Etykiety

środa, 5 lutego 2020

Toksyny, na które natrafia bloger

Czasami opowiadam Wam o dziwnych zachowaniach ludzi mających swoje strony. Zapraszanie do znajomych w celu wysłania zaproszenia do polubienia strony to norma, której prawie każdy doświadczył. Nie mam nic przeciwko lubieniu interesujących mnie rzeczy. Istnieje jeszcze wymuszanie polubień. Pisze ktoś do Ciebie "Hejka, polubiłam 10 Twoich postów. Rewanż tu". I najzabawniejsze jest, że Ty nigdzie nie ogłaszałeś na żadnych grupach, że mają Ci lajkować posty i też będziesz lajkować.
Dwa razy miałam mistrzów zbierania lajków do stron. Mistrz zbierania lajków zaprosił do znajomych, zagadał jaką jesteś zajebistą osobą i bardzo dziękuje za przyjęcie do znajomych i że on też zaczyna i potrzebuje wsparcia, a wie, że może na mnie liczyć, bo przecież jestem taka życzliwa, otwarta i wszystkich początkujących wspieram i żebym zaprosiła swoich znajomych do polubienia jego strony, aby on mógł z jakiegoś lepszego pułapu wystartować. Łoo, zapaliła mi się lampeczka, bo zapachniało mi manipulacją, ale myślę sobie: no ja też zaczynałam od zera i w sumie, co mi szkodzi. Paru znajomych zaprosiłam mu do strony, po czym patrzę, a on usunął mnie ze znajomych i odlubił moją stronę. Następnym razem byłam mądrzejsza i napisałam "Nie". Epitety, którymi nazywa się prostytutki (chociaż każdy powinien je szanować, bo dogadzają tym, którym już nikt nie chce dogodzić za darmo) to był wierzchołek góry lodowej.
Była też laska, która po przyjęciu przeze mnie zaproszenia wysłała mi zaproszenie do polubienia strony i nim ja zdążyłam tę stronę polubić usunęła mnie ze znajomych, żeby zrobić miejsce dla kolejnych. No, ale ja najpierw weszłam na jej profil, żeby dowiedzieć się kto to, bo przecież lubię wiedzieć, z kim mam do czynienia i kiedy odświeżyłam stronę patrzę i widzę, że już mnie wywaliła. Zdarza się.
Były też pisarze i pisarki spamujący swoją ofertą sprzedażową, bo wydali 10 tys. za wydanie książki i to było wielkie dokonanie ich życia, a chcieli na tym dokonaniu zarobić, więc sali wiadomości w stylu jednej z pisarek "Pozdrawiam Cię z Polski, ale mentalnie gdzieś tam z Anglii i mam dla Ciebie super ofertę, bo właśnie wydałam wspaniałą powieść".
Były też osoby, które pisały "Hejka, napisz mi o książce" i przesyłały pdf-a... a nie książkę. Dzień lub dwa później pytały się "Kiedy w końcu napiszesz, bo przecież oni się postarali i wysłali Ci książkę.
Zdarzały się też takie, którym pisałam, że ok, w sumie mogę napisać (a to jeszcze na początkach swojej kariery blogerskiej), a książkę mają wysłać na taki adres, a przychodziła do mnie paczka "100-200 za pobraniem" (jaka to była książka, żeby tak kosić?). Nigdy takich nie odbieram, bo nie lubię być naciągana. Później jeszcze takie osoby pisały jaka to zła jestem, bo nie odebrałam.
Zdarzyła się też Agnieszka vel Ania vel Magda z Leszna, która ponoć zbierała książki dla kącika czytelniczego w Lesznie, a ja po prostu wysłałam, bo dzieciom odmawiać nie umiem i ona zrobiła zdjęcie całej tej paczki i napisała, że dziękuje księdzu Tadeuszowi (czy jakiemuś Zdzisiowi).
Na mojej drodze pojawiały się też osoby, którym przez wiele godzin pomagałam w tworzeniu różnych rzeczy, a które pisały podobne podziękowania, ale byłam koleżanką ze stolicy, bo przecież wstyd się przyznać, że pomagała osoba z prowincji (jakoś pisarzom oraz wydawcom ze stolicy wcale to nie przeszkadza, bo nie mają małomiasteczkowego spojrzenia).
Byli też "pisarze", którzy żadnej książki nie wydali, ale dużo lubili opowiadać o swoich problemach z wydaniem, poszukiwaniem pracy, osób do związków, bo im się nic nie udawało, bo chcieli pomocy w napisaniu CV (nie świadczę takich usług). Mam dobre serce i po paru latach w korpo wiem jak powinno wyglądać CV, które sprawi, że potencjalny pracodawca zaprosi na rozmowę. Niektórym po takich kosmetycznych zmianach udawało się dostać pracę. Kiedy prosiłam ich, aby w ramach "rekompensaty" oddali na moją córkę 1%" (nic ich to nie kosztowało, bo to podatek) pisali, że bachorów nie wspierają.
Były też całe tłumy obcych mi mężczyzn, którzy wiedzieli od czego jest autyzm i większość miała teorię, że od nadmiaru przeczytanych dziecku książek (chociaż - jak dobrze wiem - żadne badanie naukowe nie wskazywało takiej przyczyny).
Były też matki dzieci, którym wystarałam się o terapię, ale one wiedziały lepiej, że moje dziecko trzeba hejtować, bo przecież to nie może być tak, że Ola z taką poważną niepełnosprawnością jest bardziej znana niż dziecko niewymawiające spółgłoski szczelinowe.
Te wszystkie sytuacje nauczyły mnie jednego: dostaję zaproszenie to przyjmuję je i zapraszam do polubienia przynajmniej dwóch moich stron. Dostaję prośbę o pomoc to wysyłam zaproszenie do polubienia którejś strony (troszkę ich mam, więc jest w czym przebierać). Nie interesuje kogoś, co robię to dla mnie znak, że zaprosił mnie, abym mnie zakolekcjonować w znajomych, aby mieć usługę za darmo, mieć rozwiązanie problemu, na który ja poświęcę kilkanaście godzin, bo przecież nie jestem omnibuską, ale potrafię szukać i czytać ze zrozumieniem. Czasami setki stron aktów prawnych. Staram się być pomocna, ale wiem też, że moja doba nie jest nieskończenie długa. Żyjąc z tą świadomością w ostateczności pytam o różne kwestie znajomych. I pytam tylko tych, którzy piszą mi: jeśli będziesz miała problem to wal do mnie. Czasami nie proszę latami, ale zdarza mi się poprosić. Zawsze jest to jednak ostateczność, bo wiem, że ktoś poświęci swój prywatny czas, aby mi pomóc, a nie ma nic bardziej egoistycznego niż uważanie, że należy mi się to, aby ktoś mi pomagał. Dlatego zaczęłam podchodzić z dużym dystansem do własnego pomagania. Już nie robię niczego kosztem własnego prywatnego czasu, kosztem odpoczynku i snu, kosztem nawet głupiego umycia podłóg.
I właśni w piątek dostałam zaproszenie od takiej osóbki, która potrzebowała darmowej pomocy. Przyjęłam zaproszenie, wysłałam zaproszenie do strony, a ona mi napisała "Spadaj, nic Ci nie polubię. Ja potrzebuję, aby mi ktoś napisał taki i taki wniosek. Muszę go mieć za godzinę". Wiadomość dostałam tuż przed wyjściem po Olę, więc odmówiłam. Sześć lat temu bez szemrania za darmo komuś obcemu napisałabym taki wniosek nawet gdybym miała stanąć na rzęsach, żeby tylko dobrze o mnie myślał. W piątek zwyczajnie usunęłam ze znajomych i zablokowałam. I myślałam, że na tym koniec. Nie, to był dopiero początek. Mnie na szczęście przez weekend internet działał jak działał, więc na fb byłam mało, ale za to na stronie Górowianki dostałam całe mnóstwo wiadomości. I nie były to wiadomości miłe. I właśnie z tego powodu zgłosiłam przez internet policji. To już druga osoba, którą za pisanie takich rzeczy zgłosiłam. Pierwsza była w październiku ubiegłego roku, kiedy borykałam się z hejtem z powodu zgłoszenia problemu podejrzenia o przemoc wobec Oli i po kilku dniach ignorowania przez "przełożonych tej osoby" tak się wkurzyłam, że napisałam na fb, że Ola prawdopodobnie dostaje kapsy. Wylało się tak, że dowiedziałam się wiele "ciekawych rzeczy na swój temat". Długo to znosiłam, ale pewnego dnia czara się przelała. Zgłosiłam wtedy i chamskie pisanie o mnie ucięło się jak ręką odciął. Przy okazji też zgłosiłam osoby, które współuczestniczyły. Tym razem nie czekałam miesiąc ze zgłaszaniem.
Pamiętajcie, że cokolwiek robicie nie macie obowiązku nikogo za darmo wyręczać i nie macie obowiązku czytać, że jesteście źli, bo tego nie zrobiliście. Macie prawo odmawiać, macie prawo stawiać granice i nie pozwalać okradać się ze swojego wolnego czasu. I macie prawo każdą przemoc zgłosić. A można zrobić to bardzo łatwo: jest w internecie formularz dla policji, w którym podsyłamy zrzuty ekranu i link do profilu tej osoby (aż musiałam ją odblokować, żeby móc przesłać link do jej profilu). Nie pozwalajcie na przemoc wobec siebie. Uważam Was za bardzo mądrych, więc linku do strony policji nie podam, ale jak sobie w google wpiszecie "zgłaszanie przemocy internetowej" to na bank traficie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz