Wizyty w przychodni czasami są jak wczasy na Karaibach, a czasami jak zesłanie na Syberię.
No, dobra z tymi Karaibami faktycznie przesadziłam. Ok, ok, przesadziłam w obu przypadkach, ale stali bywalcy poczekalni u lekarzy wiedzą, o czym mówię. Czasami jest miło, milutko, błogo, a czasami to... jakiś pacjent z piekła rodem opowiada całą swoją historię chorób i zastanawiasz się czy też jesteś zobowiązana do zachowania tajemnicy lekarskiej o tych wszystkich prostatach u kobiet i bólach jajników u mężczyzn (!). Mały apel: jeśli już musicie sobie wymyślić bardzo dużo chorób do już istniejącej długiej listy to wymyślajcie prawdopodobne dla Waszej płci. Inaczej pozostałe opowieści wypadają mizernie, bo czy ja mogę wierzyć w jakiś przeszczep kobiety, która mówi mi, że choruje na prostatę lub mężczyzny zwierzającego mi się z usunięcia jajników? Nie prostata tylko jak już gruczoł przycewkowy, nie jajniki tylko jak już jądra... Poczekalnia to jak portal społecznościowy, ale tam nie masz możliwości zablokowania użytkownika wysyłającego niechciane wiadomości.
Dziś wybrałam się do okulisty. Człowiek czyta i ma wrażenie, że ślepnie. Do tego mało sypiam i mam przez to wrażenie, że mam problem z widzeniem, więc zapisałam się. Dostałam numerek, napisano mi mniej więcej, o której godzinie mogę być przyjęta i dla mnie wszystko jasne. Bywają poślizgi. Rzecz całkowicie normalna. Te poślizgi nauczyły mnie pytać po wejściu do przychodni, jaki numerek wszedł do specjalisty, więc się pytam grzecznie:
-Jaki numerek wszedł do okulisty?
-A co się pyta? Siadać i czekać? -strofuje mnie starszy pan.
-Chciałam wiedzieć, ile jeszcze będę czekała, dlatego pytam - wyjaśniam patrząc na przepełnioną poczekalnię.
-Nie pytać tylko siedzieć i pilnować kolejki.
-Ale tu nie ma kolejki. Wchodzi się według numerków, dlatego pytam.
Towarzystwo się rozwrzeszczało, że młodym się teraz spieszy, że na d*pie usiedzieć nie mogą, że zamiast posiedzieć i pogadać to chcą pędzić nie wiadomo gdzie i po co, a ja sobie w myślach odpowiadałam, co załatwiłabym w ciągu godziny, a co w ciągu dwóch.
-Młoda pani, więc ma pani dużo czasu - strofuje mnie kobieta.
-To, że pani na emeryturze i ma czas nie znaczy, że każdy go ma. Taki problem powiedzieć, który numerek wszedł?
No, i się nie dowiedziałam i dzięki temu w poczekalni spędziłam ponad dwie godziny (wiem, że niedługo, ale obiecałam Oli, że po wyjściu z przychodni od razu przyjdę po nią), a mogłam zrobić zakupy, odebrać wózek z naprawy. Za to miałam przyjemność wysłuchać regionalnej polityki PO-PiSowskiej. W duchu dziękowałam, że posłałam Olę do przedszkola, a nie tak jak początkowo planowałam, że zabiorę ją na spacer do specjalisty, aby zobaczyła, że mama daje się zbadać i to nie boli, aby przygotować ją na kolejne badania oczu.
No, dobra z tymi Karaibami faktycznie przesadziłam. Ok, ok, przesadziłam w obu przypadkach, ale stali bywalcy poczekalni u lekarzy wiedzą, o czym mówię. Czasami jest miło, milutko, błogo, a czasami to... jakiś pacjent z piekła rodem opowiada całą swoją historię chorób i zastanawiasz się czy też jesteś zobowiązana do zachowania tajemnicy lekarskiej o tych wszystkich prostatach u kobiet i bólach jajników u mężczyzn (!). Mały apel: jeśli już musicie sobie wymyślić bardzo dużo chorób do już istniejącej długiej listy to wymyślajcie prawdopodobne dla Waszej płci. Inaczej pozostałe opowieści wypadają mizernie, bo czy ja mogę wierzyć w jakiś przeszczep kobiety, która mówi mi, że choruje na prostatę lub mężczyzny zwierzającego mi się z usunięcia jajników? Nie prostata tylko jak już gruczoł przycewkowy, nie jajniki tylko jak już jądra... Poczekalnia to jak portal społecznościowy, ale tam nie masz możliwości zablokowania użytkownika wysyłającego niechciane wiadomości.
Dziś wybrałam się do okulisty. Człowiek czyta i ma wrażenie, że ślepnie. Do tego mało sypiam i mam przez to wrażenie, że mam problem z widzeniem, więc zapisałam się. Dostałam numerek, napisano mi mniej więcej, o której godzinie mogę być przyjęta i dla mnie wszystko jasne. Bywają poślizgi. Rzecz całkowicie normalna. Te poślizgi nauczyły mnie pytać po wejściu do przychodni, jaki numerek wszedł do specjalisty, więc się pytam grzecznie:
-Jaki numerek wszedł do okulisty?
-A co się pyta? Siadać i czekać? -strofuje mnie starszy pan.
-Chciałam wiedzieć, ile jeszcze będę czekała, dlatego pytam - wyjaśniam patrząc na przepełnioną poczekalnię.
-Nie pytać tylko siedzieć i pilnować kolejki.
-Ale tu nie ma kolejki. Wchodzi się według numerków, dlatego pytam.
Towarzystwo się rozwrzeszczało, że młodym się teraz spieszy, że na d*pie usiedzieć nie mogą, że zamiast posiedzieć i pogadać to chcą pędzić nie wiadomo gdzie i po co, a ja sobie w myślach odpowiadałam, co załatwiłabym w ciągu godziny, a co w ciągu dwóch.
-Młoda pani, więc ma pani dużo czasu - strofuje mnie kobieta.
-To, że pani na emeryturze i ma czas nie znaczy, że każdy go ma. Taki problem powiedzieć, który numerek wszedł?
No, i się nie dowiedziałam i dzięki temu w poczekalni spędziłam ponad dwie godziny (wiem, że niedługo, ale obiecałam Oli, że po wyjściu z przychodni od razu przyjdę po nią), a mogłam zrobić zakupy, odebrać wózek z naprawy. Za to miałam przyjemność wysłuchać regionalnej polityki PO-PiSowskiej. W duchu dziękowałam, że posłałam Olę do przedszkola, a nie tak jak początkowo planowałam, że zabiorę ją na spacer do specjalisty, aby zobaczyła, że mama daje się zbadać i to nie boli, aby przygotować ją na kolejne badania oczu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz