Dariusz Muszer, Wiersze poniemieckie, Szczecin,
Bezrzecze „Forma” 2019
„Wiersze poniemieckie” to było dla mnie spore
zaskoczenie. Wcześniej twórczość Dariusza Muszera kojarzyła mi się z prozą. Do
tego prozą specyficzną, bo czymś na pograniczu science fiction i realizmu
magicznego, przy czym ta magiczność była efektem takich zabiegów jak
filozoficzny eksperyment Hilarego Putnama. Ukazana w jego dziełach mnogość ludzkich
eksperymentów sprawiła, że z niedalekiej przyszłości utrwalonej w jego książkach
wyłoniły się różnorodne stwory, których odczucia mogą być tylko wynikiem działań
naukowca-szaleńca, a z drugiej strony bardzo prawdziwe, namacalne. I w tej
całej swojej realności brudne, złe, przesiąknięte odorem śmierci. Subiektywność
zmysłowych odczuć jest w jego książkach bardzo ważnym elementem. Nawet „Baśnie
norweskie” posiadają ów subiektywny element interpretacji wrażeń i chociaż są
to tłumaczenia to doskonale wpisujące się w to, co w twórczości Dariusza
Muszera jest mi bliskie, ponieważ cało z tarapatów wychodzą bohaterzy sprytni,
potrafiący przeciwstawić się panującemu dookoła złu.
Jego twórczość kojarzyła mi się z
fatalistycznymi wizjami naszej przyszłości. Przyszłości, którą tworzymy
nadwyrężając zaufanie Matki Ziemi grabiąc ją z bogactw, eksploatując,
przekopując wnętrze, wyzyskując, betonując, zagrabiając kolejne przestrzenie
jej oddechu, możliwości śpiewania gardłami ptaków, szumienia wodospadami i
nieregulowanymi rzekami, szumienia puszczą i dżunglą – tym wszystkim, co
kojarzy nam się z naturą i jej nieokiełznaniem. Ogołocona i poraniona Matka Ziemia
staje się miejscem życia istot coraz gorszych, mroczniejszych, pragnących krwi.
A tu nagle do moich rąk trafiają wiersze. Do tego mocno osadzone w
teraźniejszości, bardzo osobiste, związane z przeżyciami autora. Są jak pewnego
rodzaju spowiedź. Są to wyznania w wierszach. Obnażanie emocji, doświadczeń,
ale też bagażu historii, bo ona ogrywa tu bardzo ważną rolę. Bez przeszłości
nie byłoby teraźniejszości – banał, ale bardzo znaczący w kontekście tomiku
Dariusza Muszera, którego życie toczy się wokół poniemieckości. Najpierw
dzieciństwo w poniemieckim otoczeniu. Ziemie opuszczone przez Niemców i
zamieszkałe przez Polaków, a później przeprowadzka do Niemiec i znowu mieszkanie
w miejscach, w których wcześniej byli Niemcy, ciągłe natykanie się na ślady
niemieckości. I to tej niemieckości sentymentalnej, marzącej o wielkim wodzu,
który wyprowadzi z ich ziemi obcych, pozwoli zaznaczyć swoje istnienie
przekazywaniem obcym swoje DNA, aby po latach mogli spytać się obcego, czy nie
zrobił ich niemiecki penis. Pewnego rodzaju poczucie narodowej misji
zacierające się przez teraźniejszość przepełnioną obcymi. I nie wiadomo, kto
będzie później, bo los bywa zaskakujący i w kraju, w którym dążono do czystości
rasy panuje coraz większa wielonarodowość, wielorasowość, wielowyznaniowość.
Dążenie do pozbycia się „innych” zemściło się na nich, a owa zemsta to tygiel
różnorodności. I ta różnorodność oraz związane z nią tęsknoty zawarte są w
tomie poezji Dariusza Muszera.
Tomik „Wiersze poniemieckie” podzielony jest na
dwie części: Ziemię Lubuską i Niedersachen. Oba te obszary łączy historyczne
przechodzenie z rąk do rąk, a tym sposobem przeplatanie się różnorodnych
kultur. Łączy te ziemie też sekularyzacja w XVI-XVII wieku, a pod koniec II
wojny światowej to, że oba należały do polskiej strefy okupacyjnej. Są to w
historii obszary „sporne”, bo przechodzące z rąk do rąk, przy czym w przypadku
polskiego regionu (jeśli popatrzymy na historyczny region to polsko-niemieckiego)
głównie część przechodząca z rąk Polaków do rąk Niemców i z Powrotem. Dolna
Saksonia (Niedersachen) miała dużo bardziej skomplikowaną historie, ponieważ
jest obszarem wpływów Szwecji, wielkiej Brytanii, Holandii i Francji.
Poniemieckość w tym zbiorze ma jednak szersze znaczenie niż historyczne i
terytorialne. Jest czymś w rodzaju metafory wielonarodowości, wielości
doświadczeń, stania okrakiem między politycznymi podziałami. Ważniejsze są w
nich wspólne przeżycia, doświadczenia, spostrzeżenia niż różnice między ludźmi,
czyli coś, co określa się mianem graniczności. Ten bagaż historii, kultury,
pozostałości, wspólnych doznań łączących ludzi jest niczym ich ubranie, bez
którego nie mogą się obyć, jest jak tysiącletnia kurtka w jesienny dzień: pozwala
cieszyć się urokami chwili i współodczuwania, aż do rozejścia się życiowych
dróg, a te rozdzielają się niepostrzeżenie i zaskakująco szybko, jak w wierszu „Rozchodzimy
się powoli” (s.23):
„Rozchodzimy się powoli
Zaczynamy od niechęci palców i warg
Potem nie zasypiamy razem
Spleceni ciepłem
Rozstajemy się po kawałku
Po kawałku przestają nam siebie brakować
Aż budzimy się któregoś ranka
I łóżko jest od nas puste
Czy bez nas czy z nami
Ktoś będzie opowiadał o miłości
A my nawet nie odważymy się już krzyknąć
Że bez nas to niemożliwe” (s. 23)
Historyczne rozejście się niesie ze sobą ciężar
tego, co jeszcze należy ukryć, ale co powoli zaczyna niepokoić, o czym zaczyna
się mówić i tylko minięcie odpowiedniej ilości pokoleń (tysiąca lat – jak twierdzi
poeta) daje możliwość na przekopanie mokradeł i lasów pełnych szczątków
uciekinierów, którzy za późno ruszyli w drogę, byli za wolni i przez to wrośli
w ziemię. Tę samą, o której Muszer pisze: „Mieszkałem zatem w poniemieckiej
kamienicy, chodziłem poniemieckimi drogami i oglądałem poniemieckie lipy i
magnolie – wszystko w moim rodzinnym mieście Rzepinie było poniemieckie. Poza
ludźmi oczywiście”. Owa poniemieckość powoli, niespostrzeżenie wkracza także do
Hanoweru i każdego innego niemieckiego miasta, w którym łatwiej spotkać obcych,
łatwiej z nimi i obok nich żyć, bo są mniej nadgorliwi od tubylców, z których
nawet zwykły robotnik może zepsuć możliwość cieszenia się poranną kawą, a
wszystko w imię niemarnowania czasu w bezczynności. I nie ważne jest tu, że
jego praca czasami jest bezsensowna. Ważne, że daje wrażenie zapełnienia czasu
i utrzymania porządku.
Wiersze Dariusza Muszera to utrwalanie
codzienności. A w tej jak wiadomo jest miłość i rozczarowanie, przemoc
emocjonalna i gesty pomocy, powracające widma masowych mordów w imię idei
oczyszczania, życiowe rozczarowania i nadzieje, porażki, plany, marzenia. I w
pewnym sensie powraca też motyw idealizacji przeszłości. Przy czym to, co dla
jednych jest ideałem dla innych jest koszmarem. Do tego bardzo realnym, bo
przywołującym w naszej myśli obrazy wojny. Ten motyw otwiera obie części tomiku
poezji. W pierwszej w świat poety wchodzimy wierszem „Przeszłość” (s. 7):
Nikt nie spłonął
wszyscy uciekli
zdążyli
Tylko las poczerwieniał
Na
jednej nodze
nie można daleko zbiec
Tak rodzą się korzenie
A drugą część otwiera wiersz „Rozmowa” (s. 38)
Pan z Polski?
Ja pamiętam ja niemiecki
tak tak Niemiecki w 1954 wróciłem
więzienie nad jeziorem mazurskim
ale ja nie strzelałem
tamten strzelał i ten też
a ja cały czas w kuchni
ja kartofle obierałem
na wojnie trzeba przecież coś żreć nie
Wybielanie i idealizacja w obu jest bardzo
wyraźna. „To nie ja. To inni. Przecież ja bym nie mógł zabijać. Uciekli. Ja w
kuchni” – te dwa spojrzenia dokładnie na ten sam problem, który w wierszu „Duchy
trzęsawisk” (s. 41) pozwala na ukazanie prawdy o ucieczkach i spędzaniu wojny w
kuchni, wybielaniu swojej przeszłości:
W moim starym kraju znajdziesz
również śpiące trzęsawiska.
Gdzie ludzie, którzy zniknęli bez śladu,
czekaja, aż miną dwa tysiące lat.
Z kulą w czaszce, kneblem w ustach –
powrozy były dla nas zawsze za drogie.
Imiona nie powracają w kolumnach wierszy,
nikt ich nie pamięta, choć wszyscy przywołują.
Jeśli kiedyś nadejdzie nowy świat
i archeolodzy zanurzą łopaty,
natkną się na tych, co śpią w trzęsawiskach.
I może nawet spróbują złożyć
ich kości i nasz świat.
Może wcale nie będą się dziwić,
że w moim niezwykłym kraju
tak dużo tajemnic pozostało tajemnicami.
Dariusz Muszer uświadamia nam jedno: takie
zakłamane czasy pradziadków, dziadków i ojców ludzi żyjących potrzebują wielu
pokoleń, bezemocjonalnego podejścia do sprawy, aby odkryć całe zło wojny, bo
świadkowie kłamią, idealizują, wybielają siebie i bliskich. I ta idealizacja,
to wybielanie naznacza codzienność podmiotu lirycznego chcącego żyć bez całego
tego bagażu złych czynów, owo odchodzenia od zła sprawia, że współczesne Niemcy
w wierszach Muszera to świat pomieszanych kultur, w których pokój i
konsumpcjonizm idą w parze, w którym wizje wojny i poświęcenia za ojczyznę wydają
się śmieszne. Historyczne dążenie do czystości rasy w wierszach Muszera zderza
się ze współczesnym tyglem kulturowym. Można by powiedzieć: oto mamy chichot
dziejów, bo dążenie do oczyszczenia rasy zmieniło się w tworzenie mieszanki,
eliminacji czystości, wypierania Niemców. I tym sposobem wszystko, co otacza
ludzi tam mieszkających staje się poniemieckie. Miejsca zamieszkałe przez
przybyszów z różnych zakątków ziemi już nie należą i nie są przyznawane tubylcom,
ale przybyszom czyniąc miejsce granicznym, sprawiającym, że nic nie może być
oceniane jednoznacznie, ponieważ bohaterzy liryczni są rozdarci, przynależą do
różnych miejsc i narodowości dającej sporo swobody, będącej zaprzeczeniem zniewalającej
„białej koszuli”, której nie można pobrudzić. Wiersz o niej to swoista alegoria
losów niemieckiego narodu wychowanego w tzw. kindersztubie i próbującego się od
tego uwolnić.
Jedno jest pewne: poezję trzeba czytać powoli,
wielokrotnie, chłonąć każde zdanie, przyglądać się każdemu słowu i wyciągać z
nich coś dla siebie. Dobra poezja mówi o nas, naszych granicach, uprzedzeniach.
Właśnie tak jest w tomie „Wiersze poniemieckie”. Pełno tu wątków, które znamy,
mamy je na wyciągnięcie ręki, a czasami zasięgu wi-fi. Tyle, że tu ubrane w
wiersze pozwalające zatrzymać się na chwilę, wyłączyć z social mediów i
przemyśleć. To warunek konieczny do określenia własnej tożsamości i miejsca w
świecie, rozpoznania paradoksów. Polecam każdemu, kto pragnie zatrzymać się na
chwilę i ulec bogactwu świata pokazywanego czytelnikom przez Dariusza Muszera.
Mogę być pewna, że w moim przypadku nie jest to ostatnie spotkanie z twórcą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz