Monika Szwaja, Anioł w kapeluszu, Warszawa „SOL” 2013
Monika
Szwaja dzieli się z nami swoim serdecznym spojrzeniem na świat, dlatego
wszystkie kobiety są tam aniołami i to w dodatku niepowtarzalnymi, a mimo tego
możemy odnaleźć (pod warunkiem, że na świat patrzymy optymistycznie) siebie w
jednej z nich. Tylko jeden z „aniołów” stoi po ciemnej stronie mocy i wydaje
się niereformowalny do czasu, kiedy mąż „ciepłe kluchy” pokaże, że jest
pantoflarzem z własnym zdaniem i charakterem lwa znaczącego terytorium.
Akcja
dzieje się wokół kilku osób. Poznajemy różne „strony”, czyli perspektywy
spojrzenia na świat. Każda z postaci to niepowtarzalny pełen humoru i optymizmu
bohater, którego uśmiech czasami przebija się przez łzy. To właśnie ten uśmiech
i wiara w możliwość zmiany swojej sytuacji zmusza nastolatka z dobrej, zamożnej
rodziny do ucieczki z domu. Jego perypetie będą powodem do konspiracyjnego
nauczania i budowania życia wielu osób na nowo.
„Anioł
w kapeluszu” – mimo zasobów optymizmu – jest książką o zwyczajnym życiu pełnym
problemów, przeciwności losu i niemiłych niespodzianek. Właśnie taka jest część
pierwsza, w której optymizmem wybija się pogodna emerytka Lila, u której studentka
po przejściach znajduje ostoję. Kolejna miłość dziewczyny wiąże jej losy z
emerytowaną panią profesor psychologii, która straciła męża (słynnego profesora
matematyki). Ta z kolei – dzięki swojej otwartości – pozna kloszarda, który ma
nie tylko dobre maniery, ale i ogromną wiedzę. Wszyscy przed czymś uciekają. I
właśnie do tych uciekinierów zawędruje nastoletni Jonasz, któremu koniecznie
trzeba pomóc i nie oddawać policji, ani rodzicom. Jak to się skończy?
Przekonajcie się sami.
„Anioł
w kapeluszu” to książka niesamowicie aktualna i ważna ze względu na poruszane
problemy. To, co przytrafia się wszystkim bohaterom spotyka wielu z nas. Nie
brakuje tu brutalności i szaleńczego tempa. Mimo tego zionie ogromem pozytywnej
energii, ciepłym i akceptującym spojrzeniem na ludzi, przez co książka jest –
przy wadze poruszanych problemów – niesamowicie lekka i pełna humoru. Monika
Szwaja przekonuje nas, że wzajemna pomoc i wyrozumiałość prowadzą do
szczęśliwego życia, ponieważ człowiek potrzebuje ludzi do życia, potrzebuje miłości
i zrozumienia, ale żeby mógł ją otrzymać sam musi ją dać innym. Same wymagania
i złości prowadzą do frustracji i zagubienia własnych celów oraz nienawiści
wobec najbliższych, którzy mają działać jak automaty, a gdy tego nie robią
postrzegani są jako złośliwe urządzenia, a nie ludzie. Miłość i sympatia
zmieniają się w maniakalne powtarzanie: „On/ona zrobił/a to na złość”.
Najbardziej
do gustu przypadła mi Jaśmina Taranek, którą poznajemy już na pierwszej
stronie. Jest ona wówczas wytworną panią profesor, której mąż umiera w nietypowych
i nieco teatralnych okolicznościach: na balu kończącym karnawał. Zaczyna się post
i to nie tylko ten z wymiaru religijnego, ale duchowy. Jaśmina, która doradzała
innym jak radzić sobie w trudnych sytuacjach nie potrafi uporać się z własnym
życiem. Na dodatek odchodzą od niej (wyprowadzają się z domu) trzej synowie i mimo
tego nie zadręcza ich swoim trudnym losem. Cieszy się, że dzieci sobie radzą,
są samodzielne i nie zmusza do opowiadania o każdym szczególe życia. Dorośli
mężczyźni – na jakich ich wychowała – wpadają do niej od czasu do czasu i
opowiadają o swoich sprawach. Jaśmina cieszy się, że w ogóle synowie ją
odwiedzają, piszą do niej i dzwonią oraz pomagają w przestępstwie…
Jej
smutek i bezsens pogłębia się przez utratę sędziwej matki, ale to staje się
przyczyną do podniesienia z żałoby po mężu: wyjazd zew środowiska uczelnianego
do rodzinnego Szczecina, poznanie dziwnych ludzi, spiskowanie, zatajanie faktów
przed policją, włączanie w tę akcję coraz większej ilości ludzi sprawia, że jej
dom na nowo ożywa, a ona zyskuje nie tylko kolejne „dziecko”, ale i nowych
przyjaciół, których optymizm przy dołączeniu kolejnej osoby potęguje się.
Spokojny dom przestał być opuszczonym, starym domem, ale przemienia się w „cyrk
na kółkach”, w którym średnia wieku jest dość duża.
Książkę
Moniki Szwai czyta się z zapartym tchem i jest doskonała na gorsze dni, kiedy
nie do końca wiemy jak powinniśmy zachować się wobec złośliwości innych.
Autorka daje nam taką dawkę uśmiechu, że możemy odsapnąć od swojej codzienności
i na nowo nauczyć się cieszyć drobiazgami. Czytając książkę, aż ma się apetyt
na herbatę z powidłami czy dżemem, smażoną rybę złowioną samodzielnie czy
placek drożdżowy ze śliwkami. Autorka tak jak ja nie cierpi zimy i większość
opisów krąży wokół lata, rozkoszowania się zapachami i chwilą.
Zachęcająca recenzja. Czytałam "Anioła..." juz jakiś czas temu i gorąco wszystkim polecam.
OdpowiedzUsuńChyba zrobię kolejne podejście do Pani Szwaji. Nie umię się do niej jakoś przekonać. Zobaczymy, a tytuł ląduje na listę pt. " do wypożyczenia z biblioteki ".
OdpowiedzUsuńDzięki Aniu za recenzję :-)
Ma ona specyficzny sposób pisania. Jak się przebrnie przez 30 stron to później już się tylko pędzi bez zwracania na zabiegi stylistyczne.
Usuń