Wzięłam piwo, podeszłam do kasy. Czekam grzecznie w kolejce i słyszę za swoimi plecami oburzony głos:
-Pani na dziecko zbiera 1% i piwo sobie kupuje?
Była to znajoma osoba, którą prosiłam o 1% i która zdziwiła się, że po tym jak rok wcześniej zbieraliśmy nadal zbieramy, bo to już przecież bogacenie się. Piwo nie było dla mnie i nie za moje pieniądze. Ot, idącą mnie z dzieckiem na spacer spytano czy mogę wejść do sklepu. No mogę. Czy mogę kupić takie a takie piwo? Pewnie. I tak przy dziecku nigdzie się nie spieszę, i tak idę na spacer, i tak dziecko musi widzieć jak robi się zakupy i uczestniczyć w tym, i tak muszę z dzieckiem wychodzić do ludzi. Dostałam pieniądze i poszłam kupić. Oli miałam kupić lizaka za fatygę. Ola lizaków nie jadała, więc dostała owoc prosto z drzewa.
W małych miejscowościach ludzie są bardzo obserwowani, rozliczani z każdej złotówki, z każdej kupionej rzeczy. Zwłaszcza, kiedy mają niepełnosprawne dziecko, zwłaszcza, kiedy biorą świadczenie pielęgnacyjne lub/i zbierają 1%. W naszej mentalności rodzic dziecka niepełnosprawnego to trup, który musi dostosować życie do dziecka. Inaczej jest rodzicem złym. Jeśli jest matką to ma przechlapane.
Ludzie w małych miejscowościach bardziej sobie pomagają, ale też bardziej siebie oceniają. Oceniamy siebie również i my rodzice dzieci niepełnosprawnych. W terminologii religijnej nazywa się to wyrzutami sumienia, w psychologii -traumami z przeszłości. Miałam tych traum całe mnóstwo, a wszystkie zaczynały się od: „A może gdybym”:
-a może gdybym na studiach za 4 zł nie kupowała sobie po kilku zajęciach i pracy kawy w biegu to miałabym więcej pieniędzy na terapię dziecka;
-a może gdybym nie kupowała sobie na studiach pudełka ptasiego mleczka przy okazji wypłaty to miałabym więcej pieniędzy;
-a może gdybym nie kupiła 2 par spodni zamiast jednej…
-a może gdybym więcej zajmowała się dzieckiem;
-a może gdybym wcześniej diagnozowała;
-a może gdybym więcej pieniędzy wydała na terapię…;
-a może gdybym załatwiła więcej specjalistów;
-a może gdyby wiele innych rzeczy.
Często Ola zasypiała nad ranem, a ja leżałam obok i rozważałam wszystkie „a może gdybym”.
Jedną ważną rzeczą, którą rodzic dziecka niepełnosprawnego musi zrobić dla siebie, żeby mieć siły dla dziecka, żeby nie tracić pogody ducha musi przyjąć do wiadomości, że to, co minęło to minęło i nie mamy na to wpływu, że musi po prostu żyć, musi robić coś dla siebie, żeby móc robić wiele dla dziecka. Bez myślenie o sobie, bez cieszenia się codziennością, bez nauczenia się mówienia sobie: „Nie interesuje mnie to, co myśli o mnie pani X i pan Y. To moje życie i muszę je przeżyć tak, żeby dla mnie było dobrze. Jeśli dla mnie będzie dobrze to i będę miała siły, żeby i dziecku było dobrze”. Dziś żyję mniej nerwowo. Nauczyłam się, że nie wszyscy muszą mnie lubić, nie wszystkim musi się podobać, co i jak robię, że nie muszę szpanować nową torebką, kolejnymi skończonymi studiami, nowym samochodem, że ludzie zawsze mają coś do powiedzenia o nas i to naprawdę nie od nas zależy, co o nas mówią tylko od ich nastawienia do świata, do inności. Możemy mieć jednak wpływ na to jak z tym wszystkim będziemy się czuć. Możemy wybrać między przejmowaniem się każdym zdaniem innych i możemy nauczyć się radosnego patrzenia na świat, delektowania się chwilami i wyłączenia negatywnych emocji związanych z dbaniem o „dobrą opinię”. Musimy zrobić dla siebie bardzo ważną rzecz: nauczyć się skupić na sobie, pokochać siebie z całym swoim ciężarem, wadami i widzieć w sobie niezwykłą osobę. Kiedy już pokochamy siebie, łatwiej nam będzie nie być męczennikiem, łatwiej nam będzie podejmować trzeźwe decyzje związane z przyszłością dziecka i być życzliwszym do napotkanych ludzi.
Udostępnijcie to proszę. Być może ktoś z Waszych znajomych jest na początkowym etapie radzenia sobie z niepełnosprawnością i traumami. Mam nadzieję, że te słowa im pomogą, że uświadomią, że nie są sami i że sami mogą coś w swoim życiu zmienić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz