Etykiety

czwartek, 3 lipca 2014

student - sportmen książkowy

Każdy student musi być wygimnastykowany, bo nigdy nie wiadomo, co go czeka po studiach. To szczególnie dotyczy absolwentów różnorakich filologii czy filozofii, na których dobra kondycja fizyczna jest niezbędna. Historię i archeologię czy nawet socjologię pomijam z wiadomych celów (mięśnie do kopania łopatą czasami potrzebne, a po socjologii może chodzić po mieście i robić ankiety). Trzeba umieć się przeturlać między książkami, zrobić przerzut bokiem (tzw. gwiazdę), znać co najmniej trzy tańce towarzyskie (im mniej życiowe tym lepiej), stać na rękach (po takich studiach oczywiście będzie musiał potrenować stanie na głowie, ale wszystko w swoim czasie). Sport jest bardzo ważny i to nie tylko dla zdrowia. Sport jest tak ważny, że jest zaliczany na ocenę. Żeby tego było mało to brak zaliczenia sportu przekłada się na brak możliwości przystąpienia do dyplomu, bo wiadomo, że czytanie wymaga robienia szpagatów, a interpretacja czy ocena tekstów biegu na czas przez przeszkody. Życie to pasmo przeszkód, więc uczelnie dbają, by wyrobić dobre nawyki niezbędne na rynku pracy. Miałam wrażenie, że studenci kierunków humanistycznych gimnastykują się „na zapas”, czyli na wszelki wypadek, jakby jakimś cudem trafili w tajemnicze labirynty nieodkrytych ksiąg i utknęli w nich.
Cały przymus kończy się totalnym zniechęceniem. Ja – miłośniczka długich spacerów (6 km to pestka) – zajęć sportowych unikałam jak ognia. Jakim cudem zaliczyłam tego do dziś nie wiem, ale wiem, że stanie na boisku od siatkówki przez godzinę bezczynnie (to nie moja wina, że w moim kierunku piłka nie chciała lecieć) było dziwnym doświadczeniem… Do tego wczesne wstawanie, by przez pół miasta jechać na zajęcia sportowe, ponieważ sale znajdowały się dość daleko od wydziału, było ulubionym zajęciem w zimowe poranki, których jak na złość wtedy było niesamowicie dużo. Po zaliczeniu sportu jakby ich ubyło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz