Bycie właścicielem psa to bardzo duża odpowiedzialność, ponieważ musimy odpowiednio go karmić, sprzątać po nim i jeszcze dobrze go wychować, aby nie atakował ludzi i zwierząt, a jeśli już potrzebujemy psa obronnego to, żeby nie robił tego bez naszej komendy. Zadanie bardzo trudne ponieważ to zwierzę, więc ma zwierzęce odruchy obrony. I nie ważne, czy chodzi mu o miskę, własny tyłek czy terytorium. Zawsze problem jest ten sam: atak. Biorąc lub kupując psa musimy pamiętać, że pies to nie tani system antywłamaniowy tylko członek rodziny/ zespołu (w przypadku policyjnych, wojskowych i ratowniczych), a jeśli jest traktowany inaczej to znaczy, że coś jest nie tak. Owszem: rozmiar psa może nastraszyć, ale nie powinien obszczekiwać każdego przechodnia. I nie ważne jest czy pies idzie chodnikiem i ujada na każdego mijanego człowieka czy ujada zza płotu. Jeśli pies nie może powstrzymać się od szczekania to w czasie spacerów zakładamy mu kaganiec, a w obejściu powinien być w kojcu lub w domu, a nie przy płcie graniczącym z chodnikiem. Wyobraźmy sobie, że jednak jest przy tym płocie. Wtedy my- jako właściciele – mamy obowiązek zrobić takie ogrodzenie, żeby pies nie miał szansy wystawić pyska i ugryźć.
Co zrobić jeśli byliśmy lekkomyślni i przekonani, że nasz pies nie gryzie, bo nikogo z domowników jeszcze nie pogryzł? Przede wszystkim przeprosić poszkodowanego, pokazać kartę szczepień oraz zaproponować pokrycie kosztów leczenia. Wtedy nasza przygoda skończy się szybko i nikt do nikogo nie będzie miał pretensji, bo będziemy widzieli, że właściciel okazał skruchę. Najgorsze, co można zrobić to objaśnić poszkodowanemu, że sobie wymyślił pogryzienie.
I właśnie z powodu takiego „wymyślania” jest ten wpis.
Szłam sobie z dzieckiem, wózkiem i psem ulicą i w pewnym momencie zaczęły ujadać psy, a już za chwilę mój pies był przyciągnięty do płotu, a jego kita znajdowała się w pysku agresora. Chwycił tuż przy zakończeniu pleców i początku ogona. Byłam przerażona, że psu terapeucie złamie ogon. Mój zwierzak nie miał się jak bronić. Wołałam, krzyczałam i nikt nie wychodził. Udało mi się uwolnić swojego pupila. Wszystko to trzymając dziecko w bezpiecznej odległości, bo nie miałam pewności jak na taki ból zareaguje nasz pies. Na szczęście lata tresury zrobiły swoje, więc córce nic się nie stało, bo nasz pisa nawet na taki ból nie zareagował agresją. Za to mnie ugryzł pies zza płotu. I teraz problem: mój pies ledwo idzie, ja ugryziona. Wołam, wołam i nikt nie wychodzi z domu, więc zadzwoniłam po policję. Przyjechała policja i nagle zjawili się właściciele, z którymi policja przywitała się jak z dobrymi znajomymi. Opowiadam policji, co się stało. Zaczynają się objaśnienia, że to niemożliwe, że sobie wymyśliłam. Policja i właściciele zwierzaków. Powtarzam coraz głośniej, że chcę widzieć książeczkę szczepień, bo ja i mój pies jesteśmy pogryzieni. Dalej trwają objaśnienia, że to niemożliwe. W końcu policja spisuje moje dane. Danych właścicieli psów nie spisano. Mają mi kiedyś przekazać, czy agresor szczepiony… Odchodzę wkurzona, bo zostałam pogryziona, pies ledwo idzie na tylne łapy, a mnie zamiast potraktować poważnie objaśnia mi się, że sobie wymyśliłam.
W domu okazuje się, że pies nie może siadać, bo go boli. Idę z nim do przychodni weterynaryjnej. Tam dostaje antybiotyk, przeciwzapalne i przeciwbólowe. Mimo dużego bólu jest spokojny i nawet nie warczy na lekarkę. Patrzy tylko ze wzrokiem pokrzywdzonego psa. I wcale mu się nie dziwię. Poza bólem psa mam dodatkowy wydatek, bo za leczenie psa trzeba płacić.
Odprowadzam psa do domu. Leki zaczynają działać, więc ból mniejszy. Wszyscy domownicy (córka, mąż i kot) poinformowani, że psa dziś nie dotykamy, bo go boli.
Poszłam za ciosem i udałam się na pogotowie, aby tam spisano protokół w celu przekazania sprawy sanepidowi.
Policja miała obowiązek poinformować mnie o procedurach, czyli że powinnam udać się do lekarza. Zamiast tego miałam objaśnienia.
Właściciel mógł zakończyć sprawę szybko i bez dalszych problemów. Wolał objaśnić, że problemu nie ma, że na pewno nic się nie stało.
Jeśli zdarzy Wam się, że zostaliście ugryzieni przez psa i znacie właściciela lub jego adres to wystarczy, że udacie się do przychodni lub na pogotowie. Tam pracownicy mają obowiązek zgłosić sprawę do sanepidu. Do tego otrzymacie szczepionkę przeciwko tężcowi i wściekliźnie (o tym zadecyduje lekarz, czy konieczne jest takie szczepienie).
Ze względu na pytania związane z tym jak wygląda wizyta w przychodni lub na pogotowiu i jak to wygląda dalej czuję się zobowiązana opowiedzieć dokładniej. Myślałam, że wypociłam tak dużo słów, że niewiele osób doczyta do końca, a tu miła niespodzianka.
W moim przypadku było to zgłoszenie się na "wieczorynce", czyli lokalnym punkcie, w którym lekarz przyjmuje w godzinach, w których przychodnia jest zamknięta. Lekarz wysłuchał, zobaczył, pielęgniarka odkaziła, spisała dane, poprosiła o dane przychodni, adres właściciela psa, aby mogła przekazać sprawę do sanepidu (ten przekaże sprawę Inspekcji Weterynaryjnej) i po 5 minutach mogłam iść do domu. Teraz mam czekać na wieści, co dalej.
Czy będzie potrzebne szczepienie zdecyduje lekarz orzecznik ds. chorób zakaźnych w stolicy województwa (w moim przypadku we Wrocławiu). Zgłoszenie o zdarzeniu otrzyma Inspekcja Weterynaryjna, aby zbadać psa, czy nie ma wścieklizny , sprawdzić zaświadczenie o szczepieniu,zadecydować o tym czy konieczna jest obserwacja psa, czy należy ukarać właściciela mandatem za brak szczepienia. Na pewno nie będziemy od razu kuci (to tak, gdybyście bali się szczepień). Pocieszające jest też to, że przypadki wścieklizny w Polsce są niezwykle rzadkie.
Pamiętajcie, że pogryzienie przez psa jest karalne!
Poszkodowany może zgłosić na policję, żądać odszkodowania (proces cywilny) za ból, strach, koszty leczenia, zniszczone rzeczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz