Studia to nie tylko czas nauki, ale też poszukiwania własnych dróg. I ja też szukałam. Zwłaszcza, że należałam do tej części studentów, którzy nie pochodzili z bogatych rodzin, nikt z rodziny nie mógł mi zapewnić jakiegokolwiek zatrudnienia w czasie i po skończonej nauce, a edukacja kosztuje. Troszkę byłam sprzątaczką, bardzo dużo nianią, organizatorką urodzinowych zabaw dla dzieciaków, korepetytorką, sprzedawcą w sklepie z odzieżą i perfumerii, telemarketerką (w tej roli to ja siebie nie polecam, ale taka praca była dla mnie cenną lekcją), marketingowcem, korektorką, redaktorką, dziennikarką, blogerką piszącą rubrykę dla vip-ów, ankieterką, recepcjonistką, szefową działu marketingu (co to za szefowa, którą zatrudniali na umowę zlecenie, bo studentka?). Zajęć, jak widzicie, miałam wiele i różnorodnych. Niczym Kwiatkowska z "Czterdziestolatka". Tym bardziej, że przyświecało mi hasła: "Żadnej pracy się nie boję" i "Jestem kobieta pracująca".
Szukając dróg rozwoju, ścieżek do sukcesu od czasu do czasu trafiłam na spotkania ludzi sukcesu. Dziś wiem, że to zwyczajna piramida biznesowa była z dużym wyzyskiem, ale wtedy byłam żółtodziobem i z tego powodu w różnych hotelach uczestniczyłam w spędach dla naiwniaków. Symboliczne wpisowe w postaci 10 zł na coś, co miało otworzyć przede mną – dzieckiem z prowincji i rodziny robotniczej – świat. Teraz wiem, że to nie jest takie łatwe, że jest się tylko pioneczkiem na długiej drabinie społecznej, na której 1% ludzi ma więcej dóbr niż pozostałe 99% i że ten 1% wcale nie pali się do podzielenia się dobrami. No, ale w mojej robotnicze rodzinie o ekonomii rozmawiało się tylko w kwestiach oszczędzania, a nie inwestowania i zależności społecznych. Pieniądze były po to, żeby na nie ciężko zapracować (najniższa stawka, za jaką byłam zatrudniona to 3 zł/h przy zbiorach owoców) i oszczędzać, aby starczyły na najpotrzebniejsze rzeczy.
Na jednym z takich super biznesowych spotkań otwierających drzwi do bogactwa przez całą salę przeszedł silnie wyperfumowany pan wypsikany jakimś tanim badziewiem (po pracy w perfumerii nauczyłam się rozpoznawać zapachy). Grunt, że w całej sali było go czuć. Stanął na środku sali, przywitał się, przedstawił, opowiedział o tym, że miesięcznie zarabia między 10 -20 tys. zł., co dla obecnych tam osób (w tym mnie procującej za najniższe krajowe) była to te 15 lat temu zawrotna suma. W swoim długim wykładzie na temat tego jak odnieść sukces zadał pytanie:
-Czy czują państwo ten zapach? – Ludzie pokiwali głowami na potwierdzenie, że czują – Tak pachną ludzie sukcesu – podsumował, żeby jakoś zachęcić i wykreować przekonanie, że ludzie sukcesu wylewają na siebie butelkę wody toaletowej, bo ich stać.
O sukcesie miałam zawsze inne wyobrażenie niż wszyscy ci motywatorzy prowadzący zajęcia typu „Jak odnieść sukces?”. W ich spojrzeniu (Brian Tracy na czele chociaż za wiele rzeczy go cenię) ludzie sukcesu nie marnotrawią czasu tylko skupiają się na pracy, dlatego ich praca jest warta więcej. Dyskutowałabym o ile bardziej piłkarze (nawet ci polscy) skupiają się bardziej nad swoją pracą od pracowników marketów, a jednak ci ostatni nie są doceniani, więc zależność sukcesu od pracy wcale nie jest taka prosta. Za to mówienie o takiej zależności pozwala uciszyć sumienia, bo ludzi, którym się nie udało postrzegamy w kategoriach leni, którym po prostu się nie chciało. I oni nie będą pachnieć na pół ulicy tanią wodą toaletową, bo mają ważniejsze wydatki. Dziś wiem, że te spotkania miały w sobie wiele z sekty: każdy wyznawca (osoba zapisująca się do biznesu) to ten zbawiony (uratowany przed biedą i wyzyskiem pracodawców), obdarowany wolną wolą (będzie mógł pracować, kiedy i jak chce), uwolniony od zależności od pracodawcy (jednoosobowa firma jako przepis na sukces).
A Wy z jakimi propagandami na temat sukcesu się spotkaliście?
Jakie odnosicie sukcesy? Co Wam się udało?
Szukając dróg rozwoju, ścieżek do sukcesu od czasu do czasu trafiłam na spotkania ludzi sukcesu. Dziś wiem, że to zwyczajna piramida biznesowa była z dużym wyzyskiem, ale wtedy byłam żółtodziobem i z tego powodu w różnych hotelach uczestniczyłam w spędach dla naiwniaków. Symboliczne wpisowe w postaci 10 zł na coś, co miało otworzyć przede mną – dzieckiem z prowincji i rodziny robotniczej – świat. Teraz wiem, że to nie jest takie łatwe, że jest się tylko pioneczkiem na długiej drabinie społecznej, na której 1% ludzi ma więcej dóbr niż pozostałe 99% i że ten 1% wcale nie pali się do podzielenia się dobrami. No, ale w mojej robotnicze rodzinie o ekonomii rozmawiało się tylko w kwestiach oszczędzania, a nie inwestowania i zależności społecznych. Pieniądze były po to, żeby na nie ciężko zapracować (najniższa stawka, za jaką byłam zatrudniona to 3 zł/h przy zbiorach owoców) i oszczędzać, aby starczyły na najpotrzebniejsze rzeczy.
Na jednym z takich super biznesowych spotkań otwierających drzwi do bogactwa przez całą salę przeszedł silnie wyperfumowany pan wypsikany jakimś tanim badziewiem (po pracy w perfumerii nauczyłam się rozpoznawać zapachy). Grunt, że w całej sali było go czuć. Stanął na środku sali, przywitał się, przedstawił, opowiedział o tym, że miesięcznie zarabia między 10 -20 tys. zł., co dla obecnych tam osób (w tym mnie procującej za najniższe krajowe) była to te 15 lat temu zawrotna suma. W swoim długim wykładzie na temat tego jak odnieść sukces zadał pytanie:
-Czy czują państwo ten zapach? – Ludzie pokiwali głowami na potwierdzenie, że czują – Tak pachną ludzie sukcesu – podsumował, żeby jakoś zachęcić i wykreować przekonanie, że ludzie sukcesu wylewają na siebie butelkę wody toaletowej, bo ich stać.
O sukcesie miałam zawsze inne wyobrażenie niż wszyscy ci motywatorzy prowadzący zajęcia typu „Jak odnieść sukces?”. W ich spojrzeniu (Brian Tracy na czele chociaż za wiele rzeczy go cenię) ludzie sukcesu nie marnotrawią czasu tylko skupiają się na pracy, dlatego ich praca jest warta więcej. Dyskutowałabym o ile bardziej piłkarze (nawet ci polscy) skupiają się bardziej nad swoją pracą od pracowników marketów, a jednak ci ostatni nie są doceniani, więc zależność sukcesu od pracy wcale nie jest taka prosta. Za to mówienie o takiej zależności pozwala uciszyć sumienia, bo ludzi, którym się nie udało postrzegamy w kategoriach leni, którym po prostu się nie chciało. I oni nie będą pachnieć na pół ulicy tanią wodą toaletową, bo mają ważniejsze wydatki. Dziś wiem, że te spotkania miały w sobie wiele z sekty: każdy wyznawca (osoba zapisująca się do biznesu) to ten zbawiony (uratowany przed biedą i wyzyskiem pracodawców), obdarowany wolną wolą (będzie mógł pracować, kiedy i jak chce), uwolniony od zależności od pracodawcy (jednoosobowa firma jako przepis na sukces).
A Wy z jakimi propagandami na temat sukcesu się spotkaliście?
Jakie odnosicie sukcesy? Co Wam się udało?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz