Kwestia miejsca kobiet w społeczeństwie jest niesamowicie ważnym problemem politycznym. Musimy przypominać jak wyglądały realia naszych babek, prababek i ich przodkiń. Zwłaszcza, kiedy w polityce do głosu dochodzą oszołomy chcące odbierać nam to, co przez sto lat kobiety wywalczyły.
Życie sprzed wieku nie było łatwe dla nikogo, kto nie należał do
uprzywilejowanych klas. A tych było niewiele. Codzienność zwykłych mieszkańców
Polski toczyła się wokół ciężkiej pracy i biedy. I nawet większa ilość pracy
nie pomagała, a już na pewno nie była gwarantem posiadania domu, możliwości
wyjazdu na wczasy. Wolne zdarzało się w niedzielę. Każdy inny dzień całkowicie
wypełniony był trudną pracą oraz ciągłą walką z brakami, biedą, przez którą
ludzie mieli tylko po dwa ubrania, jedne buty na kilkoro osób w rodzinie. Do
tego dzieci bardzo wcześnie włączano do prac w obejściu, gospodarstwie, by
później puścić w świat, aby nie były kolejną gębą do wykarmienia. Do drobnych
prac potrzebne były kolejne. Robiono kolejne. Niewiele z nich przeżywało. Życia
narodzonych nie traktowano poważnie. Śmierć czasami była ulgą, bo jedną osobę
mniej trzeba było wykarmić.
Brak higieny, jakiejkolwiek antykoncepcji, głód przyczyniający się do śmierci i
wycieńczającej dezynterii oraz chorób wynikających z niedożywianie. W takich
realiach żyły kobiety, których los zależał od łaski ojców, mężów, braci i
państwa, u którego trafili na służbę. Powszechne było zwalnianie dziewczynek z
edukacji (ale to już po wojnie, bo przed wojną nie musiano starać się o
zwolnienie), aby mogły zająć się domem i zarabianiem. Wiele nie potrafiło pisać,
dużo skończyło zaledwie trzy klasy szkoły powszechnej. Ich nieco lepiej
wyedukowani mężowie mieli osiem klas i możliwość zarabiania większych pieniędzy,
ale nadal takich, przez które rodzina nadal żyła w ubóstwie.
Systemowe odcinanie od edukacji było uprzywilejowanym grupom na rękę. To właśnie
ono zapewniało dostęp do niewolników, czyli osób pracujących bardzo dużo
zaledwie za dach nad głową i resztki z pańskiego stołu. Ja te realia znam z
opowieści babci, która na swój sposób dzielnie zmieniała wokół siebie świat. To
jej jako córce przypadła rola opiekunki matki, to ona wychowywała dzieci i
jednocześnie obrabiała pole, którego miała dość dużo jak na ówczesne realia i zwłaszcza
w zderzeniu z tym, co pokazuje w swojej książce Joanna Kuciel-Frydryszak „Chłopki”.
Mieszkająca w małym rolniczym miasteczku dawnym zaborze pruskim (Wielkopolska),
z „dużą” ilością ziemi rodzina miała dobre warunki tylko dlatego, że dziadek
chodził do pracy, a mógł to robić, bo skończył podstawową edukację. Mnie – z perspektywy
dziecka mającego ten dostęp do nauki zapewniony -wydawało się to dziwne. A
później dowiedziałam się, że osoba, która skończyła gimnazjum była uznawana za
niesamowicie uczoną, a taka, która nawet nie potrafiła się podpisać nie była
niczym zaskakującym. Ile znajomych moich dziadków nie potrafiło pisać? Tego nie
wiem. Niestety szybko zapominamy o tym, co w naszej historii było złe i
idealizujemy różnorodnych przywódców oraz rozwiązania. Nawet, kiedy to one
doprowadziły do powszechnej biedy i upadku państwa, bo jego siła tkwi w tym, co
może dać mu każdy obywatel. Mądre narody mają szansę na lepsze życie. Jak
wielka jest to zależność i jak niesamowicie ważny jest dostęp do edukacji każdego
uświadamiamy sobie czytając książkę Joanny Kuciel-Frydryszak.
Autorka zabiera nas do początków XX wieku. Przyglądamy się polskim wsiom.
Szczególnie tym położonym na wschodzie z malutkimi gospodarstwami, większą
biedą. Życie w zaborze rosyjskim nie było łatwe. Odbiło się też na warunkach, w
jakich egzystowały kolejne pokolenia. Brak ogólnych rozwiązań społecznych niósł
zniszczenie. Jeśli z tej perspektywy popatrzymy na powojenny komunizm to
zobaczymy, że dawał on tym, z których zrobiono niewolników szansę na naukę,
pracę i przetrwania. Kolejne pokolenie i ich dzieci mogą się dziwić temu jak
wyglądała codzienność ich matek i babć, jak bardzo niewyedukowane były. I ten
temat także jest w książce poruszony. Joanna Kuciel-Frydryszak opowiada o
wyglądzie domów, wielkości gospodarstw, higienie, ciężkiej pracy u właścicieli
ziemskich i w gospodarstwach księży. Obraz jaki pokazuje zdecydowanie odbiega
od sielskości znanej z dzieł Mikołaja Reja czy Jana Kochanowskiego. Nie ma tam
radości z patrzenia jak wszystko powoli dojrzewa, chodzenia na rybki,
rozkoszowania się bzyczeniem pszczół w lipie. Za to jest wypatrywanie wiosny,
aby nie umrzeć z głodu.
Joanna Kuciel-Frydryszak opowiada jak od najmłodszych lat wprowadzano dzieci z
pracę, przyzwyczajano do niej. I ja właśnie w takiej kulturze pracy zostałam
wychowana. Każdy musiał czymś się zajmować. Nauka była czymś, co można było
zrobić w doskoku. Na pierwszym miejscu były zwierzęta i ziemia, bo to one żywiły.
Lektura uświadomiła mi, jak wiele rzeczy, które są mi bliskie i funkcjonują w
moim słowniku mogą zadziwiać. Autorka porusza każdy aspekt życia ludzi wsi.
Jest tu też miejsce na odrabianie, czyli pracę za wypożyczone narzędzia. Gdyby
się za takie udostępnienie zapłaciło, byłaby to określona kwota. Kiedy w grę
wchodziło odrabianie kończyło się ciągłym chodzeniem na cudze pole i pracą za
darmo. Odmówić nie można było, bo skończyłoby się brakiem udostępnienia
narzędzi, a brak czasu spowodowany odrabianiem to brak odpoczynku i możliwości
zarobku, czyli samodzielnego kupienia przydatnych i potrzebnych narzędzi. Brak
czasu na naukę to brak możliwości uniezależnienia się od niewielkiej ilości
ziemi. I tak toczyło się życie na polskiej prowincji, na której edukacja była
fanaberią, bo do przetrwania bardziej potrzebne były ręce do pracy i zapał niż
myślenie i spędzanie czasu nad książkami. Takie podejście odbijało się na kolejnych
pokoleniach. I to właśnie jemu zawdzięczamy czołobitną postawę wobec władzy
współpracującej z Kościołem, który zapewniał trwałość układów społecznych. To
właśnie przez tę przeszłość nie wykształcono w kolejnych pokoleniach postawy
krytycznej i analizującej postępowania polityków. Świadomość tego może być
wyzwalająca, bo pozwala popracować nad słabymi stronami. Do tego przypomnienie
sobie sytuacji kobiet i dzieci sprzed stu lat zdecydowanie jest ważne w obliczu
coraz większej ilości polityków bredzących o tym, że kobiety powinny mieć
odbierane prawa i być częścią majątku mężczyzny, który kobiecej pracy nie
doceniał dopóki kobieta żyła, a o jej śmierć było bardzo łatwo, bo umierały z
niedożywienia, z powodu wycieńczenia ciążami i powikłań okołoporodowych.
Joanna Kuciel-Frydryszak bardzo pięknie opisuje biedę i ciasnotę, w jakiej Polacy
żyli jeszcze sto lat temu. Kobieta traktowana jak darmowy niewolnik doceniana
była dopiero, kiedy brakowało jej do pracy, ale i na to był sposób: szybkie
znalezienie nowej żony, która wykona wszelkie prace i urodzi kolejne dzieci.
„Najlepiej ocenić się daje praca gospodyni, gdy jej zabraknie. Czy to w czasie
dłuższej choroby, czy śmierci. Wtedy na każdym kroku odczuwa się jej brak: nie
ma kto ugotować, umyć, obszyć i dojrzeć dzieci, przygotować strawę dla krów,
trzody i drobiu, wydoić krowy, opleć ogród, zwiać zboże, obrobić len i utkać
płótno. Więc biedny wdowiec poradzić nie może sobie inaczej jak ożenkiem, aby
sprowadzić kobietę, która ład we wszystkim zaprowadzi".
Kobiety były traktowane jako towar, który można było sprzedać za ziemię lub
zwierzęta staremu chłopu, żeby spełniały każde jego życzenie. I taki świat handlowania
ludźmi, legalnego niewolnictwa marzy się tym, którzy chcą komukolwiek odbierać
głosy i prawo do decydowania o własnym ciele i życiu. „ Chłopki” to
niesamowicie ważna i poruszająca lektura, obok której nie można przejść
obojętnie. Mamy tu wiele historii, które poruszą, a osoby mało znające realia
wsi jeszcze sprzed pół wieku mogą być zszokowane. To, że nasze życie wygląda
dziś inaczej zawdzięczamy wszystkim tym kobietom, które nie godziły się na takie
nierówności. Lektura też pozwoli lepiej zrozumieć perspektywę patrzenia naszych
babek i prababek, które wielu rzeczy się bały, bo na każdym kroku odbierano im
wiarę w siebie i swoje możliwości. Świetna, pouczająca książka. Zdecydowanie
polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz