Będzie już jakieś trzy lata jak nasz pies terapeuta został
pogryziony. Rany na kręgosłupie zagoiły się dość szybko. Rany na psychice były
dużo poważniejsze. Pies był bardzo przestraszony, stał się lękliwy, nieufny,
nie pozwalał się nikomu dotykać poza najbliższą rodziną. I to stwierdziło kilku
psich specjalistów oraz fryzjerka, która z tego powodu miała utrudnione zadanie.
Pracowałam z nim i niby były jakieś efekty, ale chodzenie ulicą, na której
doszło do zdarzenia było prawdziwym koszmarem. Pies się zapierał nogami i nic
nie było go w stanie przekonać. Opisałam swój problem na facebooku i z jednej
strony dostałam głaski, że biedni my, z drugiej że sami sobie winni, bo
chodzicie ulicą i trzeba się spodziewać, że jakiś pies zza płotu kiedyś w końcu
pogryzie i czego chcesz. No i odezwał się ktoś jeszcze, ale na priv. Napisał,
że wie, że jestem dobra w szkoleniu i że to pewnie pierwsza moja taka sytuacja,
kiedy moje emocje też są w złym stanie, bo zdarzenie było dla mnie
traumatyczne, więc całą pracę nad psem powinnam zacząć od siebie. Popracować
nad swoimi lękami, oswajaniem się i uwalnianiem od zdarzenia. Nad dzieckiem
też, bo pies przejmuje nasze emocje. I faktycznie miał rację. Ja się spinałam,
pies dostawał jobla. Ola na odgłos szczekającego psa zaczynała krzyczeć Tutek
zamiast jej pilnować zaczął iść kręcąc kółka i targając. Był jak te wszystkie
nieprzeszkolone psy, czyli każdy spacer był udręką. Pies do terapii w takim
stanie nie nadaje się do niczego. Do tego, kiedy trafił między ujadające (tylko
ujadające) psy stracił kontrolą nad łapami i nie był w stanie zrobić nawet
kroku.
Miesiąc intensywnej pracy nad sobą niewiele przyniósł. Zamiast lepiej było
gorzej. Wszystko mnie bolało, a do tego pojawiły się obostrzenia zawiązane z
pandemią i zostałam praktycznie odcięta od pomocy psychologa, ale od czego ma
się czuwające dobre duszki nad sobą w postaci znajomych mających różnorodne
specjalizacje. No i psycholog też się znalazł. Nie, nie pracowałam z nim. Za to
podesłał mi cały karton książek o traumach wojennych, traumach związanych z
uczestnictwem w drastycznych wydarzeniach. Czytałam i zaczynałam nieco inaczej
patrzeć na to, co przeżywam, przyjmować jako coś normalnego, oczywistego. Do
tego były tam publikacje o tym jak pracować z emocjami. I to była prawie
najlepszy sposób. W głowie miałam wszystko poukładane, ale zabrakło jeszcze
jednego istotnego elementu. Ja po prostu z dnia na dzień miałam coraz mniej energii
żyć. Wstawałam, bo musiałam, bo trzeba było się zająć Olą. A jak już zajmowałam
się Olą to wymuszałam na sobie inną aktywność typu „napiszę o codzienności lub
książce”. I tak minęły mi wakacje. Odezwała się znajoma z pytaniem jak tam moje
postępy w pracy nad sobą. Powiedziałam, ze ok, ale czuję narastającą pustkę i
chyba jakaś choroba mnie chwyta, bo boli mnie każda kość, każdy staw. Nawet prześwietlenia
miałam robione czy to nie osteoporoza, reumatyzm czy coś w tym stylu. Wyniki
świetne, a ja z bólu miałam problem z poruszaniem się. Do tego zaczęłam tyć. W
ciągu pół roku przytyłam ponad dziesięć kilogramów przy aktywności takiej jaką
miałam i niezmienionej diecie. Dała mi cenną wskazówkę: odwiedź psychiatrę, bo
to, co opisujesz wygląda na depresję. Pewnie większość ludzi jak słyszy „Idź do
psychologa, idź do psychiatry” jeży się, bo przecież są normalni. Ja to
potraktowałam jak problem z każdą inną częścią ciała. Gdybym miała złamaną nogę
i ktoś wysłał, by mnie do chirurga to bym się nie pogniewała, wiec dlaczego w
tym przypadku miałabym się gniewać? Za to posłuchałam rady. Dostałam lekarstwa.
Najpierw malutkie dawki, później zmiana lekarstw, później większe i większe
dawki, aż w końcu pewnego dnia zauważyłam, że już mnie kości nie bolą, bo mogę
spokojnie zasnąć, bo z tym miałam niesamowity problem. Niby mogłabym spać cały
czas, bo zmęczona, ale nie mogłam, bo umierałam z bólu. No i minęło od
wydarzenia półtora roku. W międzyczasie miałam sprawy w sądzie związane z
wydarzeniem, wyrok, który też mi pomógł, bo sąd orzekł, że w żaden sposób nie
byłam winna zdarzaniu tylko właścicielka psa. Po dwóch latach od wydarzenia i
pracy nad sobą i pracy nad psem dziś mogę spokojnie przejść z dzieckiem i psem
obok miejsca zdarzenia. Ani pies nie szarpie, ani dziecko nie krzyczy, ani ja
się nie spinam.
Jeśli macie problem z psami i żadne, absolutnie żadne szkolenie nie pomaga to
naprawdę warto przyjrzeć się też sobie. Nie mówię, że na pewno w Waszym
przypadku zadziała, ale zawsze warto spróbować. Ja spróbowałam i jestem z tego
powodu szczęśliwa, bo spacer z psem szarpiącym i dzieckiem z autyzmem były
niemożliwy. Zawsze jedno z nich musiałoby być w domu. Skończyłoby się na tym,
że pies terapeuta zostałby burkiem ogrodowym, bo nikt nie miałby czasu na
długie spacery z nim, kiedy już spacerował kilka godzin z dzieckiem. Szkoda
psa, szkoda tych relacji, które wypracowało się między psem i dzieckiem, szkoda
jego umiejętności sygnalizowania, że Ola zaraz będzie w złym stanie i trzeba ją
wziąć na ręce, bo się przewróci.
Po własnych doświadczeniach wiem, że niesamowicie wiele zależy od nas-ludzi.
Zwierzęta reagują zgodnie z naszymi emocjami. My możemy sobie nie zdawać z tego
wcale sprawę. Ja sobie nie zdawałam, chociaż potrafię przeszkolić psa. Prosta
behawiorka to żadna filozofia. No, ale przy behawiorce bez traumatycznych
doświadczeń miałam czysty umysł i szło to szybko, sprawnie. Można powiedzieć,
że podręcznikowo, a uczenie psa po traumie i z własnym bałaganem w głowie było
straszne.
Co mi dały te doświadczenia? Przede wszystkim pomogły mi spojrzeć nieco inaczej
na moje przygotowanie na ewentualne spotkania z agresywnymi psami i agresywnymi
właścicielami zwierząt. Często idzie to w parze, a czasami jest to wynik tego,
że osoba prowadząca nie potrafi postawić zwierzakowi granic.
Prawie trzy lata od zdarzenia udało mi się pomóc paru psom, które należały do
tych szarpiących i próbujących atakować przechodniów. Nie, nie dla pieniędzy
tylko dla własnego i córki bezpieczeństwa, bo jeśli spotykamy ułożone psy to
nie ma problemu, że taki nieopanowany zwierzak wyszarpie się prowadzącemu i
wbiegnie między mnie, dziecko i psa. Czasami musiałam zastosować drastyczne
kroki, żeby uświadomić właścicielom, że prowadzenie dwóch takich szarpiących
się zwierząt i puszczanie ich jest zwyczajnie karalne.
Dbajcie o swoje zwierzaki i pracujcie nad sobą właśnie dla ich dobra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz