„Emil nauczył mnie jednak czegoś innego, tego właśnie, że
może aby móc kogoś naprawdę kochać, najpierw trzeba być odważnym – wyjść mu
naprzeciw, zaakceptować go takim jakim jest właśnie. I to już jest akt odwagi -
ta gotowość skonfrontowania nas samych z innością innego, drugiego człowieka”.
Dziś zapraszam do przeczytania mojej
rozmowy z Iwoną Partyką, autorkę dwóch pouczających powieści „Faber” i „Mroczna
tajemnica Don Orestesa Gonzagi Greco”.
Anna Sikorska: Pani książka „Mroczna
tajemnica Don Orestesa Gonzagi Greco” zabiera nas na przeciętne polskie
osiedle, na którym toczy się nudne życie okraszone tajemnicami. Co jest pani
bliższe w pisarstwie: wyciąganie trupów z szaf czy wymiatanie brudów spod
dywanów?
Iwona Partyka: Tak naprawdę, to ja wolę sobie na tych
dywanach polatać. Kiedy już przedzierając się przez te błękity, obłoki zobaczę
jakiegoś trupa, to go oczywiście opiszę, ale nie żebym na te trupy jakoś
specjalnie polowała. Nie mogę jednak też utrzymywać czytelnika w przekonaniu,
że życie, a o tym przecież traktuje literatura, to tylko latające dywany,
obłoczki i promienie słońca. Czasem na niebie pojawia się fantazyjna tęcza, ale
czasem walnie piorun. To taka niezgoda i zgoda na realność zarazem.
Skąd pomysł na uczynienie
niepełnosprawnego chłopaka bohaterem powieści?
Iwona Partyka: On sam się uczynił. Wprosił się do
mojego życia jako sąsiad, mój własny i tak długo mnie zadziwiał, że w końcu
postanowiłam o nim napisać. A najbardziej zadziwił mnie na samym początku
naszej znajomości, kiedy jako pierwszy i de
facto jedyny sąsiad podszedł do mnie, jak tego kiedyś wymagały dobre
obyczaje, przywitał się i zapytał się, jak się czuję na nowym osiedlu i czy
czegoś mi nie potrzeba. Niektórzy (może ci bardziej nieśmiali) na widok nowej
sąsiadki odwracali głowy i burczeli coś pod nosem, a taki to oto człowiek,
pozornie mniej dostosowany do tych wszystkich reguł społecznych, którym my
hołdujemy, tak po ludzku, savoir vivrowo podszedł do całej sytuacji. Jak u
Szekspira. Błazen mądrzejszy od wszystkich Learów, Dunkanów i Hamletów razem
wziętych. A nawet, pamiętam to dobrze, pocałował mnie w rękę. Przy głębszym
poznaniu okazało się, że jest on nie tylko gentlemanem, ale prawdziwym
arystokratą, arystokratą duszy. I jak tu o kimś takim nie napisać?
Od czego zaczyna pani pisanie książek?
Iwona Partyka: Najpierw pojawia się obraz, albo
postać, albo zdanie. Coś, co mi się samo narzuci. To musi przyjść samo. I wtedy
dopiero zaczynam o tym rozmyślać. Facet mieszkający na opuszczonym jachcie jak
w przypadku „Fabera”, niepełnosprawny chłopak i jego matka, tak widzę ich, idą
sobie niespiesznie w stronę ogródka, on ma na plecach pled, a ona niesie
grabie. I to mnie w jakiś dziwny sposób dotyka na tyle silnie, że zaczynam
tworzyć historię. To coś takiego jak słyszy się o objawieniach. Tylko
oczywiście w dużo skromniejszym sensie. Kiedy już jestem po tym objawieniu, że
tak powiem😉, mam to za sobą, włączam do działania
mózg, muszę przecież wymyślić jakąś historię, najlepiej, aby na początek
mieściła się w jednym zdaniu, no i muszę odpowiedzieć sobie na pytanie,
dlaczego dany obraz jest dla mnie ważny, co on ma mi i innym powiedzieć.
Jak pani osobiste doświadczenia wpływają
na kreowane światy?
Iwona Partyka: Bez osobistych doświadczeń nie ma
tworzenia. W bardzo dużym stopniu posiłkuję się w swoich książkach fantazją,
ale to jest tylko dodatek, to ten latający dywan. Najważniejsze jest jednak
moje własne „doświadczenie graniczne”, jakaś epifania, bo tylko takie
wydarzenie dotyka duszy człowieka, jego serca, które (wierzę w to głęboko) jest
jedynie wiarygodnym przekaźnikiem treści. Ktoś może powiedzieć, że można
siedzieć w domu jak Proust, leżeć całymi dniami w łóżku, jeść ryby i pić mleko
i pisać świetne książki. I ma rację. Nie chciałabym, aby mnie ktoś źle
zrozumiał. Można latać na paralotni i czytać po kilka książek tygodniowo, i tak
naprawdę nic z tego głębszego nie wynosić, ale można też zobaczyć w sklepie
dziewczynę i napisać o niej najwspanialszą powieść, właśnie dlatego, że ona,
jej widok dotknął w nas czegoś bardzo ważnego, poruszył strunę, o której nie
mieliśmy pojęcia.
Tak było
z powieściowym Emilem, a tak naprawdę moim sąsiadem, Markiem, któremu zresztą
książkę tę zadedykowałam. On, jego życie, któremu mogłam przyjrzeć się bliżej,
wyzwoliły we mnie przemożną chęć przybliżenia się do tematu inności, nie tylko
opowiedzenia o uznaniu inności innego,
ale przekonaniu czytelników o prawomocności innego w naszym świecie. Nie
chodziło mi nawet o niepełnosprawność umysłową, ale o Inność jako pewne
zjawisko. Emil nie chciałby przecież, aby go podziwiano za jego cnoty, ale by
go rozumiano, a to przecież zupełnie co innego. Jak powiedziała Dubravka Ugrešic
wiele lat temu: „Największy strach ludzkości to bycie wykluczonym”. Ja
dodałabym do tego coś jeszcze, coś co uzmysłowiłam sobie pisząc tę książkę.
Otóż, w naszej kulturze bardzo dużo mówimy o miłości, hołdujemy tym wszystkim
romantycznym kliszom, które w nas wpychano od dzieciństwa, szamoczemy się pod
wieżą Eiffla, spacerujemy na mostach w świetle zachodzącego słońca. Nie neguję
tego. To jest ok. Emil nauczył mnie jednak czegoś innego, tego właśnie, że może
aby móc kogoś naprawdę kochać, najpierw trzeba być odważnym – wyjść mu
naprzeciw, zaakceptować go takim jakim jest właśnie. I to już jest akt odwagi -
ta gotowość skonfrontowania nas samych z innością innego, drugiego człowieka.
Media sprawiają, że każdy z nas kreśli
sobie osobistą laurkę. Pani w książkach pokazuje, że te laurki są na pokaz, a
pod zwykłą życzliwością kryje się umowa społeczna określająca granice
właściwego zachowania. Jakich masek pozbyła się pani pisząc? Czy było to
możliwe?
Iwona Partyka: Dla mnie najtrudniejsze było może to,
ta świadomość, że pisząc mogę narazić się na szyderstwa i drwiny. Na przykład
sprawa recenzji. To jest bardzo trudne poradzić sobie z krytyką, krytyką
wystawioną na pokaz, publiczną. Przecież wiadomo, że można się strasznie
ośmieszyć. I to musiałam w sobie przerobić. Bardzo pomogli mi w tym moi pierwsi
recenzenci maszynopisów, wspaniali profesjonaliści, którzy poklepali po
ramieniu i dali zielone światło, mówiąc: „you are ready”.
Pisarze często stwierdzają, że tworzenie
pozwala im na lepszą wędrówkę w głąb siebie lub lepszą obserwację otoczenia.
Jak było w pani przypadku?
Iwona Partyka: To świetne pytanie. Powinno chyba z
tego wynikać, że większość pisarzy to wspaniali ludzie, a przecież wiemy, że
czasem jest wręcz odwrotnie. Tyle się nawędrowali, że aż doszli do swojego
własnego Hadesu. I.. tam zostali. Może właśnie stąd bierze się przeświadczenie,
że pisarze to ludzie „oświeceni”, ludzie, którzy „widzą więcej”. Niech pani
zauważy, że są ludzie bardzo prości, którzy mają wspaniały zmysł obserwacji.
Oni nie skupiają się na sobie, na swoich wędrówkach, ale właśnie zachowali w
sobie sporą dozę intuicji i mają wrodzoną mądrość. Są też, co jest przykre, ale
i w pewnym stopniu humorystyczne - ludzie, którzy ciągle wewnętrznie wędrują, a
już na pierwszy rzut oka widać, że nie są zbyt mądrzy.
Moim
zdaniem, trzeba przede wszystkim żyć, doświadczać, spotykać się z ludźmi, dużo
z nimi rozmawiać, poznawać ich coraz lepiej, ale nie przez obserwację, a przez
rozmowę, aby poznać ich motywacje.
Niech pani
sobie zobaczy na youtube wywiad z amerykańską noblistką – Toni Morrison.
Uwielbiam ją, bo ona nie tylko pisze wspaniałe i mądre książki, ale właśnie nie
pozuje na romantyczną ikonę mędrca. Siedzi sobie wyluzowana w wełnianym
wdzianku, popija kawę z papierowego kubka i językiem prostym mówi o rzeczach
fundamentalnych dla każdego z nas.
Ma pani na koncie dwie bardzo dobre
książki. Co dalej?
Iwona Partyka: Już niedługo publikacja opowiadania,
które zwyciężyło w Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Szaloma Asza, a potem
to już zobaczymy. W szufladzie czeka na wydawcę zbiór opowiadań, a w głowie
kłębią się różne pomysły. Może właśnie nadszedł czas, aby napisać o miłości?
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Iwona Partyka: Ja również.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz