacji oraz planów wykorzystania było wiele. Fora huczały, ludzie chodzili, zerkali, próbowali dojrzeć więcej, wypatrzeć skrywane skarby. Do czasu. Kiedy okazało się, że to ruiny kościoła ewangelickiego, którego cegły po wojnie wykorzystano do budowy pobliskich budynków temat zamknięto, wejście do podziemi zamaskowano, podziemia przestały być atrakcyjne, a nawet stały się niewygodnym świadectwem działalności, bo to jednak nie katolicka świątynia, więc nie można wkomponować w narrację burzenia kościołów, nieważny obiekt, czyli tylko pozostałość po wysiedleńcach. Ile takich atrakcji w swoich podziemiach kryją miasta? Ile celowo pozostaje zapomnianych, a później pobudzających wyobraźnię, pomagających chwilowo dowartościować się prowincji, że i u nich jest coś ważnego.
I tak właśnie jest w książce. Odkrycie dziwnej budowli w czasie przygotowywania terenu pod budowę osiedla przyczynia się do ożywienia się ludzi. Każdy na swój sposób, w ramach własnych umiejętności i możliwości prowadzi śledztwo. Pracownicy archiwum są w tej uprzywilejowanej sytuacji, że znajdują ciekawe dokumenty w stosach niesklasyfikowanych akt. Wczytywanie się w diariusz budowy to wchodzenie w kolejny poziom akcji mającej budowę szkatułkową, z której Piotr Michałowski słynie. Pisarz z wprawą buduje światy w światach, a w nich kolejne. Tradycyjnie pojawia się też motyw snucia opowieści przez pisarza-narratora, który doświadczył. Takie opowiedzenie historii ma w sobie coś z ludowego gawędziarstwa pozwalającego mieszkańcom prowincji stać się bohaterami kolejnej niezwykłej historii, uczynić kimś ważnym w oczach słuchacza czy czytelnika sięgającego po ukradkiem spisaną opowieść, której uczestnicy czują się niczym tropiący tajemnice bohaterzy "Kodu Leonadra da Vinci". Problem pojawia się, kiedy lokalny geniusz to prowincjonalny, niepraktyczny idealista.
Piotr Michałowski kreśli barwne portrety na tle bylejakości ubranej w ładne nazwy (zamiast pejoratywnego "zadupia" mamy miękko, lekko i niemal pieszczotliwie "Niemieścin") dające pozytywne skojarzenia. Odcięcie od świata w pewien sposób pomaga do stworzenia poczucia życia blisko natury. Niewielkie służbowe lokum zmusza do minimalizmu. Życie wydaje się tu toczyć wokół prostych spraw. Nie ma tu wielkomiejskiego konsumpcjonizmu i pędu. Za to mamy życie zastygłe niczym lawa: mieszkańcy oczekują, że jednak zdarzy się coś ciekawego. Odkrycie "ruin" daje cień nadziei, sprawia, że codzienność przyspiesza, intelekt buzuje, aby wykorzystać tę niespotykaną szansę. Tylko czy ona tkwi w pozostałościach po poprzednich pokoleniach czy może bardziej w naszej aktualnej aktywności? Na to musimy odpowiedzieć sobie sami.