„Klub niewiernych żon” („Cheaters’
Club”)zaczyna się bardzo sielankowo: kobiety z problemami znalazły rozwiązanie,
pozwalające cieszyć się życiem rodzinnym. Jaki jest na to przepis? Trzeba być
egoistką w kwestiach seksu. Cztery kobiety przekonują siebie o słuszności
takiego postępowania. Troszkę ich nastawienie może szokować, ponieważ mamy do
czynienia z kobietami, czyli płcią, która stereotypowo powinna być wierna,
usłużna, delikatna. W społecznych spojrzeniu na ten problem to mężczyźni
podchodzą do sfery seksu bezemocjonalnie, mają kochanki, okłamują najbliższych
nawet jak im na tym zależy.
W filmie role uległy
odwróceniu: kobiety robią kariery, zdradzają i są tą silną płcią. Mężczyźni
zostają sprowadzeni do ról kur (a raczej kurów) domowych, którzy dbają o dom, a
po całym dniu nie mają ochoty nawet się przytulić, bo usypiając dzieci sami
zasypiają.
Początkowe frustracje kobiet
kończą się terapią u psychoanalityczki, która w ramach terapii zaleca zdradę.
Na każdym spotkaniu umacnia swoje pacjentki w słuszności swego postępowania.
Wszystko do czasu, kiedy pojawia się morderca polujący na niewierne. Zna je
doskonale i wie, w jaki sposób najłatwiej zranić i zniszczyć owe twarde kobiety.
Prześladowca morderca całą egzekucją zaczyna od głowy, czyli guru owych
zagubionych kobiet – psychoterapeutki.
Film zdecydowanie gorszy od
książki, która była inspiracją (raczej nie na podstawie, bo całkowicie od niej
odbiega). Schematyzm, brak dopracowania. Zwykła papka, której nie ogląda się
dla przyjemności czy doznania czegoś nowego, bo wszystko już było w innych
filmach i to w dużo lepszej oprawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz