Carolina Setterwall, Bądźmy dobrej myśli, tł.
Maciej Muszalski, Poznań „Zysk i S-ka” 2019
„Bądźmy dobrej myśli” – to zdanie często wypowiadamy,
kiedy wiemy, że coś może pójść nie tak, że nasz los może zakończyć się dużo za
szybko, że nasza zwyczajna codzienność rozpadnie się na kawałki wystawiając
nasze siły na próbę. I tak właśnie jest w książce Caroliny Setterwall. Pochłonięta
przez trudne początki rodzicielstwa, zmęczona codziennością Carolina dostaje od
partnera maila, z hasłem i ważnymi dokumentami na wypadek jego śmierci. Całość
podsumowuje zdanie: „Bądźmy dobrej myśli!”, co wywołuje w bohaterce niepokój,
ale dość szybko przechodzi do zwyczajnej codzienności pełnej przepychanek w
związku, walki o uwagę i zajęcie się dzieckiem, matczynej szarzyzny, którą po
kilku miesiącach kończy drastyczny poranek: znalezienie ukochanego Aksela
martwego w łóżku. Powalona zaskakującym zgonem młoda matka czuje się zagubiona.
Śmierć, związane ze wspomnieniami przechodzenie przez kolejne fazy żałoby i
szukanie swojej nowej drogi – wokół tych elementów toczy się akcja autobiograficznej
książki.
Główny temat sprawia, że jest to lektura
trudna. Dla mnie tym trudniejsza, że Aksel, którego wspomina Carolina to osoba
nieneurotypowa. Wysokofunkcjonujący młody mężczyzna z niezdiagnozowanym zespołem
Aspergera (przynajmniej wszystkie jego zachowania na to wskazują, a autorka nie
wspomina o tym). „Bądźmy dobrej myśli” to przeplatająca się przeszłość i
teraźniejszość. Dowiadujemy się, w jaki sposób bohaterka poznała ojca swojego
syna, jak przecierała kolejne szlaki w jego pełnym niezrozumiałych dla
otoczenia zachowań, jak otwierała go na kolejne decyzje pogłębienia relacji. Równocześnie
widzimy, w jaki sposób Caroline próbuje sobie poradzić ze stratą bliskiej
osoby, jak godzi zajmowanie się dzieckiem z koniecznością utrzymania rodziny.
Widzimy świat przez pryzmat odczuć Caroliny, a nie ma tu zbyt wiele powodów do
radości, bo każdy krok (zarówno ten w przeszłości, jak i teraźniejszości)
okupiony jest wielkim wysiłkiem.
„Bądźmy dobrej myśli” to niezwykle klimatyczna
opowieść. Niestety emocje, które będą nam towarzyszyć w czasie lektury to
wielka nostalgia za tym, co minęło, za tymi, którzy odeszli. Będzie to szukanie
siebie w teraźniejszości bez bliskich. Spojrzenie na świat przez pryzmat żałoby
i braków. Emocje są tu przekazane bardzo przekonująco i to sprawia, że
czytelnik ulega im, przerabia własne straty. Nie jest to książka łatwa i
przyjemna, ponieważ jej tematyka jest zbyt poważna i trudna na rozweselanie
czytelnika.
To była moje druga żałobna lektura w tym roku.
Pierwsza, „Bez dziadka” Joanny Janoszko, była nieco innym typem lektury. Miałam
tam do czynienia z obrazem odchodzenia człowieka, jego gubieniem się w świecie
przeplatanym ze wspomnieniami z dzieciństwa. Była to opowieść o naturalnej
kolei życia, więc bardziej do zaakceptowania. W „Bądźmy dobrej myśli” śmierć
zaskakuje młodych ludzi mających małe dziecko, które potrzebuje obojga rodziców,
a nie tylko matki. To właśnie sprawia, że ta opowieść staje się tak bardzo smutna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz