Etykiety

środa, 13 maja 2020

Zapach sukcesu

Studia to nie tylko czas nauki, ale też poszukiwania własnych dróg. I ja też szukałam. Zwłaszcza, że należałam do tej części studentów, którzy nie pochodzili z bogatych rodzin, nikt z rodziny nie mógł mi zapewnić jakiegokolwiek zatrudnienia w czasie i po skończonej nauce, a edukacja kosztuje. Troszkę byłam sprzątaczką, bardzo dużo nianią, organizatorką urodzinowych zabaw dla dzieciaków, korepetytorką, sprzedawcą w sklepie z odzieżą i perfumerii, telemarketerką (w tej roli to ja siebie nie polecam, ale taka praca była dla mnie cenną lekcją), marketingowcem, korektorką, redaktorką, dziennikarką, blogerką piszącą rubrykę dla vip-ów, ankieterką, recepcjonistką, szefową działu marketingu (co to za szefowa, którą zatrudniali na umowę zlecenie, bo studentka?). Zajęć, jak widzicie, miałam wiele i różnorodnych. Niczym Kwiatkowska z "Czterdziestolatka". Tym bardziej, że przyświecało mi hasła: "Żadnej pracy się nie boję" i "Jestem kobieta pracująca".
Szukając dróg rozwoju, ścieżek do sukcesu od czasu do czasu trafiłam na spotkania ludzi sukcesu. Dziś wiem, że to zwyczajna piramida biznesowa była z dużym wyzyskiem, ale wtedy byłam żółtodziobem i z tego powodu w różnych hotelach uczestniczyłam w spędach dla naiwniaków. Symboliczne wpisowe w postaci 10 zł na coś, co miało otworzyć przede mną – dzieckiem z prowincji i rodziny robotniczej – świat. Teraz wiem, że to nie jest takie łatwe, że jest się tylko pioneczkiem na długiej drabinie społecznej, na której 1% ludzi ma więcej dóbr niż pozostałe 99% i że ten 1% wcale nie pali się do podzielenia się dobrami. No, ale w mojej robotnicze rodzinie o ekonomii rozmawiało się tylko w kwestiach oszczędzania, a nie inwestowania i zależności społecznych. Pieniądze były po to, żeby na nie ciężko zapracować (najniższa stawka, za jaką byłam zatrudniona to 3 zł/h przy zbiorach owoców) i oszczędzać, aby starczyły na najpotrzebniejsze rzeczy.
Na jednym z takich super biznesowych spotkań otwierających drzwi do bogactwa przez całą salę przeszedł silnie wyperfumowany pan wypsikany jakimś tanim badziewiem (po pracy w perfumerii nauczyłam się rozpoznawać zapachy). Grunt, że w całej sali było go czuć. Stanął na środku sali, przywitał się, przedstawił, opowiedział o tym, że miesięcznie zarabia między 10 -20 tys. zł., co dla obecnych tam osób (w tym mnie procującej za najniższe krajowe) była to te 15 lat temu zawrotna suma. W swoim długim wykładzie na temat tego jak odnieść sukces zadał pytanie:
-Czy czują państwo ten zapach? – Ludzie pokiwali głowami na potwierdzenie, że czują – Tak pachną ludzie sukcesu – podsumował, żeby jakoś zachęcić i wykreować przekonanie, że ludzie sukcesu wylewają na siebie butelkę wody toaletowej, bo ich stać.
O sukcesie miałam zawsze inne wyobrażenie niż wszyscy ci motywatorzy prowadzący zajęcia typu „Jak odnieść sukces?”. W ich spojrzeniu (Brian Tracy na czele chociaż za wiele rzeczy go cenię) ludzie sukcesu nie marnotrawią czasu tylko skupiają się na pracy, dlatego ich praca jest warta więcej. Dyskutowałabym o ile bardziej piłkarze (nawet ci polscy) skupiają się bardziej nad swoją pracą od pracowników marketów, a jednak ci ostatni nie są doceniani, więc zależność sukcesu od pracy wcale nie jest taka prosta. Za to mówienie o takiej zależności pozwala uciszyć sumienia, bo ludzi, którym się nie udało postrzegamy w kategoriach leni, którym po prostu się nie chciało. I oni nie będą pachnieć na pół ulicy tanią wodą toaletową, bo mają ważniejsze wydatki. Dziś wiem, że te spotkania miały w sobie wiele z sekty: każdy wyznawca (osoba zapisująca się do biznesu) to ten zbawiony (uratowany przed biedą i wyzyskiem pracodawców), obdarowany wolną wolą (będzie mógł pracować, kiedy i jak chce), uwolniony od zależności od pracodawcy (jednoosobowa firma jako przepis na sukces).
A Wy z jakimi propagandami na temat sukcesu się spotkaliście?
Jakie odnosicie sukcesy? Co Wam się udało?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz