Tadeusz Zubiński, Rzymska wojna, Szczecin, Bezrzecze „Forma” 2012
Zderzenie ze światem układów i układzików,
łapówek, znajomości pozwalających na świetną pracę w regionie bywa bolesne. „Młody”,
wybitny twórca doceniany przez doświadczonych artystów, dziennikarzy,
nagradzany odkrywa, że sukces literacki nie przekłada się na finansowy. Nagrody
nie przybliżają do wydania kolejnych książek, ani znalezienia posadki w sztuce,
a wszystko przez to, że Filip chce zdobywać pracę uczciwie, bez wręczania
kopert pod stołem, bez szukania poparcia u znajomych. Daje się raz namówić na
wizytę u burmistrza, który – jak każdy burmistrz- rozpływa się w podziwach nad
sobą i swoimi planami wobec piękniejącego miasta.
Dla Filipa nie ma miejsca ani na prowincji,
gdzie pracę dostają krewni i znajomi kolejnych urzędujących władz, ani w
Warszawie, w której nie liczy się wiedza i fachowa praca, ale umiejętność
chwalenia przełożonych i znanych. Los w jego prywatnej wojnie ze światem rzuca
z miejsca w miejsce, z redakcji do redakcji, gdzie odkrywa niepoważne
traktowanie czytelnika, który może być nieukiem.
Zubiński snuje powieść w taki sposób, że można
opisy odnieść do wielu polityków, artystów, przeciętnych „Kowalskich”. Z jednej
strony zobaczymy tam bogactwo postaci, a z drugiej uderzy nas znajomość
charakterów ze swojego otoczenia lub podglądanego światka literackiego, który
kisi się w redakcjach kolejnych „najlepszych” czasopism, w których praca bardzo
przypomina tworzenie regionalnych brukowców: dużo, interesująco,
kontrowersyjnie, zabawnie, aby (stawiany na pierwszym miejscu) masowy czytelnik
się nie nudził. Nie liczy się jakość dostarczanych materiałów. Ma to być uczta
dla wszystkich, a nie dla wybranych umysłów. W takim świecie paradoksów giną
teksty Filipa, wierzącego w posłannictwo literatury i wartości. Bohater wydaje
się świadomie wybierać drogę pełna wybojów, nieudanej kariery, jałowego życia w
bezdzietnym małżeństwie z całkowitą akceptacją, ale słabymi relacjami z
Krystyną. Mimo przetaczających się w jego otoczeniu ludzi ciągle pozostaje sam
na uboczu:
„Rzymska wojna... Nazywam ją tak z dwóch
powodów. Jeden jest taki, że toczę ją z barbarzyńcami, drugi powód, że solo,
bez sojuszników”.
Podobnie jak Don
Kichot, Filip przegrywa tę walkę na niby. Daje się poturbować wiatrakom,
których skrzydłom nie pozwolił się swobodnie obracać i świadomie nie korzystał
z nich. Bohater „Rzymskiej wojny” to samotna jednostka próbująca zniszczyć
machinę układów, przewrócić świat by liczyło się to, co reprezentuje kandydat
starający się o posadę a nie znajomości.
„Rzymską wojnę”
polecam każdemu, kto naszemu światu chce się przyjrzeć z lekkiego dystansu
przyprawionego ironią i niemocą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz