Monika Gut –Barotsiak, Carpe diem, Gdynia „novae res“ 2012
Z jednej strony jestem
zachwycona książką, a z drugiej zła na autorkę i jedno, co przychodzi mi na
myśl to stwierdzenie, że jest to czytadło bardzo schematyczne, jak wszystkie wyprodukowane
(trudno mówić o twórczości jak mamy wszystko na jedno kopyto) w Ameryce komedie romantyczne.
Monika Gut – Bartosiak ma niesamowity potencjał językowy i stylistyczny, przez co przez książkę się pędzi, dlatego
jestem urzeczona tym romansidłem, którego akcję umieszczono w polskich
realiach. Mało, że polskich to jeszcze ostatnio bardzo typowych dla wielu
filmów i książek, czyli społeczeństwie pełnym patologii. Nawet otoczenie
zakompleksionej i przez to zaniedbanej pani pedagog to margines społeczny: matka
zapita rozwódka żyjąca w konkubinacie i pilnująca swego ojca alkoholika, jej
siostra to ofiara psychicznej przemocy w rodzinie, a przyjaciółka worek
bokserki i na spermę. Rodzina ukochanego (którego zresztą poznajemy bardzo
wcześnie) również nie należy do ideałów. Do tego mobbing w pracy. Można
powiedzieć, że całe to otoczenie nadaje się do porządnej resocjalizacji, ale
czy świat nie byłby nudny, gdyby składał się z samych ideałów?
Jak na komedię romantyczną
przystało jest tu miłość, przeciwności i szczęśliwe zakończenie, ale w
przeciwieństwie do amerykańskich romasideł tu mamy pięć szczęśliwych par. W
każdej połówki nie mogą bez siebie funkcjonować i w każdej ukochana osoba jest
elementem resocjalizującym. Wszystko nieco zgodnie z twierdzeniami, które są
powtarzane od czasów sofistów, że człowiek bez ludzi jest tylko zwierzęciem
pełnym ułomności. Przez wieki to twierdzenie się umacniało i dostarczano do
jego potwierdzenia nowych dowodów. Autorka poszła troszkę dalej (troszkę jakby
za Sokratesem i Platonem): bez bliskiej osoby człowiek staje się niepełny, nie
ma powodów do doskonalenia siebie.
Z jednej strony książka została
napisana w stylu nieco przypominających „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, w której
nieporadna absolwentka uczelni poznaje bogatego młodzieńca, a z drugiej jest na
pograniczu „Siłaczki”, gdzie bohaterka mimo przeciwności walczy o przetrwanie i
lepsze warunki dla dzieci z marginesu społecznego. Mimo dramatów, które się tam
rozgrywają nie zabraknie śmiechu i dystansu do rzeczywistości. Autorka wydaje
się wyznawać zasadę, która towarzyszy wydawcy Leo w „La Flor de mi secreto” (Kwiat mego sekretu) reż. Almodóvara: „Od
nadmiaru rzeczywistości ludzie wariują”. Powieść ma cieszyć ducha i dać
wytchnienie przez wiarę, że może być inaczej, czyli ze szczęśliwymi
zakończeniami. Oczywiście nie bez trudności emocjonalnych i finansowych, ale
najważniejsze, że wszyscy stają się szczęśliwi.
Wielkim pozytywem książki jest
to, że po jej skończeniu człowiek nagle po maratonie wielu prac znowu dostaje
wielkiego „pałera” do działania. Mimo trudnych tematów, jakie porusza Monika
Gut –Bartosiak jest w nich dużo śmiechu. Książkę czyta się niesamowicie szybko
i z zapartym tchem. Mimo, że akcja dla wprawnego czytelnika jest przewidywalna
to i tak nie sposób się od niej oderwać. „Carpe diem” zostało zdecydowanie
napisane zmyślą o kobietach, ale myślę, że i mężczyzną chcącym oderwać się od
szarości swego życia powinna dostarczyć wiele emocji. Polecam wszystkim, którzy
znaleźli się w dołku i nie wiedzą jak poprawić sobie humor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz