Dziś zachęcam Was do przeczytania rozmowy z Teresą Moniką Rudzką, byłą bibliotekarką, kobietą oczytaną i do tego autorką trzech książek: "Bibliotekarek",
"Singielki" oraz
"Kuzyneczek". Kolejna książka "w drodze" i jak sama autorka mówi "się robi", więc warto jej wypatrywać. "Kuzyneczki" polecałam w czerwcowym rachunku sumienia.
AS:
Kobiety w pani „Kuzyneczkach” nie interesują się polityką. Walczą o lepsze
jutro, przetrwanie, bogacenie się, pomoc rodzinie. Pani ma podobny stosunek do
życia?
Teresa Monika Rudzka:
Zdecydowanie. Jestem apolityczna i polityka, jako taka nigdy mnie nie
interesowała. Chyba, że coś z niej konkretnie przecieka do mojego życia.
Kobiety w "Kuzyneczkach" uważają z pewnością, że polityka jest nudna,
że dzieje się gdzieś daleko i "teoretycznie". A jeśli nawet nie – to
z zawirowań politycznych nie wynika nic dobrego dla zwykłych ludzi. Lepiej
zatem pilnować swojego ogródka. W Polsce po 1989 r. odkryto politykę, jako
obszar, gdzie można dobrze – choć często nieuczciwie - zarabiać. Ponieważ
jednak był on przez lata zarezerwowany dla mężczyzn, kobiety wchodzą tam
ostrożnie i stopniowo... na razie nie są zbyt pewne siebie.
AS:
Kolejny piękny dzień i kolejna wspaniała afera finansowo - polityczna. Mimo
swego apolitycznego podejścia szuka pani więcej informacji, by po męsku
wiedzieć, co się na świecie dzieje czy raczej – jak większość praktycznych
kobiet – zakasze pani rękawy i robi swoje?
Teresa Monika Rudzka: To
ostatnie :) W ogóle jestem zwolenniczką pozytywistycznej "pracy u
podstaw"; dobro powstałe w ten sposób składa się na dobro ogółu.
Informacji szukam wtedy, gdy uznaję, że jakaś afera może zagrozić mojej
egzystencji.
AS:
Liczne zmiany dotyczą również spraw, które dotykają zwykłych ludzi. Co pani
sądzi o pomyśle "deklaracji sumienia" u lekarzy?
Teresa Monika Rudzka:
"Gdyby głupota potrafiła fruwać, szybowaliby już, jako te gołębice!"
- że zacytuję pewnego lekarza z pewnego znanego serialu. Trudno komentować taki
poziom absurdu. A tak serio: to łamanie prawa.
AS: Kolejnym
problemem naszego społeczeństwa jest „równouprawnienie”, przez które wyśmiewane
są badania nad gender, bo jak kobieta może być równa, jak i dlaczego ma mieć
równe prawa, a z drugiej strony mężczyźni uważają, że w naszym kraju istnieje
równość płci. Niektóre kobiety oburzają się, że jej nie ma, bo przecież
pracodawcy dyskryminują. Jak z tymi spojrzeniami bywa w praktyce?
Teresa Monika Rudzka:
Równość płci istnieje na papierze. W praktyce bywa bardzo, bardzo różnie.
Dokonało i dokonuje się wiele pozytywnych zmian, ale jest jeszcze sporo do
zrobienia.
AS: Z
czym kojarzy się pani feminizm? Jakie ma pani odczucia wobec tego nurtu społecznego?
Czy walka o prawa kobiet jest dobra?
Teresa Monika Rudzka: Po
prostu: z walką o prawa kobiet. Popieram ją; każde dążenie, aby likwidować
nierówności między ludźmi jest z definicji dobre. A że czasem się przesadza,
czasem wylewa się dziecko z kąpielą... cóż, skutki uboczne występują na ogół
zawsze.
AS:
Czasami trafiam w mediach na konserwatystki walczące z feminizmem. Czy to nie
jest paradoks, że kobiety będące przeciwko obecności innych kobiet w polityce,
edukacji, runku pracy same w nim uczestniczą?
Teresa Monika Rudzka:
Ależ tak, jest to paradoks, który mnie zresztą nie dziwi. Natura ludzka nie
jest bowiem konsekwentna. Chociaż konsekwencja, jako taka jest uważana za cnotę
i staramy się być konsekwentni.
AS:
Niedawno wróciła pani ze swojej kolejnej zagranicznej podróży. Jak wspomina
pani swoją pierwszą? Od kiedy jest ich więcej? Dokąd najczęściej? Jakie ciekawe
miejsca pani widziała?
Teresa Monika Rudzka:
Moją pierwszą podróż odbyłam na Węgry, w schyłkowym okresie komuny. Wspominam
ją bajecznie, wręcz z rozrzewnieniem. Po zgrzebnej Polsce Budapeszt oszołomił
mnie feerią kolorów, melodią życia wielkiego miasta i towarami w sklepach,
które u nas były niedostępne lub bardzo trudno dostępne. Poza tym przekonałam
się, że prawdziwa kawa jest znakomita, jesli parzy się ją w odpowiedni sposób.
Węgrzy to potrafili...
Od
początku lat dziewięćdziesiątych zaczęłam podróżować więcej. Francja, Włochy,
Grecja, Chorwacja, Czarnogóra, Bułgaria... Anglia wiele, wiele razy... Ostatnio
USA i stan Utah. Za każdym razem staram się pojechać do nowego miejsca, którego
jeszcze nie znam. Wszędzie jest coś ciekawego i charakterystycznego. Choć mnie
bardzo zapadło w duszę Museum Rodin w Paryżu. I uwielbiam murki z kamienia,
przerośnięte zielenią, charakterystyczne dla pejzażu angielskiego. Mogłabym
wciąż patrzeć na angielskie łąki w różnych odcieniach zieleni i na pasące się
tam owce.
AS: Gdzie
najbardziej chciałaby pani pojechać?
Teresa Monika Rudzka:
Wszędzie, gdzie jeszcze nie byłam! Marzy mi się
Ameryka Południowa ze szczególnym uwzględnieniem Peru i Chile. Z miejsc
bliższych - chciałabym pomieszkać trochę na południu Francji. I odwiedzić
grecką wyspę Karpathos.
AS: Jak
wygląda pani życie, jako pisarki? Czy debiut zmienił coś?
Teresa Monika Rudzka:
Życie jak życie :) Pisanie to mój zawód i pasja, więc niemal codziennie zajmuję
się nim. Debiut... hm... "tak jakby" zaczęłam być znana, zwłaszcza w
Internecie. Reakcje na moją pierwszą powieść uświadomiły mi, jak bardzo mogą
się różnić spojrzenia na pozornie oczywiste sprawy. Wiele lata pracowałam, jako
bibliotekarka i byłam zdumiona, gdy niektórzy recenzenci zarzucali, iż nie mam
pojęcia, o czym piszę, a moja noga chyba nigdy nie postała w bibliotece.
Opisawszy wiernie niektóre sytuacje - dziwiłam się, kiedy twierdzono, że je
zmyśliłam. I odwrotnie - sporo ludzi wzięło na serio rzeczy wyssane z palca.
Ale
wreszcie zaczęłam robić to, co naprawdę lubię i to jest najważniejsze. Chociaż
nie nazywam się Stephen King, zatem dochody z pisania książek... wiadomo, jak
to wygląda. Kiedy moja fryzjerka w dobrej wierze spytała, czy pieniądze
uzyskane za napisany bestseller zainwestuję w ziemię, czy raczej w
nieruchomości - ogarnął mnie śmiech, choć niedawno myślałam tak jako ona (śmiech).
AS:
Napisała pani już dwie książki. Kolejna jest w drodze? Kiedy? O czym?
Teresa Monika Rudzka:
Trzy. "Bibliotekarki" ukazały się jesienią 2010, po roku wyszła
"Singielka", a na początku listopada 2013 do księgarń dotarły
"Kuzyneczki". Następna książka "się robi", jeśli wszystko
pójdzie zgodnie z planem - ukaże się wczesną jesienią. To jest historia o mojej
córce... portret jej życia i osobowości.
AS:
Skąd pomysł na takie książki?
Teresa Monika Rudzka: Z
życia! Ono jest najbogatszym i niewyczerpanym źródłem inspiracji, pomysłów i
fabuł.
AS: W
"Kuzyneczkach" przebiega pani wszystkie znane nam epoki. Co pani
lubiła w komunizmie? Czy komunizm w ogóle da się lubić?
Teresa Monika Rudzka: Nie
zastanawiałam się nad tym. W naszym (i zapewne nie tylko) domu panowało
przekonanie, iż nudnej władzy trzeba oddać, co jej się należy: czyli odpowiednio
się wypowiadać, iść na pochód pierwszomajowy, itd. Po czym zostawić to za
drzwiami i zająć się własnym życiem. Zdawało się, że tak będzie zawsze. Chyba
nie będę wyjątkiem, gdy powiem, że w komunizmie każdy miał pracę i to było
dobre! Pewność codziennego życia. Mało kto wiedział, na czym i czy w ogóle jest
oparta gospodarka. Czasem żartuję, że gdyby tylko dano ludziom paszporty do
domu, czyli nieco więcej wolności, gdybyśmy mogli na własne życzenie odwiedzić
kolorowy świat zachodni - nie byłoby zmiany ustroju.
AS:Jakie
jest pani najszczęśliwsze wspomnienie z tamtych czasów?
Teresa Monika Rudzka:
Urodzenie córki...
AS:
Komunizm to również czasy dość mroczne i przepełnione strachem. Ma pani jakieś
traumatyczne wspomnienia z tamtych czasów?
Teresa Monika Rudzka: Nie, nie mam.
Teresa Monika Rudzka: Nie, nie mam.
AS: Dawniej
(w komunizmie) wydawano pisarzy partyjnych. Ich literatura była nagradzana i
ceniona. Dziś wydaje się wszystkich, a mimo tego spotykam się z narzekaniem na
jakość książek. Czy nastawienie krytyków nie jest przesadzone? Czy koniecznie
pisarz musi pisać dla elit czy również dla przeciętnego
"Kowalskiego"?
Teresa Monika Rudzka:
Krytycy mają rację, chociaż nie samym Szekspirem człowiek żyje. Uważam, że
dobra literatura popularna jest potrzebna i sama bardzo chętnie sięgam po nią.
Literatura powinna odpowiadać na wiele potrzeb czytelnika. Tylko ta masówka,
ten coraz lichszy plankton literacki, który się ukazuje - to nie jest
"dobra literatura popularna". Większość - mdła i przewidywalna do
bólu. Budyń z soczkiem i mydło, często kładzione łopatą do głowy. Najgorsze, że
owe książki nie są nawet napisane poprawnym językiem! Schemat: ona traci bądź
rzuca pracę w wielkiej korporacji, w dodatku zostawia ją mąż lub
wieloletni narzeczony. Aby odnaleść właściwą perspektywę - wyjeżdża na wieś
bądź za granicę, w czym walnie pomaga jej uzyskany nagle spadek po nieznanym
krewnym. Pokornieje, zmieniają jej się priorytety, zatem w nagrodę spotyka
wreszcie wielką miłość swojego życia. Happy end. Wersje bajki o kopciuszku.
Sporo
tych książek powinno być oficjalnie zakazanych :) Ale co ja tam wiem... ktoś je
w końcu kupuje i czyta, a sporo blogerek recenzujących literaturę - wychwala ją
pod niebiosa. Czyli jeśli chodzi o "Odzyskaną miłość w zaciszu
truskawkowym nad jeziorem", to tak, zgadzam się z krytykami.
AS:
Bardzo dziękuję za rozmowę i mam nadzieję na kolejną książkę oraz spotkanie.
Życzę wielu sukcesów.
Teresa Monika Rudzka: Dziękuję i wzajemnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz