Wstyd się przyznać, ale „Dziadka do orzechów i króla myszy” nie znałam z dzieciństwa. I to jest zadziwiające, że wychowana na baśniach braci Grimm nie zostałam wprowadzona w świat niemieckiej opowieści świątecznej. Być może, dlatego nie ma we mnie szału i zachwytu nad ozdobami w postaci dziadków do orzechów. Te zresztą kojarzyły mi się z prostym przyrządem działającym na zasadzie zaciskającej śruby. I tym sposobem bardzo długo omijała mnie historia o dzielnym obrońcy domostwa.
Wchodzenie w świat opowieści E.T.A. Hoffmanna było przygodą wpisaną w studia,
czyli odartą już magii i z dużą dozą pragmatyzm oraz analitycznego spojrzenia. Sięgając
po tę opowieść jako dorosła mogłam sobie wiele rzeczy przypomnieć z
dzieciństwa, sprawdzić też życiorys twórcy i ku swojemu zaskoczeniu odkryłam,
że ma on wiele wspólnego z Polską. Mało tego: był duszą niespokojną, buntującą
się, artystą przerysowującym portrety wyższych urzędników. Do tego popierał
buntowników, opisywał groteskowe sprawy polityczne w satyrach. W swoich utworach
posługiwał się groteską i dozował grozę. I to właśnie sprawiło, że ulegałam
urokowi tych historii.
„Dziadek do Orzechów i Król Myszy” w nowej odsłonie kusi szatą graficzną. I
właśnie z tego powodu postanowiłam wprowadzić córkę w ten świat, do którego
mnie nie zabrano. Czytając na głos uświadomiłam sobie, że jest to powieść o
specyficznej stylistyce, sprawiająca, że na początku czyta się ją trudno,
opornie, potyka na każdym zdaniu, ale kiedy już weszłam w rytm opowieści,
snucie historii o rodzeństwie wyczekującym Wigilii oraz świątecznych prezentów
było przyjemne.
Trudno mi ocenić nowe tłumaczenie Ryszarda Wojnakowskiego pod względem zgodności
z oryginalnym tekstem. Nadał on jednak tekstowi stylistykę historii snutych w
XVIII i XIX wieku. Mamy tu dość trudny język, niemieckobrzmiące nazwiska.
Jednak ważniejsza jest tu opowieść pozwalająca młodym czytelnikom na
przeniesienie się w przeszłość. Wędrujemy do czasów, kiedy nie ma
elektryczności, życie rodzin toczy się zimą przy świetle świec, a szybko
zapadająca noc nadaje wieczorom aury tajemniczości i niezwykłości. I tak jest
też tu: napięcie oczekiwania miesza się z nastającym zmrokiem. Oczami dzieci
przyglądamy się zwyczajom oraz prezentom. Autor doskonale zdaje sobie sprawę,
że wolą one prostsze zabawki niż te zjawiskowe, które są od razu konfiskowane
przez rodziców, aby nie były zniszczone. Z naszej perspektywy to absurdalne
podejście, a wówczas było normą. O rzeczy trzeba było dbać, pielęgnować je,
wystawiać, chwalić się nimi, a nie koniecznie używać, bo to mogło prowadzić do
zniszczenia. Do tego zatrzymujemy się przy choince, podglądamy ozdoby,
błyszczące papierki, w które owinięto słodycze, którymi była ozdobiona. Mamy
też okazję przyjrzeć się zachwycającym zabawkom mechanicznym, którymi zachwyt
mijał od razu po uświadomieniu sobie, że w kółko będą te same mechanizmy
działały i to samo do obserwowania będzie. Zobaczymy smutek z powodu zepsucia
Dziadka do Orzechów oraz późniejszą opiekę nad nim przez Marysię, która dzięki
temu ma okazję stać się obserwatorką dziwnego zachowania myszy, ich napieraniu
na domostwo pod przywództwem Króla Myszy. Marysia dzięki obecności stanie się
uczestniczką szeregu dziwnych wydarzeń, w których nie zabraknie ożywionych
zabawek.
Baśniowy charakter tej słynnej historii podkreślają zachwycające ilustracje Ewy
Poklewskiej-Koziełło. To właśnie one sprawiają, że opowieść Hoffmanna jest
jeszcze bardziej czarująca. Całość dopełnia solidna oprawa, bardzo dobrze
zszyte strony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz