Etykiety

środa, 5 lutego 2020

Mam ZA. A Ty jaką masz supermoc?

Kiedy patrzę na ludzi świetnie tańczących myślę sobie: "chciałabym chociaż w połowie tak dobrze tańczyć". I wcale nie muszą być mistrzami czy uczestnikami programów "Taniec z gwiazdami" lub innych takich tylko takimi,którzy pochodzili na lekcje tańca i tańczą. Też bym tak chciała. A nie tańczę. I nie dlatego, że nigdy na lekcje tańca nie chodziłam. Chodziłam. Baaa, na w-f-ie na dwóch kierunkach studiów ("A co nas obchodzi, że pani ma w kolegium nauczycielskim w-f zaliczony?") chodziłam przez minimum rok na taniec (czyli 2 lata nauki na nic, a mogłam spędzić ten czas na ukochanych spacerach). Mało tego: ciągle ćwiczyłam te same 3 tańce i umiem tylko podstawy tego, który przyswoiłam na wuefie w liceum (czyli dochodzi kolejne pół roku nauki), bo mieliśmy bardzo cierpliwego wuefistę (pozdrawiam pana Tomka), który był w stanie nawet taka mnie nauczyć tańczyć. Bardzo długo nie wiedziałam skąd się u mnie to nieogarnięcie ciała i głowy dzieje: jak pracowała głowa to już nie ciało (i odwrotne). Teraz już umiem łączyć te czynności, ale teraz to ja już wiem dlaczego bardzo trudno było mi łączyć dwie czynności i przez wiele lat studiów miałam przyjemność wyćwiczyć te swoje umiejętności.
Jak większość ludzi z ZA mam problem (a raczej miałam) "co zrobić ze swoim ciałem?", bo jakoś nie chciało współgrać z jednoczesnym myśleniem. Nawet na sławetnym wuefie usłyszałam od nauczycielki, że tańczę jak stara baba po 10 operacja. Nawet nie wiecie jakie to było upokarzające, bo ja wiedziałam, że orłem nie jestem, a ona jeszcze mi tak przywaliła. I to publicznie. Przed całym rokiem! Dziś wiem, że to zwyczajnie moje uroki bycia ZA. Wtedy nie wiedziałam, wtedy zastanawiałam się jak wejść w grupę, bo nigdy nie było mi łatwo. Gdybym nie urodziła córki i nie miałaby autyzmu nie wiedziałabym. A tak wiem. Od jakiś czterech lat. Taka świadomość naprawdę mi pomogła. Urodą ZA jest też rozdrabnianie się. Ja potrafię się w swojej pracy tak rozdrabniać i być taka dokładna, że inni już dawno kończą, a ja jestem na początku pisania, bo przecież jeszcze nie opisałam wszystkich szczegółów. Byłam tak szczegółowa, że z wiedzy o literaturze w liceum dostawałam tróje, bo nigdy nie zdążyłam napisać wszystkiego. Baaa, byłam tak szczegółowa, że zdarzyło mi się nie zdążyć przygotować na egzamin. I nie dlatego, że byłam kiepską studentką tylko za szczegółowo się uczyłam, a czasu było mało.
I wiecie, co daje mi blogowanie: codzienne ćwiczenie ogarniania rzeczy tak, żeby nie były tak szczegółowe, że z jednego wpisu robię sto stron. Nauczyłam się pisać na 1-6 tys. znaków i zmieścić w tej ilości to, co mam do powiedzenia. Baaa, w podaniu o grant udało mi się zmieścić w 300 znakach. Wyczyn. Chociaż nadal nie jestem z tych, którzy swoimi artykułami zasypują czasopisma naukowe, bo większość rozpoczętych artykułów tak rozwlekam, że zaczyna mi się z tego robić książka, a że książek czytuje mało osób, do tego naukowych jeszcze mniej to zostawiam i sięgam po kolejny temat. Najważniejsze, że już wiem, w czym tkwi przyczyna. Teraz pozostaje się uczyć albo kończyć albo skracać.
Kolejny temat to ilość źródeł. Zawsze wydaje mi się, że za mało. Sięgam po sto różnych i myślę sobie, że jak nie będzie odesłania do czegoś jeszcze to to będzie mało wiarygodne. Dopiero jakieś pięć lat temu (przy wydaniu mojej pierwszej i na razie ostatniej książki) kolega powiedział mi: "Nawet nie wiesz jak zazdroszczę ci tej umiejętności ogarnięcia tych wszystkich książek i jeszcze opisania samodzielnych badań. Wtedy po raz pierwszy na swoją drobiazgowość i rozwlekanie tematów popatrzyłam z nieco innej strony: jak na tę umiejętność tańczenia czegoś, czego inni nie potrafią zatańczyć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz