Artur Daniel Liskowacki, Brzuch Niny Conti, Szczecin,
Bezrzecze „Forma”, „DK 13 Muz” 2019
Utrwalanie – to główna rola prozy Artura Daniela
Liskowackiego. Pisarz zabiera nas do swego świata i oprowadza po przeżytych
chwilach, przeanalizowanej twórczości, własnych pomysłach, odczuciach. Po raz
kolejny przyjdzie mi powtórzyć, że w prozie Artura Daniela Liskowackiego
przebija goffmanowskie spojrzenie na społeczeństwo jako zbiór osób
odgrywających różne role, przywdziewających maski, które nie zawsze są
odpowiednio szybko zmieniane, a czasami przywdziewane w nieodpowiednich
miejscach i którym ze zdziwieniem przygląda się autor-narrator (narrator będący
pisarzem i piszącym o światku kulturowym), przez co mamy wrażenie, że
wykreowane przez niego światy to zlepek jego własnych doświadczeń, co przekłada
się na odczucie intymności, poruszania najbardziej wstydliwych i kłopotliwych
tematów, własnymi spostrzeżeniami, w których czujemy się z jednej strony
dobrze, a z drugiej mamy odczucie bycia intruzem w małym (bo jednoosobowym)
światku, po którym jesteśmy oprowadzani. We wszystkich utworach szczecińskiego
pisarza mamy do czynienia ze zderzeniem świata twórcy ze światem mijanych ludzi
będącymi potencjonalnymi opowiadaczami swoich lub cudzych życiorysów. W „Brzuchu
Niny Conti” do tych typowych i bardzo charakterystycznych dla Liskowackiego
cech jego prozy dochodzi jeszcze oprowadzanie nas po literaturze i różnorodnych
zjawiskach artystycznych oraz okołoartystycznych. Nawet niewinna przejażdżka
taksówką lub autobusem może skończyć się wchodzeniem w sprawy osobiste, które
pozwolą przejść do wątków literackich. Szczeciński prozaik serwuje nam
bohaterów, którzy w czasie zmiany masek są obnażeni, a przez to w pewien sposób
pokonani przez własne kreacje osobowości. Zawsze jednak jest to odkrywanie
dokonywane z dystansem i niezłośliwym humorem oraz autoironią narratora
niepotrafiącego wejść w trwałe relacje. Mimo pokazania słabości, wad jest to
opowiadanie ciepłe, bo wiążące się z pewnego rodzaju sentymentem, przez który
ma świadomość, że tylko dopóki trwa pamięć o tych wydarzeniach dopóty i on i
aktorzy codzienności będą pamiętani.
„Brzuch Niny Conti” to książka bardzo bliska temu, co
znamy z wcześniejszej twórczości Liskowackiego. Ludzie tu wzajemnie się
obserwują i opisują, dopytują o siebie (nawet, kiedy już nazwisk nie pamiętają).
Czasami są to długie historie, a innym razem krótkie tekstowe wiadomości
wkradające się w akcję, niedługie liściki. Zwykłe wyjście na zjazd literatów
czy przypomnienie sobie koloru przedmiotów lub domowa biblioteka czy mijana
furtka lub ulica mogą stać się pretekstem do opowiedzenia historii swego życia.
Ukradkowe spojrzenia, podsłuchane słowa czy osobiście przeżyte sceny mogą
przyczynić się do snucia – pełnych własnych doświadczeń kulturowych, a przez to
bardzo osobiste – opowieści, w których określone przedmioty i zjawiska stały
się siłą napędową akcji przyczyniającej się do zmian w życiu i zmuszającej do
refleksji nad naszym losem. W całym tym opowiadaniu codzienności nie ma zdarzeń
niezwykłych. Za to mamy sporo namacalnej i czasami bolesnej codzienności z jej
urokami, niedopowiedzeniami i gafami wynikającymi z niewiedzy lub niepamięci.
Teatr codzienności wypełniony jest tu ludzką ciekawością, ukrywaniem się z
otwartym zainteresowaniem, uprzejma nieuwaga miesza się tu ze wścibstwem, które
może być wybawieniem, gdyby tylko pojawiało się w porę. Los jednak lubi płatać
figle i przysparza sporej ilości zaskakujących wydarzeń bohaterom jego
opowieści. Stworzone książki czasami zamiast zbliżać do siebie ludzi stają się
murami oddalającymi od siebie. Sztuka staje się swoistym problemem. Zamiast
pomagać czasami przeszkadza, a mimo tego jest ważna. A może właśnie z tego
powodu jest ważna, bo pozwala dokładnie obejrzeć to, co byłoby zakryte dla oczu
przechodniów, wywleka bolesne sprawy czasami pod płaszczykiem niewinnych
opowieści.
Szczeciński pisarz w swoich opowieściach obok ważnego
tematu „przemijalności” sztuki pięknej i literatury naukowej, pokazania, że nie
tylko gromadzone zasoby mogą być dużo większym problemem niż może nam się
wydawać, opowie o przemijalności odgrywanych ról, zatracaniu się w
niedomówieniach i wspomnieniach, których z każdym rokiem przybywa coraz więcej,
przez co wymaga wymagają one wzmożonej uwagi, ale i dystansu. Problemy
odrzucenia, rozczarowania, napiętnowania, przylepiania etykiet wydają się tu
pierwszoplanowe niczym pozycja człowieka ukazanego na jednym z plakatów przed
gabinetem proktologa. Szczerość, emocjonalność i uważność – te cechy
przyświecają przyglądaniu się światu pełnemu twórczych znaków. Już na początku
tomu Artur Daniel Liskowacki podkreśla, że to, z jakim zaangażowaniem i
orientacją przechodzimy przez świat pozwala nam wychwycić więcej znaków oraz
pozwoli nam na otwieranie się na otoczenie. I ta ostatnia czynność także staje
się problematyczna, ponieważ za każdym razem odkrywa, że takie przynosi ono więcej
szkód niż pożytku, a wszystko przez dualizm życia ludzkiego, jego konieczność
udawania i uciekania w doznania wynikające z gromadzonych dóbr i kolekcjonowanych
szeroko pojętych znajomości (od zwykłych codziennych, personalnych po wiedzę o
kulturze, jej twórcach).
Świat konsumpcji i duchowej refleksji w opowiadaniach
Artura Daniela Liskowackiego ciągle w różnych formach się ścierają, przeplatają
i nakładają. Płodni i poczytni pisarze odpływają w zapomnienie, a tym mniej
znanym czasami udaje się wypłynąć, co oczywiście jest trudne, ponieważ zalewają
nas kolejne fale poczytnych twórców, nowych tekstów rozmnażających się w
zawrotnym tempie. Jednak obie grupy potrzebują pomocy: odbiorców gotowych
sięgać po ich dorobek.
Przechodząc przez prozę Liskowackiego mamy wrażenie,
że w tym światku bohater-narrator żyjący wśród ludzi i sztuki niemal jak
pustelnik gubi się próbując uporządkować mieszkanie pełne książek i głowę
przepełnioną własnymi myślami. W ten sposób powstają interesujące eseje
pomagające nam wejść w zawiłe labirynty twórczych powiązań, jeszcze bardziej
poplątane ścieżki ludzkich wędrówek wynikających z przyklejania kłopotliwych
etykiet.
„Brzuch Niny Conti” Artura Daniela Liskowackiego to
lektura interesująca, subtelna, zabierająca nas w podróż po różnych zakamarkach
życia bohatera-narratora, dla którego „magdalenkami” tym razem są nazwiska i
twarze twórców, zmieniające się pory roku, pojawiające się w ogólnym obiegu
pojęcia, mijane ulice, wschody słońca, malownicze pejzaże czy zwyczajne
artykuły z gazet. Związane z nimi emocje pozwalają mu wrócić pamięcią do szybko
mijającego czasu, ale jednocześnie pochylić się nad płynącą teraźniejszością i
nadchodzącą przeszłością. Nie brak tu spojrzenia krytycznego (przy czym
krytycyzm rozumiem jako umiejętność stawiania trafnych pytań i pozostawianie
czytelnikowi szukania na nie odpowiedzi).
Każdy esej pachnie tu miastem, dźwięczy odgłosami
towarzyszącymi jego mieszkańcom, których można zaklasyfikować wg wytycznych
Ortegi i Baumana do ludzi anonimowych tworzących nawy wizerunek w styczności z
kolejnym „innym”. Odegranie roli, która ma wzbudzić sympatię, zakryć prawdziwe
myśli postaci, a jednocześnie próba podejrzenia chwil nieteatralnych kończy się
na chwytaniu kolejnych masek i odkrywaniu kolejnych barier między bohaterem-
narratorem, a bohaterami-aktorami-codzienności. A wszystko to w kontekście
kultury, utrwalania spojrzenia na ich sztukę, patrzenia na wydarzenia kulturowe
z perspektywy czasu oraz osobistego doświadczenia, które już dawno
przetrawiono, przemyślano i nabrano do niego dystansu.
„Brzuch Niny Conti” to opowieści o zmianach w odbiorze
sztuki, różnych perspektywach i modach w różnych krajach, a przez to
pokazujących, że to, czym się zachwycamy może być umowne. Przyglądaniu się
sztuce towarzyszą scenki z codzienności przyprawione sarkazmem, ironią i
humorem są bliskie patrzeniu na ludzi przez ludzi oraz poszukiwania bliskości
prze dzielenie się swoim spojrzeniem na świat.
Szczeciński pisarz do książki wprowadza nas relacją z
jednego ze zjazdów poetów, by płynnie przejść do bardzo wymownego spojrzenia na
życie ludzkie jako pozycji na kolanach i w pochyleniu. Pokazuje jak zamknięcie
w kulturze determinuje nasze podejście do różnych spraw. Od tego tematu
przeskakuje do „postępowego” traktowania książki, która już książką być
przestaje, a staje się nowym rodzajem sztuki, będącej pomiędzy słuchowiskiem, a
książką. W esejach Liskowackiego znajdziemy takie sylwetki jak Wiesława
Dymnego, Romana Bratnego, Hansa Grava van Ledendorfa, Andrzeja Wajdy, Niny
Conti, Piotra Szewca, Jana Papugi, Katarzyny Suchodolskiej, Heleny Raszki,
Jarosława Iwaszkiewicza, A. A. Milne’a i wielu innym. Każdy temat to pretekst
do pokazania naszego życia, przyjrzenia się naszym przekonaniom i uprzedzeniom,
poruszenie tematów aktualnych i często drażliwych. Bohaterzy jego esejów to nie
przypadkowe sylwetki. To twórcy z przyczepionymi etykietami i jednocześnie z
bogatymi, niełatwymi doświadczeniami. Liskowacki opowiadając o kolejnych
postaciach wydaje się prowokować czytelników i zmuszać ich do analizowania
poruszanych tematów, spojrzenia na problemy z innej perspektywy. Nie jest to
książka banalna i prosta, bo ludzkie losy nigdy takie nie są.
Zbiór „Brzuch Niny Conti” Artura Daniela Liskowackiego
polecam wszystkim lubiącym dobrą literaturę, która zmusza do zatrzymania się w
codzienności na chwilę. Dużym plusem jest to, że nie musimy tej lektury czytać
od deski do deski, nie musimy sięgać po kolejne rozdziały tak jak je usytuował
pisarz tylko wyrywkowo: czytać, wracać, omijać, powracać.
„My, kandydaci na polskich brzuchomówców, przywykliśmy
żyć iluzją bez kupowania jej w sklepie”.
„Literatura dla dzieci nie musi mówić prawdy, co
więcej – nie powinna. Kto wchodzi ze światła w ciemność, musi mieć czas, by
oswoić wzrok”.
„Bo za każdą ścianą jest świat, z którym się trzeba
zmierzyć. A w każdej ciemności kryje się światło, które było przed nią. Nie ma
więc innej ucieczki przed lękiem, jaki budzi ciemność, niż ta odwaga – i pamięć”.
„Nie potrafię jednak zrozumieć, dlaczego entuzjaści
e-książek zapominają o sprawie dla istoty książki podstawowe. O tym, że nie da
się jej udoskonalić (…) Nie da się, bo książka jako taka – i uwaga: nie ważne
czy w wersji papierowej, czy elektronicznej, polega na tym, że jest książką.
Tylko książką. Że wszystko w niej – i z niej – to słowa. Jedynie słowa. Aż
słowa. Koniec i kropka. Właśnie: kropka. Bo za kropką jesteśmy my, czytelnicy.
Bo czytając, wszystko trzeba sobie wyobrazić samemu. Tak, to wysiłek. Ale ten wysiłek
staje się właśnie siłą książki. Bo czytając, wyobrazić sobie nie tylko trzeba,
ale i można – wszystko”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz