Zbliża się początek roku szkolnego.
Nie wiem, jak on obecnie wygląda, ale w czasach PRL-u, w latach mojego
dzieciństwa to było wielkie wydarzenie. Właściwie wszystko zaczynało się
nakręcać pod koniec poprzedniego roku szkolnego. Od ocen na świadectwie
zależało, czy jestem godzien mieć nowe podręczniki, czy jestem głąb i wystarczą
mi stare po kimś. Szkoła rozdzielała talony na zakup książek, a ci co mieli
same piątki zgarniali pełną pulę. Ja wciąż miałem problem z nowymi
podręcznikami do nauki języka polskiego. Moją nauczycielką (prześladowcą) była
pani Łepkowska ciocia znanej scenarzystki Ilony Łepkowskiej. Uczyła mnie cztery
lata i do końca nie potrafiła zrozumieć bardzo prostej rzeczy, że mańkuta nie
nauczy kaligrafii. Do dziś pamiętam jej twarz nachyloną nad moją głową i
wykrzywioną w grymasie złości. Nikomu nie życzę takiego belfra, bo taki
nauczyciel może brutalnie zniszczyć w człowieku zapał do nauki.
Pod koniec sierpnia zaczynał się
szał zakupów. Najpierw z talonami w zębach stawało się w kolejkach po
podręczniki, później po zeszyty, kredki, pióra, atrament i bloki rysunkowe. To
była prawdziwa walka. Nowy tornister co kilka lat, piórnik, worek na kapcie i
koniecznie strój do zajęć z wychowania fizycznego i tenisówki. Następnie była
wizyta u fryzjera, bo długie włosy były prawnie zabronione( dopiero w 1972 roku
złagodzono to przepis).
Teraz było już wszystko. Zostało
odliczanie dni do końca wakacji. Nie powiem, że czekałem z utęsknieniem na
szkołę, bo bym skłamał. Mało kto ją lubił, bo jak tu darzyć sympatią coś, co
nas dręczy przez siedem dni w tygodniu? Tak to wtenczas wyglądało. Do szkoły
chodziliśmy sześć dni, a ponieważ niedziela była wolna to nauczyciele (czytaj
sadyści) obarczali nas mnóstwem zadań do odrobienia w domu. Teraz z perspektywy
lat powiem, że to było naprawdę podłe.
W końcu ten pierwszy dzień
nadchodził. Najpierw odbywało się uroczyste rozpoczęcie. Wnoszono sztandar, a
później były bardzo długie mowy, apele i itd. (głównie o władzy ludowej, ZSRR i
towarzyszu Gomułce, później o Gierku i oczywiście o przewodniej roli PZPR i
komunizmie.) Na koniec sztandar wynoszono, wszystko to przy śpiewie chóru chłopców
o jeszcze nieukształtowanej barwie
głosów. To zapamiętałem do dziś, bo reszta była zupełnie niewarta utrwalenia w
pamięci.
Następnie rozchodziliśmy się do klas
i poznawaliśmy spady, czyli nowe koleżanki i kolegów, którzy zaspali w
poprzednim roku. Wśród nich zdarzali się i tacy co przespali pięć lat, niezłe
śpiochy.
Później od wychowawcy otrzymywaliśmy
tymczasowy plan lekcji, kilka dodatkowych ostrzeżeń i wreszcie szliśmy do domu.
To pamiętam z podstawówki, bo w
liceum do tego wszystkiego nie przywiązywaliśmy żadnej wagi. Szkoła była
uznana, jako zło konieczne i basta, a rozpoczęcie roku szkolnego było tylko
niemiłym epizodem. Nikt nie myślał o podręcznikach i zeszytach, nie liczyło
się, czy są nowe, czy używane. Powiem więcej , te używane nieraz były bardziej
wartościowe, bo często zawierały notatki, rozwiązania zadań i inne bardzo
przydatne informacje. Przez te wszystkie lata nauczyciele postarali się nas
skutecznie wyleczyć z przestrzegania wartościowych zasad, a wręcz zmusili nas
do krętactwa i kombinowania. No cóż, byliśmy pojętnymi uczniami.
Czy tak jest teraz? Wydaje mi się,
że tak. Teraz moje pokolenie uczy, a mieliśmy dobrych nauczycieli.
Książki
IPN Wywiady z autorem:
o Wielkanocy
tematy społeczne o historii
o życiu i pisaniu
wakacyjna podróż
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz