„Czerwony Kapturek” – to było
pierwsze skojarzenie, kiedy zobaczyłam grę pod tytułem „Wyprawa do babci”. Z
tego powodu byłam troszkę sceptyczna, ale też jednocześnie ciekawa jak autor
sobie z tym tematem poradził. Muszę przyznać, że zostałam całkowicie bardzo
pozytywnie zaskoczona ze względu na to, że po raz pierwszy miałam w grze do
czynienia, z czymś, co mi jest bliskie: współpraca, wzajemna inspiracja zamiast
rywalizacji. Jim Deacove od 40 lat propaguje gry oraz zabawy oparte na
współpracy. Już w „Wyprawie do babci” możemy dostrzec, że stawia on na
kooperatywę. Pokazanie dziecku, że wspólnie można dążyć do jednego celu i
wzajemnie sobie pomagać jest bardzo ważne, ponieważ zaczyna ono nieco inaczej
postrzegać ludzi: osoby inspirujące zamiast konkurentów do pokonania. Jest to
podejście bardzo mi bliskie, dlatego opowiem Wam o tej grze więcej, bo uważam,
że powinna znaleźć się w każdym domu. Zwłaszcza, że nie wywołuje w dzieciach
negatywnych emocji tylko zachęca do rozwijania pomysłowości. A wszystko przez
to, że w grze nie ma rywalizacji, a jest miejsce na pokonywanie przeszkód,
czyli wyzwania. Do tego nie ma pomysłów złych. Jeśli dobrze uzasadnimy to każdy
przedmiot może służyć do wyjścia z opresji.
W pudełku znajdziemy dwie dwustronne
plansze, jeden pionek i jedną kostkę oraz dwanaście dwustronnych kafelków. Kiedy
po raz pierwszy otwarłam pudełko poczułam się lekko zagubiona: jeden pionek i
jedna kostka? A co z pozostałymi graczami? Nic. Po prostu wszyscy grają tym
jednym pionkiem i to sprawia, że skupiamy się na wymyślaniu sposobów na
pokonanie przeszkód, a nie na to, kto szybciej dotrze, bo docieramy wszyscy
razem. Idziemy ramię w ramię jak na dobrą rodzinę przystało. O zasadach gry
poczytacie sobie z instrukcji. Mogę Was zapewnić, że są one łatwe i trzylatki
poradzą sobie z nią bez problemu. Do tego dzieci bardzo szybko załapują, że
wszyscy mają ten sam pionek i tę samą kostkę. Nawet kolejność rzutów już nie
jest taka ważna, bo nie ma rywalizacji. Komuś zdarzyło się dwa razy z rozpędu
rzucić? Nie ma problemu. I tak idzie to na wspólne konto. Właśnie to
uświadamianie, że każdy czyn jest przybliżaniem do wspólnego celu.
Moja córka jest zachwycona
grą. Tak bardzo, że kiedy po kilku grach poszłam zaparzyć kawę do kuchni
siedziała i sama sobie grała dobierając przedmioty do pokonania przeszkód.
Później płynnie włączyłam się w grę bez zastanawianie się czyja kolej. I
oczywiście obie wygrałyśmy. Nikt nie musiał być tym przegranym. To pomaga
dziecku pokazać świat z nieco innej perspektywy: to, że komuś wiedzie się
dobrze nie znaczy, że nam musi być gorzej. Może nam być równie dobrze i warto
starać się, aby większej ilości ludzi było dobrze, aby byli zwycięzcami w swoim
życiu. Planszówka ta też świetnie integruje małe grupy przedszkolne i szkolne.
Myślę, że będzie to świetny materiał do pracy w szkołach specjalnych, w których
klasy są małe. Dzieci mogą na przykładzie gry przećwiczyć, czym jest posiadanie
wspólnego celu i wspólne dążenie do niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz