Andrzej Turczyńki, Brzemię. Powieść minionych lat, Szczecin, Bezrzecze „Forma.
Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy” 2015
Ksiązki Andrzeja Turczyńskiego dzięki specyficznemu
stylowi zbliżone są do światów tworzonych przez Hermana Hessego i jednocześnie
bliskie sposobowi tworzenie osobowości przez Witolda Gombrowicza. Nie ma tam
galopu. Akcja powoli ciągnie się, życie z dnia na dzień mija, a wszystko to w
prowincjonalnym zawieszeniu i alegoriami do wydarzeń, sytiacji nam znanych.
Turczyński stosuje zabieg zawieszenia w czasie i przestrzeni. Jedyny czas i pamięć, do której mają prawo mieszkańcy to czas po Wielkim Ogniu, który pochłonął pamiątki przeszłości, dorobek kulturowy wielu pokoleń i moment nastania cenzury i ograniczenia swobody do granic miasta. Akcja toczy się niby w Polsce,
niby wydarzenia są nam znane, ale mają odmienny zasięg i ograniczenie do odciętej
prowincji, którą skazano na własną łaskę i wysiłek, w próżni pochłaniającej wszelkie
starania ożywienia otoczenia.
„Jeśli w miasteczku En coś mogłoby naprawdę
zaniepokoić przybysza zza kordonu to zalegająca je cisza. Jakby było miastem
zupełnie umarłych lub głuchoniemych. Owe kilka miesięcy zbiegłych od dnia
Wielkiego Ognia do dnia dzisiejszego – mrocznego, dziko smaganego wichrem i
sieczonego rózgami lodowatego deszczu – upłynęło mieszkańcom na oswajaniu się
ze swoimi możliwościami wobec niemożliwości samego życia.
Wspólny los mieszkańców de iure nieistniejącego miasta, w istocie nie łączył, ale dzielił
ludzi. Każdy żył i działał na własną rękę.
Stan miasta
zamkniętego ujawniał swoją przeklętą, chimeryczną moc. W zamkniętym jakby
pod gigantyczną acz niewidzialną kopuła mieście, z wolna zaczyna brakować
powietrza, skutkiem czego deformowały się ludzkie ciała i charaktery; zresztą
zniekształcały się wszelkie formy życia”.
„Nie przypisujmy jednakowoż tych zmian, odkształceń i
osobliwości jakimś generującym je nadprzyrodzonym czynnikom, bowiem miasteczko En
zdziwaczało wyłącznie wskutek upadku swoich własnych sił żywotnych; wskutek
fizycznego, psychicznego i duchowego wyczerpania. I chociaż nie dotyczyło to
wszystkich w jednakowym stopniu, to przecież proces wyniszczenia, osłabienia i
brzydnięcia dotykał każdego bez wyjątku (…)”.
„A zatem podróżny, który przypadkiem (co absolutnie
niemożliwe) zahaczyłby o En, zdumiałby się słyszalną ciszą jego martwoty. Rzecz
jasna nie bierzemy tutaj pod uwagę odgłosów naturalnych jak szum drzew lub
rzeki albo wiatru, staccato kropel po
zamierającej ulewie, grzmocenie gradu o blaszane dachy; ale już piania kogutów,
naszczekiwanie psów albo miauczenie kota wpuszczonego w ciernista maliny przez
zmyślną polną mysz, podobnie jak śpiew ptaków chrobotania kołatków w starych
meblach, brzmiałby fałszywie i jakoś nie na miejscu”.
Nadejście zmiany w takim otoczeniu wydaje się niemożliwe,
ale mimo tego ferment rośnie: a to w czasie spisywania zniszczonych ksiąg, a to
przy bimbrze, czy pojawiających się kolejnych trupach. Czekanie na nowe i cuda
zajmuje życie ludzi, którzy nie mają w sobie dość energii, żywotności, by
działać. Wszyscy płyną z porywających ich prądem.
„Brzemię” to kolejna świetna książka Andrzeja
Turczyńskiego. Misternie budowane obrazy, konstrukcja i styl pisarza sprawiają,
że czytanie zmienia się w zaczarowywanie świata, przenoszeniem się do świata, w
którym realizm łączy się z surrealizmem.
Książkę polecam miłośnikom dobrej literatury
wymagającej bardzo dużego skupienia w czasie czytania, ale jednocześnie dającej
wiele satysfakcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz