Etykiety

wtorek, 31 marca 2015

Zenon Rogala o Świętach Wielkanocnych

W moim dzieciństwie nawet smak i zapach powietrza były świąteczne. Kiedy szliśmy środkiem ulicy w jednym szeregu, należało trzymać się odpowiedniego tempa, bo każde odstępstwo od tej prostej linii, mogłoby oznaczać spadek do niższej pozycji w hierarchii koleżeńskich i braterskich układów. Przeważnie byłem najmłodszy i w moim interesie należało zabieganie, aby nie pozostawać w tyle tej niedzielnej tyraliery. Rytuał był znany od lat, kiedy ja zostałem dopuszczony do tego marszu do wielkiego świata, jedynym moim zmartwieniem było, aby nie zostawać w tyle tego pięcioosobowego szeregu, zmierzającego na wielkanocne uroczystości. Każdy z braci, posiadał obowiązkowo wykrochmaloną białą koszulę, i była to duma i chluba naszej mamusi, bo sąsiedzi zawsze podkreślali, że przy tylu dzieciach, miała siłę i czas, aby każdy jej syn był starannie oprany i do kościoła szedł w białej, wykrochmalonej koszuli. Zdarzało się też w niektóre niedziele, że po kościele szliśmy do kina, na poranki, a potem, w drodze powrotnej miała miejsce ożywiona dyskusja o akcji filmu i recenzja gry aktorów. Jeśli film był rosyjski, a takie przeważały, to komedia „Wołga, Wołga” był najzabawniejszym filmem tamtych lat. Była też taka komedia „Szeregowiec Browkin” i chyba jedyny w tamtych latach film amerykański, najwyraźniej przeoczony przez cenzurę, pod tytułem „Mały uciekinier”, o jednym dniu z życia amerykańskiego chłopca, który zgubił się wśród oceanu amerykańskich ulic i zbierał butelki po pepsi, żeby kupić sobie loda. Były też filmy wojenne i te lubiliśmy najbardziej. Taki na przykład „Sekretarz Rejkomu”, to był przykład bohaterstwa żołnierza radzieckiego w walce z wewnętrznym wrogiem, często niespodziewanie ulokowanym przez dywersantów bądź w miejscu pracy prawdziwych komunistów, bądź nawet w ich rodzinach. Postępowanie Pawki Korczagina, mimo, że tak wychwalane na filmie, jakoś nie przypadło nam do gustu, ale widać jeszcze nie dorośliśmy do takich czynów jak ten, który przyniósł mu sławę. Zwykle każdy film wojenny, kończył się szarżą konnicy czerwonej armii.  Razem z pędzącymi na koniach z okrzykiem huurrraaa, radzieckimi żołnierzami wymachującymi szablami, wołaliśmy z widowni ”..nasi...nasi...” Można było też uczestniczyć w dylematach przeżywanych przez marynarzy, jakie miały miejsce wśród załóg okrętów w filmie „ My z Kronsztadu”. Całkiem nie rozumiałem, dlaczego jedni marynarze zabijają drugich, choć i jedni i drudzy ubrani byli w takie same podkoszulki w poziome paski, a spod ich okrągłych, marynarskich czapek z dwoma wstążeczkami z tyłu głowy, wysuwały się, i jednym i drugim, niesforne loki ich marynarskich, kędzierzawych fryzur.
Dzisiaj nic nie zapowiadało największych od lat atrakcji. W dodatku rzeczywistość małomiasteczkowa całkiem niespodziewanie urosła do rangi tej widzianej tylko na filmach radzieckich. Procesja wokół kościoła miała się już ku końcowi, ledwo co baldachim z księdzem Krzemińskim, podtrzymywanym z obydwu stron pod ramiona, z jednej strony przez organistę Górnego, a z drugiej przez pana Szuberta, minął bramę kościelną, usłyszałem całkiem wyraźnie strzały. Mimo gromkiego śpiewu tłumu, rozgłaszającego światu, nowinę, że Pan nasz zmartwychwstał, mimo, że dzwon bez przerwy ogłaszał światu zwycięstwo życia nad śmiercią, wyraźnie dały się słyszeć jakieś wystrzały, huki suche i ostre, krótkie i urywane. Było ich kilka i byłem, pewien, że to są strzały z pistoletu. Dobrze, że nie poszedłem dalej z procesją, tylko wiedziony ciekawością skąd pochodzą te wystrzały, zatrzymałem się, przepuszczając przed sobą babcie i starszych panów.
Zobaczyłem ich całkiem blisko. Przemieszczali się tuż obok mnie. Wyglądali na splataną, dziwnie wyglądająca parę.  Milicjant, niejaki, nomen omen, Paluszek Henryk prowadził przed sobą, ale jakoś tak dziwnie splatanego ze sobą, przygiętego prawie do ziemi, popychanego dość brutalnie, żołnierza rosyjskiego. Mundurowy milicjant był niewielkiego wzrostu, czapkę miał podtrzymywaną spiętym pod brodą paskiem, ale ta czapka i tak z trudem utrzymywała się na jego małej głowie, nawet była dość komicznie przekrzywiona, co nadawało tej sytuacji dodatkowej grozy. Paluszek nie miał czasu dbać o swój wygląd. Nawet na pewno nie dbał o swój aktualny wygląd, bo cały był skupiony na tym, żeby prowadzony przez niego zbieg, nie wyrwał mu się i nie zginął wśród uczestników procesji. 
Pojmany i prowadzony przez Paluszka, był od niego o wiele większy, co nie było takie niezwykłe, bo prawie każdy był od Paluszka wyższy. Poznałem od razu, że to żołnierz rosyjski, po bluzie, która zakłada się przez głowę, a zapina tylko na kilka guzików z przodu. Takie bluzy wojskowe widziałem na rosyjskich żołnierzach w rosyjskich filmach. Ale tamci żołnierze wyglądali całkiem inaczej. Przede wszystkim ich bluzy były pięknie wyprasowane, a guziki wszystkie pozapinane jak należy. Spodnie i buty tamtych filmowych żołnierzy były pięknie wyprasowane, a odczyszczone buty pięknie wyglansowane. Ten prowadzony przez Paluszka był zaprzeczeniem tamtych. Bluza i spodnie były ubrudzone jakimś smarem czy ziemią, bo widocznie gdzieś po wodzie biegał, do połowy nogawki miał mokre i ciemne od wilgoci. Na nogach miał powykrzywiane buty z cholewami, ale jakieś takie za duże na jego stopy, bo co chwilę potykał się, więc Paluszek jeszcze musiał go podtrzymywać. Dodatkowo Paluszek co chwilę poprawiał ten swój uchwyt na karku żołnierza, to znaczy zawijał wokół swojej lewej ręki coraz więcej munduru z pleców żołnierskiej bluzy, a że był niskiego wzrostu, to prowadzenie takiego dryblasa sprawiało mu duży kłopot. Naginał go, więc do ziemi, żeby łatwiej było nad nim zapanować. W prawej ręce trzymał pistolet. To właśnie z tego pistoletu strzelał, prawdopodobnie w powietrze.
Resztki procesyjnego tłumu, rozstępowały się dość obojętnie przed bohaterem ujęcia zbiega. Takie wydarzenie wyraźnie zakłóciło uroczystości. Paluszek zatrzymał się na chwilę na środku ulicy jakby wiedział, że zaraz podjedzie odkryty samochód wojskowy. Faktycznie podjechał odkryty Gazik, wyskoczyło dwóch żołnierzy w bluzach wkładanych przez głowę, z niepotrzebną brutalnością przejęli od Paluszka swojego i pojechali w ulicę Karola Miarki, mimo że była jednokierunkowa, ale prowadziła do pobliskiej rosyjskiej jednostki.

Paluszek poprawił czapkę, skrócił pasek do pozycji wyjściowej, schował do kabury pistolet, tryumfalnie rozejrzał się wokół. Dzwon na wieży wstydliwie kończył swój koncert i wszystko powoli wracało do uroczystej, świątecznej Wielkiej Nocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz