Jakiś czas temu odkryłem białe, puszyste, zimne coś na czego widok pani wołała:
-Śnieg, śnieg, śnieg!
W
pierwszej chwili myślałem, że przybiegnie nowy zwierzak, a tu nic.
Patrzyłem ze zdziwieniem, bo przecież ja na wołanie "Tutuś" biegnę. Nie wiedziałem czym może się tak ekscytować. Później pomyślałem, że to musi być taki malutki zwierzak, który jeszcze nie wie, że to jego imię. Ja też kiedyś nie wiedziałem, że kiedy wołają "Tutuś" to muszę szybko iść. Zacząłem biegać, węszyć, skakać, ale niczego nowego nie odkryłem. Troszkę inaczej pachniały buty i wtedy spojrzałem, co znajduje się w ogrodzie. Trawnik zrobił się dziwnie biały, a poza tym nic nadzwyczajnego.
Dopiero, kiedy wyszedłem na spacer wiedziałem, że muszę koniecznie zaryć
w tym puchatym czymś nosem. Nie wiem jak długo tak szedłem, ale było
wspaniale i na pewno za krótko. Ola powinna zdecydowanie dalej chodzić
do przedszkola. Wtedy odprowadzanie jej to byłaby niesamowita
przyjemność, a tak szybko to nawet się tego śniegu dobrze nie
nawąchałem. Na szczęście po przedszkolu mogliśmy pokopać w puchu.
Jeszcze nigdy w czymś takim nie grzebałem łapami. Moja właścicielka
dostała łopatę do zabaw w śniegu. Przerzucała go z jednej strony na
drugą, a ja podbiegałem, żeby mnie osypała. Było bardzo przyjemnie.
Ta przygoda z białym zimnym puchem mogła się jednak źle skończyć. Pani popatrzyła na mnie poważnym wzrokiem i powiedziała:
-Masz zdecydowanie za dużo energii. Trzeba ci ją jakoś zużyć.
Zawsze,
kiedy mówi "zużyć" znaczy, że ma złe plany. Raz tak powiedziała, kiedy
chciałem bardzo szybko być przy koledze. Skończyło się przyczepieniem do
wózka, w którym jechała moja właścicielka. Teraz na szczęście wózek się
skurczył i przemieszczanie się z nim nie jest takie męczące, ale
skojarzenie dotyczące "zużycia" zostało.
Pani
wyjęła z domu coś dziwnego. Ni to wózek, ni deska. Obwąchałem ze
wszystkich stron i stwierdziłem, że pachnie kurzem, płynem do mycia i
nim się spostrzegłem miałem na sobie dziwną obrożę ciągnącą się za
przednimi łapami i przyczepioną do tego czegoś.
-Olka, wsiadaj na sanki.
No
i wszystko stało się jasne. To sanki. Ale dlaczego ja jestem
do nich przyczepiony? Nie musiałem długo czekać na rozwiązanie tej zagadki, bo
zacząłem maszerować za panią. "Zużyć" nabrało nowego znaczenia. Jednak się nie dałem. Zacząłem skakać i paski puściły. Pani założyła mi obrożę, a sanki sama ciągnęła. Mało brakowało, a byłbym psem pociągowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz