Nigdy nie lubiłam specjalnie szkoły, więc
przygotowania do rozpoczęcia roku szkolnego nie były dla mnie specjalnie
przyjemne. Miałam jednak mimo wszystko
dobry powód, żeby się cieszyć. Książki.
Były to lata 60 - 70, o książki było trudno,
podręczniki dostawało się „spod lady”, ale ja miałam wszystko w pierwszej
kolejności bo mama pracowała w księgarni. Z podręcznikami nie było więc
problemu. I innymi książkami też zresztą nie, a ja książki po prostu kochałam.
Co roku obiecywałam sobie, że moje podręczniki,
takie piękne, nowe, „nietknięte” dotrwają do zakończenia roku szkolnego.
Nigdy się to nie udawało.
Co było wspaniałe, to to, że podręczniki były
ilustrowane, co bardzo mnie wówczas kusiło i zachwycało. Potrafiłam godzinami
oglądać podręczniki go chemii, fizyki i geografii...
Niestety, tylko oglądać, nie były to nigdy moje
ulubione przedmioty, ze względu na dużą na nie „odporność”
Cudowne było też kupowanie zeszytów i wszelkich
„przyborów szkolnych”. Nowe kredki, piórniki, wszystkie te kolorowe ekierki, to
było coś, co dostawało się raz w roku i to nie ze względu na ceny, ale na
możliwość ich zdobycia.
Kiedy ktoś na geometrię zapomniał linijki, mówił, że
zgubił, a w „papierniczym” nie było, na ogół wszyscy w to wierzyli, choć czasem
( bardzo rzadko) było to kłamstwo.
Spośród wszystkich innych uczniów miałam ten
przywilej, że miałam wszelkie atlasy geograficzne i historyczne, „małą” i
„wielką” encyklopedię, słowniki, nawet
te trudne do zdobycia.
Trzeba pamiętać, że o internecie nikt nie słyszał, a
o istnieniu czegoś takiego jak kalkulator usłyszałam dopiero zdając maturę z
matematyki i NIE UWIERZYŁAM, że coś tak genialnego mogłoby istnieć – genialnego
dla mnie, bo z matematyki zawsze byłam słabiutka.
Jako uczennica w szkole nie czułam się dobrze, a mimo to, ironia losu
sprawiła, że zostałam nauczycielką.
Wtedy już zupełnie inaczej przygotowywałam się do
roku szkolnego. Starałam się zrobić wszystko, żeby moje lekcje były
interesujące, ale nie zawsze się to udawało, bo jako nauczycielka języka
musiałam także uczyć gramatyki, a mało kto ją rozumie, a cóż dopiero lubi.
Przez wakacje zbierałam więc francuskie czasopisma,
adresy szkół, obcojęzyczne książki, foldery, reklamy, teksty piosenek, (tak, to
jeszcze było przed erą „wszechwiedzącego” internetu), po to żeby uczynić lekcje
nieco ciekawszymi.
A kiedy zaczynał się rok szkolny życie i tak pisało
swoje własne scenariusze.
książki autorki
Pamiętam, jak stało się w kolejce, by kupić chiński piórnik i pachnącą gumkę. :) :)
OdpowiedzUsuńJa zdałam sobie sprawę z upływającego czasu w momencie gdy pewnego dnia zorientowałam się, że niektóre dzieci nie wiedzą jak wygląda telefon stacjonarny, ani co to właściwie jest ;) wszystko się zmienia bardzo szybko, albo to nam czas za szybko leci..
OdpowiedzUsuńChyba nikt nie ma wątpliwości co do tego, ze najważniejszym elementem każdej wyprawki szkolnej są podręczniki. Kupić je można chociażby w tym miejscu: https://ksiegarnia.pwn.pl/Kolorowy-start-z-plusem-Szesciolatek,762373714,p.html
OdpowiedzUsuń