Wśród
niektórych grup ludzi po studiach dominuje przeświadczenie, że jak
czytać to czytać coś konkretnego, wartościowego, zmuszającego mózg do
intensywnej pracy. I nie ważne, czy jest się dorosłym czy dzieckiem, bo w
każdym przypadku czytanie lekkich tekstów to grzech. Zdziwiło mnie to,
że większość owych osób była po
studiach pedagogicznych lub nauczycielskich. Być może są przekonani, że
wszyscy, którzy sięgają po książki posiadają podobne lub wyższe od ich
wykształcenia. Niestety tak nie jest.
Ludzie
czytający cokolwiek (nawet taki badziew jak mojego bloga) nie
koniecznie muszą od razu mieć skończoną jakąkolwiek szkołę i ta
skończona szkoła nie musi świadczyć o jakiejkolwiek umiejętności
„czytania ze zrozumieniem" (czego nie raz doświadczyłam czytając
niektóre komentarze).
Na
pewnym szkoleniu wyskoczyłam ze zdaniem (i nadal tek uważam), że nie
ważne jest, co człowiek czyta, ważne, że czyta, pod warunkiem, że nie
czyta codziennie tego samego, bo i to może ogłupić.
Dlaczego
ważne jest samo czytanie? Ponieważ gwarantuje, że taki osobnik ma
wyrobiony odruch czytania i czasami przy tym czytaniu uda mu się włączyć
szare komórki. Jeśli codziennie włącza ich coraz więcej to po pewnym
czasie będzie nawet „homo sapiens" i pojawi się nadzieja, że sięgnie po
teksty wymagające większego skupienia, wiedzy i umiejętności kojarzenia
faktów (czyli ogólnie myślenia).
W najgorszym wypadku czytając „byle co" zawsze pozostaniemy na tym samym etapie „czytania", czyli nie pozostaniemy analfabetami.
Co
nas może spotkać, kiedy sobie darujemy „byle co"? Z czasem nasze
umiejętności będą zanikać i z wiekiem może się okazać, że w ogóle nie
potrafimy czytać, mimo że skończyliśmy szkoły, kursy i dawniej
potrafiliśmy robić to doskonale. W końcu mięsień nieużywany zanika... i
podobnie jest z nieużywanymi szarymi komórkami (i tu już odsyłam do
książek specjalistycznych, bo mój blog raczej kwalifikuje się do „byle
czego" i jest dla wszystkich, którzy pragną podtrzymywać umiejętność
czytania ze zrozumieniem).
W
całym procesie czytana czegokolwiek ważne jednak jest, aby nie czytać
codziennie tego samego (a już w najgorszym przypadku kilka razy dziennie
każdego dnia to samo), ponieważ wtedy szare komórki już po pewnym
czasie się wyłączają, co skutkuje tym, że może i te szare komórki
posiadamy i jakąś tam umiejętność czytania też, ale jest to umiejętność
mechaniczna (ja bym nawet ośmieliła się ten przypadek nazwać odruchem
Pawłowa).
Wracając
do grupki pedagogów-nauczycieli miałam okazję rozmawiać z nimi po
zajęciach i dopytywałam się czy każą dzieciom podczas nauki pisania i
czytania czytać Levinasa, Nietzschego, Heideggera itd. czy raczej prosty
tekst typu: „Ala ma kota. Ala ma dom. To mama. To tata". Kiedy
powiedzieli, że te łatwe bezsensowne zdania to zgodnie z moją naturą
złośliwca stwierdziłam, że przecież te czytanki to właśnie "byle co",
więc po co dzieciom dawać do czytania taki chłam? Czy jakieś wnioski z
tego wyciągnęli? Mam nadzieję, że nie męczą biedne dzieci tomiskami
skomplikowanych zdań tylko zaczynają od podstaw...
Warto także pamiętać, o czym zdecydowanie za mało się mówi, że czytanie ma wartość nie tylko jako coś, co rozwija i uczy (nie negując tych z niego korzyści, naturalnie). Czytanie jest też sposobem rozrywki i jednym z jego celów jest dostarczanie przyjemności. Zbytni nacisk na jego funkcję edukacyjną przynosi według mnie skutki przeciwne do zamierzonych i nie pomaga w promocji czytelnictwa.
OdpowiedzUsuń